środa, 12 lutego 2014

Rozdział XV

XV

Nazajutrz zrobiłam sobie wolne i prawdę mówiąc to błogie lenistwo trwało do samego wieczora. Usiadłam wygodnie we fotelu przy kominku i zaczęłam czytać moją jakże ulubioną „Dumę i uprzedzenie”, kiedy do drzwi rozległ się dzwonek. Zerknęłam w monitor, bo naprawdę nie miałam ochoty na gości. Widok jednak Thorne’a przy drzwiach mnie zaciekawił. Odkąd wyjechał nie miałam z nim kontaktu i nawet nie wiedziałam dokąd się udał. Nasz wspólny pocałunek powoli zaczął mi się zamazywać w pamięci i  zaczęłam uważać, że nawet nie ma do czego wracać. Otworzyłam mu i wpuściłam go do środka:
- Wiem, że jest trochę późno na odwiedziny, ale dopiero co wróciłem.
Spojrzałam na niego zniesmaczona.
- W porządku, czytałam.
Spojrzał na mnie od góry do dołu i uśmiechnął się. W lot połapałam się o co chodzi, gdyż miałam na sobie legginsy trzy czwarte i starą podkoszulkę.
- Przepraszam cię za mój strój, ale nie spodziewałam się gości.
- Mi się podoba.
- Siadaj, napijesz się czegoś?
- Nie, Kylie zaczekaj, muszę z tobą porozmawiać.
Stanął naprzeciwko mnie i spojrzał mi w oczy.
- Wiem, że miałaś do mnie żal o to, że wyjechałem bez słowa ,ale myślałem, że jak się nie pożegnam, to będzie mi prościej, teraz wiem, że nie. Jutro rano znowu muszę wyjechać, tym razem na dłużej i nie chciałbym robić tego samego błędu.
- Czy to niebezpieczna akcja?
Popatrzył na mnie tak jakby chciał mnie za chwilę okłamać, ale po chwili chyba zorientował się ,że kłamstwem nic tu nie zyska.
- Thorne, proszę cię, powiedz czy możesz nie wrócić?
- Może się tak zdarzyć, poproszono mnie o przysługę, muszę pokierować akcją Tajlandii.
- Dlaczego ty?
- Twierdzą, że nikt tak dobrze nie zna tych terenów i nikt by sobie nie poradził. Brałem udział już w kilku takich akcjach, mam doświadczenie.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- O siódmej rano mam samolot.
Popatrzył na mnie jeszcze chwilę, ale ja nie wiedziałam co powiedzieć, chciałam krzyczeć i błagać ,żeby nie wyjeżdżał, ale wiedziałam, że to jego praca i nie ma wyboru.
Widząc, że nic nie mówię ,odezwał się pierwszy:
- Chciałem tylko żebyś to wiedziała.
Skierował się do wyjścia a ja nadal nie drgnęłam z miejsca, w końcu wyszedł z domu a gdy tylko drzwi trzasnęły podskoczyłam i jakbym się obudziła ze snu. Wybiegłam za nim i zawołałam:
- Thorne.
Obejrzał się z takim błyskiem w oczach jakby dosłownie czekał na to:
- Zaczekaj.
Stanął w miejscu i popatrzył jak dochodzę do niego:
- Nie chcę żebyś tak po prostu wyjechał, przepraszam, że tak długo to odwlekałam i może nawet cię zwodziłam, ale musiałam się z paroma sprawami uporać, dlatego proszę cię, nie zostawiaj mnie tak.
Patrzył na mnie z takim niedowierzaniem:
- Jesteś pewna ,że tego chcesz? Co jeśli nie wrócę?
- A co jeśli będziesz miał do czego wrócić?
Bez zastanowienia wziął mnie w ramiona i zaczął całować. Tak dobrze mi się zrobiło w jego objęciach, że chciałam jeszcze więcej, oboje chcieliśmy i może właśnie dlatego ta noc była dla nas tak bardzo ważna i namiętna. Noc w której w jakiś sposób połączyliśmy się ze sobą i gdybym mogła zatrzymać ten czas, na pewno bym to zrobiła.
Gdy obudziłam się nad ranem, Thorne’a już nie było. Spojrzałam na zegarek, dochodziła dziewiąta. Już nie pamiętam kiedy tak długo spałam.  Gdy jednak zdałam sobie sprawę, że mogę już Thorne’a nigdy nie zobaczyć, na nowo wrócił niepokój.
Wstałam z łóżka i zadzwoniłam do Gina prosząc o spotkanie. Umówiliśmy się na plaży bo nie chciałam by ktokolwiek był świadkiem tej rozmowy.
Po pół godzinie byłam już na molo a po chwili zauważyłam Gina idącego w moją stronę. Uśmiechnął się szeroko i podszedł bliżej:
- Czym sobie zasłużyłem na ten zaszczyt?
Uśmiechnęłam się.
- Cóż mogę powiedzieć? To pewnie zasługa twojego uroku osobistego.
- Dobre, prawie ci uwierzyłem.
Oboje uśmiechnęliśmy się.
- Powiedz lepiej co się stało, bo przez telefon byłaś jakaś…
- Chodzi o Thorne’a, wiesz, że z samego rana wyjechał do Tajlandii?
- Powiedział ci?
- Tak, ale chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat.
- Nie wiele mogę ci powiedzieć, wziął kilku najlepszych ludzi i pojechał.
- To dlaczego ty nie pojechałeś?
- Nie mogłem, takie są przepisy, to akcja wysokiego ryzyka, a ja jestem jego tymczasowym zastępcą, gdybyśmy oboje zginęli, musieli by rozwiązać CBC. A tego chyba byś nie chciała prawda? Zrozum, stawiasz mnie pod ścianą, bo ja nawet nie powinienem z tobą na ten temat rozmawiać.
- Co zamierzasz zrobić?
- Dowiedzieć się więcej.
- Kal, nikt ci nic więcej nie powie, to rządowa operacja.
Uśmiechnęłam się wdzięcznie a Gino od razu się zorientował, że powiedział słowo za dużo.
- Rządowa powiadasz? Wiedziałam, że czegoś mi nie mówisz.
Gino pokręcił z uśmiechem głową.
- Dzięki.
Krzyknęłam odchodząc. Wsiadłam do samochodu i pojechałam prosto pod budynek tymczasowego sztabu zarządzania akcjami kryzysowymi. Weszłam do budynku przypinając starą przepustkę, ale nikt nawet nie zwrócił uwagi, że nie jest aktualna. Udałam się prosto do gabinetu Ross’a Cambell’a. Kiedy mnie zobaczył to miałam wrażenie, że chce się rzucić do ucieczki, tylko nie wiedział w którą stronę.
- Wiedziałem, że się zjawisz.
Uśmiechnęłam się ironicznie:
- To świetnie, zaoszczędzę ci tłumaczeń.
- Czego chcesz?
- Chcę więcej konkretów na temat akcji w Tajlandii i twojej gwarancji na to, że się powiedzie bez ofiar.
Usiadłam na jego biurku i z uśmiechem pochyliłam się.
- Dlaczego myślisz, że coś ci powiem?
- Jestem pewna, że to zrobisz.
Przybliżyłam się znacznie i zaczęłam bawić się jego krawatem.
- A jeśli tego nie zrobię?
- To rozedrę sobie sukienkę i zacznę krzyczeć, a twojemu szefowi powiem, że się do mnie dobierałeś.
Zacisnęłam mu krawat na szyi tak, że miał problem ze złapaniem powietrza.
- Kończy mi się cierpliwość.
- Dobrze już, dobrze, tylko mnie puść, dam ci ten plik.
Z trudem sięgnął po pendrive’a i dał mi go do ręki. Poprawiłam mu krawat i uśmiechnęłam się ciepło do niego.
- Wiedziałam, że się dogadamy, ale jeśli w tym pliku coś mi się nie spodoba, ale okaże się, że mnie okłamałeś, wrócę tu i tym razem zacisnę mocniej.
Wstałam z jego biurka i wyszłam, a Ross poluźnił sobie szybko krawat.
Z samochodu zadzwoniłam domowego przyjaciela ze szkolnych lat – Greg’a, który pracował w wywiadzie wojskowym.
- Proszę cię Greg, muszę to wiedzieć.
- Dobra, spotkajmy się za dziesięć minut przy parku.
- Będę.
Wyłączyłam komórkę i skręciłam prosto w alejkę prowadzącą odmiejscowego parku. Kiedy dojechałam Greg już czekał.
- Musi ci na nim bardzo zależeć skoro tak się narażasz.
- Masz coś?
Przeszłam od razu do konkretów.
- Wiemy, że akcja jest w trakcie, ale nie wygląda to różowo.
- Co miał zrobić Thorne i jego ludzie?
- Miał odbić naszą jednostkę stacjonującą w Tajlandii, ale nie jest lekko. To jednodniowa operacja, ale nadal nic nie wiemy.
- Jak się czegoś dowiesz…
- Dam ci znać, ale teraz muszę wracać, tam naprawdę jest ostro i muszę to nadzorować.
- Jasne.
Greg poszedł do swojego samochodu a ja przysiadłam na ławce. Chodziłam po parku chyba trzy godziny, powoli zbliżał się wieczór a Greg się nie odzywał.
Czekanie po prostu mnie wykańczało. W końcu wsiadłam w samochód i już miałam jechać do domu, gdy dostałam telefon:
- Za chwilę w porcie.
Usłyszałam i Greg się wyłączył, gdy podjechałam jeszcze go nie było, ale zjawił się po paru minutach. Wysiadł z samochodu i spojrzał na mnie:
- Posłuchaj, udało im się odbić naszych ludzi, ale nie obyło się bez rozlewu krwi, paru z naszych oberwało, nie wiem na ile poważnie.
- Był wśród nich Thorne?
- Nie wiem, nie udało nam się tego ustalić bo nasz B-52 oberwał i straciliśmy z nimi łączność, będzie awaryjnie lądować na naszym lotnisku w Beecher.
- Kiedy?
Za godzinę.
Spojrzałam na zegarek.
- Nie dojedziesz tam w godzinę.
- Spróbuję, dzięki za wszystko.
Już miałam odejść kiedy Greg krzyknął:
-Hej Kal!
Spojrzałam na niego a on wręczył mi przepustkę.
- Będzie ci potrzebna, bez tego nie wjedziesz, ale w razie czego nie masz tego ode mnie.
Skinęłam głową, wzięłam przepustkę i nerwowo spoglądając na zegarek w samochodzie jechałam prosto na lotnisko.
Jednak udało mi się dojechać w godzinę. Na lotnisku panowało straszne zamieszanie. Karetki jedna po drugiej wjeżdżały na sygnale, wojskowi biegali wokół samolotu B-52, który wylądował. Zaczęto wyprowadzać rannych, ale Thorne’a nie widziałam. Załoga samolotu została wywieziona osobną furgonetką a rodziny rannych swoimi samochodami wyjeżdżali zaraz za karetkami. Stałam tak z boku czekając a obraz rannych ludzi zaczął wywoływać u mnie znowu najgorsze wspomnienia.
W końcu z samolotu wysiadł oddział Thorne’a, wśród nich był Dowson, Marty, Scott i Sam, najwyraźniej tylko oni nie odnieśli żadnych obrażeń. Wychodzili kolejno ze sprzętem i całym ekwipunkiem, mieli na sobie wojskowe mundury z plakietką amerykańskiej flagi. Na samym końcu wyszedł Thorne, nie zauważył mnie, ale gdy go zobaczyłam aż się zapowietrzyłam. Schylił się po jakiś plecak i spojrzał na swoich ludzi:
- To była dobra robota panowie.
- Udało się.
Powiedział Sam a Dowson, który mnie zauważył chrząknął:
- Szefie, mamy towarzystwo.
Wszyscy obrócili się spoglądając w moim kierunku, a usta Thorne’a wygięły się w uśmiech.
- No panowie nic tu po nas.
Oświadczył Dowson i zaczęli po kolei wchodzić do czarnej furgonetki, bez pytania wzięli od Thorne’a broń, którą trzymał i plecak, po czym samochód odjechał.
Thorne ruszył w moim kierunku i kiedy to zobaczyłam, uznałam, że zapaliło się dla mnie zielone światło. W połowie drogi wpadliśmy sobie w objęcia, spojrzał na mnie:
- Skąd wiedziałaś?
Zapytał a ja odpowiedziałam z uśmiechem:
- To długa historia.

Ale więcej pytań mi nie zadawał tylko pocałował mnie tak namiętnie, że zapomniałam o całym tym bałaganie, który naokoło nas był.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz