środa, 12 lutego 2014

Rozdział XIX

XIX

Po śmierci Henry’ego zamknęłam się w sobie na kilka tygodni. Mogłam sobie na to bezlitośnie pozwolić, bo Thorne nie był zachłanny, za to nad wyraz tolerancyjny. Brał to co w danym momencie miałam mu do zaoferowania, nigdy nie żądał więcej, godził się z odmową i zmianami nastrojów. Być może dlatego, że tak bardzo mnie pragnął. Czasami działał na mnie jak relanium, kiedy indziej jak toksyczny jad. Ale było mi z nim dobrze. O nic nie pytał. Marzyłam o kimś kto mnie zrozumie i pokocha za to jaka jestem, weźmie mnie z tym całym bagażem doświadczeń, weźmie – choć kiedyś odejdę. Zastanawiałam się jedynie nad tym czy zawsze w moim życiu będzie już tak, że gdy pojawiam się, dzieje się coś strasznego?
Nie wiem jak długo jeszcze trwało by moje otępienie, gdyby nie to, że moja siostra dostała skurczy porodowych i podniosła takie larum, jakby tylko ona jedna na świecie rodziła dziecko. Kiedy Will przywiózł ją do szpitala, od wejścia krzyczała, że obsługa jest nieprofesjonalna i jak tylko wyjdzie to pozwie ich do sądu. Gdy już sytuacja wymknęła się Will’owi całkowicie spod kontroli, zadzwonił po mnie. Niechętnie pojechałam, ale w końcu była to moja siostra, a mój niby szwagier miał nerwy na wykończeniu.
Próbowałam się nawet dodzwonić do mamy, ale jak zwykle nie chciała ze mną rozmawiać. Dałam za wygraną i ciężar Sue Ellen, po raz kolejny wzięłam na siebie zamiast mojej mamy. Na porodówce Sue uskuteczniła taki hard kor, że pielęgniarki miały ochotę zostawić ja na pastwę losu. W końcu wyszedł Mark, gdyż został prawie, że zmuszony przez nią do odebrania porodu, spojrzał na mnie, ale był cały spocony:
- I jak?
- Nie wiem czy to przeżyję, chciałem wezwać ginekologa, ale zaczęła wykrzykiwać, że wszyscy są zboczeńcami, proszę cię wejdź tam i ją uspokój, bo nie ręczę za siebie.
- Podaj jej głupiego Jasia, podpiszę ci zgodę, inaczej wszyscy tu polegniemy zanim ona urodzi.
Mark kiwnął głową i wszedł do pokoju Sue, poklepałam Will’a po ramieniu i po chwili również ja weszłam. Trzy godziny później na świat przyszła Samanta, była śliczna niczym laleczka. Moja siostra jednak dostała depresji po porodowej i o karmieniu nie było mowy.
Na Will’u spoczęła opieka nad małą i chwilami odnosiłam wrażenie, że ma wszystkiego dosyć. Gdy w końcu Sue stanęła na własnych nogach, spotkałam się z Will’em w K&J&B. Poprosił mnie o to chociaż nie za bardzo wiedziałam w jakim celu.
Siedziałam przy służbowym stoliku na pół piętrze wprowadzając dane do laptopa, kiedy wszedł. Był zmęczony, było to widać, popatrzył na mnie a ja na niego.
- Siadaj.
Powiedziałam a on od razu usiadł.
- Co tam?
- W miarę, Sue wreszcie zaczęła trochę przypominać matkę a u ciebie? Słyszałem o Henry’m.
Spuściłam głowę.
- Taką mamy pracę prawda?
Kiwnął głową i popatrzył na mnie.
- Kupiłem dom, jest większy od naszego obecnego mieszkania, wymaga jeszcze sporo gotówki, ale mówię ci Kal, coś czuję, że tam dopiero zacznę wszystko od nowa.
- Cieszę się Will, naprawdę, życzę wam tego. Posłuchaj, nie chcę cię urazić, ale…, wiem że Sue nie pracuje pewnie nie prędko będzie więc…, dobra, zapytam wprost, może potrzebujecie pieniędzy?
- Nie, dam radę, naprawdę, ale dzięki.
- Nie będę naciskać, jak uważasz, ale w razie czego daj znać.
- Jasne, posłuchaj, chciałem się z tobą spotkać, bo chcę ci podziękować, wiem ile kosztowało cię to że mi pomogłaś.
- Mam nadzieję, że wiesz.
W którymś momencie głos mu się jakby załamał, spojrzał mi w oczy:
- Brakuje mi ciebie.
Nie wiedząc jak mam zareagować, uśmiechnęłam się nieśmiało:
- To nie prawda, doskonale sobie radzisz, ze mną nie miałbyś nawet połowy tego co osiągnąłeś, wiem, że Sue jest trudna, ale myślę, że córka ten trud ci wynagrodzi.
- Też mam taką nadzieję.
Wtedy zadzwoniła komórka Will’a, gdy spojrzał na wyświetlacz westchnął ciężko, odebrał a ja usłyszałam podniesiony głos mojej siostry:
- Gdzie ty się podziewasz tyle czasu?! Mała ciągle płacze a ja muszę w końcu odpocząć!
- Już jadę.
Odpowiedział pokornie Will i spojrzał na mnie:
- Tak jest cały dzień, chwilami już nie wyrabiam.
- Nie pozwól jej na to.
Kiwnął głową i wstał:
- Jeszcze raz dzięki za wszystko.
Skinęłam a on wyszedł z klubu, wtedy przyszedł Brad i postawił przede mną kawę:
- I jak?
- A jak ci to wygląda?
- Żal mi go.
Zaczął się śmiać, ja też uśmiechnęłam się.
- Przestań, nie bądź złośliwy.
Zapaliłam papierosa.
- Wiedziałeś, że Will kupił dom?
- Zanim to będzie dom, to będzie musiał władować w to kupę kasy i nie wiem skąd ją weźmie.
- No właśnie też się zastanawiam, oferowałam mu przed chwilą pieniądze, ale odmówił.
- Uniósł się honorem?
- Na to wygląda, albo ma lepsze źródło dochodu o którym nie wiemy.
- Tak, ciekawe jakie? Sue nie wypuszcza go ze swoich szponów na dłużej niż dziesięć minut.
- Ja wiedziałem, że ta twoja siostra to jędza.
- A co z Joe?
- Chyba się wreszcie dogadali.
- To dobrze.
- Pytasz z konkretnego powodu?
- Nie, tak tylko, byłam ciekawa.
- Coś kręcisz.
- Dobra, jakiś  czas temu rozmawiałam z Thorne’m, dał mi do zrozumienia, że najlepiej byłoby gdybym wyrzuciła Joe’go całkowicie ze swojego życia.
- A ty nie chcesz tego zrobić?
- A gdyby ktoś kazał ci wyrzucić mnie z twojego życia?
- Nie, no nie ma takiej opcji.
Roześmiał się.
- A widzisz?
- Kylie, ale Joe był twoim mężem, sama wiesz ile ci zrobił złego, ja myślę, że Thorne po prostu jest zazdrosny i wcale mu się nie dziwię.
- Trzymasz jego stronę?
- Jestem facetem i też by mi się to nie podobało.
Skrzywiłam się, bo chyba nie to chciałam usłyszeć.
- Macie kryzys, czy co?
- Nie, po prostu ostatnio jestem jakaś rozdrażniona, sama nie wiem dlaczego, śmierć Henry’ego i do tego cała ta sytuacja z Sue, chyba za dużo się dzieje.
- Zastanawiasz się czy słusznie wróciłaś?
- Skąd wiesz?
- Masz to wypisane w oczach.
- Wiem, że to etap przejściowy ale może się pospieszyłam.
- Nie sądzę, uważam, że jesteś do tego stworzona, po prostu porozmawiaj z nim.
- A właśnie, czy przez ostatnie dni wydarzyło się coś na oddziale?
- Ale co?
- Nie wiem, Thorne jest jakiś spięty, jakby czegoś mi nie mówił.
- Ja nic nie wiem.
Do klubu wszedł Thorne i gdy Brad go zobaczył, skinął głową i poszedł z powrotem do baru.
- Idziemy?
Zapytał.
- Tak, możemy.
Wstałam i razem wyszliśmy. Po drodze do jego domu nie wiele rozmawialiśmy, ale w końcu nie wytrzymałam:
- Posłuchaj, czy coś się stało?
- Nie, dlaczego pytasz?
-Bo zachowujesz się dziwnie od kilku dni. Ja wiem, że ostatnio byłam nieznośna, ale nie wiem wykrzycz mi to może w twarz zamiast się chmurzyć.
Thorne ciężko westchnął.
- Posłuchaj, to naprawdę nie chodzi o ciebie.
- To o co chodzi?
Milczał, kiwnęłam głową, bo nic innego mi nie pozostało.
- Wiesz co? Zawieź mnie do mnie, lepiej żebyśmy sobie nie działali wzajemnie na nerwach.

Nie sądziłam, że to zrobi, ale po chwili zawrócił, choć prawie był pod swoim domem i skierował się w stronę mojego. Nie tego się chyba spodziewałam, ale nic nie powiedziałam. Podwiózł mnie pod same drzwi i dosłownie czekał chyba aż wysiądę, bo kiedy tylko to zrobiłam, odjechał z piskiem opon. Weszłam do domu i oparłam się o drzwi, po czym podeszłam do stojaka w kuchni i sięgnęłam po butelkę wina. Zdążyłam wypić jeden kieliszek i całe szczęście, że nie wypiłam więcej, tylko usnęłam na kanapie, bo następnego dnia, ze snu wyrwał mnie dzwonek komórki. To był Pit z wiadomością, że moja mama kona na łożu śmierci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz