XXII
Długo po tej rozmowie
byłam najzwyczajniej w świecie oszołomiona. Natłok wydarzeń ostatnimi czasy w
moim życiu był chyba zbyt duży. Czasami wydawało mi się, że moje życie jest
popękane na tysiąc kawałków i nie miałam pojęcia czego mogłabym użyć do jego
posklejania. Bez Thorne’a czułam się jakoś dziwnie samotna, nawet moja siostra
Sue tym razem miała więcej niż ja bo posiadała córkę i jakby na to nie patrzeć
tworzyli z Will’em na swój sposób rodzinę.
Na oddziale wszyscy
byli zagonieni, ale jakoś nie potrzebowali mojej pomocy. Może nawet i dobrze,
bo nie miałam głowy do prowadzenia negocjacji, w tym chyba ostatnio nie byłam
najlepsza.
Akurat siedziałam na
tarasie pochylając się nad książką, kiedy zadzwonił do mnie Giano Santiago –
ojciec Nick’a. Stwierdził, że od ponad tygodnia Nick nie wychodzi z domu i
zamknął się przed wszystkimi. Zapytał czy nie spróbowałabym się z nim
skontaktować. W prawdzie nie miałam na to specjalnej ochoty, ale dobrze
wiedziałam co dzieje się z Nick’iem, gdyż zbliżała się kolejna rocznica śmierci
naszego synka.
Podjechałam pod dom
Nick’a i zapukałam. Nie otworzył, choć byłam pewna, że jest w środku. Sięgnęłam
do torebki i wyjęłam klucze w nadziei, że nie zmienił zamków od naszego
rozstania. Przekręciłam klucz w środku , zamek puścił. Weszłam do środka, ale
widok był powalający. Dom wyglądał jakby nie było w nim oznak życia choć kiedyś
nim tętnił. Powoli i instynktownie skierowałam swoje kroki do kuchni, ale i tam
było pusto. W powietrzu unosił się jedynie zapach palącego się papierosa i
alkoholu. Wszędzie leżały butelki, o jedną się potknęłam i po chwili poczułam,
że ktoś celuje w moją głowę. Nie bałam się, wiedziałam po zapachu wody
toaletowej kto za mną stoi, choć aż dziw brał, że po ilości wypitego alkoholu w
dalszym ciągu biła od Nick’a jakaś specyficzna czystość. Obróciłam się i
spojrzałam na niego. Uśmiechnęłam się, choć do śmiechu wcale mi nie było,
wyglądał żałośnie i do tego był pijany.
- Myślałem ,że
wyrzuciłaś te klucze do kosza wraz ze mną.
- Jesteś wyjątkowo
miły dzisiaj.
- Jak zawsze. Napijesz
się ze mną? Mam całą flaszkę.
Mówił od rzeczy, w
takim stanie jeszcze go chyba nie widziałam, nie tak kiepskim jak tego dnia,
ale czułam, że litość to ostatnia rzecz jaka może mu pomóc.
- Ty i ta twoja
koleżanka flaszka, dość już wypiłeś.
Spojrzał na mnie i
roześmiał się, pogroził mi palcem.
- To jak chcesz kawy,
to sobie zrób, wylałem sprzątaczki i kucharkę.
- Nie chcę.
- To czego chcesz? Bo
właśnie popsułaś mi wspaniałego kaca, tatuś cię przysłał?
- Martwi się o ciebie.
- Niech się martwią o
siebie.
- Powiedz mi to ci
pomaga? Ta twoja cholerna arogancja, w której za wszelką cenę próbujesz
pokazać, że nikogo nie potrzebujesz? Jesteś pieprzonym egoistą!
Teraz ton mojego głosu
znacznie się podniósł.
- Zawsze twierdziłeś,
że ból nie jest na pokaz.
- A może po prostu
zadałaś się z frajerem co? Nie jestem tak doskonały jak ty i nie umiem
zapomnieć o naszym synu!
- Myślisz, że ja o nim
zapomniałam?! Nie ma dnia, w którym bym o nim nie myślała! Ale dla niego
powinniśmy normalnie żyć! A ty boisz się życia, jesteś cholernym tchórzem!
Nick spojrzał na mnie
takim wzrokiem, pierwszy raz w życiu chyba widziałam, jak jego zielone oczy
tracą swój blask. Gdy to zobaczyłam, pożałowałam słów, których przed chwilą
powiedziałam.
- Tak o mnie myślisz?
- A jak mam myśleć? Ja
już nie potrafię ci pomóc, kiedyś wydawało mi się, że cię rozumiem, ale teraz
odnoszę wrażenie, że to było tylko złudzenie, cierpisz wiem o tym i uwierz mi
że cierpię równie mocno, ale nie obnoszę się z tym, bo to za bardzo boli, a ja
swoim bólem nie chcę się z nikim dzielić.
- Nawet ze mną?
- Zwłaszcza z tobą, bo
to co robisz, nie jest już częścią ciebie, nas, czy Mickey’a, to jest twoja
fobia i tylko ty możesz się z nią uporać.
Odłożyłam klucze na
stół i spojrzałam na niego:
- Daj je komuś innemu,
komuś kto cię zrozumie, bo człowiek, którego ja kochałam, umarł wraz z naszym
synem.
Wyszłam i zatrzasnęłam
za sobą drzwi. Poleciały mi łzy, bo nigdy nie sądziłam, że powiem mu coś
takiego. Byłam jednak już tym wszystkim zmęczona. Od kilku lat nie robiłam nic
innego jak próbowałam szukać winy w sobie po tym co się stało, ale nie chciałam
dłużej się tak czuć. Nie wytrzymywałam tej presji, przez większość roku Nick
jakoś się trzymał, ale kiedy zbliżała się rocznica, po prostu zaczynał
wariować. Co roku cierpliwie wyciągałam go z tego stanu, ale tym razem nie
miałam już siły. Nikt nie rozumiał, że ja też cierpiałam.
Wróciłam do domu.
Byłam kompletnie załamana a do tego zła na siebie. Emocje sprawiły, że
powiedziałam kilka słów za dużo i źle się z tym czułam.
Nawet nie wiem kiedy
usnęłam na kanapie, ale ze snu wyrwał mnie dzwonek telefonu. To był Giano a
jego głos był pełen niepokoju. Kiedy spojrzałam na zegarek, brakowało dosłownie
piętnaście minut do godziny, w której nasz syn pożegnał się z życiem. Od razu
powiedziałam, że mają szybko jechać na cmentarz, bo byłam przekonana, że tam
znajdą Nick’a, poza tym byli znacznie bliżej niż ja a nie wiedziałam czy jestem
w stanie tam dotrzeć.
Odniosłam wrażenie, że
Giano tak samo jak ja, domyślił się, że Nick tym razem nie wytrzyma i będzie
chciał pożegnać się z nami.
Kiedy dojechałam na miejsce płakałam. Wszyscy dojechali przede mną, ale
on nie chciał ich widzieć, chciał widzieć mnie. Rozsunęli się. Dzieliły mnie
ułamki sekundy od Nick’a stojącego nad grobem Mickey’a. Mierzył sobie
pistoletem w skroń. Ubrany w czarny garnitur wyglądał tak dostojnie.
- Nie rób mi tego Nick, błagam.
Nie zostawiaj mnie, porozmawiaj ze mną.
Nick uśmiechnął się do
mnie, ale wiedziałam, że był to uśmiech pożegnalny.
- Miałaś rację, jestem
tchórzem, boję się żyć bez naszego syna i nie chcę bez niego żyć, nie chcę też
żyć bez ciebie a wiem, że nigdy już ze mną nie będziesz.
Ostrożnie zbliżałam
się do niego próbując go zagadać, bo jego desperacja osiągnęła o wiele za
wysoki poziom.
- Oboje byliśmy
zdenerwowani, nie myślałam tak.
- Skarbie to mój
dzień.
- Nick, nie, nie!!!!
W tym samym momencie
padł strzał. Rzuciłam się aby go złapać, ale on upadł na płytę nagrobkową
naszego syna. Krew rozprysła po wygrawerowanych literach drugiego imienia –
Nickolas Santiago. Nie miałam siły nic mówić, nie wiem czy w takich chwilach w
ogóle można coś powiedzieć? Objęłam go jak kiedyś i oparłam głowę na jego
ramieniu. Ręce miałam całe we krwi, ale to nie miało żadnego znaczenia.
Pragnęłam tylko z nimi być, łzy płynęły olbrzymim potokiem, zamarłam w bezruchu
jak on, nikt nie próbował nas rozdzielić, stanowiliśmy całość, tak zwartą i
dopasowaną jak nigdy dotąd.
Podobno jest czas umierania
i czas rodzenia się. Mimo naszej ogromnej miłości, ogniwem łączącym mnie i
Nick’a, stała się nasza wspólna tragedia. Nie potrafiłam pogodzić się z jego
śmiercią, nie chciałam. Dlaczego wszyscy, których tak bardzo kochałam
odchodzili? Wszyscy? Spojrzałam na postać, która zasłoniła mi słońce. Nade mną
pochylał się mój ojciec. Po policzkach spływały mu łzy, jeśli kiedykolwiek go
potrzebowałam, to właśnie teraz był ten czas i nie zawiódł mnie. Zdał egzamin.
Był dokładnie w tym miejscu, w którym chciałam aby się znalazł. Ale zamiast na
siłę ściągać mnie z Nick’a, przykucnął i objął całą naszą trójkę. Ten gest tak
bardzo mnie rozczulił, jak dobrze mnie znał? Wystarczająco, wystarczająco by w
tym momencie zrobić gest, którego tak
bardzo oczekiwałam.
Nick zabrał ze sobą
coś więcej niż tylko siebie. Zabrał część mnie. Tak trudno było mi uporać się z
moją żałobą. Godziny spędzone na grobie nie dawały ulgi a rozpacz rosła z
minuty na minutę. Nie żałowałam ani
jednej chwili spędzonej z nim i chociaż wiedziałam, że tam gdzie teraz
jest – jest szczęśliwy, tak trudno było pogodzić się z tą myślą. Czasami
spacerując po lesie miałam wrażenie, że patrzy na mnie z góry i uśmiecha się.
Odwzajemniałam ten uśmiech. Wtedy ogarniało mnie to miłe ciepło, jakbym dalej
czuła jego dotyk na swoim ciele. Było mi cudownie. Ale tylko na moment, zaraz
potem znowu następowała rozpacz. Nie wiedziałam ani czego potrzebuje mój mózg,
ani moje serce. A nawet gdybym wiedziała, gdybym czuła, to gdzie tego należało
szukać?
Kiedy w końcu zrozumiałam,
że tam gdzie jest teraz, jest w końcu szczęśliwy, dotarło do mnie, że jeszcze
tyle mam w życiu do zrobienia. Czułam się tak jakbym nie stąd ni zowąd dostałam
jakiegoś zastrzyku pozytywnej energii i właśnie wtedy udałam się na badania
okresowe i nagle usłyszałam:
- Kylie masz guza,
jest złośliwy.
Głos mi się załamał,
gdy lekarka przedstawiła mi diagnozę. Moje życie miało się rozpocząć na nowo a
tu…ciach… i po wszystkim
- Ile czasu mi zostało?
- Najwyżej pół roku.
Zaniemówiłam, chciałam
płakać, ale musiałam być silna. Odłożyłam słuchawkę i wyszłam z domu. Wsiadłam
w samochód i pojechałam prosto do Thorne’a. Wyglądało zupełnie tak jakby za mną
czekał.
Dlaczego przypomniałam
sobie o nim w takiej chwili? Zarzucałam Nick’owi egoizm a tym czasem sama byłam
egoistką.
Długo rozmawialiśmy na
tarasie popijając wino. Cieszył się, że przystałam na jego propozycję, tak
bardzo chciał mieć mnie blisko siebie. Nie wiedział jednak, że postawię warunek
swojego powrotu, nie chciałam już pełnić dłużej roli negocjatora.
- Chcę wrócić do
czynnej służby.
Spojrzał na mnie zbity
z tropu, nie miał pojęcia czym podyktowana była moja decyzja, ale bał chyba
zapytać. Długo się we mnie wpatrywał, lecz w końcu odezwał się.
- Powiesz mi dlaczego?
Spojrzałam i nie byłam
pewna czy pragnę mu się zwierzać, chyba obawiałam się z jego strony litości i
tej całej setki pytań. Mimo targających mną wątpliwości, w końcu
odpowiedziałam.
- Ja umieram Thorne.
Uśmiechnęłam się przez
łzy.
- Zostało mi najwyżej
pół roku życia.
Powiedziałam mu i zaraz
spojrzałam mu w oczy, zamyślił się. Nie było litości? Teraz ja poczułam jakby
ktoś dał mi czymś ciężkim w głowę.
- Musisz walczyć.
Uśmiechnęłam się i
przytaknęłam głową.
- To już nic nie da.
Thorne przybliżył się
do mnie i potrząsnął mną gwałtownie.
- Musisz.
- To niczego nie
zmieni, umysł pragnie żyć, ale ciało jest zmęczone, dlatego chcę żyć normalnie.
Zrozum, ja już zbyt wiele straciłam w ostatnim czasie, może źle myślę, ale chcę
końcu zrobić coś dla siebie. Chcę znowu poczuć, że żyję.
Puścił mnie i zapalił papierosa. Musiało być
źle, bardzo źle. Thorne palił tylko wówczas, kiedy coś go przerastało.
- Nic nie da się zrobić, rozumiesz? Nie
zależnie od tego ile czasu mi jeszcze faktycznie zostało, nie zamierzam
siedzieć i użalać się nad sobą. Nie chcę tego.
Spojrzał na mnie, był
całkowicie zbity z tropu, ja sama nawet nie miałam przekonania do słów, które
przed chwilą powiedziałam.
- A czego chcesz?
Żebym to ja wiedziała.
W jednej chwili całe życie przeleciało mi przed oczami. Miałam dobre życie, nie
wszystko może wyglądało w nim idealnie, ale przecież to normalne. Nie chciałam
go wykorzystać a jednak nie bacząc na to odruchowo odpowiedziałam na jego
pytanie, choć tak długo za tą odpowiedzią czekał:
- Ciebie, jeśli jesteś w stanie mnie
wziąć, nie oczekując, że będzie to coś
więcej niż ta jedna noc.
Długo wpatrywał się we
mnie. Czy zastanawiał się nad odpowiedzią? Czy po prostu nie wiedział jak
odmówić mi w takiej chwili?
A może najzwyczajniej
w świecie coś przede mną ukrywał, coś o czym wiedzieli wszyscy dookoła tylko
nie ja? Takie odniosłam wrażenie
mimo , że coś nakazywało mu
odmówić mi, to jednak nie potrafił tego zrobić.
Wziął mnie w objęcia
tak mocno jakby nigdy już miał nie trzymać mnie w ramionach. Ta noc miała być
ostatnia, to co miało być po niej tak bardzo miało się różnić od tego co było
do tej pory. Czy te wątpliwości podyktowane miały być czymś, co jeszcze miało
się wydarzyć? Czy w ogóle jeszcze miało coś wydarzyć się w moim wyliczonym
życiu?
Tego nie wiedziałam,
za to byłam pewna, że tej jedynej nocy z pośród tak wielu razem przeżytych z
Thorne’m, wszystko było zupełnie inne i dotąd mi nieznane. Nie zastanawiałam
się dlaczego tym razem moje odczucia tak bardzo różniły się od poprzednich, ale
wiedziałam, że tego właśnie potrzebowałam
aby móc obudzić się następnego dnia i zmierzyć z tym co mnie czekało.
Czy można pogodzić się
z chorobą? Czy można wygrać w wyścigu ze śmiercią? Czy nie jesteśmy z góry na
przegranej pozycji?
Skąd czerpać siłę by
zmierzyć się z czymś takim?
Co czuje umierający
człowiek, dowiadujący się z dnia na dzień, że jego dni są policzone? Jak
powinien się zachować? Co powinien czuć?
Ja byłam rozdarta
pomiędzy chęcią życia pełną piersią w te ostatnie dni, a kompletną klęskę, do
której przybliżałam się z każdą minutą. Chciałam być silna, musiałam być silna,
a jednak cały czas wdzierała się do mojego umysłu niemoc.
Gdyby tak człowiek w
takim momencie mógł wiedzieć czego jeszcze powinien zaznać, co da mu wewnętrzne
zadowolenie.
Miłość? Przed, którą
tak uparcie ostatnimi czasy się wzbraniałam? Czy to na co przystałby teraz
Thorne wiedząc, że umieram, byłoby w porządku w stosunku do niego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz