XVII
Wieczór spędzony w
towarzystwie Ray’a postawił mnie na nogi. Zaczęłam dostrzegać wreszcie jakąś
namiastkę normalności, której tak ciągle brakowało.
Szczerość na jaką
mogłam sobie z nim pozwolić , sprawiła, że na nowo poczułam się silna, a tej
siły potrzebowałam o wiele więcej niż dotąd w swoim życiu.
Następnego dnia
poczułam się dziwnie lekka, zupełnie tak jakby ktoś ściągnął ze mnie kilku
letnie brzemię.
Wyszykowałam się jak zwykle
do pracy i właśnie zamykałam drzwi kiedy zadzwoniła moja komórka, spojrzałam na
wyświetlacz i odebrałam.
- Mark? Co tam? Masz
przerwę na śniadanie?
- Nie, mam wolne –
usłyszałam.
Gdyby powiedział mi to
ktokolwiek inny a nie Mark nie zdziwiłabym się ani trochę, ale on nigdy nie
brał urlopu ani wolnego.
- Stało się coś?
Podeszłam do samochodu
i wsiadłam.
- Nie, dlaczego?
Kręcił to było jasne,
teraz to ja wiedziałam, że muszę wziąć dzień wolnego.
- Wiesz co? To zrób
kawę a ja zaraz do ciebie przyjadę.
- To chciałem
usłyszeć.
Po dziesięciu minutach
byłam u Mark’a, zachowywał się normalnie, nawet się uśmiechał, ale wiedziałam,
że coś go męczy i to okrutnie. Usiedliśmy na tarasie i zapaliłam papierosa,
spojrzał mi w oczy:
- Ciebie nie oszukam
co?
- A chciałeś?
- Sam nie wiem.
- Stało się coś?
- Niby nic, ale chyba
przyszedł czas żeby wyhamować co?
Czy ktoś kiedyś
powiedział, że mężczyźni nie miewają depresji? Oczywiście, że miewają i to dużo
częściej od kobiet, bo kobieta potrafi wytrzymać o wiele więcej niż się
komukolwiek śniło.
- Całe życie jestem
sam, z jakimiś chorymi marzeniami, których nigdy nie zrealizowałem.
- Wiele osiągnąłeś.
- Co z tego? Jeśli
nawet nie mam z kim się tym podzielić?
Oczy mi się zaszkliły
bo wiedziałam dobrze, że to moja wina. Mark tak bardzo mnie zawsze kochał i sam
został z tą nieodwzajemnioną miłością. Teraz to jemu zaszkliły się oczy chociaż
się uśmiechał.
- Przepraszam.
Czułam się winna,
wiedziałam, że zmarnowałam mu życie, przez te wszystkie lata żył mną i dla
mnie, był na każde moje wezwanie a w zamian? Nie dałam mu nic.
- Przez tyle lat nie
udało mi się wyrwać cię z tego świata…
- Ja…
- Daj mi skończyć,
dzisiaj dopiero coś zrozumiałem, ty po prostu do niego należysz, nigdy tego nie
mogłem pojąć a teraz widzę jacy jesteśmy do siebie podobni, oboje ratujemy w
pewien sposób ludzkość, bo tylko to potrafimy robić.
Rzeczywiście –
pomyślałam, bez wątpienia Mark ratował
ludziom życie, ale ja? Ja co najwyżej potrafiłam ich tego życia pozbawiać, to
ohydne kiedy zdałam sobie sprawę z jaką łatwością to wszystko mi przychodziło,
działałam jak automat: robiłam swoje i się wyłączałam.
- Cholera Kay!
Ocknęłam się, bo od
śmierci mojego rzekomego ojca nikt tak do mnie nie mówił.
- Powiedz mi po
prostu, że jestem idiotą i będzie mi lżej! Możesz to dla mnie zrobić?!
- Chciałabym, ale to
nie jest takie proste, wiesz o tym.
Wiedziałam, że jeśli
teraz nie wskoczę na wyższe obroty, źle to się skończy, tylko tak mogłam
postawić go na nogi.
- Mam nauczkę,
wiedziałam, że nie należało z tobą sypiać.
Uderzył pięścią w
stół.
- Tak właśnie to
wygląda!
- A co chcesz
usłyszeć? Miałam skrupuły za każdym razem, bo kocham cię ale nie tak jak ty
mnie! Nie chciałam żebyś poświęcał dla mnie swoje życie ale ty zawsze
twierdziłeś ,że tak ci jest dobrze! A nie było, sam siebie oszukiwałeś i mnie,
tymczasem niepotrzebnie przedłużałeś sobie cierpienie, co mam ci teraz
powiedzieć? Jak zwrócić te wszystkie lata? I jak cofnąć czas?! Bardzo
chciałabym to zrobić ale nie potrafię!
Mark uśmiechnął się i
podszedł bliżej:
- I dobrze, bo i tak
nie zrezygnowałbym z żadnej chwili, którą z tobą spędziłem.
- Nie wiesz co mówisz.
- Wiem.
Nagle jakby chandra
odeszła u niego w zapomnienie.
- No to jesteś idiotą.
- To też wiem.
Teraz to ja się
uśmiechnęłam.
- Po to mnie tu
ściągnąłeś? Żebym się wykrzyczała?
- Nie, chciałem
sprawdzić, czy nadal masz serce.
- Powinnam coś
wiedzieć?
- Wczoraj w barze dwie
przecznice stąd widziałem twoją siostrę. Była z jakimś dziwnym typem, nie
spodobał mi się.
- Jak wyglądał?
- Jak jakiś Arab, czy
coś w tym stylu, tylko proszę cię zrób z tego sensowny użytek, ja nie wiem kto
to był.
- Widziała cię?
- Nie.
Nagle usłyszałam głos
za sobą.
- Ciociu ja się boję.
- Samanta? Co ty tu
robisz?
- Przepraszam cię, ja
to wymyśliłam, bo chciałam mieć pewność, że nie ciągnie się za tobą jakiś ogon,
mama od pewnego czasu spotyka się z różnymi podejrzanymi typami, nie chciałam
mówić Tony’emu, bo pewnie by się wściekł a ja nie wiem co to są za ludzie, nie
chcę żeby ktoś go skrzywdził. Ja mam zdjęcia w komórce.
- Zdjęcia?
- No tak bo parę razy
za nią poszłam, ciociu ja wiem czym ty się zajmujesz, proszę cię zrób coś z tym.
Zdębiałam, była
mądrzejsza niż sądziłam.
Wzięłam jej komórkę i
spojrzałam na zdjęcia, po czym zadzwoniłam do Colina.
- No hej, słuchaj
wyślę ci zdjęcia z komórki Sam, możesz sprawdzić co to za ludzie? Dzięki.
Rozłączyłam się i
spojrzałam na Mark’a.
- Chyba zrobię ci kawę
co?
Kiwnęłam tylko głową i
spojrzałam na Samantę, w niczym nie przypominała tej małej przepłoszonej
dziewczynki co kiedyś.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Możesz.
- Dlaczego tak
bardzo trzymasz wuja na dystans?
- Tak jest
bezpieczniej.
- Dla niego?
- Dla mnie też.
- Czego tak bardzo się
boisz?
Po raz pierwszy chyba
ktoś zauważył, że ja też czasami się boję, nie odpowiedziałam jej jednak tylko
spuściłam głowę i przypomniałam sobie Will’a.
- Tata też tak bardzo
cię kochał prawda? To dlatego mama tak bardzo cię nienawidzi?
- Twój ojciec kochał
mnie kiedy ją poznał, ale ona tak bardzo chciała pokazać, że jest lepsza ode
mnie.
- Nie planowała mnie
prawda?
Zaprzeczyłam głową.
- Ale ojciec bardzo
cię kochał, byłaś całym jego światem i dlatego z nią został, po jego śmierci
obarczyła mnie winą za całe zło tego świata i po części pewnie miała rację.
- Ciociu jak możesz
tak mówić, jesteś dla mnie jak matka!
- Przez którą nie masz
dzisiaj ojca!
Samanta spojrzała na
mnie niepewnie.
- Właśnie ta cholerna
miłość go zabiła, …
Wzięłam głęboki wdech.
- Złapali go, nie
chciał im powiedzieć gdzie jestem, dlatego go zabili.
Gdy mówiłam ostatnie
zdanie nie zauważyłam ,że Mark stoi w drzwiach z kawą.
- Właśnie tak kończą
ludzie, którzy mnie kochają.
W tym samym momencie z
rąk Mark’a wypadły obydwie filiżanki, w ostatniej chwili zauważyłam, że na
wysokości serca Samanty błyszczy czerwony punkt, Mark upadł.
- Mark!!
Obaliłam ją na ziemię
i wyjęłam pistolet.
- A teraz posłuchaj,
żeby nie wiem co się działo, leż na ziemi i udawaj martwą rozumiesz?
- Tak.
Wydukała z siebie,
przesunęłam się po podłodze w stronę Mark’a, był nieprzytomny i krwawił, nie
byłam w stanie ocenić jak mocno, wyjęłam telefon.
- Colin potrzebuję
wsparcia i karetki, jestem w domu Mark’a.
Odłożyłam telefon na
podłodze przy Mark’u, sprawdziłam tętno, wyczuwałam je bez trudu, ale krwi było
coraz więcej.
- Jezu nie rób mi
tego, nie teraz.
Powiedziałam sama do
siebie, po czym zaczęłam strzelać.
Nie wiem ile minut
upłynęło zanim dojechało wsparcie, dom wyglądał strasznie, ze ścian spadały
obrazy niczym przewracające się domino, Sam leżała bez ruchu tak jak jej
kazałam, byłam z niej dumna, bo ktoś inny wpadłby na pewno w panikę.
Kiedy strzały umilkły
podniosłam się z podłogi, wydawało mi się, że niebezpieczeństwo minęło i
właśnie wtedy ktoś przewrócił mnie na ziemię, po czym kula wbiła się dokładnie
w to miejsce na ścianie, w którym moment wcześniej stałam. Spojrzałam na mojego
wybawiciela- to był Rolly, jak zwykle przybył żeby wyratować mnie z opresji.
Nasze twarze znajdowały się w strasznie niebezpiecznej dla nas odległości,
nasze oczy spotkały się a ja poczułam to cudowne ciepło, którym niegdyś mnie
obdarzał. Gdy jednak po sekundzie usłyszałam syrenę karetki, w mig
przypomniałam sobie o Mark’u, wyzwoliłam się z ramion Rolly’ego i przykucnęłam
przy Mark’u. Ray zabrał Samantę a ja widokiem Mark’a byłam całkowicie wybita z
rytmu, nigdy nie widziałam go tak bezbronnego. Przecież to on dawał mi siłę
przez wiele długich lat, Bóg nie mógłby być tak okrutny żeby mi go zabrać i to
w takiej chwili. Czułam jak powoli serce mi pęka, ujęłam jego dłoń, była zimna,
płakałam…
- Mark, proszę cię,
nie odchodź.
Podbiegli sanitariusze
i lekarz a ja głupia byłam w takim amoku, że zamiast go puścić, uparcie
trzymałam jego rękę. Wtedy Rolly pochylił się nade mną i odciągnął mnie:
- Kylie zostaw go,
pozwól im pracować.
Prawie na siłę musiał wyszarpnąć
mi rękę Mark’a. Stało się ze mną coś tak dziwnego, że nie byłam nawet w stanie
tego opisać, byłam jakby w jakimś letargu a do tego cała drżałam.
Nie wiem co w tym
wszystkim było gorsze: strach o Mark’a czy uścisk Rolly’ego, który za wszelką
cenę usiłował opanować moje emocje. Najgorsze było to, że rzeczywiście mu się
to udało.
Jak mogłam czuć się
dobrze w objęciach faceta, który tak bardzo mnie skrzywdził? Ale tak właśnie
było i ten fakt pozostawał dla mnie zagadką na długie lata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz