czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział XLVIII

XLVIII

Podobno wiara czyni cuda.
W kolejnych jednak miesiącach mojego życia tak trudno było się jej doszukać. Wszyscy bez wyjątku odliczali dni do mojego porodu, wszyscy – za wyjątkiem mnie.
Byłam już tak zmęczona tą całą chorą sytuacją, że w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać czy oby na pewno jestem agentką służb specjalnych czy może jednak dzieckiem wymagającym szczególnej troski.
Wszyscy pytali jak się czuję, kazali trzymać nogi wysoko żeby nie puchły, leżałam na stercie poukładanych poduszek, żeby czasami kręgosłup mi nie cierpł a każde moje syknięcie stawiało w stan pogotowia cały dom. Powoli było to nie do wytrzymania, powtarzałam im, że poród i tak przyjdzie w najmniej oczekiwanym momencie i dokładnie tak się stało.
Gdy odwieziono mnie do szpitala akurat Mark miał dyżur, od razu zaznaczyłam, że jeśli on nie przyjmie porodu, to w ogóle nie zamierzam rodzić. Mark nie był w prawdzie ginekologiem ale za to szefem izby przyjęć, na dodatek w czasie studiów lekarskich przeszedł chyba przez wszystkie możliwe specjalizacje. O dziwo poród przeszedł bez żadnych komplikacji, Thorne był ze mną przez cały ten czas. Okazał mi tyle wsparcia i zrozumienia w czasie ciąży, że naprawdę lepiej nie mogłam trafić.
Kiedy Mark pokazał mi mojego syna, stanęła mi przed oczami twarz Rolly’ego. Dlaczego w tak ważnym momencie nie mógł być tam ze mną i cieszyć się wspólnym szczęściem.
Miałam w prawdzie Thorne’a i coś mi mówiło, że muszę to wreszcie docenić, inaczej szybko go stracę.
Po paru minutach od porodu, pielęgniarka przyniosła małego z powrotem i zapytała o imię, przez chwilę wahałam się, ale kiedy Thorne wziął go na ręce, od razu powiedziałam:
- Michael.
Thorne spojrzał na mnie, nie wyrażał sprzeciwu:
- Michael DeNeilo.
Zapisała pielęgniarka, po czym wyszła z pokoju, właściwie to nie ustaliliśmy tego jak dziecko będzie się nazywało, przez te wszystkie lata posługiwałam się nazwiskiem Joe’go i jakoś nie uśmiechało mi się tego zmieniać. Wiedziałam jednak, że nie mogę zrobić tego Thorne’owi, niczego bardziej nie pragnął jak wychowywać syna Rolly’ego jak własnego, chciał też żeby nosił jego nazwisko i żeby po porodzie był uznany jako jego prawny ojciec.
Nie kwestionowałam jego decyzji, gdyż prawda była taka, że nikt bardziej na to nie zasługiwał, przez całą ciążę traktował mnie tak jakby było to jego dziecko i chyba było to zresztą najrozsądniejsze wyjście z sytuacji. Wiedzieliśmy, że Rolly nigdy nie wróci a ojcem jest ten który wychowuje dziecko na co dzień a nie figurujący w papierach, zatem po co mieliśmy to bardziej komplikować?
W końcu Thorne odłożył Michael’a do łóżeczka stojącego tuż przy moim łóżku, po czym usiadł przy mnie i chwycił mnie za rękę.
- I jak się czujesz?
Spojrzał na mnie czule.
- W porządku, dziękuję.
Uśmiechnął się do mnie.
- Za co?
- Za to, że jesteś.
Nagle poczułam dziwne ciepło i tak jakbym zaczęła odpływać, z trudem wydusiłam z siebie kolejne słowo:
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Na następne nie miałam już sił, powieki zaczęły mi się osuwać, udało mi się jeszcze tylko kątem oka zauważyć przerażoną twarz Thorne’a:
- Kylie, co się dzieje? Kylie!!
Zerwał się z mojego łóżka i wybiegł za drzwi, po chwili wrócił z Mark’iem i sprzętem do reanimacji. Przywrócenie mnie do życia zajęło Mark’owi sporo czasu i wiedziałam, że tym razem musiało być poważnie, bo kiedy się ocknęłam, stał nade mną i minę miał nieciekawą.
- Źle ze mną?
Zapytałam, Thorne siedział na fotelu przy moim łóżku, ale milczał, czekał chyba co Mark miał mi do powiedzenia.
- Wyliżesz się.
Powiedział chłodno jakby był na mnie o coś zły, ale tak naprawdę, okazało się później, że zły był wyłącznie na siebie. Kilkakrotnie ratował mi życie, ale tym razem rzeczywiście wystraszył się, że może mu się to nie udać.
Wiedziałam, że jak tylko dojdę do siebie i zniknie obstawa wokół mojej osoby, będę musiała z nim poważnie porozmawiać.
Po dwóch dniach Mark wypisał mnie do domu, wiedział , że tam dojdę do siebie o wiele szybciej. Szpitalne mury zawsze źle na mnie wpływały. Miałam się nie przemęczać, Thorne nie odstępował mnie na krok, ale wiedziałam, że w końcu będzie musiał wrócić do pracy. Sama zresztą też o tym marzyłam, nie, nie to, żebym nie kochała swojego syna, ale przesiedziałam bezczynnie w domu już tyle czasu, że po prostu zaczynała dopadać mnie depresja i bałam się, że się pogłębi. Cały nasz świat toczył się wokół dziecka i chyba trochę oboje się w tym zatraciliśmy. Nie układaliśmy dnia tak żebyśmy sami też z niego coś mieli i powoli czułam, że wdziera się do naszego domu rutyna, która zniszczy w końcu nasz związek.
Zdecydowałam się na poważną rozmowę z Thorne’m i w końcu ustaliliśmy, że weźmiemy opiekunkę, wbrew pozorom, nie była to prosta sprawa. Jak jednak już kiedyś wspomniałam zdarza się tak, że przypadek układa nam życie. Tak właśnie się stało, gdyż Samanta była już na tyle duża, że Sue nie potrzebowała jej pomocy, za to Meg, nadal potrzebowała pracy.
Małymi krokami zaczęłam z powrotem wchodzić w swoje obowiązki na oddziale, nie spieszyłam się by objąć funkcję, która została mi przydzielona na początku ciąży – czyli miejsce Rolly’ego. Na razie musiałam wciągnąć się we wszystko, podporządkować niektóre sprawy, poza tym nie chciałam tak od razu zostawiać Michael’a na cały dzień z Meg. To jednak, że z nami zamieszkała wiele mi ułatwiało. Wreszcie czułam, że zaczynam ogarniać swoje życie i swoją osobę. Nie miałam trudności z powrotem do sylwetki sprzed ciąży, to zapewne za sprawą intensywnych treningów, które miały mi pozwolić również na powrót do dawnej kondycji. Kiedy już się to stało, tak jak planowałam odwiedziłam Mark’a. Spodziewał się tej wizyty, usiedliśmy w ogrodzie, zapaliłam papierosa a on przyniósł kawę. Długo się nie odzywał jakby w oczekiwaniu co ja mam mu do powiedzenia.
- Powiesz mi co się dzieje?
Zapytałam w końcu nie mogąc dłużej trwać w tej martwej ciszy.
- Myślałem, że ty mi to powiesz.
Zbił mnie z pantałyku, temat życia i śmierci nie był obcy żadnemu z nas, ale w momencie kiedy należało omówić szczegóły dotyczące życia osoby ci bliskiej, oboje nie wiedzieliśmy jak się za to zabrać. To jednak musiało nastąpić, trzymałam go w niepewności tyle lat, musiał wiedzieć na co ma być przygotowany, pytanie tylko czy mógł się z tym nie zgodzić?
Człowiekowi, któremu nie pozostawiono wyboru, czuje się osaczony i nawet jeśli wcześniej uważał, że podejmowana przez niego decyzja jest słuszna, to w tym przypadku mógł już nie być tego tak pewny.
Życie nie zawsze jest takie jakbyśmy tego chcieli, los płata nam różne figle, wystawia nas na próby, czasami miota nami niczym liśćmi na wietrze. Niekiedy sprawia, że unosimy się w powietrzu, zachęca by dąć w rozwinięte żagle, by odkrywać, poznawać i kochać.
Zdarza się jednak, że stawia nas oko w oko ze śmiercią, na którą wbrew pozorom żaden człowiek nie jest przygotowany. Od wieków ludzie borykają się z tym problemem, próbują uciec od niego i zepchnąć na drugi plan, nie zawsze to się udaje. Życie ze świadomością, że kiedyś stanie się to co nieuniknione zawsze jest dla nas trudne – dla Mark’a też było.
- Reanimowałem cię w życiu już sześciokrotnie, ale nigdy w życiu, nawet przez ułamek sekundy nie przeszło mi przez myśl, że mogę cię stracić, rozumiesz? Tym razem naprawdę się wystraszyłem, poczułem ,że twoje życie tak naprawdę nie jest w moich rękach, a jedyne na co mogę mieć wpływ- to twoja śmierć. Nie wiem czy dam radę, nie mogę patrzeć na to jak eksperymentujesz ze swoim życiem.
- Taką mam pracę Mark i gdybym się na to nie zdecydowała, dawno bym już nie żyła.
Powiedziałam otwarcie, bo wiem, że tej szczerości ode mnie oczekiwał.
- Przeraża mnie to wszystko.
Podszedł do mnie i przykucnął, chwycił mnie za dłonie, miał szklane oczy, wiedziałam, że ja na słabość nie mogę sobie pozwolić.
- Jak mam żyć bez ciebie?
Spojrzałam w niebo by za chwilę się nie rozpłakać.
- My z Bel Air jesteśmy silni pamiętasz? A  tego co było nikt nam nie zabierze.
Uśmiechnęłam się do niego, choć wiedziałam, że nie to chciał usłyszeć. Czułam, że muszę wstać i wyjść, bo jeśli zostałabym dłużej, emocje mogły by wziąć górę ,a do tego nie mogłam dopuścić. Zasługiwał na to bym została dłużej, ale miałam wrażenie, że jeśli teraz zacznę za dużo mówić o swoim życiu, to później będzie mu trudno. Miało upłynąć jeszcze kilka lat a przecież w tym czasie mogło się wydarzyć po prostu wszystko.
Wstałam i obróciłam się do niego przodem, musiałam wykrzesać z siebie uśmiech, choć tak naprawdę moje serce było oszalałe z bólu,  rozpacz uderzała w nie w takim szaleństwie, toczyłam walkę z samą sobą i z minuty na minutę było mi trudniej:
- Kylie…
- Tak?
- Ja wiem, że czekają nas jeszcze lata, ale nawet gdybym spędził z tobą wieczność to mogłoby być za  krótko dla mnie, dlatego nie zależnie od wszystkiego, chcę żebyś pamiętała, że byłaś i jesteś najlepszą częścią mojego życia, najlepszą…
Obrócił się do mnie tyłem chyba po to bym nie zobaczyła jego łez, zawsze był taki wrażliwy i to zostało w nim do dziś, właśnie z tego powodu nasze drogi nie mogły się spleść mimo iż tak dobrze mnie znał.
Teraz i w moich oczach pojawiły się łzy, nie chciałam płakać przy nim więc czym prędzej wyszłam z jego domu i odjechałam przed siebie.

Kawałek od domu Mark’a zatrzymałam samochód, wysiadłam z niego przy leśnej drodze i rozpłakałam się z niemocy. Kiedy wreszcie skończy się ten koszmar?! Kiedy nie będę musiała już krzywdzić ludzi i czy ta chwila naprawdę nastąpi? Pytałam sama siebie, bo nie mogłam zapytać nikogo, nie widziałam logiki w tym co się ze mną działo ani w tym co robiłam, czułam się winna i czułam się podlej niż chyba ktokolwiek kogo znałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz