czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział XLIV

XLIV

Rola matki zastępczej trochę za mocno chyba mnie pochłonęła, bo znowu zapomniałam o sobie i własnych potrzebach. Rano chodziłam z Samantą a później jechałyśmy na zakupy albo plac zabaw. Popołudnia upływały na pływaniu w basenie a wieczory na czytaniu ulubionych książek. Ostatnimi czasy nawet mój telefon przestał dzwonić, bo za każdym razem tłumaczyłam się brakiem czasu.
Znowu moim umysłem zawładnęła nostalgia za czymś co bezpowrotnie przeminęło.
Poczułam chęć bliskości mężczyzny a tym mężczyzną był Rolly. Nieustannie zastanawiałam się co robi i z kim przebywa, czy w miejscu, w którym jest ze swoją nową tożsamością, choć czasami mnie wspomina. Ja robiłam to nagminnie. Chyba po prostu nie mogłam przebywać sama a będąc ciągle z Samantą i mając zajęcie, było mi jakoś łatwiej znieść tą tęsknotę.
Wieczory były najgorsze, Samanta zasypiała błyskawicznie a ja cierpiałam w samotności bijąc się z myślami.
Tęsknota nie jest raną do zagojenia, bo ta nieustannie się odnawia. Nawet jeśli na moment ją zagłuszymy, wcześniej czy później da o sobie znać.
Czy powinnam być wdzięczna Rolly’emu za uratowanie mojego życia? Ile było ono warte bez niego? I czy rzeczywiście brakowało mi jego czy najzwyczajniej w świecie męskiej bliskości?
Żyłam  utwierdzając się w przekonaniu, że żaden mężczyzna nie da mi tego co on, może byłam w błędzie? Może tylko wmawiałam to sobie żeby nie dopuścić do siebie myśli, że potrzebuję kogoś innego. Kilkakrotnie chwytałam telefon chcąc wybrać numer do Thorne’a, ale zawsze kończyło się tchórzostwem.
Starałam się skupić swoją uwagę na Samancie, ale od kiedy przyjechał do mnie Mett, gdyż miał przerwę na uczelni, Sam zdecydowanie wolała jego towarzystwo.
Pod wieczór spotkałam się z Thorne’m przypadkiem robiąc zakupy, Samanta zaczęła chować się za mnie i uśmiechając się do Thorne’a, uśmiechnęłam się:
- Ty w takim miejscu?
- No cóż, ja też czasami jadam.
- Przepraszam, to było głupie.
Uśmiechnęliśmy się do siebie, a Samanta wychyliła się zza mnie:
- Wujku, zjesz z nami kolację?
Zarumieniłam się a Thorne spojrzał mi w oczy, coś znowu między nami zaiskrzyło jak dawniej.
- Ciociu może wujek iść do nas?
- Pewnie, że może jeśli pomoże nam ugotować tą kolację, co ty na to?
Thorne mrugnął do Samanty i schylił się przy niej:
- To chyba będę musiał się zgodzić co?
- Hurra!
Samanta uwiesiła się Thorne’owi na szyi a ja uśmiechnęłam się smutno do siebie. Tworzyliśmy w tej jednej chwili rodzinę, o której zawsze mogłam marzyć ,ale nie była w zasięgu mojej ręki. Stałam naprzeciwko mężczyzny, z którym chciałam być i na dodatek w zagrożonej ciąży.
Kiedy wieczorem Samanta usnęła przenieśliśmy się na taras. Thorne otworzył wino i nalał w dwa kieliszki, uśmiechnęłam się do niego.
- Dziękuję.
- To chyba ja ci powinienem podziękować.
- Wiesz o czym mówię.
- Wiem, ale myślę, że mógłbym tak żyć.
Zaczęłam się śmiać.
- Ty? Człowiek czynu domatorem?
- No wiesz, nikomu nie ubywa lat więc i upodobania się zmieniają.
Rozciągnął się wygodnie na słomianym fotelu.
- Co zamierzasz zrobić?
Teraz mina mi spoważniała, kilka dni wcześniej Colin powiadomił mnie, że Sue Ellen wróciła do Malibu.
- Nie wiem, będę musiała w końcu wrócić do pracy.
- Chcesz oddać Sam swojej siostrze?
- Nie chce, ale…
- Boisz się, że kiedyś zarzuci ci, że odcięłaś jod matki?
- Właśnie, teraz mówi, że nie chce wracać, ale nie wiem co czas przyniesie.
- Wierzysz, że Sue się zmieniła?
- Nie wiem już w co mam wierzyć.
Popatrzył na mnie a ja skupiłam swój wzrok na ukochanym lesie, nie wiedząc ile jeszcze razy będę w niego spoglądać szukając odpowiedzi.
Po długich obradach z Sue Ellen w końcu poszłam na kompromis. Zgodziłam się by zabrała Samantę do siebie, ale pod warunkiem, że Meg dalej będzie się nią zajmowała. Zgodziła się, bo z natury była bardzo wygodna a ja tym samym wiedziałam na bieżąco co dzieje się w ich domu.
Ciężko było mi się teraz przestawić na nie bycie matką, ponieważ dotychczas cały dzień był rozplanowany wokół potrzeb Sam. Musiałam wreszcie jednak zająć się swoim życiem, bo i ja miałam zostać matką o czym nikt na razie nie wiedział.
Tego po południa akurat wybierałam się na oddział kiedy zadzwonił telefon. To był Thorne, być może nie byłoby nic dziwnego w jego telefonie, gdyby nie to, że prosząc o spotkanie chciał abym zjawiła się na oddziale. Nikt bardzo długo się stamtąd nie odzywał, nawet mój kochany informatyk Colin milczał jak zaklęty, w ogóle wszyscy jakoś nabrali wody w usta. Miałam nadzieję, że w końcu dowiem się o co chodzi, więc pojechałam.
Wszyscy zgromadziliśmy się w dużej Sali, ale o dziwo na jej środku nie pojawił się tak jak zazwyczaj Daniels tylko Thorne, niedaleko niego stał Cole, który wyglądał co najmniej jak jego ochroniarz. Usiadłam w pierwszym rzędzie gdzie przygotowano mi miejsce a Thorne zaczął mówić.
Okazało się, że krótko po odejściu Rolly’ego, ktoś przysłał do głównej siedziby utajnionych jednostek mikro film. Zawarte na nim informacje ukazywały, jak przez długie lata Daniels wykorzystując agentów, dopuszczał się do eksperymentalnych metod, nie raz śmiertelnych w skutkach, które mogły narazić jednostkę na szwank. Jedną z najbardziej niebezpiecznych metod zastosowanych na agentach, okazała się ta, którą Daniels przetestował na mnie w czasie akcji we Francji. Nikt tak naprawdę nie wiedział na ile inwazyjna może okazać się dla człowieka, jak okazało się teraz, z trudem uniknęłam kalectwa. W związku z tak niekonwencjonalnymi metodami, większością głosów postanowiono zdjąć Danielsa z wcześniej pełnionej funkcji i wysłać go na zasłużoną emeryturę. Na sali widoczne było przerażenie, bo skoro mamy dostać kogoś nowego, to czy ten nie okaże się jeszcze większym tyranem niż jego poprzednik. Po długim jednak milczeniu, Kim uniosła rękę i postanowiła przemówić:
- Rozwiążą naszą jednostkę?
Thorne uśmiechnął się.
- Nie, tego nie musicie się obawiać, nasza jednostka jest zbyt potrzebna, nie zapominajcie, że szkolili was najlepsi agenci.
Gdy padły te słowa, mimo woli wszystkie twarze skierowane były na mnie, w tym również twarz Thorne’a, który jakby zorientował się, że było może nietaktem mówić na ten temat, przez sekundę przypomniałam sobie treningi z Rolly’m, po czym spojrzałam nieśmiało na wszystkich. Kim chcąc rozluźnić już i tak dość napiętą atmosferę, zadała kolejne pytanie:
- To jak to teraz będzie wyglądać? Kogo dostaniemy zamiast Danielsa, już wiadomo?
- No tak, wiadomo.
Spuścił głowę, po czym ponownie spojrzał na wszystkich, nawet ja byłam ciekawa jak to teraz będzie? Przyślą nam kolejnego nadętego pajaca, któremu będzie się wydawało, że ludzie to marionetki, aż się bałam tego, co za chwilę mieliśmy usłyszeć. Z napiętymi nerwami wyczekiwaliśmy odpowiedzi, w końcu ją usłyszeliśmy:
- Mnie, dlatego parę rzeczy się pozmienia i mam nadzieję, że będą to zmiany na lepsze.
Wszyscy odetchnęli z taką ulgą, jakby ktoś powiedział, że wygrali los na loterii. Thorne mówił dalej:
- Są rzeczy, o których tylko ja decyduję, ale obowiązują nas pewne procedury narzucone przez główną naszą siedzibę w Longley.  Moim oficjalnym zastępcą zostaje Cole, w razie gdyby mnie nie było, każda decyzja wydana przez niego ma tą samą moc prawną, hierarchia oddziału nie zmienia się, zostajemy przy starych zwyczajach, bo  te od lat są sprawdzone i nie widzę potrzeby jakichkolwiek ulepszeń. Miejsce Rolly’ego , zajmie Kylie.
Na te słowa mało nie spadłam z krzesła. On chyba żartował, dlaczego znowu nikt nie zapytał mnie o zdanie i dlaczego znowu miałam  rację? Może po prostu minęłam się z powołaniem? Powinnam być chyba jasnowidzem. Spojrzałam poważnie na Thorne’a, choć wszyscy bili mi brawa, do mnie jakoś nie docierały te słowa:
- Dlaczego? Nikt nie jest w stanie zastąpić Rolly’ego, wszyscy to wiemy.
Nagle zrobiło się przeraźliwie cicho, Thorne widząc to spoważniał:
- To prawda, nikt go nie zastąpi, ale to jest nasze zdanie, sztab uważa inaczej, krótko przed śmiercią Rolly złożył raport, w którym wyraźnie określił twoje umiejętności, jego zadaniem było wyszkolić cię na agenta doskonałego i jego zdaniem to mu się udało.  Rozumiem, że jest to dla ciebie zmiana i że masz problemy zdrowotne, ale przez pierwszy rok spokojnie możesz się zajmować wyłącznie planowaniem akcji, bo to też była działka Rolly’ego, a na ten czas w akcjach czynnych będzie wyręczał cię Cole. Nie zmienia to jednak faktu, że agenci będą podlegali bezpośrednio pod ciebie. To chyba byłoby na tyle, w razie czego jestem do waszej dyspozycji, Kylie…
Spojrzałam na niego:
- Gabinet Rolly’ego należy do ciebie.
Kiwnęłam głową, wszyscy zaczęli się rozchodzić a ja spojrzałam na ekipę, która właśnie stojąc na wysokich drabinach zmieniała potężne zdjęcia ze ścian naszego wielkiego holu. Patrzyłam na zdjęcie Rolly’ego i jakoś tak miękko mi się zrobiło.
Kiedy podszedł do mnie Thorne, wreszcie wstałam z krzesła, byłam chyba jakaś nieobecna, może po prostu jak dla mnie było to za dużo zmian tak na jedną chwilę.
Bez żadnych ceregieli i tłumaczeń pozwolił sobie na bardzo śmiały gest, którego przyznam się, że nie spodziewałam się tak na środku oddziału i w dodatku przy wszystkich, jednym ruchem przyciągnął mnie do siebie i przytulił. Nie opierałam się, bo muszę przyznać, że bardzo tego potrzebowałam. Po chwili spojrzał na mnie:
- Zjedz ze mną kolację.
Nie odezwałam się, za to on… jak miałam mu powiedzieć, że nie ma sobie zaprzątać mną głowy bo jestem w ciąży? Bałam się, że mówiąc prawdę odwróci się ode mnie, bo skąd miałam wiedzieć, że widział moje wyniki kiedy spałam u niego?
- Coś nie tak?
Nie radziłam sobie kompletnie z emocjami, łatwiej mi było zaraz po odejściu Rolly’ego niż w tej chwili, nie rozumiałam tego, bałam się zostać sama, a jednak swoim zachowaniem usilnie do tego dążyłam. Co było ze mną nie tak? W końcu się przemogłam:
- Dobrze.
- O 20.00?
- Może być.
Kiwnął głową a ja czułam, że łzy coraz szybciej napierają na moje powieki. Wyszłam w pośpiechu z oddziału aby nie pozwolić im się wydostać. Odjechałam samochodem parę przecznic, po czym chwyciłam za telefon i wybrałam numer:
- Cole? Pomożesz mi? Tak, przyjadę.
Wyłączyłam się i powtórnie zapaliłam silnik. Pojechałam do miejsca w lesie, w którym kiedyś zastawiono na mnie zasadzkę, kiedy po raz pierwszy po sześciu latach zobaczyłam Rolly’ego. Kiedy podjechałam Cole już był, stał nad tym samym brzegiem rzeki nad którym ja uwielbiałam przesiadywać czytując moją ulubioną książkę, tak naprawdę, to dawno tego nie robiłam, gdzieś po drodze zatraciłam chyba romantyczność, którą tak w sobie kochałam, za którą kiedyś pokochał mnie Nick. Książki nie miałam w ręku już chyba z rok, dokładnie nawet nie pamiętam, bo praktycznie wszystko co zawsze było dla mnie ważne poszło gdzieś w zapomnienie.
Gdy wyszłam na polanę, skierowałam się prosto w stronę Cola, teraz już nie musiałam panować nad łzami, nie musiałam udawać, obrócił się do mnie przodem, wpadłam mu prosto w objęcia, rozpłakałam się:
- Ja dłużej nie dam rady.
- Dasz, nie masz wyjścia, uspokój się.
Zaczął mnie głaskać i o dziwo moje łzy po chwili ustały, zupełnie tak jakby użył jakiegoś skutecznego balsamu.
- To minie, spójrz na mnie.
Spojrzałam, ale byłam tak zmęczona.
- Nie masz wyjścia, wiedziałaś na co się piszesz, teraz przez najbliższe lata masz po prostu żyć normalnie rozumiesz?
Teraz traciłam już cierpliwość.
- Normalnie?! Przecież tu nic nie jest normalne!!
- Tak  ci się tylko wydaje, Kylie nie takie zadania przechodziłaś, skup się na sobie i żyj, a resztę zostaw mi i Thorne’owi dobrze?
- Nie masz pojęcia jak ja was nienawidzę.
Cole uśmiechnął się zachowywał się tak jakbym powiedziała mu najlepszy kawał o blondynce.
- Jesteś naprawdę słodka kiedy się wściekasz, a teraz się uspokój i wracaj grzecznie do życia.
Do życia? Mojego życia dawno nie miałam a to które prowadziłam było jednym wielkim spektaklem. Chwilami brakowało mi sił, wiedziałam, że muszę wytrzymać, nie miałam wyjścia jak zwykle. Nie mówiąc ani słowa wróciłam do samochodu.

Kiedy o 20.00 podjechał po mnie Thorne, tak jak mi nakazano – lśniłam i z niewiadomym względów gdy wziął mnie w ramiona odniosłam wrażenie, że trafiłam na swoją drugą połowę, …połowę drugiej części swojego życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz