sobota, 15 lutego 2014

Rozdział XXI

XXI

Zbliżał się wieczór, Thorne’a jeszcze nie było, postanowiłam nie czekać na niego i sama otworzyłam butelkę czerwonego wina.
Ubrałam się w czarną luźną sukienkę na naramkach szytą z koła. Nie wiem, czy chciałam sprawdzić jego reakcję czy po prostu sama dla siebie chciałam poczuć się kobietą. Dość już miałam czarnych tajniackich ubrań i wojskowych traperów. Zdjęłam buty, usiadłam przy wielkiej ławie na kanapie a nogi położyłam na niej.
Oparłam głowę na oparciu i przypomniałam sobie siebie sprzed kilku lat, moje życie prywatne zawsze było pokomplikowane ale nigdy nie byłam na takim rozdrożu jak teraz. Będąc dojrzałą kobietą zaczęłam analizować swoje związki i robić tak zwany rachunek sumienia. Przez głowę przemykały mi twarze moich partnerów i z nieznanych powodów czułam jakieś rozgoryczenie.
Czy byłam dobrym człowiekiem?
Pewnie nie mnie było to osądzać, ale w tej jednej chwili powróciły do mnie zjawy przeszłości: twarz mojej umierającej siostry Cynti, mojej mamy na łożu śmierci, mojego konającego syna a wkrótce po nim Nick’a. Tak trudno było przypomnieć sobie coś niebolesnego, kolejne klatki pędziły do przodu i ujrzałam twarz Will’a, czy kiedyś wyczerpie się mój limit na oglądanie śmierci? Na koniec zobaczyłam Liban- ciemną piwnicę, krople wody spadające na podłogę z przedziurawionej rury, żołnierzy, kiedy jeden po drugim bezceremonialnie gwałcili mnie każdego dnia, w końcu – twarz Rolly’ego, kiedy wynosił mnie na rękach z tego kieratu.
Z niewiadomych powodów nie mogłam oderwać się od tych wszystkich myśli, nie wiem dlaczego właśnie teraz je przywołałam, robiłam to zazwyczaj wtedy, gdy czułam zbliżające się nieszczęście. Czy teraz mogłam mieć takie obawy? Pytałam sama siebie, ale właśnie wtedy rozległ się dzwonek do drzwi. Otworzyłam, to był Thorne, wszedł do środka i zaczął się usprawiedliwiać:
- Przepraszam, ale chciałem mieć pewność, że jak wyjdę z oddziału, to za pięć minut nie będą po mnie dzwonić.
Uśmiechnęłam się:
- Znowu przeprosiny? Wiesz, że ich nie cierpię.
- Wiem.
Spojrzał na mnie i chyba odżyły w nim wspomnienia, gdyż wspomnianą wcześniej sukienkę, dostałam właśniej od niego na naszą piątą rocznicę ślubu. Długo na mnie patrzył, więc jednak pamiętał, nie mógł się najwyraźniej napatrzeć, dlatego przerwałam ten jego stan:
- Wina?
- Tak.
Uśmiechnął się raz jeszcze i zdjął marynarkę odrzucając ją na fotel. Dałam mu kieliszek z winem, po czym usiadłam.
- Co z Mark’iem?
- Dobrze, ale Meg uparła się żeby został na obserwacji.
- No i bardzo dobrze, jest w końcu pielęgniarką z wykształcenia więc wie co robi. Poza tym Mark jest niezdyscyplinowany więc może chociaż kogoś posłucha.
- Myślałem, że największy wpływ na niego masz ty.
Spojrzałam badawczo.
- Coś sugerujesz?
- Skąd, nie znam cię od wczoraj i znam waszą historię.
A mimo to zdawało mi się jakbym wyczuła nutkę zazdrości, albo po prostu wino zaczęło uderzać mi do głowy  bo zrobiłam się jakoś dziwnie pobudzona i naprawdę bałam się, że jeszcze chwila i zrobię coś nieprzewidywalnego. Podniosłam się z kanapy i skierowałam w stronę wieży:
- Dokąd idziesz?
- Ktoś musi zagłuszyć tą ciszę.
Włączyłam kompakt i z głośników zaczęła wydobywać się nastrojowa muzyka Andrei Boccelli’ego „Rapsodia”, „Canto Della terra”, „Con te Partiro” .
Chciałam wstać ale Thorne podszedł i objął mnie wpół. Zaczęliśmy rytmicznie poruszać się po środku salonu:
- Nasza piosenka.
- Masz dobrą pamięć.
- Niektórych zdarzeń nie można tak po prostu zapomnieć, nawet jeśli bardzo by się chciało.
- A chciałeś?
- Na początku próbowałem, tłumaczyłem sobie, że tak będzie lepiej i prościej, bo przecież nigdy nie miałaś wrócić, ale kiedy dotarło do mnie, że przecież ty nadal żyjesz, chociaż daleko stąd, wszystko wracało na nowo. Nie jesteś kobietą na chwilę, na pewno już to słyszałaś.
Chyba zawstydziłam się, bo schyliłam głowę, choć z drugiej strony miło było usłyszeć w końcu jakiś komplement.
- Kiedy się poznaliśmy nie mogłem pojąć Joe’go, ta jego miłość…,
- Wydawała ci się śmieszna?
- Nie , nie śmieszna, powiedziałbym, że dziwna, najpierw sam odszedł, potem nie chciał dać odejść tobie, a kiedy wreszcie się rozstaliście uganiał się za tobą jak pies, do dzisiaj zresztą to robi, ale kiedy cię zabrakło – zrozumiałem jego.
- Chyba nie jesteś zazdrosny co? Nigdy nie byłeś.
Thorne westchnął:
- Zawsze byłem.
Roześmiałam się.
- Żartujesz prawda?
Kiwnął głową na nie.
- Chyba muszę się napić a ty?
- Możesz nalać, rozumiem, że proponujesz mi nocleg?
- W życiu, zamówię ci taksówkę.
Zaczął się śmiać, piosenka się skończyła a ja usiadłam. W głowie ostro mi zawirowało ,ale było to nawet przyjemne po tak ciężkim dniu.
- Za to kiedy ty pojawiłeś się w moim klubie wszystkie zastanawiały się jak to jest iść z tobą do łóżka.
Thorne parsknął śmiechem.
- Nie śmiej się bo tak było.
Zbliżył się do mnie znacznie odstawiając swój kieliszek.
- To jak to jest?
- Nie wiem, już zapomniałam.
- To chyba będę musiał ci przypomnieć.
- Pewnie tak.
Nie wiem co nas opętało, ale dosłownie rzuciliśmy się na siebie. Rozerwał mi sukienkę i tyle zostało z prezentu, zresztą jego koszula nie była wcale w lepszym stanie. Nie przejmowałam się jednak ani tym ,ani nawet tym, że nie zdążyliśmy dojść do sypialni tak bardzo pragnęliśmy siebie. To jednak nie było ważne.
Byłam wstrętna i wyrachowana, bo pragnęłam go równie mocno, co poprzedniego wieczoru Rolly’ego. Z drugiej jednak strony były to dwa skrajne odczucia, byli od siebie tak różni, że nie sposób było porównywać czegokolwiek. Sposobu dotykania mnie, poruszania się czy chęci zawładnięcia moim ciałem.
Tego jednego jednak byłam pewna – nikt nie posiadał mnie na własność.

Po tylu latach wcielając się w role najróżniejszych osób, nie raz o kompletnie innej osobowości – nauczyłam się jednego, że mądra kobieta odchodzi zanim sama zostanie porzucona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz