XLIII
Jednak nie odezwała
się, ani po dwóch dniach, ani w kolejnych. Tak jak obiecałam załatwiłam
wszelkie możliwe formalności aby pozbawić Sue Ellen praw rodzicielskich. Było
tonie lada wyzwanie, bo w oczach prawa była w końcu jej matką.
Samantą zajmowałam się
na zmianę z Meg – siostrą Vicky, która szczęśliwym trafem szukała pracy.
Zamieszkała ze mną a ja przynajmniej byłam spokojna, że Sam jest w dobrych
rękach.
Pewnego popołudnia
udałam się do mojego prawnika Tony’ego, który aktualnie prowadził moje interesy
związane z firmą. Ufałam mu, w każdym razie na tyle mocno by powierzyć mu tą
sprawę:
- Kylie, to nie jest
takie proste, w oczach prawa to jej biologiczna matka.
Traciłam cierpliwość,
chyba moja desperacja była bardzo widoczna, bo Tony odruchowo odsunął się ode
mnie kawałek.
- Nie chcę tego
słuchać, ta matka, jak to nazywasz, zostawiła swoje dziecko pod drzwiami mojego
domu i całkowicie zaniechała nawet kontaktu z nią czy ze mną. Dla mnie, Sue
Ellen, nie ma żadnych praw i tego się trzymaj.
- Dobrze, zrobię
wszystko co trzeba żeby sprawa zakończyła się pomyślnie.
Faktycznie tak się
stało. W niedługim czasie stałam się pełnoprawnym opiekunem Sam. Wszystko
zmierzało wreszcie w jakimś logicznym kierunku.
W niedługim czasie w końcu trafiliśmy na
siedzibę desperata. Zbliżała się środa, wtorek spędziłam z Rolly’m po raz
ostatni sam na sam. Wyjaśnił mi co nastąpi, błagał też bym pozwoliła Thorne’owi
zaopiekować się mną, nie chciałam się z tym godzić, ale nie miałam wyboru. Gdy
zdecydowałam się na związek z nim wyjaśnił mi dokładnie co może się stać,
zgodziłam się, a jednak nie umiałam się z nim rozstać.
Kiedy w środę
zaatakowaliśmy posiadłość desperata, ruszono na nas szturmem. Odparliśmy atak,
ale gdy stanęłam twarzą w twarz z tym szaleńcem, stało się dokładnie to, co
przewidział Rolly. Nigdy nie chodziło mu o mnie, tylko o niego, mierzył we
mnie, ale gdy zobaczył za mną miłość mojego życia, zmienił kierunek strzału i
wycelował prosto w niego. Upadł, zerwałam się z miejsca, Thorne wystrzelił w
desperata ale tylko tak aby go unieruchomić. Podbiegłam do leżącego ciała i
zaczęłam go obejmować, krew płynęła strumieniem, gdy podbiegł Gino i zmierzył
puls, oświadczył, że Rolly nie żyje.
Odegrałam doskonale tą
przedostatnią rolę w swoim życiu. Płacząc i obejmując go wzruszyłam wszystkich,
którzy zgromadzili się dookoła. Ale najgorsze w tym wszystkim było to, że moje
łzy nie były udawane. Ja naprawdę się z nim żegnałam, bo wiedziałam, że nigdy
nie wróci. Bóg nie był dla nas tak łaskawy aby pozwolić nam na wieczność. Nasz
związek nie trwał może długo, ale był intensywny i niepowtarzalny. Był
wyjątkowy.
Po pogrzebie Rolly’ego
nic już nie było takie same. Mimo świadomego wyboru, nie potrafiłam poradzić
sobie z tym wszystkim. Siadałam na cmentarzu i przypominałam sobie czas z nim
spędzony, ten beztroski aczkolwiek niebezpieczny czas. Sądziłam, że szkolenia,
które przeszłam uodporniły mnie na to co wiedziałam iż nastąpi. Tak się jednak nie stało, z niewiadomych
przyczyn huśtawka nastrojów była u mnie coraz większa.
Dlaczego tak bardzo
rozpaczałam? Przecież Rolly dalej żył, z dala ode mnie, ale żył. Był teraz
częścią innego świata, świata w którym nie było dla mnie miejsca i chyba o to,
że nie zabrał mnie ze sobą, miałam największy żal.
Tak jednak było
bezpieczniej. Wszyscy dookoła musieli wierzyć w to, że Rolly naprawdę zginął,
przede wszystkim, musiał wierzyć w to desperat.
To co się stało,
zagwarantowało mi bezpieczeństwo na kolejne lata. Jak twierdził Thorne, jedyny
wtajemniczony, jego przyjaciel wybrał dla mnie mniejsze zło. Uważał, że lepsze
było takie rozwiązanie niż uciekanie przez całe życie. Może miał rację? Tego
miałam się już nigdy nie dowiedzieć, za to czekało mnie kolejne zadanie:
musiałam powrócić do pracy i poprzedniego życia, tego jakie miałam zanim na mojej drodze stanął Rolly.
Ten powrót nie był
łatwy, złe samopoczucie pogłębiało się. W końcu za namową Thorne’a umówiłam się
z Mark’iem, obiecał zrobić mi kompleksowe badania. Kiedy po kilku dniach
zadzwonił i zaprosił mnie do siebie na kawę, już coś mi nie pasowało. Rzadko
bywał w domu, więc coś z tymi wynikami musiało być niepokojącego, że postanowił
wziąć dzień wolnego.
Kiedy przyjechałam
zrobił mi kawę a zaraz potem uśmiechnął się. Spojrzałam podejrzliwie:
- Pewnie chcesz
porozmawiać o moich wynikach prawda? Bo nie zapraszałbyś mnie bez powodu w
środku tygodnia.
Mark uśmiechnął się,
po czym odpowiedział:
- Zaprosiłem cię bez
powodu, ale masz rację, są i twoje wyniki, których muszę przyznać nie jeden
sportowiec mógłby ci pozazdrościć.
Pojawił się niepokój,
ale tylko na ułamek sekundy.
- Więc? Co mi jest?
Zapytałam i spojrzałam
na Mark’a, nie odpowiedział, a ja z jego miny w sekundzie odczytałam diagnozę,
uśmiechnęłam się smutno jakby sama do siebie a w jego oczach dostrzegłam
przygnębienie i troskę skierowaną w moją stronę.
- Jestem w ciąży
prawda?
Mark skinął tylko
głową i patrzył jak zareaguję. Jezu, jaka ja byłam głupia, więc to o to
Rolly’emu chodziło mówiąc, że postara się o to, bym zawsze miała go blisko
siebie, jak mógł mi nie powiedzieć? Co prawda ja w ogóle nie brałam takiej
opcji pod uwagę, bo raczej uchodziłam za stuprocentowy środek antykoncepcyjny,
nie mogłam zajść w ciążę a jak już się to udawało, zawsze dochodziło do
poronienia.
Nie wiedziałam jak mam
zareagować na tą wiadomość, jakoś nie umiałam poskładać myśli, Mark wstał i
usiadł koło mnie. Objął mnie jakby w przyjacielskim geście a ja się temu
poddałam. Jeszcze rok temu skakałabym pewnie z radości, ale teraz? Wizja
samotnego macierzyństwa jakoś nie nastawiała mnie optymistycznie. Oczywiście
zawsze jeszcze mogłam poronić, ale jakoś miałam wrażenie, że tym razem tak się
nie stanie. Tylko co dalej? Co powinnam zrobić? Jak żyć? Przez godzinę
siedziałam tak oparta o niego i zamyślona, on też nic nie mówił, bo wiedział,
że potrzebuję skupienia własnych myśli.
Zbliżał się wieczór,
kiedy wyjechałam od Mark’a. Długo jeździłam po okolicy nie mogąc znaleźć sobie
miejsca, w końcu skręciłam kołami i zaparkowałam prosto pod domem Thorne’a. Nie
wiem dlaczego akurat do niego, ale chyba nikogo bliższego na tą chwilę nie
miałam. Targało mną na wszystkie strony świata, przecież tak podle wobec niego
się zachowałam a teraz przyjechałam w poszukiwaniu wsparcia?
A jednak, wysiadłam i
zadzwoniłam nieśmiało do drzwi, otworzył od razu, chyba widział mnie przez
okno, spojrzał tak jakby chciał coś powiedzieć, ale wolałam to uprzedzić:
- Jeśli każesz mi
odjechać…
Głos zaczął mi się
łamać.
- Zrozumiem.
Ale nie zrobił tego,
nie wypędził mnie a zamiast tego podszedł i wziął mnie w ramiona, dopiero wtedy
chyba tak długo skrywane emocje wzięły górę, bo rozpłakałam się. Staliśmy tak
na ganku jeszcze kilka minut, po czym weszliśmy do środka, tego wieczoru już
nie rozmawialiśmy, usnęłam w salonie z wycieńczenia, zanim zdążyłam mu
cokolwiek powiedzieć.
Kiedy nakrywał mnie
kocem spadła moja torebka a z niej wypadły wyniki badań w tym wynik HCG, Thorne
przyjrzał się im uważnie, schował z powrotem do torebki, po czym pogłaskał mnie
po głowie.
Są czasami jeszcze na
świecie dobrzy ludzie, tylko nie zawsze jesteśmy w stanie na nich trafić. Mnie
się udało, dostałam drugą szansę na ułożenie wszystkiego.
Choć świat był dla
mnie jedną, wielką zagadką, miałam nadzieję, że nie zostanę w tym trudzie sama.
Dni upływały leniwie.
Nie byłam w stanie na razie pracować na oddziale, to wszystko było zbyt świeże
a i chyba Daniels cieszył się, że nie musi mnie oglądać.
W klubie było tyle
papierkowych spraw do nadgonienia, że postanowiłam skupić się nad tym, do czasu
aż nie zdecyduję co dalej. O ciąży na
razie nikomu nie mówiłam, uznałam, że tak będzie lepiej, po co wszystkich
wtajemniczać skoro nie wiadomo jak się to potoczy.
Żyłam w takim letargu
przez te miesiące spędzone z Rolly’m, że zupełnie odzwyczaiłam się od takich
rzeczy jak przepychanki Joe’go z kelnerami klubu, problemów moich przyjaciółek
w co ubrać się na kolejnego wieczornego grilla, czy chociażby codzienne
problemy osób mi bliskich. Czułam się jakby oderwana od nich i nie wiedziałam
czy będą skłonni na nowo przyjąć mnie w swoje kręgi. Sporo spraw zaniedbałam i
sporo musiałam nadrobić. Mój najmłodszy brat Mett wyjechał na studia z
internatem co wiązało się z tym, że należało wreszcie sprzedać dom po
rodzicach, raz, że nikt nie chciał w nim mieszkać, dwa, że był zbyt drogi w
utrzymaniu. Pit pomógł mi w wystawieniu domu, bo mi mimo wszystko przychodziło
to z wielkim trudem. Musiałam jechać tam i przygotować wszystko, pozabierać
meble i inne rzeczy. Nie za bardzo wiedziałam jak się do tego wszystkiego
zabrać, chciałam aby dom poszedł w dobre ręce bo wszystko co dobre w moim
życiu, wiązało się właśnie z nim.
Kiedy w weekend
wybrałam się do rodzinnego domu wraz z Pit’em i zabrałam się za porządkowanie
wszystkich rzeczy wspomnienia odżyły z taką siłą, że nie sposób było mi
się skupić na tym co robiłam. Weszłam do swojego dawnego pokoju, nikt z mojego
rodzeństwa nigdy go nie zajmował. Wszystko wyglądało tak jak w dniu mojej
wyprowadzki do Malibu, nawet biurko pozostawione w nieładzie dalej wyglądało
identycznie. Usiadłam na łóżku i wyjrzałam przez okno, widok wychodził prosto
na skrawek podwórza przy którym było wybrukowane boisko do gry w kosza. To od
mojego jak sądziłam ojca odziedziczyłam to zamiłowanie. Grywał z nami zawsze po
pracy żeby odreagować stresy podobnie jak ja dzisiaj. Miło było powrócić do tych chwil, kiedy
człowiek brnął przez życie do przodu nie oglądając się wstecz, popełniał tyle
pomyłek ile był w stanie i baczył na późniejsze konsekwencje. Umawiał się na
kilka randek tygodniowo, zakochiwał się w aktorach filmowych, mógł do późna
wałęsać się po tak dobrze znanej okolicy a przede wszystkim, mógł pozwolić
sobie na to aby bezkarnie smutek i radość następowały we łzach.
Moje rozmyślanie
przerwały dobrze mi znane dźwięki wydobywające się z pianina. To Pit uderzał w
klawisze wystukując rytm utworu „Do Elizy”, jakże uwielbianego przez moją mamę.
Czasami miałam już dość kiedy tak wygrywała w kółko tą samą melodię, zamykałam
się w pokoju i zakładałam słuchawki podkręcając maksymalnie muzykę, ale dźwięk
pianina rozlegał się wszędzie. Pit uwielbiał kiedy mama grała, zawsze
powtarzał, że to muzyka dla jego uszu, często grywali razem. Teraz ja zeszłam
na dół i przysiadłam na wielkiej wyściełanej ławce przystawionej do pianina.
Zaczęłam z nim wygrywać tak znany a zarazem znienawidzony rytm. Nie wiem które
z nas bardziej odczuwało jej brak, ale chyba on. Tak dobrze ją rozumiał,
płynęła w nim przez tą muzykę, taka sama delikatność jaka niegdyś w mojej
matce. Gdy tak zatraciłam się w kolejnym utworze granym przez Pit’a poczułam
coś niesamowitego. Jakby coś zawładnęło moją duszą i dawało niezwykłe ukojenie
niczym balsam. Dopiero chyba teraz, gdy po raz pierwszy usiadłam do pianina od
czasu znienawidzonych prywatnych lekcji, na które wysyłała mnie mama pełna
optymizmu widząc
mnie w roli muzycznego
wirtuoza, dotarło do mnie dlaczego tak namiętnie wystukiwała rytmy uderzając w
klawisze. Czułam jak wszechmocnie ogarnia mnie taka lekkość umysłu jak nigdy
dotąd, muzyka owiała mnie swą łagodnością i sprawiła, że na sercu zrobiło mi
się cieplej, zupełnie tak jakbym pogodziła się ze swoim losem i była gotowa do
następnego poważnego kroku. Dwu dniowy pobyt w Hills pozwolił mi na dokonanie
zmian i uzmysłowienie sobie rzeczy najważniejszych dla mnie. Wiedziałam, że
Rolly zabrał coś więcej niż tylko siebie i nasze życie, zabrał też część mnie a
w zamian pozostawił namacalną cząstkę siebie. Chciałam ją zachować na zawsze.
Z tą właśnie nadzieją
opuściliśmy tak ukochane mi miejsce. Większość mebli przekazaliśmy do ośrodka
działającego na rzecz uzależnień młodzieży. Część zabrałam do siebie, kilka
szafek chciała Sue twierdząc, że jej się należały, a pianino, sprezentowałam
Pit’owi, stwierdziłam, że nikt nie zrobi z niego lepszego użytku niż on.
Wprawdzie do mieszkania Pit’a by się nie zmieściło, ale miał za miastem działkę
z małym domkiem i tam idealnie się wpasowało. Ten błysk w oczach Pit’a tak
bardzo mnie rozczulił, że po raz pierwszy cieszyłam się z podjętej przez siebie
decyzji.
Wieczorem pojechałam
do klubu żeby pomóc Joe’mu i Brad’owi, stanęłam wraz z Joe za barem, bo wszyscy
prawie kelnerzy byli na sali. Ruch był ogromny, ale to raczej nie był powód do
zmartwienia. Podczas nalewania piwa z dystrybutora, Joe zagadnął do mnie:
- Posłuchaj słońce, co
jutro robisz?
Roześmiałam się, coś
knuł, to było pewne.
- To zależy co masz mi
do zaoferowania.
Szybko podchwycił mój
dobry humor.
- Kochanie żebyś ty
wiedziała, co ja mam ci do zaoferowania.
- Dobra, nie
przeginaj, mów o co chodzi.
- Muszę odstawić jutro
samochód do warsztatu i ktoś musi mnie przywieźć.
Spojrzałam
podejrzliwie, co się stało, że mnie o to poprosił? A może najzwyczajniej w
świecie stęsknił się?
- No dobrze, skoro tak
ładnie prosisz.
- Super.
Pocałował mnie w policzek.
- Ale ja z powrotem
prowadzę.
Teraz to mnie
zdenerwował, znowu miałam przerabiać to samo? Joe czuł się pewnie w samochodzie
tylko wówczas kiedy sam prowadził.
- Przypominam ci, że
to mój samochód.
Uprzedziłam wielce
obruszona brakiem entuzjazmu w moje umiejętności.
- Słońce ja to
wszystko wiem, ale zdania nie zmienię, baba w samochodzie i to jeszcze z
ćwikiem w buzi, nic dobrego nie wróży.
Zmierzyłam go
ostrzegawczo wzrokiem, ale wiedział, że żartuję. Przez chwilę nawet zatęskniłam
za nim, ale przecież teraz miał Chelsea i synka, nie mogłam burzyć ich życia,
choć wiedziałam, że Joe dalej żywi do mnie uczucia. Kiedy zniknął za zapleczem,
Brad podszedł do mnie i zaczął się śmiać.
- Co? Już dopatrzył
się szansy na powrót do ciebie?
- Nie żartuj sobie, ma
rodzinę.
Brad stanął jak
wmurowany, to zbiło mnie z piedestału, dlaczego tak się we mnie wpatrywał? Czy
coś mnie ominęło? Chyba sporo.
- Ty nic nie wiesz?
- O czym?
- Miesiąc temu Joe
wrócił do pustego domu, Chelsea wyczyściła go dokumentnie, zabrała co jej,
zabrała co jego, a i zostawiła kartkę z
informacją, że nie ma jej szukać, bo Jake nie jest jego synem.
Przyznam, że takiej
bomby się nie spodziewałam. Nie dalej jak rok temu Chelsea błagała mnie o
interwencję u Joe’go w jej sprawie a tu takie coś. Sądziłam, że go kocha, że
jest dla niej kimś ważnym. Czy ja się kiedyś oduczę naiwności? Na pewno byłoby
to dla mnie korzystne, ale…
Mniejsza z ty, wyszło
po prostu na to, że zarówno ja jak i Joe byliśmy w równie podbramkowej
sytuacji, nie pozostało nam zatem nic innego jak tylko wspierać się wzajemnie.
Joe nie zachowywał się jakby spotkała go jakaś krzywda, ale Brad twierdził, że
jeszcze miesiąc wcześniej był wrakiem człowieka.
To był wspaniały
wieczór, na nowo odżyłam i byłam pełna wiary, że tak już pozostanie. Koło
północy w drzwiach klubu pojawił się Thorne. Od razu go zauważyłam, podobnie
jak on mnie.
W naszych spojrzeniach
było coś takiego…, sama nie wiem jak to nazwać, w zasadzie jeszcze tak na dobre
nie uporałam się z moją stratą a już moje myśli zaprzątnięte były kimś innym?
Sama się nie poznawałam, ale w końcu zrzuciłam winę na buzujące mi hormony.
Ruch przy barze był
już nieco mniejszy, zamiast iść do stolika chłopaków z oddziału kiwnął im tylko
ręką, po czym usiadł przy barze. Podeszłam z uśmiechem i oparłam się o ladę:
- Co panu podać?
- Może na początek
siebie?
Zmieszałam się, Thorne
nigdy nie należał do odważnych kiedy chodziło o kobiety, tym razem mile mnie
zaskoczył swoją otwartością.
Z instrumentów
dochodziły dźwięki melodii „River Floks In you”. Wystawił rękę w moim kierunku
i powiedział:
- Zatańcz ze mną.
Podałam mu swoją i
wyszłam zza baru, w milczeniu przeszliśmy na środek parkietu, byliśmy w tym tak
naturalni jakbyśmy nigdy się nie rozstali.
Czy to możliwe, że moja miłość z Rolly’m była
jedynie snem a teraz przebudziłam się by na powrót znaleźć się w odpowiednim
dla siebie miejscu?
Zatraceni w swej
zadumie przesuwaliśmy się w wolnych rytmach muzyki przez całą noc, przez tłumy
ludzi przebijały się twarze moich wiernych przyjaciół, które z jakże wielką
aprobatą obserwowały to niesamowite zjawisko.
Jednego byłam pewna
tego dnia, że powróciłam do życia i świata,
którego zawsze byłam częścią i nieodzownie do niego należałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz