XV
Nazajutrz zrobiłam
sobie wolne i prawdę mówiąc to błogie lenistwo trwało do samego wieczora.
Usiadłam wygodnie we fotelu przy kominku i zaczęłam czytać moją jakże ulubioną
„Dumę i uprzedzenie”, kiedy do drzwi rozległ się dzwonek. Zerknęłam w monitor,
bo naprawdę nie miałam ochoty na gości. Widok jednak Thorne’a przy drzwiach
mnie zaciekawił. Odkąd wyjechał nie miałam z nim kontaktu i nawet nie
wiedziałam dokąd się udał. Nasz wspólny pocałunek powoli zaczął mi się
zamazywać w pamięci i zaczęłam uważać,
że nawet nie ma do czego wracać. Otworzyłam mu i wpuściłam go do środka:
- Wiem, że jest trochę
późno na odwiedziny, ale dopiero co wróciłem.
Spojrzałam na niego
zniesmaczona.
- W porządku,
czytałam.
Spojrzał na mnie od
góry do dołu i uśmiechnął się. W lot połapałam się o co chodzi, gdyż miałam na
sobie legginsy trzy czwarte i starą podkoszulkę.
- Przepraszam cię za
mój strój, ale nie spodziewałam się gości.
- Mi się podoba.
- Siadaj, napijesz się
czegoś?
- Nie, Kylie zaczekaj,
muszę z tobą porozmawiać.
Stanął naprzeciwko
mnie i spojrzał mi w oczy.
- Wiem, że miałaś do
mnie żal o to, że wyjechałem bez słowa ,ale myślałem, że jak się nie pożegnam,
to będzie mi prościej, teraz wiem, że nie. Jutro rano znowu muszę wyjechać, tym
razem na dłużej i nie chciałbym robić tego samego błędu.
- Czy to niebezpieczna
akcja?
Popatrzył na mnie tak
jakby chciał mnie za chwilę okłamać, ale po chwili chyba zorientował się ,że
kłamstwem nic tu nie zyska.
- Thorne, proszę cię,
powiedz czy możesz nie wrócić?
- Może się tak
zdarzyć, poproszono mnie o przysługę, muszę pokierować akcją Tajlandii.
- Dlaczego ty?
- Twierdzą, że nikt
tak dobrze nie zna tych terenów i nikt by sobie nie poradził. Brałem udział już
w kilku takich akcjach, mam doświadczenie.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- O siódmej rano mam
samolot.
Popatrzył na mnie
jeszcze chwilę, ale ja nie wiedziałam co powiedzieć, chciałam krzyczeć i błagać
,żeby nie wyjeżdżał, ale wiedziałam, że to jego praca i nie ma wyboru.
Widząc, że nic nie
mówię ,odezwał się pierwszy:
- Chciałem tylko żebyś
to wiedziała.
Skierował się do
wyjścia a ja nadal nie drgnęłam z miejsca, w końcu wyszedł z domu a gdy tylko
drzwi trzasnęły podskoczyłam i jakbym się obudziła ze snu. Wybiegłam za nim i
zawołałam:
- Thorne.
Obejrzał się z takim
błyskiem w oczach jakby dosłownie czekał na to:
- Zaczekaj.
Stanął w miejscu i popatrzył
jak dochodzę do niego:
- Nie chcę żebyś tak
po prostu wyjechał, przepraszam, że tak długo to odwlekałam i może nawet cię
zwodziłam, ale musiałam się z paroma sprawami uporać, dlatego proszę cię, nie
zostawiaj mnie tak.
Patrzył na mnie z
takim niedowierzaniem:
- Jesteś pewna ,że
tego chcesz? Co jeśli nie wrócę?
- A co jeśli będziesz
miał do czego wrócić?
Bez zastanowienia
wziął mnie w ramiona i zaczął całować. Tak dobrze mi się zrobiło w jego
objęciach, że chciałam jeszcze więcej, oboje chcieliśmy i może właśnie dlatego
ta noc była dla nas tak bardzo ważna i namiętna. Noc w której w jakiś sposób
połączyliśmy się ze sobą i gdybym mogła zatrzymać ten czas, na pewno bym to
zrobiła.
Gdy obudziłam się nad
ranem, Thorne’a już nie było. Spojrzałam na zegarek, dochodziła dziewiąta. Już
nie pamiętam kiedy tak długo spałam. Gdy
jednak zdałam sobie sprawę, że mogę już Thorne’a nigdy nie zobaczyć, na nowo
wrócił niepokój.
Wstałam z łóżka i
zadzwoniłam do Gina prosząc o spotkanie. Umówiliśmy się na plaży bo nie
chciałam by ktokolwiek był świadkiem tej rozmowy.
Po pół godzinie byłam
już na molo a po chwili zauważyłam Gina idącego w moją stronę. Uśmiechnął się
szeroko i podszedł bliżej:
- Czym sobie
zasłużyłem na ten zaszczyt?
Uśmiechnęłam się.
- Cóż mogę powiedzieć?
To pewnie zasługa twojego uroku osobistego.
- Dobre, prawie ci
uwierzyłem.
Oboje uśmiechnęliśmy
się.
- Powiedz lepiej co
się stało, bo przez telefon byłaś jakaś…
- Chodzi o Thorne’a,
wiesz, że z samego rana wyjechał do Tajlandii?
- Powiedział ci?
- Tak, ale chciałabym
dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat.
- Nie wiele mogę ci powiedzieć,
wziął kilku najlepszych ludzi i pojechał.
- To dlaczego ty nie
pojechałeś?
- Nie mogłem, takie są
przepisy, to akcja wysokiego ryzyka, a ja jestem jego tymczasowym zastępcą,
gdybyśmy oboje zginęli, musieli by rozwiązać CBC. A tego chyba byś nie chciała
prawda? Zrozum, stawiasz mnie pod ścianą, bo ja nawet nie powinienem z tobą na
ten temat rozmawiać.
- Co zamierzasz
zrobić?
- Dowiedzieć się
więcej.
- Kal, nikt ci nic
więcej nie powie, to rządowa operacja.
Uśmiechnęłam się
wdzięcznie a Gino od razu się zorientował, że powiedział słowo za dużo.
- Rządowa powiadasz?
Wiedziałam, że czegoś mi nie mówisz.
Gino pokręcił z
uśmiechem głową.
- Dzięki.
Krzyknęłam odchodząc.
Wsiadłam do samochodu i pojechałam prosto pod budynek tymczasowego sztabu
zarządzania akcjami kryzysowymi. Weszłam do budynku przypinając starą
przepustkę, ale nikt nawet nie zwrócił uwagi, że nie jest aktualna. Udałam się
prosto do gabinetu Ross’a Cambell’a. Kiedy mnie zobaczył to miałam wrażenie, że
chce się rzucić do ucieczki, tylko nie wiedział w którą stronę.
- Wiedziałem, że się
zjawisz.
Uśmiechnęłam się
ironicznie:
- To świetnie,
zaoszczędzę ci tłumaczeń.
- Czego chcesz?
- Chcę więcej
konkretów na temat akcji w Tajlandii i twojej gwarancji na to, że się powiedzie
bez ofiar.
Usiadłam na jego
biurku i z uśmiechem pochyliłam się.
- Dlaczego myślisz, że
coś ci powiem?
- Jestem pewna, że to
zrobisz.
Przybliżyłam się
znacznie i zaczęłam bawić się jego krawatem.
- A jeśli tego nie
zrobię?
- To rozedrę sobie
sukienkę i zacznę krzyczeć, a twojemu szefowi powiem, że się do mnie
dobierałeś.
Zacisnęłam mu krawat
na szyi tak, że miał problem ze złapaniem powietrza.
- Kończy mi się
cierpliwość.
- Dobrze już, dobrze,
tylko mnie puść, dam ci ten plik.
Z trudem sięgnął po
pendrive’a i dał mi go do ręki. Poprawiłam mu krawat i uśmiechnęłam się ciepło
do niego.
- Wiedziałam, że się
dogadamy, ale jeśli w tym pliku coś mi się nie spodoba, ale okaże się, że mnie
okłamałeś, wrócę tu i tym razem zacisnę mocniej.
Wstałam z jego biurka
i wyszłam, a Ross poluźnił sobie szybko krawat.
Z samochodu
zadzwoniłam domowego przyjaciela ze szkolnych lat – Greg’a, który pracował w
wywiadzie wojskowym.
- Proszę cię Greg,
muszę to wiedzieć.
- Dobra, spotkajmy się
za dziesięć minut przy parku.
- Będę.
Wyłączyłam komórkę i
skręciłam prosto w alejkę prowadzącą odmiejscowego parku. Kiedy dojechałam Greg
już czekał.
- Musi ci na nim
bardzo zależeć skoro tak się narażasz.
- Masz coś?
Przeszłam od razu do
konkretów.
- Wiemy, że akcja jest
w trakcie, ale nie wygląda to różowo.
- Co miał zrobić
Thorne i jego ludzie?
- Miał odbić naszą
jednostkę stacjonującą w Tajlandii, ale nie jest lekko. To jednodniowa
operacja, ale nadal nic nie wiemy.
- Jak się czegoś
dowiesz…
- Dam ci znać, ale
teraz muszę wracać, tam naprawdę jest ostro i muszę to nadzorować.
- Jasne.
Greg poszedł do
swojego samochodu a ja przysiadłam na ławce. Chodziłam po parku chyba trzy
godziny, powoli zbliżał się wieczór a Greg się nie odzywał.
Czekanie po prostu
mnie wykańczało. W końcu wsiadłam w samochód i już miałam jechać do domu, gdy
dostałam telefon:
- Za chwilę w porcie.
Usłyszałam i Greg się
wyłączył, gdy podjechałam jeszcze go nie było, ale zjawił się po paru minutach.
Wysiadł z samochodu i spojrzał na mnie:
- Posłuchaj, udało im
się odbić naszych ludzi, ale nie obyło się bez rozlewu krwi, paru z naszych
oberwało, nie wiem na ile poważnie.
- Był wśród nich
Thorne?
- Nie wiem, nie udało
nam się tego ustalić bo nasz B-52 oberwał i straciliśmy z nimi łączność, będzie
awaryjnie lądować na naszym lotnisku w Beecher.
- Kiedy?
Za godzinę.
Spojrzałam na zegarek.
- Nie dojedziesz tam w
godzinę.
- Spróbuję, dzięki za
wszystko.
Już miałam odejść
kiedy Greg krzyknął:
-Hej Kal!
Spojrzałam na niego a
on wręczył mi przepustkę.
- Będzie ci potrzebna,
bez tego nie wjedziesz, ale w razie czego nie masz tego ode mnie.
Skinęłam głową,
wzięłam przepustkę i nerwowo spoglądając na zegarek w samochodzie jechałam
prosto na lotnisko.
Jednak udało mi się
dojechać w godzinę. Na lotnisku panowało straszne zamieszanie. Karetki jedna po
drugiej wjeżdżały na sygnale, wojskowi biegali wokół samolotu B-52, który
wylądował. Zaczęto wyprowadzać rannych, ale Thorne’a nie widziałam. Załoga
samolotu została wywieziona osobną furgonetką a rodziny rannych swoimi
samochodami wyjeżdżali zaraz za karetkami. Stałam tak z boku czekając a obraz
rannych ludzi zaczął wywoływać u mnie znowu najgorsze wspomnienia.
W końcu z samolotu
wysiadł oddział Thorne’a, wśród nich był Dowson, Marty, Scott i Sam,
najwyraźniej tylko oni nie odnieśli żadnych obrażeń. Wychodzili kolejno ze
sprzętem i całym ekwipunkiem, mieli na sobie wojskowe mundury z plakietką
amerykańskiej flagi. Na samym końcu wyszedł Thorne, nie zauważył mnie, ale gdy
go zobaczyłam aż się zapowietrzyłam. Schylił się po jakiś plecak i spojrzał na
swoich ludzi:
- To była dobra robota
panowie.
- Udało się.
Powiedział Sam a
Dowson, który mnie zauważył chrząknął:
- Szefie, mamy
towarzystwo.
Wszyscy obrócili się
spoglądając w moim kierunku, a usta Thorne’a wygięły się w uśmiech.
- No panowie nic tu po
nas.
Oświadczył Dowson i
zaczęli po kolei wchodzić do czarnej furgonetki, bez pytania wzięli od Thorne’a
broń, którą trzymał i plecak, po czym samochód odjechał.
Thorne ruszył w moim
kierunku i kiedy to zobaczyłam, uznałam, że zapaliło się dla mnie zielone
światło. W połowie drogi wpadliśmy sobie w objęcia, spojrzał na mnie:
- Skąd wiedziałaś?
Zapytał a ja
odpowiedziałam z uśmiechem:
- To długa historia.
Ale więcej pytań mi
nie zadawał tylko pocałował mnie tak namiętnie, że zapomniałam o całym tym
bałaganie, który naokoło nas był.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz