środa, 12 lutego 2014

Rozdział XXI

XXI

Kiedy wróciłam do domu, stwierdziłam, że najrozsądniej będzie jeśli ja i Thorne odpoczniemy od siebie przez pewien czas. Nie sądziłam, że będzie to długa przerwa, ale jakoś nie miałam ochoty użalać się nad sobą a tym bardziej, nie chciałam by robił to w stosunku do mnie ktoś inny. Późnym wieczorem sięgnęłam do szuflady po cztery grube pamiętniki mojej mamy, które udało mi się wyjąć z sejfu. To co w nich znalazłam, dobiło mnie jeszcze bardziej. Jakie to uczucie kiedy nagle okazuje się , że dwadzieścia parę lat twojego życia było jednym wielkim kłamstwem, a ludzie których kochałaś i bezgranicznie im wierzyłaś, utwierdzali cię w tym przekonaniu? – Okropne.
W jednej chwili całe moje dzieciństwo, …młodość, …życie,…mój świat, wszystko to runęło niczym domek z kart.
To czego się dowiedziałam o sobie i swoim życiu wstrząsnęło mną na kolejnych kilka dni. Nie byłam pewna czy mam ochotę do tego wracać, czy kiedykolwiek chcę do tego powrócić.
Dzieciństwo i młodość spędziłam w przekonaniu, że moi rodzice są doskonałym przykładem na to, jak powinna wyglądać modelowa rodzina. Zabawne? Nie, tragiczne, bo ja tak naprawdę nic o nich nie wiedziałam. Żyłam przez te wszystkie lata chyba w jakimś nienormalnym do ogarnięcia amoku. Jak mogłam nie zauważyć, że nieustannie mnie okłamują? Dlaczego kiedy matka powiedziała mi, że mam w genach wpojone morderstwo, nie zapytałam o co jej chodzi? Ale czy w ogóle by mi odpowiedziała? Czy kiedykolwiek była ze mną szczera? Teraz miałam ku temu poważne wątpliwości. Większe niż kiedykolwiek.
Moim ojcem jak się okazało nie był James Masters, tylko nie kto inny jak Vincent Santadio!
Na samą myśl o tym…
Ja naprawdę wiem jak łatwo skrzywdzić człowieka, ale tak trudno było uwierzyć, że Santadio był jedynie właścicielem sieci banków i cenionym biznesmanem, owszem – ludzie go szanowali, ale nie za to kim był, tylko dlatego, że się go bali. Najgorsze w tym wszystkim było to, że miałam okazję go wcześniej widywać, to właśnie on był najlepszym przyjacielem mojego niedoszłego teścia.
Jeszcze tego samego dnia pojechałam na oddział. Udałam się prosto do gabinetu Thorne’a.
Chyba zdziwił go mój widok:
- Stało się coś?
- Czy mogę poprosić Colin’a, żeby sprawdził mi jedno nazwisko?
Jeszcze miesiąc temu nie przyszło by mi do głowy, żeby pytać o coś takiego, ale teraz wiedziałam, że nieco namieszałam w życiu Thorne’a i chyba czułam się trochę winna.
- Co to za nazwisko?
- Vincent Santadio.
Thorne spojrzał na mnie zdziwiony.
- To bardzo znany człowiek, dlaczego cię interesuje?
- Bo podobno jest moim ojcem.
- Myślałem, że…
- Ja też.
- Niech Colin sprawdzi wszystko co potrzebujesz.
- Dziękuję.
Popatrzył na mnie a ja pokornie schyliłam głowę i wyszłam z gabinetu aby uniknąć drażliwych i niewygodnych pytań.
Colin bardzo szybko udzielił mi skrzętnych informacji na temat Santadio:
- To właściciel pięciu banków a do tego posiada udziały we wszystkim na czym można zarobić. Ogólnie ma opinię uczciwego i solidnego biznesmana.
- Który bank stanowi jego siedzibę?
- Bank Merlan.
- Merlan?
- Tak, coś nie tak?
- Nie, ale to panieńskie nazwisko mojej matki, tyle razy mijałam ten bank i nigdy o tym nie pomyślałam, dzięki.
Z oddziału udałam się prosto do banku. Weszłam niepostrzeżenie i kiedy mój ”ojciec” wszedł do swojego gabinetu a ja obróciłam się we fotelu- zamarł w bezruchu.
- Witaj tato.
Powiedziałam to z ironią w głosie.
Spojrzał na mnie lecz nie krył swojego zdziwienia.
- Spodziewałeś się mnie prawda?
- Owszem, ale nie sądziłem, że w takich okolicznościach.
- Myślałeś, że wpadnę ci w ramiona?
- To nie brzmi grzecznie.
Uśmiechnęłam się sarkastycznie. Okłamywano mnie przez tyle lat i liczył na uprzejmość z mojej strony?
- Posłuchaj…
Wstałam i oparłam się o biurko.
- Mogę w tej chwili cię zastrzelić i wyjść stąd równie niepostrzeżenie co weszłam, albo…
- Albo?
- Albo powiesz mi całą prawdę o tobie, mojej matce i o mnie.
Spojrzał na mnie i podszedł do sejfu, który mieścił się za obrazem. Wyjął potężny gruby album w sztywnej oprawie i położył go na biurku, spojrzałam.
- Co to jest?
- Sama zobacz.
Otworzyłam, to była potężna kronika mojego życia od najmłodszych lat, aż do mojego zdjęcia z Thorne’m. Zaczęłam przekładać kolejno kartki a on zaczął opowiadać.
- Dzień twoich narodzin był najszczęśliwszym w moim życiu, ale tylko przez moment mogłem się tym nacieszyć. Ledwo twoja matka urodziła Cię, odseparowała się ode mnie. Powiedziała, że nie będzie ze mną szczęśliwa, że kocha kogoś innego i jeśli zależy mi na tobie i na niej, dam wam odejść. Chciałem żeby była szczęśliwa, w tamtym czasie moje interesy szły dobrze, ale były ryzykowne, wiedziałem, że się boi takiego życia bo pragnie stabilizacji. Przyrzekła, że jeśli kiedyś będę chciał utrzymywać z tobą kontakt, nie zabroni mi tego.
Spojrzałam na niego:
- Ale zabroniła prawda?
- Twierdziła ,że jestem mordercą w białych rękawiczkach, zresztą w tym utwierdzał ją James Masters, uznany za twojego ojca, szanowany policjant, dla którego zawsze stanowiłem zbędną konkurencję. Nigdy nie dopuściła mnie w twoje otoczenie, wynająłem prywatnego detektywa, który z ukrycia od dwudziestu lat cię fotografował, zbierałem te materiały żeby wiedzieć o wszystkim. Wiem, że mnie to nie usprawiedliwia, bo miałem dość pieniędzy żeby odzyskać cię i zniszczyć twoją matkę, ale ja ją naprawdę kochałem, kochałem też ciebie i nie chciałem burzyć waszego rodzinnego życia. Modliłem się o dzień, w którym sama zechcesz mnie odnaleźć. Kiedy zobaczyłem cię na pogrzebie…
Tu uśmiechnął się do siebie.
- Byłaś tam do niej taka podobna, jakbym cofnął się w czasie, chciałem podejść, ale wiedziałem, że to nie jest odpowiedni moment, bo w końcu opłakiwaliście matkę.
Spojrzałam na niego i odniosłam wrażenie, że był ze mną szczery.
- Wiem, że czujesz się zraniona i oszukana. Żyłaś w przeświadczeniu, że masz idealną rodzinę a twój ojciec to James Masters. To co zrobiłem było najtrudniejszą decyzją jaką w życiu przyszło mi podjąć, ale jeśli dasz mi szansę bym mógł cię odzyskać, będę najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.
Popatrzyłam na niego.
- Kylie S. Masters, czy literka S znaczy to co myślę?
- Tak, Santadio, to był mój warunek w razie gdybyś kiedyś zechciała używać panieńskiego nazwiska, wiem, że nie używasz już nazwiska Masters, ale rozwiodłaś się, mogłaś wrócić do poprzedniego…
Tu mu przerwałam.
- Nie wróciłam, bo kiedy zastrzeliłam swoją siostrę, mama powiedziała, że nie ma już córki, do końca mi nie wybaczyła więc nie chciałam już utożsamiać się z rodziną Masters’ów, nawet przez moment zastanawiałam się czy kiedykolwiek do niej należałam, moja inność od pozostałych była chyba wynikiem genów.
Potrzebowałam czasu na oswojenie się z tą myślą, swojego jak sądziłam ojca, pochowałam dawno temu, nie byłam pewna czy jestem gotowa na kolejne wyzwanie.
Byliśmy w zasadzie dwojgiem  zupełnie obcych sobie ludzi, a jednak tak ciężko było mi się z nim rozstać. Obiecał być cierpliwy, a ja, że nie będę zbyt długo rozważać jego propozycji. On chciał odzyskać córkę a ja? Chyba nadgonić stracony czas.

Czy można łajać człowieka za naiwność? Czy można mieć komuś za złe jego ideały?  Być może, ale ja zostałam zupełnie sama na tym wielkim świecie i tak bardzo potrzebowałam kogoś bliskiego  kto mnie pocieszy i przytuli, kogoś komu będę mogła wylać swoje łzy a ten mnie nie wyśmieje, kogoś kto mnie zrozumie i wesprze. Potrzebowałam Vincenta Santadio, potrzebowałam ojca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz