XLVI
Moja prawdziwa natura
po ostatnim zdarzeniu podpowiadała iż powinnam się całkowicie odizolować od
ludzi, którzy zakłócali zdrowe funkcjonowanie. Ilekroć próbowałam być choć
odrobinę ludzka, interpretacja tego przez otoczenie była całkowicie sprzeczna z
moją.
Przesiadując godzinami
na tarasie próbowałam pogodzić się z samą sobą i z wydarzeniami minionego
tygodnia. Nie ukrywałam też, że nie mam ochoty na towarzystwo, mój wygląd
zaczął się stopniowo zmieniać, do tego miewałam różne nastroje a co gorsza Bóg
mi świadkiem, że nie wierzyłam już chyba nikomu.
Stojąc przed
dokonaniem wyboru uzmysłowiłam sobie, że tak naprawdę Thorne nie wykazywał
ochoty na coś więcej niż opieka nade mną. Mijały tygodnie a on z niewiadomych
przyczyn odpychał mnie gdy tylko miało dojść do zbliżenia między nami. Chwilami
zastanawiałam się, czy odrzucając Joe’go czy chociażby Cole’a, nie popełniłam
błędu. Jaką rolę miał odgrywać w moim życiu, skoro tak bardzo nasze drogi się
rozchodziły? Nie potrzebowałam ochrony tylko partnera a najwyraźniej on nie
chciał nim być.
Pewnego wieczoru
zawitał u mnie Brad, leżąc jak zwykle na tarasie nawet nie drgnęłam. Usiadł
przy mnie i uśmiechnął się. Fenomen jego osoby polegał na tym, że zawsze
wiedział kiedy się pojawić a kiedy po prostu zignorować moje milczenie.
- Powiesz co się
dzieje?
Zapytał, zrobiłam
niewinną minę, która zawsze wywoływała w nim pozytywne reakcje.
- Skąd pomysł, że coś
się dzieje?
Roześmiał się po tym
pytaniu, bo któż lepiej mnie znał jeśli nie on.
- Ja wiem, że
milczenie jest złotem ale w twoim przypadku to wołanie o pomoc.
- Więc dziwne, że nikt
go nie usłyszał…, nikt poza tobą.
Westchnęłam ciężko, bo
czułam się jakoś dziwnie zmęczona, psychicznie zmęczona tym moim żywotem.
- Co ze mną jest nie
tak co?
- To chyba nie z tobą
jest coś nie tak.
- Pocieszyłeś mnie,
widziałeś się z Joe?
- Leczy zranione
serce, za to przed godziną wrócił Thorne.
Spojrzałam zdziwiona,
w ogóle nie miałam pojęcia, że wyjechał.
- Nie wiedziałaś?
Spędził dwa tygodnie w Kosowie.
- Nie.
Zatem dlatego się nie
odzywał, nie rozumiałam tylko tego, że pojechał w jedno z najbardziej
niebezpiecznych miejsc na świecie i nic nie powiedział, jaki miał powód?
Dlaczego wszyscy ostatnio traktowali mnie tak jakbym była jajkiem, które w
każdej chwili może się rozpaść?
- Przejdziesz się ze
mną?
- To chodź.
Wystawił rękę by pomóc
mi wstać, zupełnie tak jakbym już miała wielki brzuch a tymczasem ledwo go było
widać. Pochwyciłam jego dłoń i z wolna ruszyliśmy na naszą wędrówkę w tak
ukochany przeze mnie las.
Po wyjściu Brad’a
usnęłam bardzo szybko, ale o pierwszej nad ranem zbudził mnie jakiś hałas.
Zerwałam się z łóżka i sięgnęłam po broń. Nie chciało mi się wierzyć, że Brad
wrócił o tej porze, tym bardziej, że moja wylewność nie znająca granic
przeciągnęła naszą rozmowę na prawie trzy godziny. Sam kazał mi się położyć i
wypocząć, zatem kto u licha mógł buszować po moim ogrodzie? W duchu powtarzałam
sobie, że panika nie jest dobrym doradcą, ale wyrwana z tak mocnego snu miałam
problemy ze spokojnym i logicznym myśleniem. Powoli zeszłam po schodach,
ktokolwiek był na zewnątrz nie próbował wejść do środka, słusznie zresztą bo
Ray zadbał o zabezpieczenie domu. Skierowałam się do bocznego wyjścia
prowadzącego na taras, zdawało mi się, że jakiś cień przemknął tam w pośpiechu.
Różne rzeczy przychodziły mi do głowy, ale tak naprawdę, to nie miałam pojęcia
kto czaił się w ciemnościach, jedno było pewne, nikt kogo znałam nie zakradałby
się o pierwszej w nocy nie korzystając wcześniej z dzwonka do drzwi. Gdy
podeszłam do drzwi nie byłam pewna czy powinnam je otworzyć, w końcu dopóki
byłam w domu mogłam się czuć bezpieczna.
Jednak postanowiłam
wyjść na zewnątrz, średnio co trzydzieści sekund słyszałam niedaleko siebie
jakiś ruch, jakby ktoś chciał mnie nastraszyć, obeszłam posesję ale na nikogo
nie trafiłam, kiedy chciałam wrócić do domu żeby wziąć telefon i zadzwonić po
kogoś z oddziału, dosłownie metr za mną usłyszałam wielki huk, nie zdążyłam
jeszcze dobrze zorientować się, że wokół mnie rozchodzi się woń benzyny, kiedy
nagle drewniane zadaszenie tarasu
zaczęło całe płonąć, chciałam się usunąć na bok, ale jedna z bocznych
belek najwyraźniej wcześniej podciętych piłą runęła wprost na mnie. Chciałam
się ruszyć, ale noga uwięzła pod ciężarem, smog unoszący się w powietrzu coraz
to mocniej zaczynał mnie dusić. Ktoś przebiegł w kierunku basenu i wbiegł w
las. Chyba byłam na w pół przytomna, bo po chwili usłyszałam głośne syreny
strażackie a zaraz potem głos Ray’a, który od lat współpracował ze strażą i
pomagał im w nagłych przypadkach:
- Kylie! Słyszysz
mnie?!
Ubrany w mundur
strażacki przejawiał panikę w głosie. Ray oprócz tego, że był agentem, od lat
dorabiał w straży, był naprawdę dobry w tym co robił, ale ze względu na naszą
pracę, wzywali go do poważniejszych wypadków, gdyż jego dyspozycyjność czasowa
pozostawiała wiele do życzenia. Ocknęłam się.
- Słyszę, ale nie mogę
się ruszyć, uciekł w las…
Mówiłam bardzo
chaotycznie.
- Ray, duszno mi.
- Zaraz to z ciebie
ściągniemy, możesz ruszać nogami?
- Tak.
- Dajcie sprzęt!!
Dotknął mi klatki
piersiowej i spojrzał poważnie, strażacy ruszali się w pośpiechu, ogień ugasili
w mgnieniu oka, po czym dwóch podbiegło do nas ze sprzętem.
- Dzwoniłem do Mark’a,
zaraz będzie karetka, brzuch cię nie boli?
- Nie, dlaczego?
Teraz to ja byłam
pełna niepokoju.
- Na moje masz
pęknięte żebro i złamany obojczyk, trudno ci się oddycha?
Skinęłam tylko głową,
po chwili poczułam, że zabrano leżącą na mnie belkę i drugą, której nawet nie
zauważyłam kiedy spadła, po sekundzie klęczał nade mną Mark i osłuchiwał mnie,
przyniesiono nosze i umieszczono mnie w karetce. Posłyszałam tylko jak
sanitariusze rozmawiali między sobą, że to już czwarte takie podpalenie w mojej
okolicy. Nie był to zatem żaden planowany zamach na moje życie, tylko padłam
ofiarą oszalałego piromana, który podpalał wszystko co zdołał. Chyba odczułam
ulgę, bo w pierwszym odruchu pomyślałam, że
to ludzie desperata
postanowili dla odmiany zemścić się na mnie, nie zmieniało to jednak faktu, że
tak naprawdę byłam przerażona. Nie chciałam być sama ale mimo to oświadczyłam
Mark’owi, że może zapomnieć o tym, że zostanę w szpitalu. Z dzieckiem było
wszystko w porządku, obojczyk był odrobinę stłuczony, ale żebro rzeczywiście
tak jak pierwotnie stwierdził Ray – pęknięte. Na szczęście duszności były
bardziej efektem nawdychania się dymu niż żebra, więc nie trzeba było nic
robić. Mark ponownie mnie osłuchał, po czym spojrzał:
- Cała drżysz,
powinnaś zostać chociaż do rana na obserwacji.
- Nie.
Zaprotestowałam stanowczo
i w tym momencie do gabinetu zabiegowego wszedł Thorne, wcześniej pukając w
drzwi, przywitał się z Mark’iem podając mu rękę a mnie przytulił i pocałował.
- Co z nią?
Zapytał Mark’a, bo
moją opinię znał.
- Nie chce zostać do
rana, więc nawet na siłę nie będę jej przekonywał.
Spojrzał na nas
obydwóch.
- Za chwilę przyniosę
ci zalecenia.
Wyszedł z pokoju a ja
wtuliłam się w Thorne’a.
- Zabierz mnie stąd
proszę.
- Zabiorę.
Zaczął gładzić moje
włosy.
Chciałam wrócić do
siebie ,ale uparł się, że chłopacy z oddziału zbierają dowody , poza tym, że
jest tam Ray więc lepiej jak zabierze mnie do siebie. Zgodziłam się pod
warunkiem, że porozmawia ze mną, zgodził się, bo jak sam twierdził też chciał
odbyć ze mną rozmowę.
Gdy dojechaliśmy
czułam się już trochę lepiej, Mark podał mi w zastrzyku słabe leki
przeciwbólowe, więc mogłam jakoś funkcjonować. Zawsze siadaliśmy na tarasie,
tym razem poszliśmy do sypialni. Usiadłam na łóżku i rozejrzałam się nieśmiało,
wszystko stało dokładnie na tym samym miejscu, na którym pamiętam, gdy byłam tu
po raz ostatni. Thorne przyszedł z cappuccino, które obiecał mi już po drodze i
usiadł we fotelu przy łóżku.
- Masz do mnie wiele
pytań prawda?
Dobrze przemyślałam
swoją odpowiedź.
- Właściwie to tylko
jedno.
Thorne kiwnął głową
jakby wiedział od razu o co mi chodzi, nie chciałam robić niczego na siłę, ale
on twierdził, że chce ze mną być, a jak mogłam być z człowiekiem, który
wyglądało na to, że się mnie po prostu brzydzi.
- Zrobiłam coś nie
tak, czy po prostu brzydzisz się mnie bo jestem w ciąży i to w dodatku…
Wstałam, bo jakoś
chyba nie chciało mi się o tym wszystkim mówić, żałowałam, że nie kazałam
odwieźć się mimo wszystko do własnego domu.
Thorne złapał mnie w
pół i przytrzymał bym nie mogła zrobić ani kroku dalej:
- Zwariowałaś, daj mi
wytłumaczyć.
Spojrzałam na niego
ale czułam, że za moment się rozpłaczę, mówił dalej:
- Niczego bardziej na
świecie nie pragnę tak jak ciebie, ale powiedziałaś, że nie wiesz ile czasu
zajmie ci uporanie się ze stratą Rolly’ego, nie chciałem naciskać żeby cię nie
zrazić, chciałem mieć pewność, że tego chcesz tak samo mocno jak ja.
Czy to możliwe żeby
mężczyzna był tak delikatny i taktowny? Że nie myśli tylko o sobie ale również
o moich uczuciach? W zasadzie nie wiedziałam co mam odpowiedzieć, milczałam
choć miałam mu tyle do powiedzenia.
- Kiedy dzisiaj
dotarło do mnie, że mogło ci się coś stać…
Spuściłam głowę.
- Spójrz na mnie,
proszę, Kylie raz cię już straciłem, drugiego chyba bym nie przeżył, wyjdź za
mnie.
Teraz zdawało mi się,
że to wszystko nie dzieje się naprawdę, czułam się jakby mój duch stał obok a
zupełnie kto inny brałby udział w tej
scenie. Nie docierało do mnie to, że mimo tego iż raz już odmówiłam, on znowu
prosi mnie o rękę. Wyjął z kieszeni pudełko, które parę lat temu miał ze sobą w
szpitalu, ukląkł przy mnie i pomimo tego iż oboje zdawaliśmy sobie sprawę z
tego, że nawet jeśli się zgodzę, to kiedyś będę musiała go opuścić, miał tą iskrę nadziei w oczach:
- Proszę cię wstań.
Przyklęknęłam przy nim
i spojrzałam na pudełko, nie byłam warta tego człowieka i doskonale to
wiedziałam, lecz widząc go klęczącego i błagającego o moją rękę, nie umiałam
drugi raz odmówić.
- Proszę cię Thorne.
- Zostań moją żoną.
Powtórzył czekając co
odpowiem.
- Dobrze, jeśli
wstaniesz.
Uśmiechnęłam się do niego,
wstał i uniósł mnie też do góry, wystawiłam rękę, bo nie potrafiłam dłużej żyć
sama, tylko on wiedział co czuję i jak potoczy się za kilka lat moje życie, a
jednak nie bał się spędzić go ze mną, bo tak bardzo mnie kochał. Ja również go
kochałam, może nie w ten sam sposób co on mnie, nie wiem czy bardziej byłam mu
wdzięczna czy może po prostu egoizm i strach były silniejsze ode mnie. Ludzie
docierają się z czasem i w tym przypadku byłam pewna, że właśnie tak się
stanie.
Wziął moją rękę i
wsunął mi na palec pierścionek, rzucił pudełko za siebie a ja wyczekiwałam
następnego kroku. Ujął w obie ręce moją twarz i przyciągnął ją do swojej, po
czym zaczął mnie namiętnie całować. Był delikatny gdyż chyba bał się, że moje
żebro dokucza mi bardziej niż twierdziłam. Wziął mnie na ręce i położył na
łóżku dalej całując. Raz jeszcze spojrzał jakby chciał się upewnić, że naprawdę
tego chcę, ale chciałam, niczego bardziej nie potrzebowałam jak jego czułości i
silnych ramion. Skinęłam głową jakby w potakującym geście i poddałam się
rozkoszy, która zawładnęła moim ciałem. Było zupełnie inaczej niż wtedy gdy
byliśmy ze sobą, Thorne dotykał i całował moje ciało w taki sposób jakby czcił
każdy jego centymetr. Gdy skończyliśmy, przymknęłam oczy i wtuliłam się w jego
nagi tors, zdałam sobie sprawę, że rozpoczęłam kolejny etap swojego życia i to
ten, który moim zdaniem miał być najtrudniejszy, gdyż przybliżał mnie do
nieuniknionego przeznaczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz