XXII
Całe moje życie
musiałam się pilnować, każdy mój krok musiał być starannie przemyślany i nie
było w nim czasu na spontaniczność.
Nie chciałam dalej tak
żyć, pragnęłam dać ponieść się emocjom, żyć chwilą i czerpać życie garściami
nie zastanawiając się nad tym czy żyję według jakiś moralnych zasad wyuczonych
na pamięć.
Gdy tak leżałam w
łóżku spoglądając na Thorne’a, coś jednak nie dawało mi spokoju.
Kochałam go – ale była
to zupełnie inna miłość niż ta, którą darzyłam Rolly’ego. Tak bardzo chciałam
uwolnić się od tych wszystkich wątpliwości ale ilekroć byłam pewna czego od
życia chcę – one wracały. Rozdarta pomiędzy dwóch mężczyzn, których chyba tak
naprawdę chciałam mieć przy sobie równocześnie – stawała się do zniesienia.
Rolly pomimo
wszystkiego co robił a co świadczyło o tym, że chce trzymać mnie jak najdalej
od siebie, coraz bardziej pragnął mojej obecności. Tajemnica, którą jednak
nosił w sobie nie pozwalała mówić mu o tym głośno.
Z kolei Thorne? Kochał
mnie i chciał być ze mną, ale coś nie pozwalało mu na to by zbliżyć się do mnie
na dłużej niż jedna noc co jakiś czas.
Powoli zaczęłam się
zastanawiać jaką grę oboje ze mną prowadzą, czy wspólnie uknuli coś żeby mnie
ukarać za moje chwiejne emocje i niezdecydowanie?
A może ja po prostu
dostawałam jakiś urojeń i doszukiwałam się w tym wszystkim co działo się wokół
mnie jakiegoś ukrytego podstępu?
Im dłużej nad tym
myślałam, tym bardziej chciałam uciec i uwolnić się od obydwóch, ale nie
potrafiłam. Każdy z nich dawał mi coś co było mi niezbędne do normalnego
funkcjonowania ale równocześnie przeszkadzało w logicznym myśleniu.
Jaka jednak nie była
by prawda, musiałam wziąć się w garść i zmierzyć się z tym co mnie czekało
udając, że zachowuję przyzwoite granice normalności.
Kłamstwo – mój
odwieczny towarzysz życia. Miałam go dość, czegokolwiek bym nie robiła ciągle
mi towarzyszył, jakkolwiek nie starałabym się być prawdomówna – on ciągle
zakradał się do mnie. W tym przeświadczeniu przyszło mi żyć długie lata i nic
nie wskazywało na to bym w końcu mogła ułożyć sobie wszystko. Jak to kiedyś
powiedział Cole, gdy zapytałam czy jemu to nie przeszkadza, odpowiedział:
- Taka praca, co
zrobić? Można jedynie się przyzwyczaić.
- A jeśli się nie da?
– zapytałam.
- To znaczy, że trzeba
zmienić pracę.
Tyle, że mi nikt nigdy
nie dał takiej szansy bym mogła to zrobić, a ja już byłam tak bardzo wyczerpana
tym wszystkim co robiłam. Żyłam w jakimś cholernym trójkącie, dzieci mnie
nienawidziły, Mark leżał w szpitalu przeze mnie, moja macocha miała ochotę
zakopać mnie pod ziemią a ja? Żyłam
kłamiąc dalej, cudowna perspektywa, nieprawdaż?
Po chwili zadumy
Thorne otworzył oczy, spojrzał na mnie, przetarł twarz, uśmiechnęliśmy się do
siebie.
- Obudziłam cię?
- Nie, długo nie
śpisz?
- Chwilę.
Patrzyłam na niego a
jednak mój wzrok gdzieś błądził.
- Chcesz o coś
zapytać?
- Co dalej? Jak długo
będziemy się tak spotykać po kryjomu?
Thorne westchnął.
- Czego ty się boisz?
- Nie chcę cię
skrzywdzić.
- A takie zachowanie
ma mnie przed tym uchronić? Myślę, że nie mówisz mi wszystkiego.
- Kylie nie naciskaj.
Pokiwałam głową i
zaczęłam się ubierać.
- Co robisz?
- Nie chcę cię
naciskać.
Uniósł się z łóżka.
- Proszę cię, nie
rozmawiajmy w ten sposób.
- A jak mamy
rozmawiać? Ode mnie oczekujesz szczerości a sam w zamian dajesz mi ochłapy, nie
chowałam się w bunkrze i wiem kiedy ktoś mnie okłamuje a bardzo tego nie lubię.
Mam sypiać z facetem, który mnie oszukuje? Poszukaj sobie kogoś innego, mnie to
zmęczyło.
Thorne ukrył twarz w
dłoniach a ja poszłam do łazienki.
- Masz rację.
Powiedział do siebie,
kiedy wróciłam po paru minutach już go nie było. Najprostszą drogą jak widać
dla niego była ucieczka, która zresztą do niczego nas nie mogła doprowadzić.
Zabrałam torebkę i
wyszłam z domu, prosto stąd pojechałam do szpitala. Miałam nadzieję, że chociaż
wizyta u Mark’a zdoła poprawić moje samopoczucie. Co do wieczora uznałam, że
najlepiej zrobię jak pojadę do klubu i zajmę się pracą, tam zawsze było coś do
roboty. Brad i Joe ciągle siedzieli sami i wszystko było na ich głowie, dlatego
postanowiłam nieco ich odciążyć.
Gdy weszłam do pokoju
Mark’a siedział przeglądając nie co innego jak kartoteki pacjentów. Pokiwałam
ze złością głową.
- I tylko na chwilę
cię samego zostawić. Miałeś odpoczywać.
- Musiałem się czymś
zająć, poza tym błagam, nie zaczynaj. Od rana siedziała u mnie Jesse i też
suszyła mi głowę.
- Jak widać nie dość
skutecznie.
- Chyba już wiem serce
dlaczego jestem sam.
- Co ty powiesz.
Roześmialiśmy się
oboje, jednak Mark widząc moją mimo wszystko zmartwioną twarz, odłożył karty na
bok.
- Jak się czujesz?
- Dobrze, za to ty
jesteś chyba w gorszym stanie niż byłaś tu ostatnim razem.
- Wydaje ci się.
Spojrzał na mnie spod
łba.
- Mi się wydaje? To
chyba tobie się wydaje, że możesz coś przede mną ukryć.
- Masz rację, nie jest
dobrze. Dałam się wciągnąć w coś, od czego nie potrafię się teraz uwolnić.
- Każdy z nas
dźwiga jakieś brzemię.
- Wiem, to pewnie
nauczka za to, że w młodości nosiłam krzyżyk na uchu.
- No tak sobie
wmawiaj, powiedz mi co się dzieje?
- Można kochać dwie
osoby równocześnie i do tego równie mocno ich nienawidzić?
- Łał.
- No właśnie, sam
widzisz jak to wygląda.
- Obawiałem się ,że
tak się to może skończyć, zawsze byłaś monogamistką.
- Chyba pozorną,
inaczej nie miałabym takich problemów.
- Wiesz co myślę? Że
ta sytuacja wcześniej czy później sama się rozwiąże.
- Tak, tylko ile osób
przy tym po drodze będę musiała skrzywdzić?
- Nie masz na to
wpływu, nie w środowisku w którym się obracasz.
Wiedziałam, że ma
rację, czego bym nie zrobiła ktoś by na tym ucierpiał a w końcu rzeczywiście
sprawa pewnie i bez mojego jak zwykle udziału się wyjaśni sama. Trudno było z
tym żyć, ale nie miałam wyboru. Siedziałam u Mark’a ponad dwie godziny, ale
zeszliśmy na przyjemniejsze tematy. Poprawiłam sobie humor, ale nie do tego
stopnia żeby tego dnia pojawić się na oddziale. Pokręciłam się trochę po
sklepach, odwiedziłam fryzjera i chyba właśnie tym poprawiłam sobie
samopoczucie.
Wieczorem ubrałam
jedną z moich najlepszych wyjściowych sukienek w kolorze ciemnej purpury, po
czym pojechałam do klubu.
Mój widok odniósł
efekt o jaki mi chodziło. Widząc i Thorne’a i Rolly’ego na jednej sali
pomyślałam, że niech się nawet nawzajem pozabijają, skoro nie potrafią się
określić. Rolly’emu towarzyszyła jego wierna dziewczyna, która gdyby miała
możliwość zamienienia się w drapieżnika, gdy ujrzała mnie w drzwiach, bez
wątpienia by z niej skorzystała.
Obydwoje zareagowali
bardzo spontanicznie ,ale nie podeszłam do żadnego z nich.
Skierowałam się
natomiast w stronę baru, przy którym stał Joe, na mój widok rozpromienił się.
- No, no, kogo moje
piękne oczy widzą?
- Pozwalniałeś
kelnerów?
- Nie, ale zobacz co
się dzieje, wszyscy są na sali.
- Pomogę ci a jak
wrócą to dasz mi faktury? Dzisiaj trochę zabawię, muszę nadgonić zaległości.
- Cieszę się, że
jesteś.
Uśmiechnęliśmy się do
siebie, po czym poszłam za bar serwować drinki. Widziałam, że Joe bacznie mi
się przygląda, ale tym razem mi to nie przeszkadzało, być może dlatego, że
miałam poczucie winy z powodu jego stanu po moim odejściu. Około jedenastej
ruch zelżał, wtedy wrócili kelnerzy. Razem z Joe skierowaliśmy się w stronę
schodów prowadzących do biura, kiedy z głośników zaczęła się wydobywać wolna
piosenka Adele, Joe zatrzymał mnie ręką:
- Kylie.
- Tak?
- Zatańczysz ze mną?
Po chwili namysłu
stwierdziłam, że dlaczego nie, podałam mu swoją dłoń i ruszyliśmy na środek
parkietu. Członkowie naszego oddziału rozsunęli się nieco a my zaczęliśmy
powoli poruszać się w rytm wolnej muzyki. Piosenka była wymowna a do nas
powróciły wspomnienia dawnych dni, utraconych i poniekąd prostych dni, w
których żadne z nas nie musiało tak często myśleć o odpowiedzialności ani
konsekwencjach. Dni, w których nie zmagaliśmy się z naszymi
nieprawidłowościami, w których nie byliśmy rodzicami a wszystko czym
kierowaliśmy się odbijało się wyłącznie na nas samych. Początkowo trzymałam
dystans do Joe’go, ale chwilę później przywarłam do niego z olbrzymią siłą,
zawładnęła mną nieznana żądza poczucia jego bliskości – przeraziłam się. Na
szczęście piosenka dobiegła końca, spojrzałam w jego płomienny wzrok, z którego
wyczytałam wszystko. Obróciłam się tyłem i skierowałam na schody, ruszył za
mną. Usiadłam w gabinecie w fotelu, Joe stanął przy mnie i długo wpatrywał się
we mnie gdy tak milczałam.
- Proszę cię, nie patrz
na mnie w ten sposób.
- Czy gdybym nie
patrzył, nie wiedziałabyś o czym myślę?
- Wiedziałabym, ale
nie rób tego.
- Dlaczego?
- Bo jestem w tej
chwili na takim skraju, że mogę zrobić jakieś głupstwo, a ty swoim zachowaniem
nie ułatwiasz mi niczego.
- Nic na to nie
poradzę, że tak na mnie działasz.
- Joe, proszę cię…
Nie zdążyłam
dokończyć, gdy usłyszeliśmy na dole strzał z pistoletu, przestraszyłam się.
Chwyciłam odruchowo za pas i wtedy przypomniałam sobie, że torebkę zostawiłam
za barem, spojrzałam na Joe’go.
- Masz broń?
- Na dole.
- Rolly tam jest?
- Oboje z Thorne’m
wyszli kiedy wchodziliśmy do góry.
Długo nie
zastanawiając się uchyliłam drzwi. Stamtąd był dobry widok, akurat na bar, ale
to co tam zobaczyłam przeraziło mnie bardziej niż mogło przerazić cokolwiek
innego.
Przy barze stał
mężczyzna w długich włosach, mocno wypity, stał i mierzył pistoletem w głowę
nie kogo innego, tylko mojej córki.
- Dzwoń po Thorne’a,
na dole jest Penny.
Joe sięgnął po telefon
a ja zbiegłam na dół nie zastanawiając się nawet czym może się to skończyć. Gdy
mężczyzna zobaczył mnie zbiegającą, trzymając Penny wycelował prosto we mnie, z
drugiej strony wyłoniło się kolejnych dwóch, ale ze względu na to, że chodziło
o moją córkę, mimo iż Kim trzymała wymierzony pistolet, i kilku innych również,
nikt nic nie robił.
Penny nie była chyba
zachwycona moim widokiem aczkolwiek jedno pytanie mnie nurtowało: Co ona do
diabła robiła w takim miejscu? Chociaż czy w tej chwili miało to jakiekolwiek
znaczenie? Podeszłam ostrożnie w stronę baru.
- Jak się ruszysz to
ją zastrzelę.
- Spokojnie, możesz ją
puścić a dostaniesz to co będziesz chciał, jestem tu właścicielem.
- Tak?!
Mężczyzna aż się
pocił, kiwnęłam głową.
- W takim razie każ
swoim gorylom wyrzucić na środek sali spluwy inaczej ją rozwalę i wszyscy mają
odsunąć się w stronę ściany!
Ruchem ręki pokazałam
,że mają odłożyć broń w wyznaczone miejsce, odłożyli wszyscy za wyjątkiem
Cole’a.
- Powiedziałem
wszyscy!
Spojrzałam spanikowana
na Cole’a.
- Cole odłóż broń.
- Wiesz dobrze ,że jak
odłożę ,to ona zginie.
- Powiedziałam odłóż
broń! To rozkaz!
Na te słowa Penny
spojrzała na mnie zdziwiona, choć przerażenie rysowało się na jej twarzy. Penny
nigdy nie dowiedziała się czym się zajmuję, wiedział tylko Michael i Samanta.
Penny była na to zbyt delikatna i na pewno nie zrozumiałaby. Nie zrozumiała
również, że było to celowe zagranie, chwilę później wszystko potoczyło się
jakby w zwolnionym tempie, wysunęłam buty na obcasach, które miałam na sobie,
Cole pochylił się by odłożyć broń na środku sali, mrugnął do mnie a ja
wiedziałam, że mam raptem sekundy na uratowanie Penny.
Cole puścił broń po
podłodze, przekulnęłam się by ją złapać, po czym strzeliłam napastnikowi w sam
środek czoła, gdy pozostali to zobaczyli zaczęli strzelać na oślep, Jesse obaliła
Penny na podłogę zakrywając ją swoim ciałem, Cole sięgnął po broń i strzelił do
napastnika z prawej strony sali, ja wycelowałam w tego z lewej, ale nasze
strzały padły równocześnie, kule skrzyżowały się, Joe zbiegł do mnie i chwycił
pistolet zza baru, nie zdążył jednak wystrzelić, bo mężczyzna prędzej zdążył
upaść od mojego strzału – ale nie tylko on. Chwyciłam się baru a zanim
ktokolwiek zdążył się zorientować zaczęłam osuwać się na ziemię, wtedy Joe
krzyknął, na salę wbiegł Thorne, ale podbiegł do Penny chyba nawet mnie nie
zauważając:
- Kylie!!
Joe podbiegł i
podtrzymał mi głowę, gdy upadałam, w końcu osunęłam się na jego kolanach.
- Karetkę, dajcie mi
lekarza!! Kylie nie rób mi tego, mów do mnie.
- Co z Penny?
- Mamo…
Penny płakała
,zauważyłam jak kuca przy mnie ale wzrok zaczął mi uciekać i powoli sala
zaczęła rozmywać mi się przed oczami.
- Nie umieraj mi do
cholery, Kylie słyszysz mnie?!
Joe był zrozpaczony,
łzy dosłownie płynęły mi strumieniem, ale ja nie mogłam już nic powiedzieć. Z
tłumu wyłonił się Gino i w pośpiechu zaczął szukać czegoś apteczce.
- Zróbcie mu miejsce.
Thorne oświadczył
stanowczym głosem, choć minę miał równie przerażoną co pozostali, odciągnął
Penny na bok a ta wtuliła się w niego.
- Czy ona umrze?
Thorne nic nie
odpowiedział, Gino był jakoś dziwnie milczący, w końcu przemówił.
- Gdzie ta cholerna
karetka?
Cole wyczuł, że coś
jest nie tak.
- Co jest?
- Nie mogę zatamować
krwawienia, szlak! Traci tętno, przestaje je wyczuwać, jasna cholera! Kylie!
Teraz mimo iż Gino był
lekarzem, chyba nawet jego ogarnęła panika, której nigdy wcześniej nie
okazywał. W najtrudniejszych chwilach zawsze zachowywał zimną krew i ratował
nas z opresji. Tym razem było inaczej, kiedy po kilku minutach usłyszeli
wszyscy sygnał karetki, Ray wybiegł przed budynek, sanitariusze wbiegli z
noszami i już mieli mnie na nie przekładać, kiedy przestałam oddychać.
- Zatrzymała się,
respirator!!
Po chwili podłączyli
mnie do respiratora i Gino zaczął mnie szpikować elektrowstrząsami. Po dłuższej
chwili w końcu puls wrócił. Na sali byli już tylko agenci, resztę Kim dosłownie
wyrzuciła za drzwi. Przełożono mnie na nosze i zaniesiono do karetki, która po
dosłownie sekundzie ruszyła spod klubu na sygnale, Gino pojechał ze mną, chciał
mieć pewność, że nic mi nie grozi dopóki nie przekaże mnie w zaufane ręce. Tak
jak się spodziewałam Mark mimo iż leżał jeszcze w szpitalu, stał w lekarskim
kitlu ledwo karetka podjechała pod szpital. Gino odetchnął z ulgą a Mark wydał
polecenie.
- Prosto na salę
operacyjną! Co jej podałeś?
- Dwa razy atropinę
dożylnie, kula chyba utkwiła, nie mogłem zlokalizować krwawienia.
Pielęgniarka krzyknęła
z drugiego końca korytarza:
- Grupę i krzyżówkę?!
- Nie trzeba,
przygotujcie O Rh plus!
Mark pobiegł na salę
operacyjną a Gino cały od mojej krwi spuścił głowę jakby z bezsilności, wyszedł
na podjazd, zapalił papierosa, po czym uderzył pięścią w szklane drzwi. Na
szybie pojawiły się pęknięcia, pielęgniarka stojąca w recepcji spojrzała na
niego, po czym na czarne podjeżdżające na podjazd samochody GMC i usiadła po
cichu chowając głowę za kolejnymi kartami pacjentów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz