XVIII
Kiedy dotarliśmy do
szpitala była strzępkiem nerwów. Na szczęście rana Mark’a tylko tak groźnie
wyglądała, w istocie nie była poważna. Gdy weszłam do pokoju i spojrzałam na
niego – uśmiechnął się.
- Myślałaś, że masz
mnie z głowy co?
- Głupek z ciebie,
wystraszyłeś mnie na śmierć.
- No nikt nie mówił,
że przyjaźń z tobą jest łatwa, powiedziałbym wręcz, że wiąże się z dużym
ryzykiem, wiem, że już to słyszałaś, ale ty naprawdę przyciągasz kule niczym
magnes.
Usiadłam na skraju
łóżka i spuściłam głowę, Mark wiedział co to oznacza i wyraźnie się
zaniepokoił.
- Zaczęło się prawda?
- Obawiam się, że tak,
a jeśli nawet nie, to zacznie się na pewno w niedługim czasie. Posłuchaj ja
wiem, że to co mi powiedziałeś u siebie w domu…
- Daj spokój,
zaaranżowaliśmy to z Sam.
- Być może ,ale to wszystko
co powiedziałeś było prawdą, wiem o tym i naprawdę mi przykro, że przez te
wszystkie lata tak bardzo
pokomplikowałam ci życie, gdybym mogła urodzić się jeszcze raz i ktoś dałby mi
prawo wyboru żebym mogła wybrać sobie pracę i ułożyć sobie życie, chętnie
zestarzałabym się u twojego boku.
W życiu nie byłam tak
poważna, najmilsze wspomnienia z mojego życia wiązały się z Mark’iem, lecz
chociaż byliśmy pokrewnymi duszami, to tak brutalnie los poukładał nasze życie,
że nie było możliwości aby wynikło z tego coś więcej. On to rozumiał, choć było
mu trudno, ja z kolei nie rozumiałam, ale akceptowałam fakty.
- Mówisz zupełnie tak
jakbyśmy mieli się nigdy więcej nie zobaczyć.
Było mi ciężko, ale
zdawałam sobie sprawę, że właśnie tak może się stać. Mark uniósł wzrok w
kierunku dużej szyby wychodzącej z jego pokoju wprost na korytarz, zobaczył tam
Rolly’ego i kilku agentów ubranych na czarno. Wiedziałam na co patrzy i
chciałam go jakoś uspokoić.
- Kilku agentów
zostanie tu żeby cię pilnować, mogą mnie szukać a ja muszę mieć pewność, że nic
ci nie grozi, muszę iść.
Wstałam z łóżka,
pożegnania z Mark’iem zawsze były trudne, a ja nie chciałam być słaba.
- Kay…
Zatrzymał mnie ręką.
- Obiecaj mi, że
wrócisz.
Teraz niestety łzy
same poleciały, zacisnęłam jednak usta i spojrzałam mu w oczy.
- Postaram się
odezwać, trzymaj się.
Zabrałam szybko swoją
rękę a jego opadła bezwładnie na łóżko, wyszłam z pokoju i spojrzałam na Meg-
moją wieloletnią opiekunkę do dzieci i siostrę Vicky.
- Dbaj o niego,
proszę.
- Bądź spokojna.
Meg zniknęła za
drzwiami pokoju a ja spojrzałam na Rolly’ego, Thorne podszedł do mnie i dał mi
słuchawkę do ucha, po czym powiedział stanowczo.
- Za godzinę macie być
na oddziale, Rolly nie spuszczaj jej z oczu.
- A ty?
Zapytałam.
- Muszę jeszcze coś
załatwić.
Dlaczego Thorne był
taki tajemniczy, coraz większy niepokój mnie ogarniał, wszystko wzrastało
powoli do takiej rangi, że powoli zaczynało przerastać mnie. Czy naprawdę nikt
nie mógł wreszcie zdobyć się na szczerość, żeby powiedzieć mi co tak naprawdę
ma się stać? Wiele nie myśląc pokornie ruszyłam przed siebie widząc jak Rolly
puszcza mnie przodem. Miałam wrażenie, że wszystko wokół mnie wiruje, zupełnie
tak jakby grunt osuwał mi się pod nogami. Zjechaliśmy windą, nie odezwałam się
ani słowem, byłam najzupełniej w świecie zmęczona, gdy szliśmy długim
korytarzem szpitalnym, wydawało mi się, że ten nigdy się nie skończy.
Podczas zebrania
Thorne bacznie mi się przyglądał, czułam to choć byłam jakaś nieobecna.
- To agent dawnego
KGB, w czasie zimnej wojny pracował jako podwójny agent, swego czasu
przysporzył agencji wielu problemów, na dziesięć lat zniknął, słuch o nim
zaginął, teraz pojawił się znowu, tym razem współpracując z samym Omally’m.
Dimitri Juszczenko ma rozległe powiązania i nie możemy go nie docenić. Obecnie
zaopatruje armię Omally’ego w broń masowego rażenia, oprócz tego organizuje dla
jego ludzi profesjonalne przeszkolenia a jak wiemy ma o tym pojęcie i
lekceważyć go nie możemy. To wasz cel.
Na plazmowym ekranie
Colin wyświetlił zdjęcie Dimitriego.
- To właśnie on
zaplanował nalot na dom Kylie a później Mark’a.
Wtedy się ocknęłam.
- Waszym zadaniem jest
schwytać go i zlikwidować.
Myślałam, że się
przesłyszałam.
- Nie powinniśmy go
najpierw przesłuchać?
- Nie tym razem, nie
ważne co by powiedział i tak będzie kłamał a Omally’ego nie wyda. Obecnie nie
mamy możliwości dostania się do źródła problemu, dlatego musimy poodcinać
wszystkie macki, którymi się posługuje. Ruszacie za godzinę.
Szczerze mówiąc było
mi już chyba wszystko jedno, bo pomyślałam, że skoro nie musimy przywozić
więźniów, to przynajmniej nie będę musiała patrzeć do kogo strzelam.
Oczywiście zdawałam
sobie sprawę z tego jak to brzmi, ale byłam przepełniona żalem i nienawiścią,
gorycz zalała mi chyba całe wnętrze, bo nie potrafiłam wykrzesać z siebie ani
jednego pozytywnego uczucia do tych ludzi.
Wystartowaliśmy
zgodnie z planem, po drodze nie byłam rozmowna, choć Rolly próbował do mnie
zagadnąć:
- W porządku?
Skinęłam tylko głową,
chciałam mieć już tą akcję poza sobą, by wiedzieć, że chociaż jakąś cząstkę
tego drania udało nam się zniszczyć.
Posiadłość Dimitriego
znajdowała się jakieś półtorej godziny lotu od nas i według naszego wywiadu
mieliśmy go tam wyjątkowo zastać( zazwyczaj przebywał w terenie).
Wylądowaliśmy przy
samym skraju lasu, dookoła panowała głucha cisza, okrążyliśmy teren, posługując
się wyłącznie słuchawkami, Rolly nawiązał łączność z Colinem:
- Colin jak teren?
- Poczekaj, skanuję
obraz…, cholera!
- Co jest? Melduj.
- W posiadłości nie ma
żywej duszy.
Kucając przy Rolly’m
nie mogłam uwierzyć w to co słyszę, byłam pewna, że to zasadzka, w którą
mieliśmy wpaść.
- Zabezpieczcie teren
na miejscu, możliwe, że nakryli bazę.
Po chwili usłyszeliśmy
wybuch tuż za nami, chwilę później – następny. To były nasze śmigłowce,
wyleciały w powietrze wraz z pozostałymi członkami zespołu, którzy mieli czekać
na rozkazy, Rolly ciężko przełknął ślinę.
- Co się tam dzieje?
- Znaleźli nas, Colin
odetnij nas.
- Rozkaz.
- Dopóki się nie
odezwiemy nie próbuj włączać nas ponownie, inaczej nas namierzą, powiadom
Thorne’a, będzie wiedział co robić.
- Tak jest.
Po chwili zapadła
głucha cisza, Colin odciął nam łączność, teraz my wraz z sześcioma innymi
agentami, którzy ocaleli byliśmy zdani wyłącznie na siebie. Spojrzałam na niego
jak na ostatnią deskę ratunku, czy to już? Czy właśnie miał nastąpić koniec
mojego życia?
Wszystko przeleciało
mi przed oczami, tyle niewyjaśnionych spraw pozostawiłam, świadomość tego
uzmysłowiła mi jedynie to, że za wszelką cenę muszę wydostać się z tego
piekielnego miejsca, którego nawet nie wiem czy doszukałabym się na mapie.
Zaczęliśmy uciekać,
Rolly pokazywał na migi jak mamy się przemieszczać, ale skoro byli przygotowani
na nasz przylot, to zapewne pułapki też zdołali rozstawić. Moje przypuszczenia
były słuszne, biegnąc w stronę wielkiego wodospadu, przerzedzaliśmy się coraz
bardziej aż w końcu, gdy udało nam się dotrzeć na sam brzeg zostaliśmy z
Rolly’m sami, za nami słychać było zbliżających się ludzi, kule z ich karabinów
łamały gałęzie drzew, spojrzeliśmy na siebie z Rolly’m, to była nasza ostatnia
szansa żeby się wyratować, mieliśmy do wyboru: albo zostać i zginąć od kul albo
skoczyć i w najgorszym wypadku utopić się.
Rolly chwycił mnie za
rękę, nie oponowałam tylko ścisnęłam jego, po czym w ostatniej chwili
skoczyliśmy w rozwścieczone fale wodospadu.
Po chwili w miejscu, w
którym wcześniej my staliśmy, pojawił się Dimitri i jego ludzie, spojrzało w
dół i zaczął się śmiać.
- To wreszcie mamy ich
z głowy.
- Jest pan pewien
szefie?
- A skakałeś tu
kiedyś?
- Nie.
- No jasne, że nie, bo
inaczej byś tu nie stał! Nikt nie przeżył jeszcze skoku z tego wodospadu, nawet
jeśli nie zabiła ich woda, to bez wątpienia skały, których pełno na dnie.
- Też racja.
Dimitri spojrzał na
swojego nierozgarniętego człowieka, po czym pokiwał z dezaprobatą głową.
- Możemy zająć się
kolejnym etapem planu, uwielbiam tą robotę.
Spojrzeli raz jeszcze
w szalejący wodospad, po czym zawrócili, po paru minutach słyszalny był odgłos
odlatującego helikoptera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz