sobota, 15 lutego 2014

Rozdział XXII

XXII

Całe moje życie musiałam się pilnować, każdy mój krok musiał być starannie przemyślany i nie było w nim czasu na spontaniczność.
Nie chciałam dalej tak żyć, pragnęłam dać ponieść się emocjom, żyć chwilą i czerpać życie garściami nie zastanawiając się nad tym czy żyję według jakiś moralnych zasad wyuczonych na pamięć.
Gdy tak leżałam w łóżku spoglądając na Thorne’a, coś jednak nie dawało mi spokoju.
Kochałam go – ale była to zupełnie inna miłość niż ta, którą darzyłam Rolly’ego. Tak bardzo chciałam uwolnić się od tych wszystkich wątpliwości ale ilekroć byłam pewna czego od życia chcę – one wracały. Rozdarta pomiędzy dwóch mężczyzn, których chyba tak naprawdę chciałam mieć przy sobie równocześnie – stawała się do zniesienia.
Rolly pomimo wszystkiego co robił a co świadczyło o tym, że chce trzymać mnie jak najdalej od siebie, coraz bardziej pragnął mojej obecności. Tajemnica, którą jednak nosił w sobie nie pozwalała mówić mu o tym głośno.
Z kolei Thorne? Kochał mnie i chciał być ze mną, ale coś nie pozwalało mu na to by zbliżyć się do mnie na dłużej niż jedna noc co jakiś czas.
Powoli zaczęłam się zastanawiać jaką grę oboje ze mną prowadzą, czy wspólnie uknuli coś żeby mnie ukarać za moje chwiejne emocje i niezdecydowanie?
A może ja po prostu dostawałam jakiś urojeń i doszukiwałam się w tym wszystkim co działo się wokół mnie jakiegoś ukrytego podstępu?
Im dłużej nad tym myślałam, tym bardziej chciałam uciec i uwolnić się od obydwóch, ale nie potrafiłam. Każdy z nich dawał mi coś co było mi niezbędne do normalnego funkcjonowania ale równocześnie przeszkadzało w logicznym myśleniu.
Jaka jednak nie była by prawda, musiałam wziąć się w garść i zmierzyć się z tym co mnie czekało udając, że zachowuję przyzwoite granice normalności.
Kłamstwo – mój odwieczny towarzysz życia. Miałam go dość, czegokolwiek bym nie robiła ciągle mi towarzyszył, jakkolwiek nie starałabym się być prawdomówna – on ciągle zakradał się do mnie. W tym przeświadczeniu przyszło mi żyć długie lata i nic nie wskazywało na to bym w końcu mogła ułożyć sobie wszystko. Jak to kiedyś powiedział Cole, gdy zapytałam czy jemu to nie przeszkadza, odpowiedział:
- Taka praca, co zrobić? Można jedynie się przyzwyczaić.
- A jeśli się nie da? – zapytałam.
- To znaczy, że trzeba zmienić pracę.
Tyle, że mi nikt nigdy nie dał takiej szansy bym mogła to zrobić, a ja już byłam tak bardzo wyczerpana tym wszystkim co robiłam. Żyłam w jakimś cholernym trójkącie, dzieci mnie nienawidziły, Mark leżał w szpitalu przeze mnie, moja macocha miała ochotę zakopać mnie pod  ziemią a ja? Żyłam kłamiąc dalej, cudowna perspektywa, nieprawdaż?
Po chwili zadumy Thorne otworzył oczy, spojrzał na mnie, przetarł twarz, uśmiechnęliśmy się do siebie.
- Obudziłam cię?
- Nie, długo nie śpisz?
- Chwilę.
Patrzyłam na niego a jednak mój wzrok gdzieś błądził.
- Chcesz o coś zapytać?
- Co dalej? Jak długo będziemy się tak  spotykać po kryjomu?
Thorne westchnął.
- Czego ty się boisz?
- Nie chcę cię skrzywdzić.
- A takie zachowanie ma mnie przed tym uchronić? Myślę, że nie mówisz mi wszystkiego.
- Kylie nie naciskaj.
Pokiwałam głową i zaczęłam się ubierać.
- Co robisz?
- Nie chcę cię naciskać.
Uniósł się z łóżka.
- Proszę cię, nie rozmawiajmy w ten sposób.
- A jak mamy rozmawiać? Ode mnie oczekujesz szczerości a sam w zamian dajesz mi ochłapy, nie chowałam się w bunkrze i wiem kiedy ktoś mnie okłamuje a bardzo tego nie lubię. Mam sypiać z facetem, który mnie oszukuje? Poszukaj sobie kogoś innego, mnie to zmęczyło.
Thorne ukrył twarz w dłoniach a ja poszłam do łazienki.
- Masz rację.
Powiedział do siebie, kiedy wróciłam po paru minutach już go nie było. Najprostszą drogą jak widać dla niego była ucieczka, która zresztą do niczego nas nie mogła doprowadzić.
Zabrałam torebkę i wyszłam z domu, prosto stąd pojechałam do szpitala. Miałam nadzieję, że chociaż wizyta u Mark’a zdoła poprawić moje samopoczucie. Co do wieczora uznałam, że najlepiej zrobię jak pojadę do klubu i zajmę się pracą, tam zawsze było coś do roboty. Brad i Joe ciągle siedzieli sami i wszystko było na ich głowie, dlatego postanowiłam nieco ich odciążyć.
Gdy weszłam do pokoju Mark’a siedział przeglądając nie co innego jak kartoteki pacjentów. Pokiwałam ze złością głową.
- I tylko na chwilę cię samego zostawić. Miałeś odpoczywać.
- Musiałem się czymś zająć, poza tym błagam, nie zaczynaj. Od rana siedziała u mnie Jesse i też suszyła mi głowę.
- Jak widać nie dość skutecznie.
- Chyba już wiem serce dlaczego jestem sam.
- Co ty powiesz.
Roześmialiśmy się oboje, jednak Mark widząc moją mimo wszystko zmartwioną twarz, odłożył karty na bok.
- Jak się czujesz?
- Dobrze, za to ty jesteś chyba w gorszym stanie niż byłaś tu ostatnim razem.
- Wydaje ci się.
Spojrzał na mnie spod łba.
- Mi się wydaje? To chyba tobie się wydaje, że możesz coś przede mną ukryć.
- Masz rację, nie jest dobrze. Dałam się wciągnąć w coś, od czego nie potrafię się teraz uwolnić.
- Każdy z nas dźwiga  jakieś brzemię.
- Wiem, to pewnie nauczka za to, że w młodości nosiłam krzyżyk na uchu.
- No tak sobie wmawiaj, powiedz mi co się dzieje?
- Można kochać dwie osoby równocześnie i do tego równie mocno ich nienawidzić?
- Łał.
- No właśnie, sam widzisz jak to wygląda.
- Obawiałem się ,że tak się to może skończyć, zawsze byłaś monogamistką.
- Chyba pozorną, inaczej nie miałabym takich problemów.
- Wiesz co myślę? Że ta sytuacja wcześniej czy później sama się rozwiąże.
- Tak, tylko ile osób przy tym po drodze będę musiała skrzywdzić?
- Nie masz na to wpływu, nie w środowisku w którym się obracasz.
Wiedziałam, że ma rację, czego bym nie zrobiła ktoś by na tym ucierpiał a w końcu rzeczywiście sprawa pewnie i bez mojego jak zwykle udziału się wyjaśni sama. Trudno było z tym żyć, ale nie miałam wyboru. Siedziałam u Mark’a ponad dwie godziny, ale zeszliśmy na przyjemniejsze tematy. Poprawiłam sobie humor, ale nie do tego stopnia żeby tego dnia pojawić się na oddziale. Pokręciłam się trochę po sklepach, odwiedziłam fryzjera i chyba właśnie tym poprawiłam sobie samopoczucie.
Wieczorem ubrałam jedną z moich najlepszych wyjściowych sukienek w kolorze ciemnej purpury, po czym pojechałam do klubu.
Mój widok odniósł efekt o jaki mi chodziło. Widząc i Thorne’a i Rolly’ego na jednej sali pomyślałam, że niech się nawet nawzajem pozabijają, skoro nie potrafią się określić. Rolly’emu towarzyszyła jego wierna dziewczyna, która gdyby miała możliwość zamienienia się w drapieżnika, gdy ujrzała mnie w drzwiach, bez wątpienia by z niej skorzystała.
Obydwoje zareagowali bardzo spontanicznie ,ale nie podeszłam do żadnego z nich.
Skierowałam się natomiast w stronę baru, przy którym stał Joe, na mój widok rozpromienił się.
- No, no, kogo moje piękne oczy widzą?
- Pozwalniałeś kelnerów?
- Nie, ale zobacz co się dzieje, wszyscy są na sali.
- Pomogę ci a jak wrócą to dasz mi faktury? Dzisiaj trochę zabawię, muszę nadgonić zaległości.
- Cieszę się, że jesteś.
Uśmiechnęliśmy się do siebie, po czym poszłam za bar serwować drinki. Widziałam, że Joe bacznie mi się przygląda, ale tym razem mi to nie przeszkadzało, być może dlatego, że miałam poczucie winy z powodu jego stanu po moim odejściu. Około jedenastej ruch zelżał, wtedy wrócili kelnerzy. Razem z Joe skierowaliśmy się w stronę schodów prowadzących do biura, kiedy z głośników zaczęła się wydobywać wolna piosenka Adele, Joe zatrzymał mnie ręką:
- Kylie.
- Tak?
- Zatańczysz ze mną?
Po chwili namysłu stwierdziłam, że dlaczego nie, podałam mu swoją dłoń i ruszyliśmy na środek parkietu. Członkowie naszego oddziału rozsunęli się nieco a my zaczęliśmy powoli poruszać się w rytm wolnej muzyki. Piosenka była wymowna a do nas powróciły wspomnienia dawnych dni, utraconych i poniekąd prostych dni, w których żadne z nas nie musiało tak często myśleć o odpowiedzialności ani konsekwencjach. Dni, w których nie zmagaliśmy się z naszymi nieprawidłowościami, w których nie byliśmy rodzicami a wszystko czym kierowaliśmy się odbijało się wyłącznie na nas samych. Początkowo trzymałam dystans do Joe’go, ale chwilę później przywarłam do niego z olbrzymią siłą, zawładnęła mną nieznana żądza poczucia jego bliskości – przeraziłam się. Na szczęście piosenka dobiegła końca, spojrzałam w jego płomienny wzrok, z którego wyczytałam wszystko. Obróciłam się tyłem i skierowałam na schody, ruszył za mną. Usiadłam w gabinecie w fotelu, Joe stanął przy mnie i długo wpatrywał się we mnie gdy tak milczałam.
- Proszę cię, nie patrz na mnie w ten sposób.
- Czy gdybym nie patrzył, nie wiedziałabyś o czym myślę?
- Wiedziałabym, ale nie rób tego.
- Dlaczego?
- Bo jestem w tej chwili na takim skraju, że mogę zrobić jakieś głupstwo, a ty swoim zachowaniem nie ułatwiasz mi niczego.
- Nic na to nie poradzę, że tak na mnie działasz.
- Joe, proszę cię…
Nie zdążyłam dokończyć, gdy usłyszeliśmy na dole strzał z pistoletu, przestraszyłam się. Chwyciłam odruchowo za pas i wtedy przypomniałam sobie, że torebkę zostawiłam za barem, spojrzałam na Joe’go.
- Masz broń?
- Na dole.
- Rolly tam jest?
- Oboje z Thorne’m wyszli kiedy wchodziliśmy do góry.
Długo nie zastanawiając się uchyliłam drzwi. Stamtąd był dobry widok, akurat na bar, ale to co tam zobaczyłam przeraziło mnie bardziej niż mogło przerazić cokolwiek innego.
Przy barze stał mężczyzna w długich włosach, mocno wypity, stał i mierzył pistoletem w głowę nie kogo innego, tylko mojej córki.
- Dzwoń po Thorne’a, na dole jest Penny.
Joe sięgnął po telefon a ja zbiegłam na dół nie zastanawiając się nawet czym może się to skończyć. Gdy mężczyzna zobaczył mnie zbiegającą, trzymając Penny wycelował prosto we mnie, z drugiej strony wyłoniło się kolejnych dwóch, ale ze względu na to, że chodziło o moją córkę, mimo iż Kim trzymała wymierzony pistolet, i kilku innych również, nikt nic nie robił.
Penny nie była chyba zachwycona moim widokiem aczkolwiek jedno pytanie mnie nurtowało: Co ona do diabła robiła w takim miejscu? Chociaż czy w tej chwili miało to jakiekolwiek znaczenie? Podeszłam ostrożnie w stronę baru.
- Jak się ruszysz to ją zastrzelę.
- Spokojnie, możesz ją puścić a dostaniesz to co będziesz chciał, jestem tu właścicielem.
- Tak?!
Mężczyzna aż się pocił, kiwnęłam głową.
- W takim razie każ swoim gorylom wyrzucić na środek sali spluwy inaczej ją rozwalę i wszyscy mają odsunąć się w stronę ściany!
Ruchem ręki pokazałam ,że mają odłożyć broń w wyznaczone miejsce, odłożyli wszyscy za wyjątkiem Cole’a.
- Powiedziałem wszyscy!
Spojrzałam spanikowana na Cole’a.
- Cole odłóż broń.
- Wiesz dobrze ,że jak odłożę ,to ona zginie.
- Powiedziałam odłóż broń! To rozkaz!
Na te słowa Penny spojrzała na mnie zdziwiona, choć przerażenie rysowało się na jej twarzy. Penny nigdy nie dowiedziała się czym się zajmuję, wiedział tylko Michael i Samanta. Penny była na to zbyt delikatna i na pewno nie zrozumiałaby. Nie zrozumiała również, że było to celowe zagranie, chwilę później wszystko potoczyło się jakby w zwolnionym tempie, wysunęłam buty na obcasach, które miałam na sobie, Cole pochylił się by odłożyć broń na środku sali, mrugnął do mnie a ja wiedziałam, że mam raptem sekundy na uratowanie Penny.
Cole puścił broń po podłodze, przekulnęłam się by ją złapać, po czym strzeliłam napastnikowi w sam środek czoła, gdy pozostali to zobaczyli zaczęli strzelać na oślep, Jesse obaliła Penny na podłogę zakrywając ją swoim ciałem, Cole sięgnął po broń i strzelił do napastnika z prawej strony sali, ja wycelowałam w tego z lewej, ale nasze strzały padły równocześnie, kule skrzyżowały się, Joe zbiegł do mnie i chwycił pistolet zza baru, nie zdążył jednak wystrzelić, bo mężczyzna prędzej zdążył upaść od mojego strzału – ale nie tylko on. Chwyciłam się baru a zanim ktokolwiek zdążył się zorientować zaczęłam osuwać się na ziemię, wtedy Joe krzyknął, na salę wbiegł Thorne, ale podbiegł do Penny chyba nawet mnie nie zauważając:
- Kylie!!
Joe podbiegł i podtrzymał mi głowę, gdy upadałam, w końcu osunęłam się na jego kolanach.
- Karetkę, dajcie mi lekarza!! Kylie nie rób mi tego, mów do mnie.
- Co z Penny?
- Mamo…
Penny płakała ,zauważyłam jak kuca przy mnie ale wzrok zaczął mi uciekać i powoli sala zaczęła rozmywać mi się przed oczami.
- Nie umieraj mi do cholery, Kylie słyszysz mnie?!
Joe był zrozpaczony, łzy dosłownie płynęły mi strumieniem, ale ja nie mogłam już nic powiedzieć. Z tłumu wyłonił się Gino i w pośpiechu zaczął szukać czegoś apteczce.
- Zróbcie mu miejsce.
Thorne oświadczył stanowczym głosem, choć minę miał równie przerażoną co pozostali, odciągnął Penny na bok a ta wtuliła się w niego.
- Czy ona umrze?
Thorne nic nie odpowiedział, Gino był jakoś dziwnie milczący, w końcu przemówił.
- Gdzie ta cholerna karetka?
Cole wyczuł, że coś jest nie tak.
- Co jest?
- Nie mogę zatamować krwawienia, szlak! Traci tętno, przestaje je wyczuwać, jasna cholera! Kylie!
Teraz mimo iż Gino był lekarzem, chyba nawet jego ogarnęła panika, której nigdy wcześniej nie okazywał. W najtrudniejszych chwilach zawsze zachowywał zimną krew i ratował nas z opresji. Tym razem było inaczej, kiedy po kilku minutach usłyszeli wszyscy sygnał karetki, Ray wybiegł przed budynek, sanitariusze wbiegli z noszami i już mieli mnie na nie przekładać, kiedy przestałam oddychać.
- Zatrzymała się, respirator!!
Po chwili podłączyli mnie do respiratora i Gino zaczął mnie szpikować elektrowstrząsami. Po dłuższej chwili w końcu puls wrócił. Na sali byli już tylko agenci, resztę Kim dosłownie wyrzuciła za drzwi. Przełożono mnie na nosze i zaniesiono do karetki, która po dosłownie sekundzie ruszyła spod klubu na sygnale, Gino pojechał ze mną, chciał mieć pewność, że nic mi nie grozi dopóki nie przekaże mnie w zaufane ręce. Tak jak się spodziewałam Mark mimo iż leżał jeszcze w szpitalu, stał w lekarskim kitlu ledwo karetka podjechała pod szpital. Gino odetchnął z ulgą a Mark wydał polecenie.
- Prosto na salę operacyjną! Co jej podałeś?
- Dwa razy atropinę dożylnie, kula chyba utkwiła, nie mogłem zlokalizować krwawienia.
Pielęgniarka krzyknęła z drugiego końca korytarza:
- Grupę i krzyżówkę?!
- Nie trzeba, przygotujcie O Rh plus!

Mark pobiegł na salę operacyjną a Gino cały od mojej krwi spuścił głowę jakby z bezsilności, wyszedł na podjazd, zapalił papierosa, po czym uderzył pięścią w szklane drzwi. Na szybie pojawiły się pęknięcia, pielęgniarka stojąca w recepcji spojrzała na niego, po czym na czarne podjeżdżające na podjazd samochody GMC i usiadła po cichu chowając głowę za kolejnymi kartami pacjentów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz