sobota, 15 lutego 2014

Rozdział XVI


XVI

Na oddziale panowała coraz gęstsza atmosfera, chwilami aż brakowało mi tlenu.
Czułam, że coś wisi w powietrzu i to tylko kwestia czasu kiedy wybuchnie.
Wysyłano nas na kolejne akcje i tak naprawdę to błądziliśmy po omacku. Ludzie Omally’ego po ostatnich wydarzeniach po prostu zapadli się pod ziemię. Byłam pewna, że planują coś wielkiego i kiedy rozgorzeje wojna, wielu z nas polegnie.
Do tego wszystkiego w dalszym ciągu nie wiedzieliśmy , w którym miejscu mamy przeciek, jedno było tylko pewne – tkwiliśmy w martwym punkcie.
Cole tymczasowo wyłączył mnie z treningów, ale chyba nie był z tego zadowolony.
Jedynie z daleka obserwowałam jego zmagania i czasami odnosiłam wrażenie, że ma ochotę rzucić to wszystko w diabły. Thorne wrócił dopiero po dwóch tygodniach, nie dowiedziałam się gdzie był, bo jakoś nie był wylewny, za to całymi dniami przesiadywał w swoim gabinecie i ślęczał nad jakimiś dokumentami. Zaczęło mnie to męczyć, więc któregoś dnia po prostu wtargnęłam do jego biura żądając wyjaśnień. Tak naprawdę to nie wiedziałam jak mam go traktować, z początku wydawało mi się, że znowu jesteśmy razem, teraz natomiast odnosiłam wrażenie, że próbuje mnie usunąć ze swojego życia wszelkimi dostępnymi metodami. Nie wiedziałam tylko dlaczego? Czy zrobiłam coś nie tak? A może po prostu podjął taką decyzję ze względu na dzieci, które najwyraźniej nie życzyły sobie mojej obecności w swoim życiu.
Weszłam i usiadłam naprzeciwko, spojrzał na mnie.
- Stało się coś?
Zapytał jakby zupełnie nie wiedział o co mi chodzi.
- Właśnie ciebie o to chciałam zapytać.
- Mam dużo pracy.
- Widzę, ale czy to jest powód żeby traktować mnie jak powietrze?
- Nie przesadzasz trochę?
- Myślę, że nie i oboje to wiemy, coś się dzieje prawda? Coś o czym nie chcesz mi powiedzieć? Tyle, że mnie już męczy to milczenie, myślałam, że sobie ufamy?
- Wiesz jak trudną sytuację mamy w tej chwili.
- Nie po raz pierwszy, ale nigdy tak się nie zachowywałeś, nawet w czasach kiedy nasza uwaga skupiona była na Desperacie. Proszę cię tylko o szczerość, bo nie wiem jak dalej mam żyć.
- Potrzebuję czasu, żeby zdecydować co dalej.
- Z Omally’m? Czy ze mną?
- Z obiema sprawami.
- Rozumiem.
Wstałam i wyszłam, ale nie rozumiałam. Poczułam jakby ktoś uderzył mnie czymś ciężkim w głowę, na co ja liczyłam? Że z tęsknoty Thorne przyjmie mnie z powrotem do swojego życia? Co prawda tak to początkowo wyglądało, ale najwyraźniej przemyślał wszystko i postanowił się wycofać.
Nie powinnam była mieć do niego żalu, jednak gdzieś w środku go miałam. Nadzieja to okropne uczucie, ale bez niej człowiek jest jeszcze słabszy, gdy jej zabraknie nie pozostaje już nic i właśnie tak się teraz poczułam, kiedy moja nadzieja uleciała. Nie sądziłam, że słowa Thorne’a tak mogą mnie zaboleć, nie wiem czy czułam się odepchnięta czy bardziej nieszczęśliwa niż kiedykolwiek, ale na pewno poczułam się pusta.
Człowiek może wiele znieść, nie raz nawet nie ma pojęcia jak dużo, dlatego postanowiłam się jednak nie poddawać i kiedy z niewiadomych przyczyn zadzwonił do mnie Rolly i poprosił o spotkanie – zgodziłam się.
Kiedy podjechałam pod jego dom dochodziła szósta. Zadzwoniłam do drzwi – otworzył. Nie wiem dlaczego, ale czułam się jakaś skrępowana. Ostatnie tygodnie i on traktował mnie w jakiś niepojęty dla mnie sposób, więc to pewnie była przyczyna.
Usiadłam w salonie na kanapie a on stanął przy kominku, ta cisza była koszmarna.
- Powiesz mi w końcu o co chodzi? Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać?
- Spodziewamy się ostrego ataku ludzi Omally’ego, nie wiemy tylko kiedy, ale Colin zarejestrował samochody zwiadowcze kręcące się w pobliżu twojego domu.
- Mój dom jest pod obserwacją?
- Przez cały czas, Thorne ci nie mówił?
- Thorne z niewiadomych powodów nic mi nie mówi, myślałam, że ty wiesz dlaczego?
- Myślę, że akurat o tym powinnaś porozmawiać z nim.
- Próbowałam, ale nic z tego nie wyszło, posłuchaj, znam cię i wiem, że ty nic mi nie powiesz, ale powiedz w końcu do czego zmierzasz z tym Omally’m?
- Dowództwo uznało, że powinnaś ze mną na pewien czas zamieszkać, przynajmniej do zakończenia sprawy.
Roześmiałam się na te słowa, bo brzmiało to jak dobry żart.
- Chyba sobie żartujesz?
Kiwnął głową na nie.
- W życiu nigdy, możesz to powtórzyć dowództwu.
- Czy ty chociaż raz  możesz swój upór schować do kieszeni?
Wstałam i stanęłam naprzeciwko niego.
- Posłuchaj, ja nie wiem co wy wszyscy sobie myślicie, że możecie mi już zawsze układać życie tak jak wam jest to wygodnie? Więc wyobraź sobie, że postanowiłam nie być już taka uległa, raz już zaplanowaliście moją przyszłość z miernym jak widać skutkiem, drugi raz się na to nie zgodzę, a jeśli już mam umrzeć to wolę to zrobić we własnym domu.
- Na chwilę obecną z tego co się orientuję to nie mieszkasz we własnym domu.
- To prawda, na chwilę obecną jak to podkreśliłeś, mój dom jest tam gdzie ja, ale lepszy taki niż mieszkanie z tobą.
Powiedziałam z przekąsem po czym wyszłam zatrzaskując za sobą drzwi.
Myślałam, że już nigdy nikt mnie nie będzie w stanie upodlić  bardziej niż niedawno zrobiła to agencja nakazując mi powrót zza grobu – myliłam się, Rolly był mistrzem nie tylko kamuflażu ale również  kulturalno – ciętej riposty, jednym zdaniem potrafił tak dopiec człowiekowi, że naprawdę nie chciało się już żyć.
Po tym wszystkim co razem przeszliśmy i po tym jak mnie później potraktował z jakichś swoich nieznanych pobudek,  nie sądziłam, że zachowa się na tyle nietaktownie, że od tak każe mi znowu ze sobą zamieszkać. No cóż, widocznie nie znałam go tak dobrze jak sądziłam.
Kiedy wsiadłam w samochód miałam ochotę uciec jak najdalej, ale prawdę powiedziawszy nie miałam dokąd. Myśli kłębiły mi się w głowie a ja próbowałam na siłę wymyślić sposób na to, by ukoić swój żal.
W ostatniej chwili skręciłam kierownicą w ulicę prowadzącą do domu Ray’a.
Ray – do niedawna mój wierny kochanek, oddany przyjaciel i lekarstwo na wszelkie zło.
Teraz jednak po takim czasie nie miałam pojęcia o jego życiu, tak naprawdę to nawet nie wiedziałam czy mieszka sam.
- Co ja wyprawiam do diabła?
Powiedziałam sama do siebie i już miałam odjechać, kiedy ktoś otworzył mi drzwi kierowcy, aż podskoczyłam, spojrzałam, to był Ray.
- Chciałaś odjechać?
- Prawdę mówiąc chyba tak.
- Mam dobre wino, twoje ulubione.
Uśmiechnęłam się, on również.
- Nie daj się prosić, co?
Wyłączyłam silnik a on wyciągnął do mnie rękę, czy to możliwe, że mimo upływu lat nic się nie zmieniło?

W tej jednej chwili poczułam się tak jakby czas stanął w miejscu a ja nigdy bym stąd nie wyjechała. Ray kojarzył mi się z tą częścią mojego życia kiedy byłam młoda, wolna i szczęśliwa. Nigdy później już chyba taka nie byłam ale miałam nieodpartą potrzebę aby chociaż raz jeszcze w życiu poczuć się taka jak dawniej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz