sobota, 15 lutego 2014

Rozdział XVIII

XVIII

Kiedy dotarliśmy do szpitala była strzępkiem nerwów. Na szczęście rana Mark’a tylko tak groźnie wyglądała, w istocie nie była poważna. Gdy weszłam do pokoju i spojrzałam na niego – uśmiechnął się.
- Myślałaś, że masz mnie z głowy co?
- Głupek z ciebie, wystraszyłeś mnie na śmierć.
- No nikt nie mówił, że przyjaźń z tobą jest łatwa, powiedziałbym wręcz, że wiąże się z dużym ryzykiem, wiem, że już to słyszałaś, ale ty naprawdę przyciągasz kule niczym magnes.
Usiadłam na skraju łóżka i spuściłam głowę, Mark wiedział co to oznacza i wyraźnie się zaniepokoił.
- Zaczęło się prawda?
- Obawiam się, że tak, a jeśli nawet nie, to zacznie się na pewno w niedługim czasie. Posłuchaj ja wiem, że to co mi powiedziałeś u siebie w domu…
- Daj spokój, zaaranżowaliśmy to z Sam.
- Być może ,ale to wszystko co powiedziałeś było prawdą, wiem o tym i naprawdę mi przykro, że przez te wszystkie lata tak  bardzo pokomplikowałam ci życie, gdybym mogła urodzić się jeszcze raz i ktoś dałby mi prawo wyboru żebym mogła wybrać sobie pracę i ułożyć sobie życie, chętnie zestarzałabym się u twojego boku.
W życiu nie byłam tak poważna, najmilsze wspomnienia z mojego życia wiązały się z Mark’iem, lecz chociaż byliśmy pokrewnymi duszami, to tak brutalnie los poukładał nasze życie, że nie było możliwości aby wynikło z tego coś więcej. On to rozumiał, choć było mu trudno, ja z kolei nie rozumiałam, ale akceptowałam fakty.
- Mówisz zupełnie tak jakbyśmy mieli się nigdy więcej nie zobaczyć.
Było mi ciężko, ale zdawałam sobie sprawę, że właśnie tak może się stać. Mark uniósł wzrok w kierunku dużej szyby wychodzącej z jego pokoju wprost na korytarz, zobaczył tam Rolly’ego i kilku agentów ubranych na czarno. Wiedziałam na co patrzy i chciałam go jakoś uspokoić.
- Kilku agentów zostanie tu żeby cię pilnować, mogą mnie szukać a ja muszę mieć pewność, że nic ci nie grozi, muszę iść.
Wstałam z łóżka, pożegnania z Mark’iem zawsze były trudne, a ja nie chciałam być słaba.
- Kay…
Zatrzymał mnie ręką.
- Obiecaj mi, że wrócisz.
Teraz niestety łzy same poleciały, zacisnęłam jednak usta i spojrzałam mu w oczy.
- Postaram się odezwać,  trzymaj się.
Zabrałam szybko swoją rękę a jego opadła bezwładnie na łóżko, wyszłam z pokoju i spojrzałam na Meg- moją wieloletnią opiekunkę do dzieci i siostrę Vicky.
- Dbaj o niego, proszę.
- Bądź spokojna.
Meg zniknęła za drzwiami pokoju a ja spojrzałam na Rolly’ego, Thorne podszedł do mnie i dał mi słuchawkę do ucha, po czym powiedział stanowczo.
- Za godzinę macie być na oddziale, Rolly nie spuszczaj jej z oczu.
- A ty?
Zapytałam.
- Muszę jeszcze coś załatwić.
Dlaczego Thorne był taki tajemniczy, coraz większy niepokój mnie ogarniał, wszystko wzrastało powoli do takiej rangi, że powoli zaczynało przerastać mnie. Czy naprawdę nikt nie mógł wreszcie zdobyć się na szczerość, żeby powiedzieć mi co tak naprawdę ma się stać? Wiele nie myśląc pokornie ruszyłam przed siebie widząc jak Rolly puszcza mnie przodem. Miałam wrażenie, że wszystko wokół mnie wiruje, zupełnie tak jakby grunt osuwał mi się pod nogami. Zjechaliśmy windą, nie odezwałam się ani słowem, byłam najzupełniej w świecie zmęczona, gdy szliśmy długim korytarzem szpitalnym, wydawało mi się, że ten nigdy się nie skończy.
Podczas zebrania Thorne bacznie mi się przyglądał, czułam to choć byłam jakaś nieobecna.
- To agent dawnego KGB, w czasie zimnej wojny pracował jako podwójny agent, swego czasu przysporzył agencji wielu problemów, na dziesięć lat zniknął, słuch o nim zaginął, teraz pojawił się znowu, tym razem współpracując z samym Omally’m. Dimitri Juszczenko ma rozległe powiązania i nie możemy go nie docenić. Obecnie zaopatruje armię Omally’ego w broń masowego rażenia, oprócz tego organizuje dla jego ludzi profesjonalne przeszkolenia a jak wiemy ma o tym pojęcie i lekceważyć go nie możemy. To wasz cel.
Na plazmowym ekranie Colin wyświetlił zdjęcie Dimitriego.
- To właśnie on zaplanował nalot na dom Kylie a później Mark’a.
Wtedy się ocknęłam.
- Waszym zadaniem jest schwytać go i zlikwidować.
Myślałam, że się przesłyszałam.
- Nie powinniśmy go najpierw przesłuchać?
- Nie tym razem, nie ważne co by powiedział i tak będzie kłamał a Omally’ego nie wyda. Obecnie nie mamy możliwości dostania się do źródła problemu, dlatego musimy poodcinać wszystkie macki, którymi się posługuje. Ruszacie za godzinę.
Szczerze mówiąc było mi już chyba wszystko jedno, bo pomyślałam, że skoro nie musimy przywozić więźniów, to przynajmniej nie będę musiała patrzeć do kogo strzelam.
Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego jak to brzmi, ale byłam przepełniona żalem i nienawiścią, gorycz zalała mi chyba całe wnętrze, bo nie potrafiłam wykrzesać z siebie ani jednego pozytywnego uczucia do tych ludzi.
Wystartowaliśmy zgodnie z planem, po drodze nie byłam rozmowna, choć Rolly próbował do mnie zagadnąć:
- W porządku?
Skinęłam tylko głową, chciałam mieć już tą akcję poza sobą, by wiedzieć, że chociaż jakąś cząstkę tego drania udało nam się zniszczyć.
Posiadłość Dimitriego znajdowała się jakieś półtorej godziny lotu od nas i według naszego wywiadu mieliśmy go tam wyjątkowo zastać( zazwyczaj przebywał w terenie).
Wylądowaliśmy przy samym skraju lasu, dookoła panowała głucha cisza, okrążyliśmy teren, posługując się wyłącznie słuchawkami, Rolly nawiązał łączność z Colinem:
- Colin jak teren?
- Poczekaj, skanuję obraz…, cholera!
- Co jest? Melduj.
- W posiadłości nie ma żywej duszy.
Kucając przy Rolly’m nie mogłam uwierzyć w to co słyszę, byłam pewna, że to zasadzka, w którą mieliśmy wpaść.
- Zabezpieczcie teren na miejscu, możliwe, że nakryli bazę.
Po chwili usłyszeliśmy wybuch tuż za nami, chwilę później – następny. To były nasze śmigłowce, wyleciały w powietrze wraz z pozostałymi członkami zespołu, którzy mieli czekać na rozkazy, Rolly ciężko przełknął ślinę.
- Co się tam dzieje?
- Znaleźli nas, Colin odetnij nas.
- Rozkaz.
- Dopóki się nie odezwiemy nie próbuj włączać nas ponownie, inaczej nas namierzą, powiadom Thorne’a, będzie wiedział co robić.
- Tak jest.
Po chwili zapadła głucha cisza, Colin odciął nam łączność, teraz my wraz z sześcioma innymi agentami, którzy ocaleli byliśmy zdani wyłącznie na siebie. Spojrzałam na niego jak na ostatnią deskę ratunku, czy to już? Czy właśnie miał nastąpić koniec mojego życia?
Wszystko przeleciało mi przed oczami, tyle niewyjaśnionych spraw pozostawiłam, świadomość tego uzmysłowiła mi jedynie to, że za wszelką cenę muszę wydostać się z tego piekielnego miejsca, którego nawet nie wiem czy doszukałabym się na mapie.
Zaczęliśmy uciekać, Rolly pokazywał na migi jak mamy się przemieszczać, ale skoro byli przygotowani na nasz przylot, to zapewne pułapki też zdołali rozstawić. Moje przypuszczenia były słuszne, biegnąc w stronę wielkiego wodospadu, przerzedzaliśmy się coraz bardziej aż w końcu, gdy udało nam się dotrzeć na sam brzeg zostaliśmy z Rolly’m sami, za nami słychać było zbliżających się ludzi, kule z ich karabinów łamały gałęzie drzew, spojrzeliśmy na siebie z Rolly’m, to była nasza ostatnia szansa żeby się wyratować, mieliśmy do wyboru: albo zostać i zginąć od kul albo skoczyć i w najgorszym wypadku utopić się.
Rolly chwycił mnie za rękę, nie oponowałam tylko ścisnęłam jego, po czym w ostatniej chwili skoczyliśmy w rozwścieczone fale wodospadu.
Po chwili w miejscu, w którym wcześniej my staliśmy, pojawił się Dimitri i jego ludzie, spojrzało w dół i zaczął się śmiać.
- To wreszcie mamy ich z głowy.
- Jest pan pewien szefie?
- A skakałeś tu kiedyś?
- Nie.
- No jasne, że nie, bo inaczej byś tu nie stał! Nikt nie przeżył jeszcze skoku z tego wodospadu, nawet jeśli nie zabiła ich woda, to bez wątpienia skały, których pełno na dnie.
- Też racja.
Dimitri spojrzał na swojego nierozgarniętego człowieka, po czym pokiwał z dezaprobatą głową.
- Możemy zająć się kolejnym etapem planu, uwielbiam tą robotę.

Spojrzeli raz jeszcze w szalejący wodospad, po czym zawrócili, po paru minutach słyszalny był odgłos odlatującego helikoptera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz