XLV
W naszym świecie –
świecie agentów, nie łatwo było się odnaleźć.
W jednej chwili kazano
nam być bezwzględnymi zabójcami, w następnej, oczekiwano od nas wtopienia się w
tłum normalności. Nasze rozdarcie nie raz prowadziło do tak zwanego przez nas
„wypalenia się”, lecz jeśli komuś w tym całym rozgardiaszu udawało się pozostać
sobą nadal mając możliwość decydowania o własnym losie, oznaczało to, że jest
się dobrym agentem.
Mając świadomość, że
muszę wreszcie opuścić swą żałobę i wypełnić dalej zadanie aby osiągnąć zamierzony cel, cel,
który sama sobie świadomie obrałam, wiedziałam, że muszę wziąć się w garść.
Kolacja z Thorne’m
była bardzo romantyczna, choć przyznam, że nadskakująca mu kelnerka
przyprawiała mnie o ból głowy. Jej uprzejmość była o wiele za mocno
przesłodzona i poniekąd denerwująca. Jest takie powiedzenie, że kota można
zagłaskać na śmierć i ona chyba to właśnie zamierzała uczynić.
- Witamy ponownie
panie Thorne. Zaraz przyniosę kartę dań.
Thorne spojrzał na
mnie i uśmiechnął się. Teraz to ja zaczęłam się śmiać.
- Kiedyś często tu
jadałem.
- Rozumiem.
Kelnerka przyszła z
kartą dań i położyła ją przed nami:
- Czy coś jeszcze pan
sobie życzy panie Thorne?
- Nie, dziękuję.
Poszła na salę a ja
wychyliłam się w jego kierunku.
- Więc panie Thorne,
proponuję żebyśmy szybko zjedli i opuścili to miejsce, zanim będę musiała ją
uciszyć.
Thorne zaczął się
śmiać.
- Jesteś zazdrosna?
- Wcale nie.
- Jesteś, widzę.
Zaczął się śmiać a ja
pokiwałam głową.
Gdy jednak zjedliśmy
kolację i po raz kolejny podeszła kelnerka, co drugie słowo mówiąc PANIE
THORNE, przesadna uprzejmość z jej
strony, w którymś momencie zaczęła również dokuczać Thorne’owi, więc
zaproponował mi spacer po plaży.
Muszę przyznać, że
Thorne dbał o mnie najlepiej jak umiał, zabierał mnie na wycieczki, organizował
wieczory, ale czegoś mi w tym wszystkim brakowało i tego właśnie od niego nie
dostawałam. Mijały tygodnie i powoli
czułam, że robię się pełniejsza w pasie, dlatego postanowiłam porozmawiać z
Vicky. Unikanie tego tematu nie miało dalszego sensu, bo nie chciałam by czuła
się przeze mnie oszukana. Wiedziałam, że będę potrzebowała pomocy i wsparcia a
tylko chyba ona jedna na tym świecie mogła mi go udzielić. Po rozmowie z Vicky
poczułam się jakoś lepiej. Wiedziałam, że w tych okolicznościach będę musiała
zakończyć moją znajomość z Thornem, zanim zarzuci mi, że go wykorzystałam.
Mieliśmy się spotkać wieczorem, ale wcześniej w południe umówiona byłam na
wizytę kontrolną w szpitalu. Spodziewałam się najgorszych wieści, ale to co usłyszałam
chyba mnie przerosło.
- Płód rozwija się
prawidłowo, wchodzi pani w drugi trymestr ciąży.
Nie potrafiłam ukryć
swojego zaskoczenia, lekarka mimo iż znała mnie od lat, była kompletnie
zaskoczona moją reakcją.
- To znaczy, że nie
poronię?
- Nic na to nie
wskazuje.
Odpowiedziała, dalej
chyba nie wiedząc dlaczego się nie cieszę, ale czy mogłam się cieszyć? Z jednej
strony tak, bo mogłam zachować żywą część naszej miłości wyłącznie dla siebie,
z drugiej jednak, to wyłącznie oznaczało, że jestem przecież zupełnie sama. Jak
miałam przestawić się na wychowywanie maleńkiego dziecka mając taką a nie inną
pracę?
Hormony ostro zaczęły
dawać o sobie znać, bo poczułam, że jeśli natychmiast stamtąd nie wyjdę, to po
prostu albo się rozpłaczę, albo zacznę krzyczeć. Podziękowałam grzecznie za
wizytę i skierowałam się do wyjścia, gdy jednak znalazłam się w pustym
szpitalnym holu, nie miałam siły zrobić nawet kroku. Łzy mimo woli popłynęły mi
po policzkach, przykucnęłam przy ścianie próbując nabrać sił, ale nie mogłam się
przemóc. Gdy po chwili pochyliła się nade mną pielęgniarka, wydawało mi się, że
wyrwała mnie z jakiegoś transu:
- Przepraszam, źle się
pani czuje?
Spojrzałam na nią tak
nieprzytomnie, że jej twarz wydawała mi się bardzo zamazana.
- Nie, wszystko w porządku,
dziękuję.
Widząc, że nie mam
ochoty na dalszą konwersację, jeszcze przez chwilę przystanęła, ale zaraz potem
ruszyła przed siebie wąskim korytarzem i zniknęła za rogiem. Znowu pochyliłam
twarz między nogami jakbym myślała, że to pozwoli mi ochłonąć, ale nie
pomagało. Nic nie pomagało. Kucałam tak jeszcze jakiś czas, aż poczułam ciepły
dotyk na swoim kolanie. Myślałam, że śnię, musiałam się obudzić więc
przymknęłam oczy i ponownie je otworzyłam. Nie śniłam, naprzeciwko mnie kucał
Thorne, aż się zapowietrzyłam nie wiedząc co powiedzieć, skąd się tu wziął?
Skąd wiedział, że właśnie teraz go potrzebuję? Zastanawiałam się nad tym tylko
sekundę, bo w następnej już znałam odpowiedź- Vicky.
- Dlaczego mi nie
powiedziałaś?
- Chyba się bałam.
- Czego? Wiem od początku,
że jesteś w ciąży, ale gdybym wiedział, że masz dzisiaj wizytę, przyjechałbym
tu razem z tobą.
Wiedział o ciąży?
Przecież nie mówiłam nikomu, ale w tej chwili nie obchodziło mnie to, ważne
było tylko, że przy mnie był i to teraz, kiedy tak bardzo bałam się być sama.
Wstał i wyciągnął ręce by pomóc mi wstać. Wyszliśmy ze szpitala i pojechaliśmy
do mnie.
Thorne zaczął czynnie
uczestniczyć w mojej codzienności i pilnował na każdym kroku. Wiedział dobrze
czym kończyły się wcześniejsze ciąże a do tego miał chyba poczucie winy, z
powodu tego co stało się gdy byłam w ciąży z nim.
Oboje z Thorne’m
wiedzieliśmy, że nasze życie nie zawsze będzie tak wyglądało, dlatego
staraliśmy się aby wykorzystać dobrze każdy dzień naszego wspólnego życia.
Tak naprawdę nikt z
nas nie zna dnia ani godziny, czasami wystarczy chwila, w której człowiek jest
a zaraz po niej go nie ma.
Z tą myślą oswajamy
się całe życie i nawet ja wiedząc co kiedyś nastąpi, nie miałam pojęcia czy
tego wszystkiego doczekam. To że ktoś za mnie zaplanował mi całe życie nie
oznaczało, że tak musi się ono potoczyć. Czasami choć mocno byśmy chcieli, to
nie sposób przechytrzyć Tego, który ma władzę nad naszym życiem.
To wszystko skłoniło
mnie do tego by odbyć jeszcze jedną rozmowę, już ostatnią, na temat naszej
ewentualnej przyszłości. Musiał się na coś zdecydować i ja też. Tak naprawdę,
to nasze drogi może nigdy nie powinny się skrzyżować, ale człowiek jest taką
przekorną osobą, że dopóki czegoś nie doświadczy sam, nie posłucha głosu
rozsądku.
Czy moje życie było
przegrane bo wiedziałam, że przyjdzie mi je kiedyś porzucić? Nie, już teraz w
ten sposób nie patrzyłam, wiedziałam, że mogę być jeszcze szczęśliwa, może na chwilę, ale było to grzechu warte. Zaproponowałam, że powinniśmy pobyć trochę z
dala od siebie, żeby każde z nas mogło poukładać sobie w głowie czego naprawdę
chce.
Nie był tym
zadowolony, w końcu jednak przekonałam go, że to dla naszego wspólnego dobra,
że muszę oswoić się z pewnymi sprawami.
Uległ.
Pojechałam do domku
rodziców Vicky, tam w samiutkim środku lasu najlepiej mi się myślało. Mama
Vicky traktowała mnie jak własną córkę. Była bardzo wygadana ale nieszkodliwa.
Ojciec był jej przeciwieństwem, więc pewnie tak trwałym małżeństwem byli
uzupełniając się wzajemnie. Zabrałam ze
sobą Samantę, bo Sue miała znowu ciężkie dni i wiedziałam, że to ostatnia
szansa na pokazanie jej miejsca, do którego chciałyśmy ją zabrać z Vicky za
miesiąc, kiedy to najprawdopodobniej znudzi się jej macierzyństwo.
Muszę przyznać, że
rola matki bardzo mi się spodobała i myśl, że przyjdzie mi ją na jakiś czas
porzucić, bynajmniej nie nastrajała mnie pozytywnie. Ostatni wieczór u rodziców spędziliśmy przy ognisku. Ojciec
Vicky się postarał, Samanta aż kwiczała z zachwytu.
Potem przyniósł wielką
lunetę i pokazywał jej gwiazdy i wtedy niespodziewanie Sam zapytała:
- Czy tam teraz jest
tatuś?
Spojrzałyśmy z mamą
Vicky na nich, ale ojca Vicky -Johna, nie przeraziło takie pytanie, miał
podejście do dzieci:
- No wiesz, to zależy.
- Od czego?
Zapytała spokojnie a
mi nagle jakoś przed oczami przebiegła twarz Will’a.
- Od wielu rzeczy, na
przykład od tego, czy był dobrym człowiekiem, bo do nieba idą tylko dobrzy
ludzie.
Pomyślałam, że niebo w
takim razie mam z głowy, więc może należało rozpatrzyć perspektywę
zaznajomienia się z warunkami przyjęcia do piekła. John spojrzał na mnie po
czym z powrotem na Sam:
- Czy twój tatuś był
dobrym człowiekiem?
Sam zamyśliła się na
chwilę jakby coś w głowie sobie przypominała, ale zaraz potem uśmiechnęła się:
- Myślę, że był,
pomagał mamusi trzeźwieć, to znaczy wtedy kiedy się nie kłócili.
Jezu, myślałam, że po
tych słowach pod ziemię się zapadnę, wiem, że dzieci są szczere do bólu, ale
takie coś… John dalej był spokojny a ja zastanawiałam się jak choćby
gestykulacją pokazać jej, żeby już nic więcej nie mówiła.
- Wiesz Samanto
rodzice czasami się kłócą o różne drobiazgi.
- Nie, mama i tatuś
kłócili się tylko o wujka Joe’go.
Poczułam jakbym
dostała obuchem w głowę. O Joe’go? Z jakiego powodu, Joe i Sue nie znosili się,
nigdy nie wnikałam z jakiego powodu, bo ogólnie przyjęło się, że moja siostra
nie należała do osób lubianych w moich kręgach. Rodzice widząc teraz mój wyraz
twarzy od razu próbowali zmienić temat by Sam zaczęła myśleć o czymś innym. Ja
natomiast doznałam jakiegoś dziwnego olśnienia i wreszcie zrozumiałam co
wydarzyło się między nimi, co tak bardzo ich poróżniło. Choć do końca nie
chciałam w to wierzyć, musiałam pogodzić się z rolą zdradzonej kobiety, zresztą
nie pierwszy raz, Joe kilkakrotnie szukał sobie łatwych uciech życiowych w
czasie gdy byliśmy małżeństwem. Zawsze do mnie wracał a ja taka głupia
przyjmowałam go z otwartymi ramionami uważając małżeństwo za świętość. Teraz sprawa wyglądała inaczej,
dwie najbliższe mi w owym czasie osoby, zdradziły mnie w tak perfidny sposób,
że nawet nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. W głowie mi się nie mieściło, że
ktoś może być tak podły.
Po powrocie do Malibu
umówiłam się z Sue na spotkanie w biurze klubu. Weszła jak zwykle wesołym
krokiem, wypoczęta po wakacjach chyba nie spodziewała się, że ktoś może jej
popsuć ten nastrój. Stałam oparta o biurko i resztą sił próbowałam uspokoić
swoje i tak rozszalałe hormony, wiedziałam, że muszę być spokojna, ale na samą
myśl, że Sue zacznie znowu kręcić ogarniał mnie szał.
- Nie mogłyśmy
porozmawiać później? Nawet nie zdążyłam się rozpakować.
Zapytała uśmiechnięta
i już tym swoim dobrym humorem wprawiła mnie we wściekłość.
- Mam do ciebie jedno
pytanie.
Teraz zrobiła się
poważniejsza jakby czuła, że zbliża się wielki sztorm, skupiła swoje oczy na
mojej twarzy i czekała co dalej mam jej do powiedzenia.
- Spałaś z Joe?
Milczała a ja czułam
narastające w sobie napięcie, próbowała jeszcze wykręcić się wymuszonym
uśmiechem.
- Co cię napadło, żeby
teraz o to pytać?
Kończyła mi się
cierpliwość, nawet nie zauważyłam, że przy uchylonych drzwiach biura pojawił
się Joe i Jess.
- Odpowiedz.
- Dlaczego?!
Jej ton głosu zaczął
być histeryczny ale teraz to już ja czułam jak decybele mojego głosu wchodzą na
wyższe obroty.
- Bo cię o to
grzecznie proszę! Chociaż raz w tym swoim zakłamanym życiu bądź uczciwa i
odpowiedz!
Histeria Sue
przemieniła się w paniczny płacz.
- Raz! Krótko po tym
jak urodziłam Samantę i nigdy więcej!
Rozwścieczona
uderzyłam ją w twarz, upadła na podłogę.
- Kłamiesz!
Zamachnęłam się drugi
raz, ale w tej minucie zauważyłam, że nie jestem sama i opanowałam się.
- Przysięgam, że mówię
prawdę! Joe był pijany a ja chciałam zrobić ci na złość, kiedy w nocy kochał
się ze mną i zaczął mówić twoje imię wpadłam w furię, wtedy jakby się ocknął i
wyrzucił mnie za drzwi, powiedział, że mam wracać do Will’a, bo on kocha
ciebie.
- To jakim cudem
pamięta to Samanta?! Mów bo przysięgam, że ci coś zrobię!
- Bo kiedyś przyznałam
się do tego Will’owi i od tamtej pory jak tylko wróciłam za późno, oskarżał
mnie, że byłam u Joe’go!
Wyprostowałam się, z
żalem spojrzałam na Joe’go, który spuścił głowę, po czym na Sue.
- Najpierw Cort, potem
poszłaś wypłakać się do Will’a a teraz się okazuje, że nie omieszkałaś zahaczyć
i o Joe’go, wiedziałaś, że kochałam go ponad wszystko, wiedziałaś bo sama ci o
tym powiedziałam, mam nadzieję że warto
było.
Gdy skierowałam się do
wyjścia z biura, Sue szybko podniosła się z podłogi.
- Kylie zaczekaj
proszę, jesteśmy przecież siostrami.
Obróciłam się i choć
sama nie wierzyłam, że tak zakończy się ta rozmowa, spojrzałam na nią z
niechęcią i odpowiedziałam:
- Mogłaś o tym
wcześniej pomyśleć, bo ja już siostry nie mam, rozumiesz?
Sue rozpłakała się a
ja wyszłam z klubu. Sądzę, że tak naprawdę nie żałowała tego co zrobiła, nie
brakowałoby jej zapewne też mojego towarzystwa, najbardziej w tym wszystkim
przerażał ją fakt, że przyjdzie jej wychowywać samej córkę a to było ponad jej
możliwości.
Sue zrobiła mi w życiu
wiele krzywdy, ale była moją siostrą, zawsze tłumaczyłam to tym, że jest
młodsza, że próbuje zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Tym razem jednak nie
znalazłam wytłumaczenia na to co zrobiła, po tylu dawanych jej szansach i
obietnicach, które mi składała za każdym razem gdy osiągała dno, sądziłam,
że wreszcie coś doceni. Myliłam się.
Gdy doszłam do swojego
samochodu na parkingu, oparłam się o niego i wzięłam głęboki wdech, usłyszałam
za sobą czyjeś kroki, to był Joe.
- Kylie zaczekaj.
Obróciłam się i
spojrzałam na niego.
- Przepraszam.
Uśmiechnęłam się
sarkastycznie, przepraszam – ile
razy słyszałam to od niego po kolejnych kłótniach i zdradach? A teraz miałam
przejść nad tym do porządku dziennego i po prostu zapomnieć? To był zawsze mój
największy problem, nie potrafiłam być na niego zła, wydzielał najwyraźniej
jakieś nieznane mi feromony, które koiły najgorsze myśli.
Nie wiem co stało mi
się nagle, przybliżył się do mnie a ja poczułam ten znajomy zapach jego wody
toaletowej. Nogi zaczęły mi się uginać i wydawało mi się, że za chwilę się
przewrócę. Wściekłość mieszała mi się z chęcią natychmiastowego zbliżenia
fizycznego. Nie panowałam nad sobą a Joe jak to Joe, zbzikowany na moim punkcie
od razu to wykorzystał. Przylgnął do mnie i zaczął całować po ustach,
początkowo zatraciłam się w tym, ale kiedy poczułam jego rękę na swoich nagich
udach, momentalnie odsunęłam go od siebie.
- Nie mogę Joe.
Kiwnął głową zupełnie
tak jakby przewidział co nastąpi. Zawsze ciągnęło nas do siebie, potrafiliśmy
dostarczyć sobie takich doznań, że nie sposób było przez najbliższą dobę myśleć
o niczym innym.
Dla mnie Joe był
wspomnieniem, wspomnieniem do którego chętnie się wraca niczym do powieści,
która warta jest ponownego przeczytania, ale doznania nigdy nie będą tak silne
jak za pierwszym razem.
Łączyła nas przyjaźń,
ale nie chciałam jej psuć, nie chciałam też niczego więcej. Kiedy byłam sama
zanim spotkałam Rolly’ego , zdarzało się, że spotykaliśmy się bez zobowiązań,
ale teraz potrzebowałam stabilizacji, mężczyzny, który mnie nie zawiedzie i nie
rozczaruje, a przede wszystkim , który mnie nie zdradzi. Joe nim nie był, mimo
mojej słabości do niego.
Spojrzał na mnie i
pocałował jeszcze raz w usta, tym razem jakby w pożegnalnym geście, palcami
przejechał po moich włosach i twarzy, po czym uśmiechnął się ponownie:
- Taką cię zapamiętam.
Mówił tak jakby nigdy
miał mnie już nie zobaczyć, nie chciałam się z nim rozstawać, ale wiedziałam,
że muszę, to nie był jego świat, bo mój był tak naprawdę z dala od cywilizowanego
świata. Odszedł po chwili, myślałam, że wraca do klubu ale usłyszałam silnik
motocykla. Ruszył z piskiem opon i pognał przed siebie jak sądzę w nieznanym
kierunku.
Myślę, że dopiero
teraz, zdał sobie sprawę z tego, że mogło być kiedyś inaczej, ale nie wiedział,
że obojętnie jak mocno by się starał i tak nic by to nie zmieniło. Nie wiedział
a ja nie mogłam mu powiedzieć i być może właśnie to moje poczucie winy i
wyrzuty sumienia sprawiały, że z tak wielkim trudem przychodziło mi odpychanie
go od siebie.
Żegnałam się powoli z
poszczególnymi etapami mojego życia i przygotowywałam się do odejścia w świat,
który miał być przystanią do spokojnej starości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz