XLVIII
Podobno wiara czyni
cuda.
W kolejnych jednak
miesiącach mojego życia tak trudno było się jej doszukać. Wszyscy bez wyjątku
odliczali dni do mojego porodu, wszyscy – za wyjątkiem mnie.
Byłam już tak zmęczona
tą całą chorą sytuacją, że w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać czy oby
na pewno jestem agentką służb specjalnych czy może jednak dzieckiem wymagającym
szczególnej troski.
Wszyscy pytali jak się
czuję, kazali trzymać nogi wysoko żeby nie puchły, leżałam na stercie
poukładanych poduszek, żeby czasami kręgosłup mi nie cierpł a każde moje
syknięcie stawiało w stan pogotowia cały dom. Powoli było to nie do
wytrzymania, powtarzałam im, że poród i tak przyjdzie w najmniej oczekiwanym
momencie i dokładnie tak się stało.
Gdy odwieziono mnie do
szpitala akurat Mark miał dyżur, od razu zaznaczyłam, że jeśli on nie przyjmie
porodu, to w ogóle nie zamierzam rodzić. Mark nie był w prawdzie ginekologiem
ale za to szefem izby przyjęć, na dodatek w czasie studiów lekarskich przeszedł
chyba przez wszystkie możliwe specjalizacje. O dziwo poród przeszedł bez
żadnych komplikacji, Thorne był ze mną przez cały ten czas. Okazał mi tyle
wsparcia i zrozumienia w czasie ciąży, że naprawdę lepiej nie mogłam trafić.
Kiedy Mark pokazał mi
mojego syna, stanęła mi przed oczami twarz Rolly’ego. Dlaczego w tak ważnym
momencie nie mógł być tam ze mną i cieszyć się wspólnym szczęściem.
Miałam w prawdzie
Thorne’a i coś mi mówiło, że muszę to wreszcie docenić, inaczej szybko go
stracę.
Po paru minutach od
porodu, pielęgniarka przyniosła małego z powrotem i zapytała o imię, przez
chwilę wahałam się, ale kiedy Thorne wziął go na ręce, od razu powiedziałam:
- Michael.
Thorne spojrzał na
mnie, nie wyrażał sprzeciwu:
- Michael DeNeilo.
Zapisała pielęgniarka,
po czym wyszła z pokoju, właściwie to nie ustaliliśmy tego jak dziecko będzie
się nazywało, przez te wszystkie lata posługiwałam się nazwiskiem Joe’go i
jakoś nie uśmiechało mi się tego zmieniać. Wiedziałam jednak, że nie mogę
zrobić tego Thorne’owi, niczego bardziej nie pragnął jak wychowywać syna
Rolly’ego jak własnego, chciał też żeby nosił jego nazwisko i żeby po porodzie
był uznany jako jego prawny ojciec.
Nie kwestionowałam
jego decyzji, gdyż prawda była taka, że nikt bardziej na to nie zasługiwał,
przez całą ciążę traktował mnie tak jakby było to jego dziecko i chyba było to
zresztą najrozsądniejsze wyjście z sytuacji. Wiedzieliśmy, że Rolly nigdy nie
wróci a ojcem jest ten który wychowuje dziecko na co dzień a nie figurujący w
papierach, zatem po co mieliśmy to bardziej komplikować?
W końcu Thorne odłożył
Michael’a do łóżeczka stojącego tuż przy moim łóżku, po czym usiadł przy mnie i
chwycił mnie za rękę.
- I jak się czujesz?
Spojrzał na mnie
czule.
- W porządku,
dziękuję.
Uśmiechnął się do
mnie.
- Za co?
- Za to, że jesteś.
Nagle poczułam dziwne
ciepło i tak jakbym zaczęła odpływać, z trudem wydusiłam z siebie kolejne
słowo:
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Na następne nie miałam
już sił, powieki zaczęły mi się osuwać, udało mi się jeszcze tylko kątem oka
zauważyć przerażoną twarz Thorne’a:
- Kylie, co się
dzieje? Kylie!!
Zerwał się z mojego
łóżka i wybiegł za drzwi, po chwili wrócił z Mark’iem i sprzętem do reanimacji.
Przywrócenie mnie do życia zajęło Mark’owi sporo czasu i wiedziałam, że tym
razem musiało być poważnie, bo kiedy się ocknęłam, stał nade mną i minę miał
nieciekawą.
- Źle ze mną?
Zapytałam, Thorne
siedział na fotelu przy moim łóżku, ale milczał, czekał chyba co Mark miał mi
do powiedzenia.
- Wyliżesz się.
Powiedział chłodno
jakby był na mnie o coś zły, ale tak naprawdę, okazało się później, że zły był
wyłącznie na siebie. Kilkakrotnie ratował mi życie, ale tym razem rzeczywiście
wystraszył się, że może mu się to nie udać.
Wiedziałam, że jak
tylko dojdę do siebie i zniknie obstawa wokół mojej osoby, będę musiała z nim
poważnie porozmawiać.
Po dwóch dniach Mark
wypisał mnie do domu, wiedział , że tam dojdę do siebie o wiele szybciej.
Szpitalne mury zawsze źle na mnie wpływały. Miałam się nie przemęczać, Thorne
nie odstępował mnie na krok, ale wiedziałam, że w końcu będzie musiał wrócić do
pracy. Sama zresztą też o tym marzyłam, nie, nie to, żebym nie kochała swojego
syna, ale przesiedziałam bezczynnie w domu już tyle czasu, że po prostu
zaczynała dopadać mnie depresja i bałam się, że się pogłębi. Cały nasz świat
toczył się wokół dziecka i chyba trochę oboje się w tym zatraciliśmy. Nie
układaliśmy dnia tak żebyśmy sami też z niego coś mieli i powoli czułam, że
wdziera się do naszego domu rutyna, która zniszczy w końcu nasz związek.
Zdecydowałam się na
poważną rozmowę z Thorne’m i w końcu ustaliliśmy, że weźmiemy opiekunkę, wbrew
pozorom, nie była to prosta sprawa. Jak jednak już kiedyś wspomniałam zdarza
się tak, że przypadek układa nam życie. Tak właśnie się stało, gdyż Samanta
była już na tyle duża, że Sue nie potrzebowała jej pomocy, za to Meg, nadal
potrzebowała pracy.
Małymi krokami
zaczęłam z powrotem wchodzić w swoje obowiązki na oddziale, nie spieszyłam się
by objąć funkcję, która została mi przydzielona na początku ciąży – czyli
miejsce Rolly’ego. Na razie musiałam wciągnąć się we wszystko, podporządkować
niektóre sprawy, poza tym nie chciałam tak od razu zostawiać Michael’a na cały
dzień z Meg. To jednak, że z nami zamieszkała wiele mi ułatwiało. Wreszcie
czułam, że zaczynam ogarniać swoje życie i swoją osobę. Nie miałam trudności z
powrotem do sylwetki sprzed ciąży, to zapewne za sprawą intensywnych treningów,
które miały mi pozwolić również na powrót do dawnej kondycji. Kiedy już się to
stało, tak jak planowałam odwiedziłam Mark’a. Spodziewał się tej wizyty,
usiedliśmy w ogrodzie, zapaliłam papierosa a on przyniósł kawę. Długo się nie
odzywał jakby w oczekiwaniu co ja mam mu do powiedzenia.
- Powiesz mi co się
dzieje?
Zapytałam w końcu nie
mogąc dłużej trwać w tej martwej ciszy.
- Myślałem, że ty mi
to powiesz.
Zbił mnie z pantałyku,
temat życia i śmierci nie był obcy żadnemu z nas, ale w momencie kiedy należało
omówić szczegóły dotyczące życia osoby ci bliskiej, oboje nie wiedzieliśmy jak
się za to zabrać. To jednak musiało nastąpić, trzymałam go w niepewności tyle lat,
musiał wiedzieć na co ma być przygotowany, pytanie tylko czy mógł się z tym nie
zgodzić?
Człowiekowi, któremu
nie pozostawiono wyboru, czuje się osaczony i nawet jeśli wcześniej uważał, że
podejmowana przez niego decyzja jest słuszna, to w tym przypadku mógł już nie
być tego tak pewny.
Życie nie zawsze jest
takie jakbyśmy tego chcieli, los płata nam różne figle, wystawia nas na próby,
czasami miota nami niczym liśćmi na wietrze. Niekiedy sprawia, że unosimy się w
powietrzu, zachęca by dąć w rozwinięte żagle, by odkrywać, poznawać i kochać.
Zdarza się jednak, że
stawia nas oko w oko ze śmiercią, na którą wbrew pozorom żaden człowiek nie
jest przygotowany. Od wieków ludzie borykają się z tym problemem, próbują uciec
od niego i zepchnąć na drugi plan, nie zawsze to się udaje. Życie ze
świadomością, że kiedyś stanie się to co nieuniknione zawsze jest dla nas
trudne – dla Mark’a też było.
- Reanimowałem cię w
życiu już sześciokrotnie, ale nigdy w życiu, nawet przez ułamek sekundy nie
przeszło mi przez myśl, że mogę cię stracić, rozumiesz? Tym razem naprawdę się
wystraszyłem, poczułem ,że twoje życie tak naprawdę nie jest w moich rękach, a
jedyne na co mogę mieć wpływ- to twoja śmierć. Nie wiem czy dam radę, nie mogę
patrzeć na to jak eksperymentujesz ze swoim życiem.
- Taką mam pracę Mark
i gdybym się na to nie zdecydowała, dawno bym już nie żyła.
Powiedziałam otwarcie,
bo wiem, że tej szczerości ode mnie oczekiwał.
- Przeraża mnie to
wszystko.
Podszedł do mnie i
przykucnął, chwycił mnie za dłonie, miał szklane oczy, wiedziałam, że ja na
słabość nie mogę sobie pozwolić.
- Jak mam żyć bez
ciebie?
Spojrzałam w niebo by
za chwilę się nie rozpłakać.
- My z Bel Air
jesteśmy silni pamiętasz? A tego co było
nikt nam nie zabierze.
Uśmiechnęłam się do
niego, choć wiedziałam, że nie to chciał usłyszeć. Czułam, że muszę wstać i
wyjść, bo jeśli zostałabym dłużej, emocje mogły by wziąć górę ,a do tego nie
mogłam dopuścić. Zasługiwał na to bym została dłużej, ale miałam wrażenie, że
jeśli teraz zacznę za dużo mówić o swoim życiu, to później będzie mu trudno.
Miało upłynąć jeszcze kilka lat a przecież w tym czasie mogło się wydarzyć po
prostu wszystko.
Wstałam i obróciłam
się do niego przodem, musiałam wykrzesać z siebie uśmiech, choć tak naprawdę
moje serce było oszalałe z bólu, rozpacz
uderzała w nie w takim szaleństwie, toczyłam walkę z samą sobą i z minuty na
minutę było mi trudniej:
- Kylie…
- Tak?
- Ja wiem, że czekają
nas jeszcze lata, ale nawet gdybym spędził z tobą wieczność to mogłoby być
za krótko dla mnie, dlatego nie zależnie
od wszystkiego, chcę żebyś pamiętała, że byłaś i jesteś najlepszą częścią
mojego życia, najlepszą…
Obrócił się do mnie
tyłem chyba po to bym nie zobaczyła jego łez, zawsze był taki wrażliwy i to
zostało w nim do dziś, właśnie z tego powodu nasze drogi nie mogły się spleść
mimo iż tak dobrze mnie znał.
Teraz i w moich oczach
pojawiły się łzy, nie chciałam płakać przy nim więc czym prędzej wyszłam z jego
domu i odjechałam przed siebie.
Kawałek od domu Mark’a
zatrzymałam samochód, wysiadłam z niego przy leśnej drodze i rozpłakałam się z
niemocy. Kiedy wreszcie skończy się ten koszmar?! Kiedy nie będę musiała już
krzywdzić ludzi i czy ta chwila naprawdę nastąpi? Pytałam sama siebie, bo nie
mogłam zapytać nikogo, nie widziałam logiki w tym co się ze mną działo ani w
tym co robiłam, czułam się winna i czułam się podlej niż chyba ktokolwiek kogo
znałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz