środa, 12 lutego 2014

Rozdział XXII

XXII

Długo po tej rozmowie byłam najzwyczajniej w świecie oszołomiona. Natłok wydarzeń ostatnimi czasy w moim życiu był chyba zbyt duży. Czasami wydawało mi się, że moje życie jest popękane na tysiąc kawałków i nie miałam pojęcia czego mogłabym użyć do jego posklejania. Bez Thorne’a czułam się jakoś dziwnie samotna, nawet moja siostra Sue tym razem miała więcej niż ja bo posiadała córkę i jakby na to nie patrzeć tworzyli z Will’em na swój sposób rodzinę.
Na oddziale wszyscy byli zagonieni, ale jakoś nie potrzebowali mojej pomocy. Może nawet i dobrze, bo nie miałam głowy do prowadzenia negocjacji, w tym chyba ostatnio nie byłam najlepsza.
Akurat siedziałam na tarasie pochylając się nad książką, kiedy zadzwonił do mnie Giano Santiago – ojciec Nick’a. Stwierdził, że od ponad tygodnia Nick nie wychodzi z domu i zamknął się przed wszystkimi. Zapytał czy nie spróbowałabym się z nim skontaktować. W prawdzie nie miałam na to specjalnej ochoty, ale dobrze wiedziałam co dzieje się z Nick’iem, gdyż zbliżała się kolejna rocznica śmierci naszego synka.
Podjechałam pod dom Nick’a i zapukałam. Nie otworzył, choć byłam pewna, że jest w środku. Sięgnęłam do torebki i wyjęłam klucze w nadziei, że nie zmienił zamków od naszego rozstania. Przekręciłam klucz w środku , zamek puścił. Weszłam do środka, ale widok był powalający. Dom wyglądał jakby nie było w nim oznak życia choć kiedyś nim tętnił. Powoli i instynktownie skierowałam swoje kroki do kuchni, ale i tam było pusto. W powietrzu unosił się jedynie zapach palącego się papierosa i alkoholu. Wszędzie leżały butelki, o jedną się potknęłam i po chwili poczułam, że ktoś celuje w moją głowę. Nie bałam się, wiedziałam po zapachu wody toaletowej kto za mną stoi, choć aż dziw brał, że po ilości wypitego alkoholu w dalszym ciągu biła od Nick’a jakaś specyficzna czystość. Obróciłam się i spojrzałam na niego. Uśmiechnęłam się, choć do śmiechu wcale mi nie było, wyglądał żałośnie i do tego był pijany.
- Myślałem ,że wyrzuciłaś te klucze do kosza wraz ze mną.
- Jesteś wyjątkowo miły dzisiaj.
- Jak zawsze. Napijesz się ze mną? Mam całą flaszkę.
Mówił od rzeczy, w takim stanie jeszcze go chyba nie widziałam, nie tak kiepskim jak tego dnia, ale czułam, że litość to ostatnia rzecz jaka może mu pomóc.
- Ty i ta twoja koleżanka flaszka, dość już wypiłeś.
Spojrzał na mnie i roześmiał się, pogroził mi palcem.
- To jak chcesz kawy, to sobie zrób, wylałem sprzątaczki i kucharkę.
- Nie chcę.
- To czego chcesz? Bo właśnie popsułaś mi wspaniałego kaca, tatuś cię przysłał?
- Martwi się o ciebie.
- Niech się martwią o siebie.
- Powiedz mi to ci pomaga? Ta twoja cholerna arogancja, w której za wszelką cenę próbujesz pokazać, że nikogo nie potrzebujesz? Jesteś pieprzonym egoistą!
Teraz ton mojego głosu znacznie się podniósł.
- Zawsze twierdziłeś, że ból nie jest na pokaz.
- A może po prostu zadałaś się z frajerem co? Nie jestem tak doskonały jak ty i nie umiem zapomnieć o naszym synu!
- Myślisz, że ja o nim zapomniałam?! Nie ma dnia, w którym bym o nim nie myślała! Ale dla niego powinniśmy normalnie żyć! A ty boisz się życia, jesteś cholernym tchórzem!
Nick spojrzał na mnie takim wzrokiem, pierwszy raz w życiu chyba widziałam, jak jego zielone oczy tracą swój blask. Gdy to zobaczyłam, pożałowałam słów, których przed chwilą powiedziałam.
- Tak o mnie myślisz?
- A jak mam myśleć? Ja już nie potrafię ci pomóc, kiedyś wydawało mi się, że cię rozumiem, ale teraz odnoszę wrażenie, że to było tylko złudzenie, cierpisz wiem o tym i uwierz mi że cierpię równie mocno, ale nie obnoszę się z tym, bo to za bardzo boli, a ja swoim bólem nie chcę się z nikim dzielić.
- Nawet ze mną?
- Zwłaszcza z tobą, bo to co robisz, nie jest już częścią ciebie, nas, czy Mickey’a, to jest twoja fobia i tylko ty możesz się z nią uporać.
Odłożyłam klucze na stół i spojrzałam na niego:
- Daj je komuś innemu, komuś kto cię zrozumie, bo człowiek, którego ja kochałam, umarł wraz z naszym synem.
Wyszłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Poleciały mi łzy, bo nigdy nie sądziłam, że powiem mu coś takiego. Byłam jednak już tym wszystkim zmęczona. Od kilku lat nie robiłam nic innego jak próbowałam szukać winy w sobie po tym co się stało, ale nie chciałam dłużej się tak czuć. Nie wytrzymywałam tej presji, przez większość roku Nick jakoś się trzymał, ale kiedy zbliżała się rocznica, po prostu zaczynał wariować. Co roku cierpliwie wyciągałam go z tego stanu, ale tym razem nie miałam już siły. Nikt nie rozumiał, że ja też cierpiałam.
Wróciłam do domu. Byłam kompletnie załamana a do tego zła na siebie. Emocje sprawiły, że powiedziałam kilka słów za dużo i źle się z tym czułam.
Nawet nie wiem kiedy usnęłam na kanapie, ale ze snu wyrwał mnie dzwonek telefonu. To był Giano a jego głos był pełen niepokoju. Kiedy spojrzałam na zegarek, brakowało dosłownie piętnaście minut do godziny, w której nasz syn pożegnał się z życiem. Od razu powiedziałam, że mają szybko jechać na cmentarz, bo byłam przekonana, że tam znajdą Nick’a, poza tym byli znacznie bliżej niż ja a nie wiedziałam czy jestem w stanie tam dotrzeć.
Odniosłam wrażenie, że Giano tak samo jak ja, domyślił się, że Nick tym razem nie wytrzyma i będzie chciał pożegnać się z nami.
Kiedy dojechałam na miejsce płakałam. Wszyscy dojechali przede mną, ale on nie chciał ich widzieć, chciał widzieć mnie. Rozsunęli się. Dzieliły mnie ułamki sekundy od Nick’a stojącego nad grobem Mickey’a. Mierzył sobie pistoletem w skroń. Ubrany w czarny garnitur wyglądał tak dostojnie.
  - Nie rób mi tego Nick, błagam. Nie zostawiaj mnie, porozmawiaj ze mną.
Nick uśmiechnął się do mnie, ale wiedziałam, że był to uśmiech pożegnalny.
- Miałaś rację, jestem tchórzem, boję się żyć bez naszego syna i nie chcę bez niego żyć, nie chcę też żyć bez ciebie a wiem, że nigdy już ze mną nie będziesz.
Ostrożnie zbliżałam się do niego próbując go zagadać, bo jego desperacja osiągnęła o wiele za wysoki poziom.
- Oboje byliśmy zdenerwowani, nie myślałam tak.
- Skarbie to mój dzień.
 - Nick, nie, nie!!!!
W tym samym momencie padł strzał. Rzuciłam się aby go złapać, ale on upadł na płytę nagrobkową naszego syna. Krew rozprysła po wygrawerowanych literach drugiego imienia – Nickolas Santiago. Nie miałam siły nic mówić, nie wiem czy w takich chwilach w ogóle można coś powiedzieć? Objęłam go jak kiedyś i oparłam głowę na jego ramieniu. Ręce miałam całe we krwi, ale to nie miało żadnego znaczenia. Pragnęłam tylko z nimi być, łzy płynęły olbrzymim potokiem, zamarłam w bezruchu jak on, nikt nie próbował nas rozdzielić, stanowiliśmy całość, tak zwartą i dopasowaną jak nigdy dotąd.
Podobno jest czas umierania i czas rodzenia się. Mimo naszej ogromnej miłości, ogniwem łączącym mnie i Nick’a, stała się nasza wspólna tragedia. Nie potrafiłam pogodzić się z jego śmiercią, nie chciałam. Dlaczego wszyscy, których tak bardzo kochałam odchodzili? Wszyscy? Spojrzałam na postać, która zasłoniła mi słońce. Nade mną pochylał się mój ojciec. Po policzkach spływały mu łzy, jeśli kiedykolwiek go potrzebowałam, to właśnie teraz był ten czas i nie zawiódł mnie. Zdał egzamin. Był dokładnie w tym miejscu, w którym chciałam aby się znalazł. Ale zamiast na siłę ściągać mnie z Nick’a, przykucnął i objął całą naszą trójkę. Ten gest tak bardzo mnie rozczulił, jak dobrze mnie znał? Wystarczająco, wystarczająco by w tym momencie zrobić gest,  którego tak bardzo oczekiwałam.
Nick zabrał ze sobą coś więcej niż tylko siebie. Zabrał część mnie. Tak trudno było mi uporać się z moją żałobą. Godziny spędzone na grobie nie dawały ulgi a rozpacz rosła z minuty na minutę. Nie żałowałam ani  jednej chwili spędzonej z nim i chociaż wiedziałam, że tam gdzie teraz jest – jest szczęśliwy, tak trudno było pogodzić się z tą myślą. Czasami spacerując po lesie miałam wrażenie, że patrzy na mnie z góry i uśmiecha się. Odwzajemniałam ten uśmiech. Wtedy ogarniało mnie to miłe ciepło, jakbym dalej czuła jego dotyk na swoim ciele. Było mi cudownie. Ale tylko na moment, zaraz potem znowu następowała rozpacz. Nie wiedziałam ani czego potrzebuje mój mózg, ani moje serce. A nawet gdybym wiedziała, gdybym czuła, to gdzie tego należało szukać?
Kiedy w końcu zrozumiałam, że tam gdzie jest teraz, jest w końcu szczęśliwy, dotarło do mnie, że jeszcze tyle mam w życiu do zrobienia. Czułam się tak jakbym nie stąd ni zowąd dostałam jakiegoś zastrzyku pozytywnej energii i właśnie wtedy udałam się na badania okresowe i nagle usłyszałam:
- Kylie masz guza, jest złośliwy.
Głos mi się załamał, gdy lekarka przedstawiła mi diagnozę. Moje życie miało się rozpocząć na nowo a tu…ciach… i po wszystkim
 - Ile czasu mi zostało?
- Najwyżej pół roku.
Zaniemówiłam, chciałam płakać, ale musiałam być silna. Odłożyłam słuchawkę i wyszłam z domu. Wsiadłam w samochód i pojechałam prosto do Thorne’a. Wyglądało zupełnie tak jakby za mną czekał.
Dlaczego przypomniałam sobie o nim w takiej chwili? Zarzucałam Nick’owi egoizm a tym czasem sama byłam egoistką.
Długo rozmawialiśmy na tarasie popijając wino. Cieszył się, że przystałam na jego propozycję, tak bardzo chciał mieć mnie blisko siebie. Nie wiedział jednak, że postawię warunek swojego powrotu, nie chciałam już pełnić dłużej roli negocjatora.
- Chcę wrócić do czynnej służby.
Spojrzał na mnie zbity z tropu, nie miał pojęcia czym podyktowana była moja decyzja, ale bał chyba zapytać. Długo się we mnie wpatrywał, lecz w końcu odezwał się.
- Powiesz mi dlaczego?
Spojrzałam i nie byłam pewna czy pragnę mu się zwierzać, chyba obawiałam się z jego strony litości i tej całej setki pytań. Mimo targających mną wątpliwości, w końcu odpowiedziałam.
 - Ja umieram Thorne.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
- Zostało mi najwyżej pół roku życia.
Powiedziałam mu i zaraz spojrzałam mu w oczy, zamyślił się. Nie było litości? Teraz ja poczułam jakby ktoś dał mi czymś ciężkim w głowę.
 - Musisz walczyć.
Uśmiechnęłam się i przytaknęłam głową.
- To już nic nie da.
Thorne przybliżył się do mnie i potrząsnął mną gwałtownie.
- Musisz.
- To niczego nie zmieni, umysł pragnie żyć, ale ciało jest zmęczone, dlatego chcę żyć normalnie. Zrozum, ja już zbyt wiele straciłam w ostatnim czasie, może źle myślę, ale chcę końcu zrobić coś dla siebie. Chcę znowu poczuć, że żyję.
 Puścił mnie i zapalił papierosa. Musiało być źle, bardzo źle. Thorne palił tylko wówczas, kiedy coś go przerastało.
 - Nic nie da się zrobić, rozumiesz? Nie zależnie od tego ile czasu mi jeszcze faktycznie zostało, nie zamierzam siedzieć i użalać się nad sobą. Nie chcę tego.
Spojrzał na mnie, był całkowicie zbity z tropu, ja sama nawet nie miałam przekonania do słów, które przed chwilą powiedziałam.
- A czego chcesz?
Żebym to ja wiedziała. W jednej chwili całe życie przeleciało mi przed oczami. Miałam dobre życie, nie wszystko może wyglądało w nim idealnie, ale przecież to normalne. Nie chciałam go wykorzystać a jednak nie bacząc na to odruchowo odpowiedziałam na jego pytanie, choć tak długo za tą odpowiedzią czekał:
 - Ciebie, jeśli jesteś w stanie mnie wziąć,  nie oczekując, że będzie to coś więcej niż ta jedna noc.
Długo wpatrywał się we mnie. Czy zastanawiał się nad odpowiedzią? Czy po prostu nie wiedział jak odmówić mi w takiej chwili?
A może najzwyczajniej w świecie coś przede mną ukrywał, coś o czym wiedzieli wszyscy dookoła tylko nie ja? Takie odniosłam wrażenie  mimo  , że coś nakazywało mu odmówić mi, to jednak nie potrafił tego zrobić.
Wziął mnie w objęcia tak mocno jakby nigdy już miał nie trzymać mnie w ramionach. Ta noc miała być ostatnia, to co miało być po niej tak bardzo miało się różnić od tego co było do tej pory. Czy te wątpliwości podyktowane miały być czymś, co jeszcze miało się wydarzyć? Czy w ogóle jeszcze miało coś wydarzyć się w moim wyliczonym życiu?
Tego nie wiedziałam, za to byłam pewna, że tej jedynej nocy z pośród tak wielu razem przeżytych z Thorne’m, wszystko było zupełnie inne i dotąd mi nieznane. Nie zastanawiałam się dlaczego tym razem moje odczucia tak bardzo różniły się od poprzednich, ale wiedziałam, że tego właśnie potrzebowałam  aby móc obudzić się następnego dnia i zmierzyć z tym co mnie czekało.
Czy można pogodzić się z chorobą? Czy można wygrać w wyścigu ze śmiercią? Czy nie jesteśmy z góry na przegranej pozycji?
Skąd czerpać siłę by zmierzyć się z czymś takim?
Co czuje umierający człowiek, dowiadujący się z dnia na dzień, że jego dni są policzone? Jak powinien się zachować? Co powinien czuć?
Ja byłam rozdarta pomiędzy chęcią życia pełną piersią w te ostatnie dni, a kompletną klęskę, do której przybliżałam się z każdą minutą. Chciałam być silna, musiałam być silna, a jednak cały czas wdzierała się do mojego umysłu niemoc.
Gdyby tak człowiek w takim momencie mógł wiedzieć czego jeszcze powinien zaznać, co da mu wewnętrzne zadowolenie.

Miłość? Przed, którą tak uparcie ostatnimi czasy się wzbraniałam? Czy to na co przystałby teraz Thorne wiedząc, że umieram, byłoby w porządku w stosunku do niego?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz