XXI
Zbliżał się wieczór,
Thorne’a jeszcze nie było, postanowiłam nie czekać na niego i sama otworzyłam
butelkę czerwonego wina.
Ubrałam się w czarną
luźną sukienkę na naramkach szytą z koła. Nie wiem, czy chciałam sprawdzić jego
reakcję czy po prostu sama dla siebie chciałam poczuć się kobietą. Dość już
miałam czarnych tajniackich ubrań i wojskowych traperów. Zdjęłam buty, usiadłam
przy wielkiej ławie na kanapie a nogi położyłam na niej.
Oparłam głowę na
oparciu i przypomniałam sobie siebie sprzed kilku lat, moje życie prywatne
zawsze było pokomplikowane ale nigdy nie byłam na takim rozdrożu jak teraz.
Będąc dojrzałą kobietą zaczęłam analizować swoje związki i robić tak zwany
rachunek sumienia. Przez głowę przemykały mi twarze moich partnerów i z
nieznanych powodów czułam jakieś rozgoryczenie.
Czy byłam dobrym
człowiekiem?
Pewnie nie mnie było
to osądzać, ale w tej jednej chwili powróciły do mnie zjawy przeszłości: twarz
mojej umierającej siostry Cynti, mojej mamy na łożu śmierci, mojego konającego
syna a wkrótce po nim Nick’a. Tak trudno było przypomnieć sobie coś
niebolesnego, kolejne klatki pędziły do przodu i ujrzałam twarz Will’a, czy
kiedyś wyczerpie się mój limit na oglądanie śmierci? Na koniec zobaczyłam
Liban- ciemną piwnicę, krople wody spadające na podłogę z przedziurawionej
rury, żołnierzy, kiedy jeden po drugim bezceremonialnie gwałcili mnie każdego
dnia, w końcu – twarz Rolly’ego, kiedy wynosił mnie na rękach z tego kieratu.
Z niewiadomych powodów
nie mogłam oderwać się od tych wszystkich myśli, nie wiem dlaczego właśnie
teraz je przywołałam, robiłam to zazwyczaj wtedy, gdy czułam zbliżające się
nieszczęście. Czy teraz mogłam mieć takie obawy? Pytałam sama siebie, ale
właśnie wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. Otworzyłam, to był Thorne, wszedł
do środka i zaczął się usprawiedliwiać:
- Przepraszam, ale
chciałem mieć pewność, że jak wyjdę z oddziału, to za pięć minut nie będą po
mnie dzwonić.
Uśmiechnęłam się:
- Znowu przeprosiny?
Wiesz, że ich nie cierpię.
- Wiem.
Spojrzał na mnie i
chyba odżyły w nim wspomnienia, gdyż wspomnianą wcześniej sukienkę, dostałam
właśniej od niego na naszą piątą rocznicę ślubu. Długo na mnie patrzył, więc
jednak pamiętał, nie mógł się najwyraźniej napatrzeć, dlatego przerwałam ten
jego stan:
- Wina?
- Tak.
Uśmiechnął się raz
jeszcze i zdjął marynarkę odrzucając ją na fotel. Dałam mu kieliszek z winem,
po czym usiadłam.
- Co z Mark’iem?
- Dobrze, ale Meg
uparła się żeby został na obserwacji.
- No i bardzo dobrze,
jest w końcu pielęgniarką z wykształcenia więc wie co robi. Poza tym Mark jest
niezdyscyplinowany więc może chociaż kogoś posłucha.
- Myślałem, że
największy wpływ na niego masz ty.
Spojrzałam badawczo.
- Coś sugerujesz?
- Skąd, nie znam cię
od wczoraj i znam waszą historię.
A mimo to zdawało mi
się jakbym wyczuła nutkę zazdrości, albo po prostu wino zaczęło uderzać mi do
głowy bo zrobiłam się jakoś dziwnie
pobudzona i naprawdę bałam się, że jeszcze chwila i zrobię coś
nieprzewidywalnego. Podniosłam się z kanapy i skierowałam w stronę wieży:
- Dokąd idziesz?
- Ktoś musi zagłuszyć
tą ciszę.
Włączyłam kompakt i z
głośników zaczęła wydobywać się nastrojowa muzyka Andrei Boccelli’ego
„Rapsodia”, „Canto Della terra”, „Con te Partiro” .
Chciałam wstać ale
Thorne podszedł i objął mnie wpół. Zaczęliśmy rytmicznie poruszać się po środku
salonu:
- Nasza piosenka.
- Masz dobrą pamięć.
- Niektórych zdarzeń
nie można tak po prostu zapomnieć, nawet jeśli bardzo by się chciało.
- A chciałeś?
- Na początku
próbowałem, tłumaczyłem sobie, że tak będzie lepiej i prościej, bo przecież
nigdy nie miałaś wrócić, ale kiedy dotarło do mnie, że przecież ty nadal
żyjesz, chociaż daleko stąd, wszystko wracało na nowo. Nie jesteś kobietą na
chwilę, na pewno już to słyszałaś.
Chyba zawstydziłam
się, bo schyliłam głowę, choć z drugiej strony miło było usłyszeć w końcu jakiś
komplement.
- Kiedy się poznaliśmy
nie mogłem pojąć Joe’go, ta jego miłość…,
- Wydawała ci się
śmieszna?
- Nie , nie śmieszna,
powiedziałbym, że dziwna, najpierw sam odszedł, potem nie chciał dać odejść
tobie, a kiedy wreszcie się rozstaliście uganiał się za tobą jak pies, do
dzisiaj zresztą to robi, ale kiedy cię zabrakło – zrozumiałem jego.
- Chyba nie jesteś
zazdrosny co? Nigdy nie byłeś.
Thorne westchnął:
- Zawsze byłem.
Roześmiałam się.
- Żartujesz prawda?
Kiwnął głową na nie.
- Chyba muszę się
napić a ty?
- Możesz nalać,
rozumiem, że proponujesz mi nocleg?
- W życiu, zamówię ci
taksówkę.
Zaczął się śmiać,
piosenka się skończyła a ja usiadłam. W głowie ostro mi zawirowało ,ale było to
nawet przyjemne po tak ciężkim dniu.
- Za to kiedy ty
pojawiłeś się w moim klubie wszystkie zastanawiały się jak to jest iść z tobą
do łóżka.
Thorne parsknął
śmiechem.
- Nie śmiej się bo tak
było.
Zbliżył się do mnie
znacznie odstawiając swój kieliszek.
- To jak to jest?
- Nie wiem, już
zapomniałam.
- To chyba będę musiał
ci przypomnieć.
- Pewnie tak.
Nie wiem co nas
opętało, ale dosłownie rzuciliśmy się na siebie. Rozerwał mi sukienkę i tyle
zostało z prezentu, zresztą jego koszula nie była wcale w lepszym stanie. Nie
przejmowałam się jednak ani tym ,ani nawet tym, że nie zdążyliśmy dojść do
sypialni tak bardzo pragnęliśmy siebie. To jednak nie było ważne.
Byłam wstrętna i
wyrachowana, bo pragnęłam go równie mocno, co poprzedniego wieczoru Rolly’ego.
Z drugiej jednak strony były to dwa skrajne odczucia, byli od siebie tak różni,
że nie sposób było porównywać czegokolwiek. Sposobu dotykania mnie, poruszania
się czy chęci zawładnięcia moim ciałem.
Tego jednego jednak
byłam pewna – nikt nie posiadał mnie na własność.
Po tylu latach
wcielając się w role najróżniejszych osób, nie raz o kompletnie innej
osobowości – nauczyłam się jednego, że mądra kobieta odchodzi zanim sama
zostanie porzucona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz