XVI
Na oddziale panowała coraz
gęstsza atmosfera, chwilami aż brakowało mi tlenu.
Czułam, że coś wisi w
powietrzu i to tylko kwestia czasu kiedy wybuchnie.
Wysyłano nas na
kolejne akcje i tak naprawdę to błądziliśmy po omacku. Ludzie Omally’ego po
ostatnich wydarzeniach po prostu zapadli się pod ziemię. Byłam pewna, że
planują coś wielkiego i kiedy rozgorzeje wojna, wielu z nas polegnie.
Do tego wszystkiego w
dalszym ciągu nie wiedzieliśmy , w którym miejscu mamy przeciek, jedno było
tylko pewne – tkwiliśmy w martwym punkcie.
Cole tymczasowo
wyłączył mnie z treningów, ale chyba nie był z tego zadowolony.
Jedynie z daleka
obserwowałam jego zmagania i czasami odnosiłam wrażenie, że ma ochotę rzucić to
wszystko w diabły. Thorne wrócił dopiero po dwóch tygodniach, nie dowiedziałam
się gdzie był, bo jakoś nie był wylewny, za to całymi dniami przesiadywał w
swoim gabinecie i ślęczał nad jakimiś dokumentami. Zaczęło mnie to męczyć, więc
któregoś dnia po prostu wtargnęłam do jego biura żądając wyjaśnień. Tak
naprawdę to nie wiedziałam jak mam go traktować, z początku wydawało mi się, że
znowu jesteśmy razem, teraz natomiast odnosiłam wrażenie, że próbuje mnie
usunąć ze swojego życia wszelkimi dostępnymi metodami. Nie wiedziałam tylko
dlaczego? Czy zrobiłam coś nie tak? A może po prostu podjął taką decyzję ze
względu na dzieci, które najwyraźniej nie życzyły sobie mojej obecności w swoim
życiu.
Weszłam i usiadłam
naprzeciwko, spojrzał na mnie.
- Stało się coś?
Zapytał jakby zupełnie
nie wiedział o co mi chodzi.
- Właśnie ciebie o to
chciałam zapytać.
- Mam dużo pracy.
- Widzę, ale czy to
jest powód żeby traktować mnie jak powietrze?
- Nie przesadzasz
trochę?
- Myślę, że nie i
oboje to wiemy, coś się dzieje prawda? Coś o czym nie chcesz mi powiedzieć?
Tyle, że mnie już męczy to milczenie, myślałam, że sobie ufamy?
- Wiesz jak trudną
sytuację mamy w tej chwili.
- Nie po raz pierwszy,
ale nigdy tak się nie zachowywałeś, nawet w czasach kiedy nasza uwaga skupiona
była na Desperacie. Proszę cię tylko o szczerość, bo nie wiem jak dalej mam
żyć.
- Potrzebuję czasu,
żeby zdecydować co dalej.
- Z Omally’m? Czy ze
mną?
- Z obiema sprawami.
- Rozumiem.
Wstałam i wyszłam, ale
nie rozumiałam. Poczułam jakby ktoś uderzył mnie czymś ciężkim w głowę, na co
ja liczyłam? Że z tęsknoty Thorne przyjmie mnie z powrotem do swojego życia? Co
prawda tak to początkowo wyglądało, ale najwyraźniej przemyślał wszystko i
postanowił się wycofać.
Nie powinnam była mieć
do niego żalu, jednak gdzieś w środku go miałam. Nadzieja to okropne uczucie,
ale bez niej człowiek jest jeszcze słabszy, gdy jej zabraknie nie pozostaje już
nic i właśnie tak się teraz poczułam, kiedy moja nadzieja uleciała. Nie
sądziłam, że słowa Thorne’a tak mogą mnie zaboleć, nie wiem czy czułam się
odepchnięta czy bardziej nieszczęśliwa niż kiedykolwiek, ale na pewno poczułam
się pusta.
Człowiek może wiele
znieść, nie raz nawet nie ma pojęcia jak dużo, dlatego postanowiłam się jednak
nie poddawać i kiedy z niewiadomych przyczyn zadzwonił do mnie Rolly i poprosił
o spotkanie – zgodziłam się.
Kiedy podjechałam pod
jego dom dochodziła szósta. Zadzwoniłam do drzwi – otworzył. Nie wiem dlaczego,
ale czułam się jakaś skrępowana. Ostatnie tygodnie i on traktował mnie w jakiś
niepojęty dla mnie sposób, więc to pewnie była przyczyna.
Usiadłam w salonie na
kanapie a on stanął przy kominku, ta cisza była koszmarna.
- Powiesz mi w końcu o
co chodzi? Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać?
- Spodziewamy się
ostrego ataku ludzi Omally’ego, nie wiemy tylko kiedy, ale Colin zarejestrował
samochody zwiadowcze kręcące się w pobliżu twojego domu.
- Mój dom jest pod
obserwacją?
- Przez cały czas,
Thorne ci nie mówił?
- Thorne z
niewiadomych powodów nic mi nie mówi, myślałam, że ty wiesz dlaczego?
- Myślę, że akurat o
tym powinnaś porozmawiać z nim.
- Próbowałam, ale nic
z tego nie wyszło, posłuchaj, znam cię i wiem, że ty nic mi nie powiesz, ale
powiedz w końcu do czego zmierzasz z tym Omally’m?
- Dowództwo uznało, że
powinnaś ze mną na pewien czas zamieszkać, przynajmniej do zakończenia sprawy.
Roześmiałam się na te
słowa, bo brzmiało to jak dobry żart.
- Chyba sobie
żartujesz?
Kiwnął głową na nie.
- W życiu nigdy,
możesz to powtórzyć dowództwu.
- Czy ty chociaż raz możesz swój upór schować do kieszeni?
Wstałam i stanęłam
naprzeciwko niego.
- Posłuchaj, ja nie
wiem co wy wszyscy sobie myślicie, że możecie mi już zawsze układać życie tak
jak wam jest to wygodnie? Więc wyobraź sobie, że postanowiłam nie być już taka
uległa, raz już zaplanowaliście moją przyszłość z miernym jak widać skutkiem,
drugi raz się na to nie zgodzę, a jeśli już mam umrzeć to wolę to zrobić we
własnym domu.
- Na chwilę obecną z
tego co się orientuję to nie mieszkasz we własnym domu.
- To prawda, na chwilę
obecną jak to podkreśliłeś, mój dom jest tam gdzie ja, ale lepszy taki niż
mieszkanie z tobą.
Powiedziałam z przekąsem
po czym wyszłam zatrzaskując za sobą drzwi.
Myślałam, że już nigdy
nikt mnie nie będzie w stanie upodlić bardziej niż niedawno zrobiła to agencja
nakazując mi powrót zza grobu – myliłam się, Rolly był mistrzem nie tylko
kamuflażu ale również kulturalno –
ciętej riposty, jednym zdaniem potrafił tak dopiec człowiekowi, że naprawdę nie
chciało się już żyć.
Po tym wszystkim co
razem przeszliśmy i po tym jak mnie później potraktował z jakichś swoich
nieznanych pobudek, nie sądziłam, że
zachowa się na tyle nietaktownie, że od tak każe mi znowu ze sobą zamieszkać.
No cóż, widocznie nie znałam go tak dobrze jak sądziłam.
Kiedy wsiadłam w
samochód miałam ochotę uciec jak najdalej, ale prawdę powiedziawszy nie miałam
dokąd. Myśli kłębiły mi się w głowie a ja próbowałam na siłę wymyślić sposób na
to, by ukoić swój żal.
W ostatniej chwili
skręciłam kierownicą w ulicę prowadzącą do domu Ray’a.
Ray – do niedawna mój
wierny kochanek, oddany przyjaciel i lekarstwo na wszelkie zło.
Teraz jednak po takim
czasie nie miałam pojęcia o jego życiu, tak naprawdę to nawet nie wiedziałam
czy mieszka sam.
- Co ja wyprawiam do
diabła?
Powiedziałam sama do
siebie i już miałam odjechać, kiedy ktoś otworzył mi drzwi kierowcy, aż
podskoczyłam, spojrzałam, to był Ray.
- Chciałaś odjechać?
- Prawdę mówiąc chyba
tak.
- Mam dobre wino,
twoje ulubione.
Uśmiechnęłam się, on
również.
- Nie daj się prosić,
co?
Wyłączyłam silnik a on
wyciągnął do mnie rękę, czy to możliwe, że mimo upływu lat nic się nie
zmieniło?
W tej jednej chwili
poczułam się tak jakby czas stanął w miejscu a ja nigdy bym stąd nie wyjechała.
Ray kojarzył mi się z tą częścią mojego życia kiedy byłam młoda, wolna i
szczęśliwa. Nigdy później już chyba taka nie byłam ale miałam nieodpartą
potrzebę aby chociaż raz jeszcze w życiu poczuć się taka jak dawniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz