piątek, 14 lutego 2014

Rozdział XIII

XIII

Liczne kontuzje jak widać wpisane miałam w zawód. Powoli przyzwyczajałam się do skręconych nadgarstków, wystawionych stawów czy nawet postrzałów.
Potrzebowałam czasu, ale w końcu wskoczyłam w ten rytm całodniowej adrenaliny. Z ukrycia siedząc przy biurku, co jakiś czas zerkałam jak nie na Thorne’a to na Rolly’ego, zupełnie tak jakbym była pewna, że wspólnie coś knują. Właściwie to byłam więcej niż pewna, że tak jest. Powoli zaczynał męczyć mnie ten trójkąt.
Rolly co prawda nie zabiegał o moje względy, ale widziałam, że nie jest to dla niego komfortowa sytuacja. Musieliśmy jednak zachowywać pozory, przecież Rolly dał mi wolny wybór, przynajmniej ja tak to odebrałam, pytanie tylko czy jemu również dano taki wybór?
Im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej niepewnie się czułam. Moja własna rodzina mnie nienawidziła, tysiące oczu agentów doszukiwało się podstępu w moim zachowaniu, a do tego wszystkiego Daniels, którego nienawidziłam ze szczerego serca zwołał odprawę, ponieważ Thorne był na naradzie w sztabie.
Kiedy tak siedziałam przy długim stole, przed plazmowym ekranem wszystko do mnie wróciło. Miałam wrażenie, że każde jego słowo jest skierowane pod moim adresem, a wszelkie udzielane wskazówki mają na celu bym nie wyszła żywa z kolejnej akcji. Łapałam się na tym ,że mam obsesję na tym punkcie. Nie potrafiłam jednak uwierzyć w ani jedno jego słowo.
Po odprawie rozeszliśmy się, część poszła do szatni przygotować się do akcji, a pozostali poszli do J.T po sprzęt. Zadowolona byłam jedynie z faktu, że Daniels przegrupował nas na trzy oddziały, jednym dowodził Rolly, jednym ja a ostatnim Cole. Tym sposobem uniknęłam chociaż natarczywego milczenia ze strony Rolly’ego, bo chwilami zachowywał się tak jakbym wymordowała mu pół rodziny.
Po godzinie ruszyliśmy. Idąc przez oddział z niewiadomych przyczyn nie czułam się spięta jak do tej pory. Jechaliśmy w sam środek wojny – Kosowo. Mieliśmy ewakuować stamtąd stacjonującą tam naszą jednostkę. Walka rozgorzała tam do tego stopnia iż ONZ stwierdził, że nic tam po ich pokojowej organizacji. Wiadomo było nie od dzisiaj, że jak robi się bałagan, to nie ma chętnych , wtedy zawsze wysyłają nas do tak zwanego posprzątania, bo nikt inny się nie nadaje- podobno.
Cała akcja nie miała zająć wiele czasu, jednak  przedostanie się tam do naszych ludzi było nie lada wyczynem. Tam od zawsze z dala od cywilizowanego świata, toczyła się wojna, której nikt z nas nie rozumiał. Ale podobno nie musieliśmy rozumieć, nie do nas należało zadawanie pytań, mieliśmy robić swoje i najlepiej wrócić w jednym kawałku.
Dopiero kiedy wylądowaliśmy na miejscu dostałam ścisku w żołądku. To miejsce nie należało do przyjemnych. Uważnie słuchałam wskazówek Rolly’ego, bo te nigdy nie zawodziły. W końcu poszliśmy w teren.
Jak na pole walki, w obrębie gdzie wylądowaliśmy było nadzwyczaj cicho.
Wtedy to się stało, jakbym doznała retrospekcji, tego feralnego dnia, w którym wylądowałam w Libanie było tak samo spokojnie, a potem nas zaatakowano. Dostałam paraliżu, czułam, że nie mogę się ruszyć, nogi miałam tak sztywne jakby ktoś wylał na nie beton. Myślałam tylko o tym, żeby nie dać się złapać w pułapkę, kiedy stanęłam, wszyscy się zatrzymali, w uchu miałam słuchawkę, powiedziałam do niej:
- Rolly, musimy skorzystać z planu B.
- Dlaczego?
- Proszę cię, zaufaj mi.
Byłam w szoku, Rolly nie zaprotestował, usłyszałam w słuchawce rozkaz Rolly’ego:
- Przegrupować się.
Wszystkie trzy oddziały rozproszyły się i całe szczęście, dosłownie w chwili, w której zdążyliśmy zmienić kierunek, rozległy się strzały a w miejscu, w którym wcześniej staliśmy wybuchło C-4. Gdybyśmy zostali tam minutę dłużej, nic by z nas nie zostało.
Teraz musieliśmy jak najszybciej dostać się do naszych ludzi i wydostać się stamtąd. Miałam jednak przeczucie, że to nie koniec niespodzianek i nie pomyliłam się. Gdy udało nam się w końcu dotrzeć na miejsce, okazało się, że namiot naszej jednostki był pusty a nasi żołnierze leżeli tam martwi. Rolly mało nie dostał furii, wprawdzie tego nie okazał, ale widziałam ogień w jego oczach, nie był przyzwyczajony do porażek i nie znosił ich dobrze. Ciała były jeszcze ciepłe zatem spóźniliśmy się zaledwie parę minut, pewne było to, że ktoś ich ostrzegł.
Podobno historia lubi się powtarzać, tylko dlaczego zawsze tylko te jej dramatyczne wydarzenia?
Wróciliśmy z pustymi rękoma, podminowani i w podłych nastrojach.
 Czy po takiej akcji można dalej wierzyć, że to co się robi ma jeszcze jakiś sens?

Tego dnia, trudno było nam tę wiarę zachować, przez całą drogę powrotną żadne z nas nie odezwało się ani słowem i tylko Bóg jeden wie co tak naprawdę po głowach nam chodziło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz