XLIV
Rola matki zastępczej
trochę za mocno chyba mnie pochłonęła, bo znowu zapomniałam o sobie i własnych
potrzebach. Rano chodziłam z Samantą a później jechałyśmy na zakupy albo plac
zabaw. Popołudnia upływały na pływaniu w basenie a wieczory na czytaniu
ulubionych książek. Ostatnimi czasy nawet mój telefon przestał dzwonić, bo za
każdym razem tłumaczyłam się brakiem czasu.
Znowu moim umysłem
zawładnęła nostalgia za czymś co bezpowrotnie przeminęło.
Poczułam chęć
bliskości mężczyzny a tym mężczyzną był Rolly. Nieustannie zastanawiałam się co
robi i z kim przebywa, czy w miejscu, w którym jest ze swoją nową tożsamością,
choć czasami mnie wspomina. Ja robiłam to nagminnie. Chyba po prostu nie mogłam
przebywać sama a będąc ciągle z Samantą i mając zajęcie, było mi jakoś łatwiej
znieść tą tęsknotę.
Wieczory były
najgorsze, Samanta zasypiała błyskawicznie a ja cierpiałam w samotności bijąc
się z myślami.
Tęsknota nie jest raną
do zagojenia, bo ta nieustannie się odnawia. Nawet jeśli na moment ją
zagłuszymy, wcześniej czy później da o sobie znać.
Czy powinnam być
wdzięczna Rolly’emu za uratowanie mojego życia? Ile było ono warte bez niego? I
czy rzeczywiście brakowało mi jego czy najzwyczajniej w świecie męskiej
bliskości?
Żyłam utwierdzając się w przekonaniu, że żaden
mężczyzna nie da mi tego co on, może byłam w błędzie? Może tylko wmawiałam to
sobie żeby nie dopuścić do siebie myśli, że potrzebuję kogoś innego.
Kilkakrotnie chwytałam telefon chcąc wybrać numer do Thorne’a, ale zawsze
kończyło się tchórzostwem.
Starałam się skupić
swoją uwagę na Samancie, ale od kiedy przyjechał do mnie Mett, gdyż miał
przerwę na uczelni, Sam zdecydowanie wolała jego towarzystwo.
Pod wieczór spotkałam
się z Thorne’m przypadkiem robiąc zakupy, Samanta zaczęła chować się za mnie i
uśmiechając się do Thorne’a, uśmiechnęłam się:
- Ty w takim miejscu?
- No cóż, ja też
czasami jadam.
- Przepraszam, to było
głupie.
Uśmiechnęliśmy się do
siebie, a Samanta wychyliła się zza mnie:
- Wujku, zjesz z nami
kolację?
Zarumieniłam się a
Thorne spojrzał mi w oczy, coś znowu między nami zaiskrzyło jak dawniej.
- Ciociu może wujek
iść do nas?
- Pewnie, że może
jeśli pomoże nam ugotować tą kolację, co ty na to?
Thorne mrugnął do
Samanty i schylił się przy niej:
- To chyba będę musiał
się zgodzić co?
- Hurra!
Samanta uwiesiła się
Thorne’owi na szyi a ja uśmiechnęłam się smutno do siebie. Tworzyliśmy w tej
jednej chwili rodzinę, o której zawsze mogłam marzyć ,ale nie była w zasięgu
mojej ręki. Stałam naprzeciwko mężczyzny, z którym chciałam być i na dodatek w
zagrożonej ciąży.
Kiedy wieczorem Samanta
usnęła przenieśliśmy się na taras. Thorne otworzył wino i nalał w dwa
kieliszki, uśmiechnęłam się do niego.
- Dziękuję.
- To chyba ja ci
powinienem podziękować.
- Wiesz o czym mówię.
- Wiem, ale myślę, że
mógłbym tak żyć.
Zaczęłam się śmiać.
- Ty? Człowiek czynu
domatorem?
- No wiesz, nikomu nie
ubywa lat więc i upodobania się zmieniają.
Rozciągnął się
wygodnie na słomianym fotelu.
- Co zamierzasz
zrobić?
Teraz mina mi
spoważniała, kilka dni wcześniej Colin powiadomił mnie, że Sue Ellen wróciła do
Malibu.
- Nie wiem, będę
musiała w końcu wrócić do pracy.
- Chcesz oddać Sam
swojej siostrze?
- Nie chce, ale…
- Boisz się, że kiedyś
zarzuci ci, że odcięłaś jod matki?
- Właśnie, teraz mówi,
że nie chce wracać, ale nie wiem co czas przyniesie.
- Wierzysz, że Sue się
zmieniła?
- Nie wiem już w co
mam wierzyć.
Popatrzył na mnie a ja
skupiłam swój wzrok na ukochanym lesie, nie wiedząc ile jeszcze razy będę w
niego spoglądać szukając odpowiedzi.
Po długich obradach z
Sue Ellen w końcu poszłam na kompromis. Zgodziłam się by zabrała Samantę do
siebie, ale pod warunkiem, że Meg dalej będzie się nią zajmowała. Zgodziła się,
bo z natury była bardzo wygodna a ja tym samym wiedziałam na bieżąco co dzieje
się w ich domu.
Ciężko było mi się
teraz przestawić na nie bycie matką, ponieważ dotychczas cały dzień był
rozplanowany wokół potrzeb Sam. Musiałam wreszcie jednak zająć się swoim
życiem, bo i ja miałam zostać matką o czym nikt na razie nie wiedział.
Tego po południa
akurat wybierałam się na oddział kiedy zadzwonił telefon. To był Thorne, być
może nie byłoby nic dziwnego w jego telefonie, gdyby nie to, że prosząc o
spotkanie chciał abym zjawiła się na oddziale. Nikt bardzo długo się stamtąd
nie odzywał, nawet mój kochany informatyk Colin milczał jak zaklęty, w ogóle
wszyscy jakoś nabrali wody w usta. Miałam nadzieję, że w końcu dowiem się o co
chodzi, więc pojechałam.
Wszyscy zgromadziliśmy
się w dużej Sali, ale o dziwo na jej środku nie pojawił się tak jak zazwyczaj
Daniels tylko Thorne, niedaleko niego stał Cole, który wyglądał co najmniej jak
jego ochroniarz. Usiadłam w pierwszym rzędzie gdzie przygotowano mi miejsce a
Thorne zaczął mówić.
Okazało się, że krótko
po odejściu Rolly’ego, ktoś przysłał do głównej siedziby utajnionych jednostek
mikro film. Zawarte na nim informacje ukazywały, jak przez długie lata Daniels
wykorzystując agentów, dopuszczał się do eksperymentalnych metod, nie raz
śmiertelnych w skutkach, które mogły narazić jednostkę na szwank. Jedną z
najbardziej niebezpiecznych metod zastosowanych na agentach, okazała się ta,
którą Daniels przetestował na mnie w czasie akcji we Francji. Nikt tak naprawdę
nie wiedział na ile inwazyjna może okazać się dla człowieka, jak okazało się
teraz, z trudem uniknęłam kalectwa. W związku z tak niekonwencjonalnymi
metodami, większością głosów postanowiono zdjąć Danielsa z wcześniej pełnionej
funkcji i wysłać go na zasłużoną emeryturę. Na sali widoczne było przerażenie,
bo skoro mamy dostać kogoś nowego, to czy ten nie okaże się jeszcze większym
tyranem niż jego poprzednik. Po długim jednak milczeniu, Kim uniosła rękę i
postanowiła przemówić:
- Rozwiążą naszą
jednostkę?
Thorne uśmiechnął się.
- Nie, tego nie
musicie się obawiać, nasza jednostka jest zbyt potrzebna, nie zapominajcie, że
szkolili was najlepsi agenci.
Gdy padły te słowa,
mimo woli wszystkie twarze skierowane były na mnie, w tym również twarz
Thorne’a, który jakby zorientował się, że było może nietaktem mówić na ten
temat, przez sekundę przypomniałam sobie treningi z Rolly’m, po czym spojrzałam
nieśmiało na wszystkich. Kim chcąc rozluźnić już i tak dość napiętą atmosferę,
zadała kolejne pytanie:
- To jak to teraz
będzie wyglądać? Kogo dostaniemy zamiast Danielsa, już wiadomo?
- No tak, wiadomo.
Spuścił głowę, po czym
ponownie spojrzał na wszystkich, nawet ja byłam ciekawa jak to teraz będzie?
Przyślą nam kolejnego nadętego pajaca, któremu będzie się wydawało, że ludzie
to marionetki, aż się bałam tego, co za chwilę mieliśmy usłyszeć. Z napiętymi
nerwami wyczekiwaliśmy odpowiedzi, w końcu ją usłyszeliśmy:
- Mnie, dlatego parę
rzeczy się pozmienia i mam nadzieję, że będą to zmiany na lepsze.
Wszyscy odetchnęli z
taką ulgą, jakby ktoś powiedział, że wygrali los na loterii. Thorne mówił
dalej:
- Są rzeczy, o których
tylko ja decyduję, ale obowiązują nas pewne procedury narzucone przez główną
naszą siedzibę w Longley. Moim
oficjalnym zastępcą zostaje Cole, w razie gdyby mnie nie było, każda decyzja
wydana przez niego ma tą samą moc prawną, hierarchia oddziału nie zmienia się,
zostajemy przy starych zwyczajach, bo te
od lat są sprawdzone i nie widzę potrzeby jakichkolwiek ulepszeń. Miejsce
Rolly’ego , zajmie Kylie.
Na te słowa mało nie
spadłam z krzesła. On chyba żartował, dlaczego znowu nikt nie zapytał mnie o
zdanie i dlaczego znowu miałam rację?
Może po prostu minęłam się z powołaniem? Powinnam być chyba jasnowidzem.
Spojrzałam poważnie na Thorne’a, choć wszyscy bili mi brawa, do mnie jakoś nie
docierały te słowa:
- Dlaczego? Nikt nie
jest w stanie zastąpić Rolly’ego, wszyscy to wiemy.
Nagle zrobiło się
przeraźliwie cicho, Thorne widząc to spoważniał:
- To prawda, nikt go
nie zastąpi, ale to jest nasze zdanie, sztab uważa inaczej, krótko przed
śmiercią Rolly złożył raport, w którym wyraźnie określił twoje umiejętności,
jego zadaniem było wyszkolić cię na agenta doskonałego i jego zdaniem to mu się
udało. Rozumiem, że jest to dla ciebie
zmiana i że masz problemy zdrowotne, ale przez pierwszy rok spokojnie możesz
się zajmować wyłącznie planowaniem akcji, bo to też była działka Rolly’ego, a
na ten czas w akcjach czynnych będzie wyręczał cię Cole. Nie zmienia to jednak
faktu, że agenci będą podlegali bezpośrednio pod ciebie. To chyba byłoby na
tyle, w razie czego jestem do waszej dyspozycji, Kylie…
Spojrzałam na niego:
- Gabinet Rolly’ego
należy do ciebie.
Kiwnęłam głową, wszyscy
zaczęli się rozchodzić a ja spojrzałam na ekipę, która właśnie stojąc na
wysokich drabinach zmieniała potężne zdjęcia ze ścian naszego wielkiego holu.
Patrzyłam na zdjęcie Rolly’ego i jakoś tak miękko mi się zrobiło.
Kiedy podszedł do mnie
Thorne, wreszcie wstałam z krzesła, byłam chyba jakaś nieobecna, może po prostu
jak dla mnie było to za dużo zmian tak na jedną chwilę.
Bez żadnych ceregieli
i tłumaczeń pozwolił sobie na bardzo śmiały gest, którego przyznam się, że nie
spodziewałam się tak na środku oddziału i w dodatku przy wszystkich, jednym
ruchem przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Nie opierałam się, bo muszę
przyznać, że bardzo tego potrzebowałam. Po chwili spojrzał na mnie:
- Zjedz ze mną
kolację.
Nie odezwałam się, za
to on… jak miałam mu powiedzieć, że nie ma sobie zaprzątać mną głowy bo jestem
w ciąży? Bałam się, że mówiąc prawdę odwróci się ode mnie, bo skąd miałam
wiedzieć, że widział moje wyniki kiedy spałam u niego?
- Coś nie tak?
Nie radziłam sobie
kompletnie z emocjami, łatwiej mi było zaraz po odejściu Rolly’ego niż w tej
chwili, nie rozumiałam tego, bałam się zostać sama, a jednak swoim zachowaniem
usilnie do tego dążyłam. Co było ze mną nie tak? W końcu się przemogłam:
- Dobrze.
- O 20.00?
- Może być.
Kiwnął głową a ja
czułam, że łzy coraz szybciej napierają na moje powieki. Wyszłam w pośpiechu z
oddziału aby nie pozwolić im się wydostać. Odjechałam samochodem parę
przecznic, po czym chwyciłam za telefon i wybrałam numer:
- Cole? Pomożesz mi?
Tak, przyjadę.
Wyłączyłam się i
powtórnie zapaliłam silnik. Pojechałam do miejsca w lesie, w którym kiedyś
zastawiono na mnie zasadzkę, kiedy po raz pierwszy po sześciu latach zobaczyłam
Rolly’ego. Kiedy podjechałam Cole już był, stał nad tym samym brzegiem rzeki
nad którym ja uwielbiałam przesiadywać czytując moją ulubioną książkę, tak
naprawdę, to dawno tego nie robiłam, gdzieś po drodze zatraciłam chyba
romantyczność, którą tak w sobie kochałam, za którą kiedyś pokochał mnie Nick.
Książki nie miałam w ręku już chyba z rok, dokładnie nawet nie pamiętam, bo
praktycznie wszystko co zawsze było dla mnie ważne poszło gdzieś w zapomnienie.
Gdy wyszłam na polanę,
skierowałam się prosto w stronę Cola, teraz już nie musiałam panować nad łzami,
nie musiałam udawać, obrócił się do mnie przodem, wpadłam mu prosto w objęcia,
rozpłakałam się:
- Ja dłużej nie dam
rady.
- Dasz, nie masz
wyjścia, uspokój się.
Zaczął mnie głaskać i
o dziwo moje łzy po chwili ustały, zupełnie tak jakby użył jakiegoś skutecznego
balsamu.
- To minie, spójrz na
mnie.
Spojrzałam, ale byłam
tak zmęczona.
- Nie masz wyjścia,
wiedziałaś na co się piszesz, teraz przez najbliższe lata masz po prostu żyć
normalnie rozumiesz?
Teraz traciłam już
cierpliwość.
- Normalnie?! Przecież
tu nic nie jest normalne!!
- Tak ci się tylko wydaje, Kylie nie takie zadania
przechodziłaś, skup się na sobie i żyj, a resztę zostaw mi i Thorne’owi dobrze?
- Nie masz pojęcia jak
ja was nienawidzę.
Cole uśmiechnął się zachowywał
się tak jakbym powiedziała mu najlepszy kawał o blondynce.
- Jesteś naprawdę
słodka kiedy się wściekasz, a teraz się uspokój i wracaj grzecznie do życia.
Do życia? Mojego życia
dawno nie miałam a to które prowadziłam było jednym wielkim spektaklem.
Chwilami brakowało mi sił, wiedziałam, że muszę wytrzymać, nie miałam wyjścia
jak zwykle. Nie mówiąc ani słowa wróciłam do samochodu.
Kiedy o 20.00
podjechał po mnie Thorne, tak jak mi nakazano – lśniłam i z niewiadomym
względów gdy wziął mnie w ramiona odniosłam wrażenie, że trafiłam na swoją
drugą połowę, …połowę drugiej części swojego życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz