środa, 12 lutego 2014

Rozdział XVIII

XVIII

Stałam akurat nad Colin’em ze słuchawką w uchu i przeglądaliśmy dane.
- Podejrzewamy faceta o nazwisku Cassidy, ekspert od ładunków wybuchowych, były komandos aktualnie przebywający na emeryturze.
- To dlaczego miałby to robić?
Zapytałam a Joe siedział strasznie zniesmaczony tą rozmową.
Trzy lata temu zginął jego syn, był nieco na bakier z prawem i w trakcie aresztowania zaczął uciekać, po drodze zabił sześć niewinnych osób. Został zastrzelony a Cassidy wniósł do sądu sprawę o brutalność policji. Wniosek został odrzucony.
- Więc postanowił sam wymierzyć sprawiedliwość?
- Na to wygląda.
Na to wtrącił się Joe.
- A nie mówiłem? To czubek, trzeba go złapać i zastrzelić.
- Trzeba negocjować aby uniknąć niepotrzebnych ofiar.
- Negocjować?
Kiwnęłam głową.
- Dobra, to zadzwońcie do mnie jak będzie trzeba strzelać, bo negocjacji na dzisiaj mam dosyć.
Wstał, wziął kurtkę i wyszedł z oddziału, spojrzałam na niego a Colin na mnie:
- Co z nim?
- Ma problemy rodzinne, dobra, wiemy gdzie Cassidy może się ukrywać?
- Podejrzewamy, że jest w domku na plaży, gdzie co drugi tydzień spotykał się z synem.
Na to podszedł Henry, nasz ekspert od bomb, spojrzałam na niego:
- Wezmę kilku ludzi i sprawdzę to.
- Informujcie nas na bieżąco.
Henry kiwnął ręką na Pit’a, Ray’a i kilku innych chłopaków z oddziału i poszli.
Nie minęło dwadzieścia minut gdy Colin krzyknął:
- Kylie wycofaj ich!
- O czym ty mówisz?
- Mam obraz w podczerwieni, ten domek to tykająca bomba, tymczasem on przejął budynek z czterdziestoma zakładnikami!
- Henry zgłoś się.
- Co jest grane? Właśnie dojechaliśmy na miejsce.
- Nie!! Natychmiast się wycofać, to zasadzka, wszystko jest zaminowane! Cassidy przejął budynek na Road Edeny, natychmiast macie się tam kierować i czekajcie aż dojedzie reszta.
- Dobra, zrozumiałem.
Spojrzałam na Colin’a:
- Wiesz gdzie jest Thorne?
- Na zebraniu, nie prędko wróci.
- Jadę tam.
Wsiadłam do samochodu i podjechałam prosto pod budynek. Dojechałam niemalże równocześnie z Henry’m i resztą ludzi. Henry od razu podszedł do mnie. Przyczepiłam sobie odznakę i poprawiłam słuchawkę w uchu.
- Colin słyszysz mnie?
- Głośno i wyraźnie.
- Jestem na miejscu.
- Przyjąłem.
Henry spojrzał na mnie.
- Co się dzieje u licha, przecież to kancelaria adwokacka.
- Słuszne spostrzeżenie, dokładnie ta sama, która nie chciała wziąć sprawy jego syna. Ściągnęliśmy tu jego byłą żonę, ona uważa, że bandyckie osiągnięcia syna były wynikiem wychowywania przez ojca, od najmłodszych lat pozwalał mu się bawić bronią.
- Był dobrym tatusiem?
- Na to wygląda.
- Chcesz z nim negocjować?
- Warto spróbować, chociaż myślę, że z nim to już nic nie wynegocjujemy. Nie ma nic dla czego warto by mu było żyć.
- Kto wchodzi?
- Ty i ja.
- Tylko?
- Weszłabym sama, ale potrzebuję cię do rozbrojenie ładunków, to saper, nie mogę ryzykować żeby wpuścić tam większą ilość ludzi, bo nie wiadomo co mu strzeli do głowy.
- Jasne.
- Jeśli chcesz zrezygnować zrozumiem.
- Nie, chcę dostać tego faceta, nawet gdyby była to ostatnia rzecz jaką w życiu zrobię.
Skinęłam głową i skierowaliśmy się do budynku.
- Colin, wchodzimy.
- Zrozumiałem, przyczep lokalizator.
- Doczepiłam do budynku urządzenie, które umożliwiło Colin’owi zeskanowanie obrazu w podczerwieni.
- Skanuję obraz.
- Weszliśmy przez piwnicę ,musimy się dostać na drugie piętro.
-Zaczekaj.
Colin coś wstukał w klawiaturę i budynek obrócił się na ekranie.
- Idźcie do paneli wentylacyjnych, ale tylko do pierwszego piętra, od schodów do drugiego, wszystko jest zaminowane.
- Kiedy wejdziemy na drugie piętro musisz nas odciąć, każdy dodatkowy impuls może wywołać eksplozję.
- Dobra, daj znać kiedy.
W tym czasie przyszedł Thorne i spojrzał na Colin’a:
- Kylie?
Zapytał.
- W akcji.
- Status?
- Sto procent, doszli prawie do drugiego piętra.
Dostaliśmy się do drugiego piętra, Henry’emu udało się rozbroić ładunek znajdujący się przy schodach, w tym czasie Thorne stanął przy monitorze, podobnie jak reszta z jego ludzi, my za to usłyszeliśmy błaganie o litość co po niektórych zakładników.
Przed budynkiem aż roiło się od policji, stanęliśmy przy drzwiach drugiego piętra.
- Colin…
- Tak?
- Odetnij nas.
- Macie dziesięć minut.
- Zrozumiałam.
Zrobiła się głucha cisza w słuchawce a Henry pochylił się nad kolejnym ładunkiem:
- W razie gdyby coś mi się stało, chcę żebyś wiedziała, że jesteś najlepszym dowódcą jakiego miałem.
Spojrzałam na niego poważnie.
- Załatwmy to.
Po rozbrojeniu ładunku weszliśmy, schowałam się za murek, ale Cassidy zauważył Henry’ego, w tym samym też momencie uruchomiła się łączność z Colin’em:
- Wyłaź!! Bo wszystkich rozwalę!!
Wykrzykiwał Cassidy, Henry wyszedł i rzucił broń, nie chciał żeby Cassidy się zorientował, że jestem tam jeszcze ja.
- Musisz być dobry skoro udało ci się dotrzeć aż tutaj, z drugiej jednak strony podziwiam twoją głupotę, ale może to i dobrze, mając jednego z was, nie będą mnie lekceważyć.
Colin wszystko słyszał, Thorne również gdyż miał też słuchawkę na uchu, wtedy weszłam i wycelowałam w niego akurat w momencie kiedy chciał podejść do detonatora.
- Kylie Hopper, proszę, proszę! Czyż źle usłyszałem, że jesteś na emeryturze? Tak kiepsko płacili, że postanowiłaś wrócić?
- Odłóż broń, nie żartuję, możesz sobie wystrzelać zakładników albo wysadzić budynek w powietrze, nie mam nic do stracenia, śmiało, zrób to, ale wtedy nic nie osiągniesz i nie wrócisz życia synowi, próbujesz tym atakiem zagłuszyć własne sumienie bo nie sprawdziłeś się jako ojciec?
Cassidy zaczął się robić nerwowy.
- Nic nie wiesz!! To oni! Ale teraz mi za to zapłacicie!
Odwrócił się dosłownie w sekundzie i wystrzelił w Henry’ego, nawet się tego nie spodziewałam, bez opamiętania zaczęłam strzelać w Cassidy’ego a gdy ten upadł, podbiegłam szybko do Henry’ego
- Henry…
- Detonator.
- Co?
- Pomóż mi wstać do detonatora inaczej wszyscy wylecimy w powietrze.
Pomogłam mu wstać, ludzie byli przerażeni, Henry chwycił detonator i rozbroił go jednym ruchem ręki, po czym upadł na ziemię.
Chwyciłam go i zaczęłam uciskać tętnicę szyjną, z której wyciekała krew.
- Colin!! Karetka, Henry dostał!!
Moje dłonie były całe czerwone, wzrok Henry’ego zaczął uciekać aż w końcu całkowicie zamknął oczy. Poleciały mi łzy. Po chwili znalazł się koło nas lekarz i dwóch pielęgniarzy.
Dałam im pracować i wyszłam z budynku, kiedy wyszłam z budynku usiadłam na brzegu karetki, wszyscy zgromadzili się naokoło mnie, ale ja milczałam. Odpaliłam papierosa i siedziałam nieruchomo. Po kilku minutach podszedł do mnie lekarz, ten sam, który u góry zajął się Henry’m, spojrzałam na niego:
- Pani Hopper, muszę panią zbadać.
Spojrzałam na niego mętnym wzrokiem.
- To nie moja krew, co z Henry’m?
Lekarz spuścił głowę.
- Nie żyje prawda?
- Stracił bardzo dużo krwi, nie udało nam się…
Nie zdążył dokończyć, bo mu przerwałam te jego wywody, których nie miałam ochoty słuchać.
- Niech pan już sobie idzie doktorze.
Po drugiej stronie- na oddziale zapanowała cisza, Colin spojrzał na Thorne’a, ten miał niewyraźną minę, jakby czuł co musiało dziać się ze mną. Wyjęłam słuchawkę z ucha i spojrzałam na wszystkich:
- Praca z wami, była dla mnie przyjemnością.
Henry zawsze uważał, że człowiek ma taką naturę, że zawsze bardziej żałuje tych rzeczy, których nie zrobił. Wtedy nie próbowałam doszukać się w tym głębszego sensu, ale teraz kiedy spojrzałam jak koronerzy wynoszą martwe ciało Henry’ego a z nieba nagle zaczął padać deszcz, równie rzadki w Kalifornii co palące słońce na Alasce – zrozumiałam wszystko.
Ruszyłam do domu piechotą i chyba po drodze zaczęłam toczyć wewnętrzną walkę ze samą sobą. Czy tak miał wyglądać mój powrót? Próbowałam doszukać się czegoś, czegokolwiek, bym tylko mogła to uchwycić. Szłam, nie myśląc o niczym, jakby ktoś skradł wszystkie moje myśli. Tak idąc doszłam w końcu do domu. Weszłam pod prysznic i odkręciłam wodę. Ta ściekająca ze mnie, miała różowe zabarwienie. Spojrzałam – to była krew Henry’ego, było jej na mnie pełno. Próbując na siłę zatykać rękoma jego tętnicę szyjną, rozpryskiwała się po moim ciele niemalże wszędzie. I wtedy dopiero emocje puściły – zalałam się łzami kuląc pod prysznicem. Po co trwać w takim stanie? Jak kruche jest ludzkie życie? Czego byśmy w nim nie zrobili, żebyśmy nie wiem jak bardzo się starali, to i tak kiedyś umrzemy. Wcześniej czy później, a może nawet wcześniej? Po co komu tyle cierpienia? Może po prostu musimy cierpieć? Musimy, bo człowiek jest pełnowartościowy dopiero wówczas, kiedy dozna wszystkich ludzkich uczuć. Musimy godzić się ze złym losem i stawiać mu czoła nawet wówczas kiedy zabraknie nam sił. Lecz gdzie jest ta granica? Granica ludzkiej wytrzymałości. Błądząc po omacku nieustannie szukałam odpowiedzi. Każdy człowiek przeżywa wszystko inaczej, każdy człowiek jest indywidualistą. Każdy z nas jest odrębną istotą.
W moim przypadku po stracie był ból, po bólu żal, ale w końcu – tak długo wyczekiwana siła i sens mojego  istnienia. Zrozumiałam, że przecież mam jeszcze tyle do zrobienia.

Gdy w końcu wyszłam spod prysznica, zobaczyłam stojącego w sypialni Thorne’a. Bez zbędnych słów wyciągnął ręce w moją stronę a ja zatopiłam się w jego objęciach, mogłam jedynie wierzyć i chciałam wierzyć, że to mi pomoże.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz