XXI
Kiedy wróciłam do
domu, stwierdziłam, że najrozsądniej będzie jeśli ja i Thorne odpoczniemy od
siebie przez pewien czas. Nie sądziłam, że będzie to długa przerwa, ale jakoś
nie miałam ochoty użalać się nad sobą a tym bardziej, nie chciałam by robił to
w stosunku do mnie ktoś inny. Późnym wieczorem sięgnęłam do szuflady po cztery
grube pamiętniki mojej mamy, które udało mi się wyjąć z sejfu. To co w nich znalazłam,
dobiło mnie jeszcze bardziej. Jakie to uczucie kiedy nagle okazuje się , że
dwadzieścia parę lat twojego życia było jednym wielkim kłamstwem, a ludzie
których kochałaś i bezgranicznie im wierzyłaś, utwierdzali cię w tym
przekonaniu? – Okropne.
W jednej chwili całe
moje dzieciństwo, …młodość, …życie,…mój świat, wszystko to runęło niczym domek
z kart.
To czego się
dowiedziałam o sobie i swoim życiu wstrząsnęło mną na kolejnych kilka dni. Nie
byłam pewna czy mam ochotę do tego wracać, czy kiedykolwiek chcę do tego
powrócić.
Dzieciństwo i młodość
spędziłam w przekonaniu, że moi rodzice są doskonałym przykładem na to, jak
powinna wyglądać modelowa rodzina. Zabawne? Nie, tragiczne, bo ja tak naprawdę
nic o nich nie wiedziałam. Żyłam przez te wszystkie lata chyba w jakimś
nienormalnym do ogarnięcia amoku. Jak mogłam nie zauważyć, że nieustannie mnie
okłamują? Dlaczego kiedy matka powiedziała mi, że mam w genach wpojone
morderstwo, nie zapytałam o co jej chodzi? Ale czy w ogóle by mi odpowiedziała?
Czy kiedykolwiek była ze mną szczera? Teraz miałam ku temu poważne wątpliwości.
Większe niż kiedykolwiek.
Moim ojcem jak się
okazało nie był James Masters, tylko nie kto inny jak Vincent Santadio!
Na samą myśl o tym…
Ja naprawdę wiem jak
łatwo skrzywdzić człowieka, ale tak trudno było uwierzyć, że Santadio był
jedynie właścicielem sieci banków i cenionym biznesmanem, owszem – ludzie go
szanowali, ale nie za to kim był, tylko dlatego, że się go bali. Najgorsze w
tym wszystkim było to, że miałam okazję go wcześniej widywać, to właśnie on był
najlepszym przyjacielem mojego niedoszłego teścia.
Jeszcze tego samego
dnia pojechałam na oddział. Udałam się prosto do gabinetu Thorne’a.
Chyba zdziwił go mój
widok:
- Stało się coś?
- Czy mogę poprosić
Colin’a, żeby sprawdził mi jedno nazwisko?
Jeszcze miesiąc temu
nie przyszło by mi do głowy, żeby pytać o coś takiego, ale teraz wiedziałam, że
nieco namieszałam w życiu Thorne’a i chyba czułam się trochę winna.
- Co to za nazwisko?
- Vincent Santadio.
Thorne spojrzał na
mnie zdziwiony.
- To bardzo znany
człowiek, dlaczego cię interesuje?
- Bo podobno jest moim
ojcem.
- Myślałem, że…
- Ja też.
- Niech Colin sprawdzi
wszystko co potrzebujesz.
- Dziękuję.
Popatrzył na mnie a ja
pokornie schyliłam głowę i wyszłam z gabinetu aby uniknąć drażliwych i
niewygodnych pytań.
Colin bardzo szybko
udzielił mi skrzętnych informacji na temat Santadio:
- To właściciel pięciu banków a do tego posiada udziały we wszystkim na czym można zarobić. Ogólnie ma opinię uczciwego i solidnego biznesmana.
- To właściciel pięciu banków a do tego posiada udziały we wszystkim na czym można zarobić. Ogólnie ma opinię uczciwego i solidnego biznesmana.
- Który bank stanowi
jego siedzibę?
- Bank Merlan.
- Merlan?
- Tak, coś nie tak?
- Nie, ale to
panieńskie nazwisko mojej matki, tyle razy mijałam ten bank i nigdy o tym nie
pomyślałam, dzięki.
Z oddziału udałam się
prosto do banku. Weszłam niepostrzeżenie i kiedy mój ”ojciec” wszedł do swojego
gabinetu a ja obróciłam się we fotelu- zamarł w bezruchu.
- Witaj tato.
Powiedziałam to z
ironią w głosie.
Spojrzał na mnie lecz
nie krył swojego zdziwienia.
- Spodziewałeś się
mnie prawda?
- Owszem, ale nie
sądziłem, że w takich okolicznościach.
- Myślałeś, że wpadnę
ci w ramiona?
- To nie brzmi
grzecznie.
Uśmiechnęłam się
sarkastycznie. Okłamywano mnie przez tyle lat i liczył na uprzejmość z mojej
strony?
- Posłuchaj…
Wstałam i oparłam się
o biurko.
- Mogę w tej chwili
cię zastrzelić i wyjść stąd równie niepostrzeżenie co weszłam, albo…
- Albo?
- Albo powiesz mi całą
prawdę o tobie, mojej matce i o mnie.
Spojrzał na mnie i
podszedł do sejfu, który mieścił się za obrazem. Wyjął potężny gruby album w
sztywnej oprawie i położył go na biurku, spojrzałam.
- Co to jest?
- Sama zobacz.
Otworzyłam, to była
potężna kronika mojego życia od najmłodszych lat, aż do mojego zdjęcia z
Thorne’m. Zaczęłam przekładać kolejno kartki a on zaczął opowiadać.
- Dzień twoich
narodzin był najszczęśliwszym w moim życiu, ale tylko przez moment mogłem się
tym nacieszyć. Ledwo twoja matka urodziła Cię, odseparowała się ode mnie.
Powiedziała, że nie będzie ze mną szczęśliwa, że kocha kogoś innego i jeśli
zależy mi na tobie i na niej, dam wam odejść. Chciałem żeby była szczęśliwa, w
tamtym czasie moje interesy szły dobrze, ale były ryzykowne, wiedziałem, że się
boi takiego życia bo pragnie stabilizacji. Przyrzekła, że jeśli kiedyś będę
chciał utrzymywać z tobą kontakt, nie zabroni mi tego.
Spojrzałam na niego:
- Ale zabroniła
prawda?
- Twierdziła ,że
jestem mordercą w białych rękawiczkach, zresztą w tym utwierdzał ją James
Masters, uznany za twojego ojca, szanowany policjant, dla którego zawsze
stanowiłem zbędną konkurencję. Nigdy nie dopuściła mnie w twoje otoczenie,
wynająłem prywatnego detektywa, który z ukrycia od dwudziestu lat cię
fotografował, zbierałem te materiały żeby wiedzieć o wszystkim. Wiem, że mnie
to nie usprawiedliwia, bo miałem dość pieniędzy żeby odzyskać cię i zniszczyć
twoją matkę, ale ja ją naprawdę kochałem, kochałem też ciebie i nie chciałem
burzyć waszego rodzinnego życia. Modliłem się o dzień, w którym sama zechcesz
mnie odnaleźć. Kiedy zobaczyłem cię na pogrzebie…
Tu uśmiechnął się do
siebie.
- Byłaś tam do niej
taka podobna, jakbym cofnął się w czasie, chciałem podejść, ale wiedziałem, że
to nie jest odpowiedni moment, bo w końcu opłakiwaliście matkę.
Spojrzałam na niego i
odniosłam wrażenie, że był ze mną szczery.
- Wiem, że czujesz się
zraniona i oszukana. Żyłaś w przeświadczeniu, że masz idealną rodzinę a twój
ojciec to James Masters. To co zrobiłem było najtrudniejszą decyzją jaką w
życiu przyszło mi podjąć, ale jeśli dasz mi szansę bym mógł cię odzyskać, będę
najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.
Popatrzyłam na niego.
- Kylie S. Masters,
czy literka S znaczy to co myślę?
- Tak, Santadio, to
był mój warunek w razie gdybyś kiedyś zechciała używać panieńskiego nazwiska,
wiem, że nie używasz już nazwiska Masters, ale rozwiodłaś się, mogłaś wrócić do
poprzedniego…
Tu mu przerwałam.
- Nie wróciłam, bo
kiedy zastrzeliłam swoją siostrę, mama powiedziała, że nie ma już córki, do
końca mi nie wybaczyła więc nie chciałam już utożsamiać się z rodziną
Masters’ów, nawet przez moment zastanawiałam się czy kiedykolwiek do niej
należałam, moja inność od pozostałych była chyba wynikiem genów.
Potrzebowałam czasu na
oswojenie się z tą myślą, swojego jak sądziłam ojca, pochowałam dawno temu, nie
byłam pewna czy jestem gotowa na kolejne wyzwanie.
Byliśmy w zasadzie
dwojgiem zupełnie obcych sobie ludzi, a
jednak tak ciężko było mi się z nim rozstać. Obiecał być cierpliwy, a ja, że
nie będę zbyt długo rozważać jego propozycji. On chciał odzyskać córkę a ja?
Chyba nadgonić stracony czas.
Czy można łajać
człowieka za naiwność? Czy można mieć komuś za złe jego ideały? Być może, ale ja zostałam zupełnie sama na
tym wielkim świecie i tak bardzo potrzebowałam kogoś bliskiego kto mnie pocieszy i przytuli, kogoś komu będę
mogła wylać swoje łzy a ten mnie nie wyśmieje, kogoś kto mnie zrozumie i
wesprze. Potrzebowałam Vincenta Santadio, potrzebowałam ojca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz