czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział XLV

XLV

W naszym świecie – świecie agentów, nie łatwo było się odnaleźć.
W jednej chwili kazano nam być bezwzględnymi zabójcami, w następnej, oczekiwano od nas wtopienia się w tłum normalności. Nasze rozdarcie nie raz prowadziło do tak zwanego przez nas „wypalenia się”, lecz jeśli komuś w tym całym rozgardiaszu udawało się pozostać sobą nadal mając możliwość decydowania o własnym losie, oznaczało to, że jest się dobrym agentem.
Mając świadomość, że muszę wreszcie opuścić swą żałobę i wypełnić dalej  zadanie aby osiągnąć zamierzony cel, cel, który sama sobie świadomie obrałam, wiedziałam, że muszę wziąć się w garść.
Kolacja z Thorne’m była bardzo romantyczna, choć przyznam, że nadskakująca mu kelnerka przyprawiała mnie o ból głowy. Jej uprzejmość była o wiele za mocno przesłodzona i poniekąd denerwująca. Jest takie powiedzenie, że kota można zagłaskać na śmierć i ona chyba to właśnie zamierzała uczynić. 
- Witamy ponownie panie Thorne. Zaraz przyniosę kartę dań.
Thorne spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Teraz to ja zaczęłam się śmiać.
- Kiedyś często tu jadałem.
- Rozumiem.
Kelnerka przyszła z kartą dań i położyła ją przed nami:
- Czy coś jeszcze pan sobie życzy panie Thorne?
- Nie, dziękuję.
Poszła na salę a ja wychyliłam się w jego kierunku.
- Więc panie Thorne, proponuję żebyśmy szybko zjedli i opuścili to miejsce, zanim będę musiała ją uciszyć.
Thorne zaczął się śmiać.
- Jesteś zazdrosna?
- Wcale nie.
- Jesteś, widzę.
Zaczął się śmiać a ja pokiwałam głową.
Gdy jednak zjedliśmy kolację i po raz kolejny podeszła kelnerka, co drugie słowo mówiąc PANIE THORNE,  przesadna uprzejmość z jej strony, w którymś momencie zaczęła również dokuczać Thorne’owi, więc zaproponował mi spacer po plaży.
Muszę przyznać, że Thorne dbał o mnie najlepiej jak umiał, zabierał mnie na wycieczki, organizował wieczory, ale czegoś mi w tym wszystkim brakowało i tego właśnie od niego nie dostawałam.  Mijały tygodnie i powoli czułam, że robię się pełniejsza w pasie, dlatego postanowiłam porozmawiać z Vicky. Unikanie tego tematu nie miało dalszego sensu, bo nie chciałam by czuła się przeze mnie oszukana. Wiedziałam, że będę potrzebowała pomocy i wsparcia a tylko chyba ona jedna na tym świecie mogła mi go udzielić. Po rozmowie z Vicky poczułam się jakoś lepiej. Wiedziałam, że w tych okolicznościach będę musiała zakończyć moją znajomość z Thornem, zanim zarzuci mi, że go wykorzystałam. Mieliśmy się spotkać wieczorem, ale wcześniej w południe umówiona byłam na wizytę kontrolną w szpitalu. Spodziewałam się najgorszych wieści, ale to co usłyszałam chyba mnie przerosło. 
- Płód rozwija się prawidłowo, wchodzi pani w drugi trymestr ciąży.
Nie potrafiłam ukryć swojego zaskoczenia, lekarka mimo iż znała mnie od lat, była kompletnie zaskoczona moją reakcją.
- To znaczy, że nie poronię?
- Nic na to nie wskazuje.
Odpowiedziała, dalej chyba nie wiedząc dlaczego się nie cieszę, ale czy mogłam się cieszyć? Z jednej strony tak, bo mogłam zachować żywą część naszej miłości wyłącznie dla siebie, z drugiej jednak, to wyłącznie oznaczało, że jestem przecież zupełnie sama. Jak miałam przestawić się na wychowywanie maleńkiego dziecka mając taką a nie inną pracę?
Hormony ostro zaczęły dawać o sobie znać, bo poczułam, że jeśli natychmiast stamtąd nie wyjdę, to po prostu albo się rozpłaczę, albo zacznę krzyczeć. Podziękowałam grzecznie za wizytę i skierowałam się do wyjścia, gdy jednak znalazłam się w pustym szpitalnym holu, nie miałam siły zrobić nawet kroku. Łzy mimo woli popłynęły mi po policzkach, przykucnęłam przy ścianie próbując nabrać sił, ale nie mogłam się przemóc. Gdy po chwili pochyliła się nade mną pielęgniarka, wydawało mi się, że wyrwała mnie z jakiegoś transu:
- Przepraszam, źle się pani czuje?
Spojrzałam na nią tak nieprzytomnie, że jej twarz wydawała mi się bardzo zamazana.
- Nie, wszystko w porządku, dziękuję.
Widząc, że nie mam ochoty na dalszą konwersację, jeszcze przez chwilę przystanęła, ale zaraz potem ruszyła przed siebie wąskim korytarzem i zniknęła za rogiem. Znowu pochyliłam twarz między nogami jakbym myślała, że to pozwoli mi ochłonąć, ale nie pomagało. Nic nie pomagało. Kucałam tak jeszcze jakiś czas, aż poczułam ciepły dotyk na swoim kolanie. Myślałam, że śnię, musiałam się obudzić więc przymknęłam oczy i ponownie je otworzyłam. Nie śniłam, naprzeciwko mnie kucał Thorne, aż się zapowietrzyłam nie wiedząc co powiedzieć, skąd się tu wziął? Skąd wiedział, że właśnie teraz go potrzebuję? Zastanawiałam się nad tym tylko sekundę, bo w następnej już znałam odpowiedź- Vicky.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Chyba się bałam.
- Czego? Wiem od początku, że jesteś w ciąży, ale gdybym wiedział, że masz dzisiaj wizytę, przyjechałbym tu razem z tobą.
Wiedział o ciąży? Przecież nie mówiłam nikomu, ale w tej chwili nie obchodziło mnie to, ważne było tylko, że przy mnie był i to teraz, kiedy tak bardzo bałam się być sama. Wstał i wyciągnął ręce by pomóc mi wstać. Wyszliśmy ze szpitala i pojechaliśmy do mnie.
Thorne zaczął czynnie uczestniczyć w mojej codzienności i pilnował na każdym kroku. Wiedział dobrze czym kończyły się wcześniejsze ciąże a do tego miał chyba poczucie winy, z powodu tego co stało się gdy byłam w ciąży z nim.
Oboje z Thorne’m wiedzieliśmy, że nasze życie nie zawsze będzie tak wyglądało, dlatego staraliśmy się aby wykorzystać dobrze każdy dzień naszego wspólnego życia.
Tak naprawdę nikt z nas nie zna dnia ani godziny, czasami wystarczy chwila, w której człowiek jest a zaraz po niej go nie ma.
Z tą myślą oswajamy się całe życie i nawet ja wiedząc co kiedyś nastąpi, nie miałam pojęcia czy tego wszystkiego doczekam. To że ktoś za mnie zaplanował mi całe życie nie oznaczało, że tak musi się ono potoczyć. Czasami choć mocno byśmy chcieli, to nie sposób przechytrzyć Tego, który ma władzę nad naszym życiem.
To wszystko skłoniło mnie do tego by odbyć jeszcze jedną rozmowę, już ostatnią, na temat naszej ewentualnej przyszłości. Musiał się na coś zdecydować i ja też. Tak naprawdę, to nasze drogi może nigdy nie powinny się skrzyżować, ale człowiek jest taką przekorną osobą, że dopóki czegoś nie doświadczy sam, nie posłucha głosu rozsądku.
Czy moje życie było przegrane bo wiedziałam, że przyjdzie mi je kiedyś porzucić? Nie, już teraz w ten sposób nie patrzyłam, wiedziałam, że mogę być jeszcze szczęśliwa,  może na chwilę, ale było to grzechu warte.  Zaproponowałam, że powinniśmy pobyć trochę z dala od siebie, żeby każde z nas mogło poukładać sobie w głowie czego naprawdę chce.
Nie był tym zadowolony, w końcu jednak przekonałam go, że to dla naszego wspólnego dobra, że muszę  oswoić się z pewnymi sprawami. Uległ.
Pojechałam do domku rodziców Vicky, tam w samiutkim środku lasu najlepiej mi się myślało. Mama Vicky traktowała mnie jak własną córkę. Była bardzo wygadana ale nieszkodliwa. Ojciec był jej przeciwieństwem, więc pewnie tak trwałym małżeństwem byli uzupełniając się wzajemnie.  Zabrałam ze sobą Samantę, bo Sue miała znowu ciężkie dni i wiedziałam, że to ostatnia szansa na pokazanie jej miejsca, do którego chciałyśmy ją zabrać z Vicky za miesiąc, kiedy to najprawdopodobniej znudzi się jej macierzyństwo.
Muszę przyznać, że rola matki bardzo mi się spodobała i myśl, że przyjdzie mi ją na jakiś czas porzucić, bynajmniej nie nastrajała mnie pozytywnie.  Ostatni wieczór  u rodziców spędziliśmy przy ognisku. Ojciec Vicky się postarał, Samanta aż kwiczała z zachwytu.
Potem przyniósł wielką lunetę i pokazywał jej gwiazdy i wtedy niespodziewanie Sam zapytała:
- Czy tam teraz jest tatuś?
Spojrzałyśmy z mamą Vicky na nich, ale ojca Vicky -Johna, nie przeraziło takie pytanie, miał podejście do dzieci:
- No wiesz, to zależy.
- Od czego?
Zapytała spokojnie a mi nagle jakoś przed oczami przebiegła twarz Will’a.
- Od wielu rzeczy, na przykład od tego, czy był dobrym człowiekiem, bo do nieba idą tylko dobrzy ludzie.
Pomyślałam, że niebo w takim razie mam z głowy, więc może należało rozpatrzyć perspektywę zaznajomienia się z warunkami przyjęcia do piekła. John spojrzał na mnie po czym z powrotem na Sam:
- Czy twój tatuś był dobrym człowiekiem?
Sam zamyśliła się na chwilę jakby coś w głowie sobie przypominała, ale zaraz potem uśmiechnęła się:
- Myślę, że był, pomagał mamusi trzeźwieć, to znaczy wtedy kiedy się nie kłócili.
Jezu, myślałam, że po tych słowach pod ziemię się zapadnę, wiem, że dzieci są szczere do bólu, ale takie coś… John dalej był spokojny a ja zastanawiałam się jak choćby gestykulacją pokazać jej, żeby już nic więcej nie mówiła.
- Wiesz Samanto rodzice czasami się kłócą o różne drobiazgi.
- Nie, mama i tatuś kłócili się tylko o wujka Joe’go.
Poczułam jakbym dostała obuchem w głowę. O Joe’go? Z jakiego powodu, Joe i Sue nie znosili się, nigdy nie wnikałam z jakiego powodu, bo ogólnie przyjęło się, że moja siostra nie należała do osób lubianych w moich kręgach. Rodzice widząc teraz mój wyraz twarzy od razu próbowali zmienić temat by Sam zaczęła myśleć o czymś innym. Ja natomiast doznałam jakiegoś dziwnego olśnienia i wreszcie zrozumiałam co wydarzyło się między nimi, co tak bardzo ich poróżniło. Choć do końca nie chciałam w to wierzyć, musiałam pogodzić się z rolą zdradzonej kobiety, zresztą nie pierwszy raz, Joe kilkakrotnie szukał sobie łatwych uciech życiowych w czasie gdy byliśmy małżeństwem. Zawsze do mnie wracał a ja taka głupia przyjmowałam go z otwartymi ramionami uważając małżeństwo za  świętość. Teraz sprawa wyglądała inaczej, dwie najbliższe mi w owym czasie osoby, zdradziły mnie w tak perfidny sposób, że nawet nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. W głowie mi się nie mieściło, że ktoś może być tak podły.
Po powrocie do Malibu umówiłam się z Sue na spotkanie w biurze klubu. Weszła jak zwykle wesołym krokiem, wypoczęta po wakacjach chyba nie spodziewała się, że ktoś może jej popsuć ten nastrój. Stałam oparta o biurko i resztą sił próbowałam uspokoić swoje i tak rozszalałe hormony, wiedziałam, że muszę być spokojna, ale na samą myśl, że Sue zacznie znowu kręcić ogarniał mnie szał.
- Nie mogłyśmy porozmawiać później? Nawet nie zdążyłam się rozpakować.
Zapytała uśmiechnięta i już tym swoim dobrym humorem wprawiła mnie we wściekłość.
- Mam do ciebie jedno pytanie.
Teraz zrobiła się poważniejsza jakby czuła, że zbliża się wielki sztorm, skupiła swoje oczy na mojej twarzy i czekała co dalej mam jej do powiedzenia.
- Spałaś z Joe?
Milczała a ja czułam narastające w sobie napięcie, próbowała jeszcze wykręcić się wymuszonym uśmiechem.
- Co cię napadło, żeby teraz o to pytać?
Kończyła mi się cierpliwość, nawet nie zauważyłam, że przy uchylonych drzwiach biura pojawił się Joe i Jess.
- Odpowiedz.
- Dlaczego?!
Jej ton głosu zaczął być histeryczny ale teraz to już ja czułam jak decybele mojego głosu wchodzą na wyższe obroty.
- Bo cię o to grzecznie proszę! Chociaż raz w tym swoim zakłamanym życiu bądź uczciwa i odpowiedz!
Histeria Sue przemieniła się w paniczny płacz.
- Raz! Krótko po tym jak urodziłam Samantę i nigdy więcej!
Rozwścieczona uderzyłam ją w twarz, upadła na podłogę.
- Kłamiesz!
Zamachnęłam się drugi raz, ale w tej minucie zauważyłam, że nie jestem sama i opanowałam się.
- Przysięgam, że mówię prawdę! Joe był pijany a ja chciałam zrobić ci na złość, kiedy w nocy kochał się ze mną i zaczął mówić twoje imię wpadłam w furię, wtedy jakby się ocknął i wyrzucił mnie za drzwi, powiedział, że mam wracać do Will’a, bo on kocha ciebie.
- To jakim cudem pamięta to Samanta?! Mów bo przysięgam, że ci coś zrobię!
- Bo kiedyś przyznałam się do tego Will’owi i od tamtej pory jak tylko wróciłam za późno, oskarżał mnie, że byłam u Joe’go!
Wyprostowałam się, z żalem spojrzałam na Joe’go, który spuścił głowę, po czym na Sue.
- Najpierw Cort, potem poszłaś wypłakać się do Will’a a teraz się okazuje, że nie omieszkałaś zahaczyć i o Joe’go, wiedziałaś, że kochałam go ponad wszystko, wiedziałaś bo sama ci o tym powiedziałam,  mam nadzieję że warto było.
Gdy skierowałam się do wyjścia z biura, Sue szybko podniosła się z podłogi.
- Kylie zaczekaj proszę, jesteśmy przecież siostrami.
Obróciłam się i choć sama nie wierzyłam, że tak zakończy się ta rozmowa, spojrzałam na nią z niechęcią i odpowiedziałam:
- Mogłaś o tym wcześniej pomyśleć, bo ja już siostry nie mam, rozumiesz?
Sue rozpłakała się a ja wyszłam z klubu. Sądzę, że tak naprawdę nie żałowała tego co zrobiła, nie brakowałoby jej zapewne też mojego towarzystwa, najbardziej w tym wszystkim przerażał ją fakt, że przyjdzie jej wychowywać samej córkę a to było ponad jej możliwości.
Sue zrobiła mi w życiu wiele krzywdy, ale była moją siostrą, zawsze tłumaczyłam to tym, że jest młodsza, że próbuje zwrócić na siebie czyjąś uwagę. Tym razem jednak nie znalazłam wytłumaczenia na to co zrobiła, po tylu dawanych jej szansach i obietnicach, które mi składała za każdym razem gdy osiągała dno, sądziłam, że  wreszcie coś doceni. Myliłam się.
Gdy doszłam do swojego samochodu na parkingu, oparłam się o niego i wzięłam głęboki wdech, usłyszałam za sobą czyjeś kroki, to był Joe.
- Kylie zaczekaj.
Obróciłam się i spojrzałam na niego.
- Przepraszam.
Uśmiechnęłam się sarkastycznie, przepraszam – ile razy słyszałam to od niego po kolejnych kłótniach i zdradach? A teraz miałam przejść nad tym do porządku dziennego i po prostu zapomnieć? To był zawsze mój największy problem, nie potrafiłam być na niego zła, wydzielał najwyraźniej jakieś nieznane mi feromony, które koiły najgorsze myśli.
Nie wiem co stało mi się nagle, przybliżył się do mnie a ja poczułam ten znajomy zapach jego wody toaletowej. Nogi zaczęły mi się uginać i wydawało mi się, że za chwilę się przewrócę. Wściekłość mieszała mi się z chęcią natychmiastowego zbliżenia fizycznego. Nie panowałam nad sobą a Joe jak to Joe, zbzikowany na moim punkcie od razu to wykorzystał. Przylgnął do mnie i zaczął całować po ustach, początkowo zatraciłam się w tym, ale kiedy poczułam jego rękę na swoich nagich udach, momentalnie odsunęłam go od siebie.
- Nie mogę Joe.
Kiwnął głową zupełnie tak jakby przewidział co nastąpi. Zawsze ciągnęło nas do siebie, potrafiliśmy dostarczyć sobie takich doznań, że nie sposób było przez najbliższą dobę myśleć o niczym innym.
Dla mnie Joe był wspomnieniem, wspomnieniem do którego chętnie się wraca niczym do powieści, która warta jest ponownego przeczytania, ale doznania nigdy nie będą tak silne jak za pierwszym razem. 
Łączyła nas przyjaźń, ale nie chciałam jej psuć, nie chciałam też niczego więcej. Kiedy byłam sama zanim spotkałam Rolly’ego , zdarzało się, że spotykaliśmy się bez zobowiązań, ale teraz potrzebowałam stabilizacji, mężczyzny, który mnie nie zawiedzie i nie rozczaruje, a przede wszystkim , który mnie nie zdradzi. Joe nim nie był,  mimo  mojej słabości do niego.
Spojrzał na mnie i pocałował jeszcze raz w usta, tym razem jakby w pożegnalnym geście, palcami przejechał po moich włosach i twarzy, po czym uśmiechnął się ponownie:
- Taką cię zapamiętam.
Mówił tak jakby nigdy miał mnie już nie zobaczyć, nie chciałam się z nim rozstawać, ale wiedziałam, że muszę, to nie był jego świat, bo mój był tak naprawdę z dala od cywilizowanego świata. Odszedł po chwili, myślałam, że wraca do klubu ale usłyszałam silnik motocykla. Ruszył z piskiem opon i pognał przed siebie jak sądzę w nieznanym kierunku.
Myślę, że dopiero teraz, zdał sobie sprawę z tego, że mogło być kiedyś inaczej, ale nie wiedział, że obojętnie jak mocno by się starał i tak nic by to nie zmieniło. Nie wiedział a ja nie mogłam mu powiedzieć i być może właśnie to moje poczucie winy i wyrzuty sumienia sprawiały, że z tak wielkim trudem przychodziło mi odpychanie go od siebie.

Żegnałam się powoli z poszczególnymi etapami mojego życia i przygotowywałam się do odejścia w świat, który miał być przystanią do spokojnej starości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz