sobota, 15 lutego 2014

Rozdział XVII

XVII

Wieczór spędzony w towarzystwie Ray’a postawił mnie na nogi. Zaczęłam dostrzegać wreszcie jakąś namiastkę normalności, której tak ciągle brakowało.
Szczerość na jaką mogłam sobie z nim pozwolić , sprawiła, że na nowo poczułam się silna, a tej siły potrzebowałam o wiele więcej niż dotąd w swoim życiu.
Następnego dnia poczułam się dziwnie lekka, zupełnie tak jakby ktoś ściągnął ze mnie kilku letnie brzemię.
Wyszykowałam się jak zwykle do pracy i właśnie zamykałam drzwi kiedy zadzwoniła moja komórka, spojrzałam na wyświetlacz  i odebrałam.
- Mark? Co tam? Masz przerwę na śniadanie?
- Nie, mam wolne – usłyszałam.
Gdyby powiedział mi to ktokolwiek inny a nie Mark nie zdziwiłabym się ani trochę, ale on nigdy nie brał urlopu ani wolnego.
- Stało się coś?
Podeszłam do samochodu i wsiadłam.
- Nie, dlaczego?
Kręcił to było jasne, teraz to ja wiedziałam, że muszę wziąć dzień wolnego.
- Wiesz co? To zrób kawę a ja zaraz do ciebie przyjadę.
- To chciałem usłyszeć.
Po dziesięciu minutach byłam u Mark’a, zachowywał się normalnie, nawet się uśmiechał, ale wiedziałam, że coś go męczy i to okrutnie. Usiedliśmy na tarasie i zapaliłam papierosa, spojrzał mi w oczy:
- Ciebie nie oszukam co?
- A chciałeś?
- Sam nie wiem.
- Stało się coś?
- Niby nic, ale chyba przyszedł czas żeby wyhamować co?
Czy ktoś kiedyś powiedział, że mężczyźni nie miewają depresji? Oczywiście, że miewają i to dużo częściej od kobiet, bo kobieta potrafi wytrzymać o wiele więcej niż się komukolwiek śniło.
- Całe życie jestem sam, z jakimiś chorymi marzeniami, których nigdy nie zrealizowałem.
- Wiele osiągnąłeś.
- Co z tego? Jeśli nawet nie mam z kim się tym podzielić?
Oczy mi się zaszkliły bo wiedziałam dobrze, że to moja wina. Mark tak bardzo mnie zawsze kochał i sam został z tą nieodwzajemnioną miłością. Teraz to jemu zaszkliły się oczy chociaż się uśmiechał.
- Przepraszam.
Czułam się winna, wiedziałam, że zmarnowałam mu życie, przez te wszystkie lata żył mną i dla mnie, był na każde moje wezwanie a w zamian? Nie dałam mu nic.
- Przez tyle lat nie udało mi się wyrwać cię z tego świata…
- Ja…
- Daj mi skończyć, dzisiaj dopiero coś zrozumiałem, ty po prostu do niego należysz, nigdy tego nie mogłem pojąć a teraz widzę jacy jesteśmy do siebie podobni, oboje ratujemy w pewien sposób ludzkość, bo tylko to potrafimy robić.
Rzeczywiście – pomyślałam, bez wątpienia Mark  ratował ludziom życie, ale ja? Ja co najwyżej potrafiłam ich tego życia pozbawiać, to ohydne kiedy zdałam sobie sprawę z jaką łatwością to wszystko mi przychodziło, działałam jak automat: robiłam swoje i się wyłączałam.
- Cholera Kay!
Ocknęłam się, bo od śmierci mojego rzekomego ojca nikt tak do mnie nie mówił.
- Powiedz mi po prostu, że jestem idiotą i będzie mi lżej! Możesz to dla mnie zrobić?!
- Chciałabym, ale to nie jest takie proste, wiesz o tym.
Wiedziałam, że jeśli teraz nie wskoczę na wyższe obroty, źle to się skończy, tylko tak mogłam postawić go na nogi.
- Mam nauczkę, wiedziałam, że nie należało z tobą sypiać.
Uderzył pięścią w stół.
- Tak właśnie to wygląda!
- A co chcesz usłyszeć? Miałam skrupuły za każdym razem, bo kocham cię ale nie tak jak ty mnie! Nie chciałam żebyś poświęcał dla mnie swoje życie ale ty zawsze twierdziłeś ,że tak ci jest dobrze! A nie było, sam siebie oszukiwałeś i mnie, tymczasem niepotrzebnie przedłużałeś sobie cierpienie, co mam ci teraz powiedzieć? Jak zwrócić te wszystkie lata? I jak cofnąć czas?! Bardzo chciałabym to zrobić ale nie potrafię!
Mark uśmiechnął się i podszedł bliżej:
- I dobrze, bo i tak nie zrezygnowałbym z żadnej chwili, którą z tobą spędziłem.
- Nie wiesz co mówisz.
- Wiem.
Nagle jakby chandra odeszła u niego w zapomnienie.
- No to jesteś idiotą.
- To też wiem.
Teraz to ja się uśmiechnęłam.
- Po to mnie tu ściągnąłeś? Żebym się wykrzyczała?
- Nie, chciałem sprawdzić, czy nadal masz serce.
- Powinnam coś wiedzieć?
- Wczoraj w barze dwie przecznice stąd widziałem twoją siostrę. Była z jakimś dziwnym typem, nie spodobał mi się.
- Jak wyglądał?
- Jak jakiś Arab, czy coś w tym stylu, tylko proszę cię zrób z tego sensowny użytek, ja nie wiem kto to był.
- Widziała cię?
- Nie.
Nagle usłyszałam głos za sobą.
- Ciociu ja się boję.
- Samanta? Co ty tu robisz?
- Przepraszam cię, ja to wymyśliłam, bo chciałam mieć pewność, że nie ciągnie się za tobą jakiś ogon, mama od pewnego czasu spotyka się z różnymi podejrzanymi typami, nie chciałam mówić Tony’emu, bo pewnie by się wściekł a ja nie wiem co to są za ludzie, nie chcę żeby ktoś go skrzywdził. Ja mam zdjęcia w komórce.
- Zdjęcia?
- No tak bo parę razy za nią poszłam, ciociu ja wiem czym ty się zajmujesz, proszę cię zrób coś z tym.
Zdębiałam, była mądrzejsza niż sądziłam.
Wzięłam jej komórkę i spojrzałam na zdjęcia, po czym zadzwoniłam do Colina.
- No hej, słuchaj wyślę ci zdjęcia z komórki Sam, możesz sprawdzić co to za ludzie? Dzięki.
Rozłączyłam się i spojrzałam na Mark’a.
- Chyba zrobię ci kawę co?
Kiwnęłam tylko głową i spojrzałam na Samantę, w niczym nie przypominała tej małej przepłoszonej dziewczynki co kiedyś.
- Mogę cię o coś zapytać?
- Możesz.
- Dlaczego tak bardzo  trzymasz wuja na dystans?
- Tak jest bezpieczniej.
- Dla niego?
- Dla mnie też.
- Czego tak bardzo się boisz?
Po raz pierwszy chyba ktoś zauważył, że ja też czasami się boję, nie odpowiedziałam jej jednak tylko spuściłam głowę i przypomniałam sobie Will’a.
- Tata też tak bardzo cię kochał prawda? To dlatego mama tak bardzo cię nienawidzi?
- Twój ojciec kochał mnie kiedy ją poznał, ale ona tak bardzo chciała pokazać, że jest lepsza ode mnie.
- Nie planowała mnie prawda?
Zaprzeczyłam głową.
- Ale ojciec bardzo cię kochał, byłaś całym jego światem i dlatego z nią został, po jego śmierci obarczyła mnie winą za całe zło tego świata i po części pewnie miała rację.
- Ciociu jak możesz tak mówić, jesteś dla mnie jak matka!
- Przez którą nie masz dzisiaj ojca!
Samanta spojrzała na mnie niepewnie.
- Właśnie ta cholerna miłość go zabiła, …
Wzięłam głęboki wdech.
- Złapali go, nie chciał im powiedzieć gdzie jestem, dlatego go zabili.
Gdy mówiłam ostatnie zdanie nie zauważyłam ,że Mark stoi w drzwiach z kawą.
- Właśnie tak kończą ludzie, którzy mnie kochają.
W tym samym momencie z rąk Mark’a wypadły obydwie filiżanki, w ostatniej chwili zauważyłam, że na wysokości serca Samanty błyszczy czerwony punkt, Mark upadł.
- Mark!!
Obaliłam ją na ziemię i wyjęłam pistolet.
- A teraz posłuchaj, żeby nie wiem co się działo, leż na ziemi i udawaj martwą rozumiesz?
- Tak.
Wydukała z siebie, przesunęłam się po podłodze w stronę Mark’a, był nieprzytomny i krwawił, nie byłam w stanie ocenić jak mocno, wyjęłam telefon.
- Colin potrzebuję wsparcia i karetki, jestem w domu Mark’a.
Odłożyłam telefon na podłodze przy Mark’u, sprawdziłam tętno, wyczuwałam je bez trudu, ale krwi było coraz więcej.
- Jezu nie rób mi tego, nie teraz.
Powiedziałam sama do siebie, po czym zaczęłam strzelać.
Nie wiem ile minut upłynęło zanim dojechało wsparcie, dom wyglądał strasznie, ze ścian spadały obrazy niczym przewracające się domino, Sam leżała bez ruchu tak jak jej kazałam, byłam z niej dumna, bo ktoś inny wpadłby na pewno w panikę.
Kiedy strzały umilkły podniosłam się z podłogi, wydawało mi się, że niebezpieczeństwo minęło i właśnie wtedy ktoś przewrócił mnie na ziemię, po czym kula wbiła się dokładnie w to miejsce na ścianie, w którym moment wcześniej stałam. Spojrzałam na mojego wybawiciela- to był Rolly, jak zwykle przybył żeby wyratować mnie z opresji. Nasze twarze znajdowały się w strasznie niebezpiecznej dla nas odległości, nasze oczy spotkały się a ja poczułam to cudowne ciepło, którym niegdyś mnie obdarzał. Gdy jednak po sekundzie usłyszałam syrenę karetki, w mig przypomniałam sobie o Mark’u, wyzwoliłam się z ramion Rolly’ego i przykucnęłam przy Mark’u. Ray zabrał Samantę a ja widokiem Mark’a byłam całkowicie wybita z rytmu, nigdy nie widziałam go tak bezbronnego. Przecież to on dawał mi siłę przez wiele długich lat, Bóg nie mógłby być tak okrutny żeby mi go zabrać i to w takiej chwili. Czułam jak powoli serce mi pęka, ujęłam jego dłoń, była zimna, płakałam…
- Mark, proszę cię, nie odchodź.
Podbiegli sanitariusze i lekarz a ja głupia byłam w takim amoku, że zamiast go puścić, uparcie trzymałam jego rękę. Wtedy Rolly pochylił się nade mną i odciągnął mnie:
- Kylie zostaw go, pozwól im pracować.
Prawie na siłę musiał wyszarpnąć mi rękę Mark’a. Stało się ze mną coś tak dziwnego, że nie byłam nawet w stanie tego opisać, byłam jakby w jakimś letargu a do tego cała drżałam.
Nie wiem co w tym wszystkim było gorsze: strach o Mark’a czy uścisk Rolly’ego, który za wszelką cenę usiłował opanować moje emocje. Najgorsze było to, że rzeczywiście mu się to udało.

Jak mogłam czuć się dobrze w objęciach faceta, który tak bardzo mnie skrzywdził? Ale tak właśnie było i ten fakt pozostawał dla mnie zagadką na długie lata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz