XIII
Liczne kontuzje jak
widać wpisane miałam w zawód. Powoli przyzwyczajałam się do skręconych
nadgarstków, wystawionych stawów czy nawet postrzałów.
Potrzebowałam czasu,
ale w końcu wskoczyłam w ten rytm całodniowej adrenaliny. Z ukrycia siedząc
przy biurku, co jakiś czas zerkałam jak nie na Thorne’a to na Rolly’ego,
zupełnie tak jakbym była pewna, że wspólnie coś knują. Właściwie to byłam
więcej niż pewna, że tak jest. Powoli zaczynał męczyć mnie ten trójkąt.
Rolly co prawda nie
zabiegał o moje względy, ale widziałam, że nie jest to dla niego komfortowa
sytuacja. Musieliśmy jednak zachowywać pozory, przecież Rolly dał mi wolny
wybór, przynajmniej ja tak to odebrałam, pytanie tylko czy jemu również dano
taki wybór?
Im dłużej się nad tym
zastanawiałam, tym bardziej niepewnie się czułam. Moja własna rodzina mnie
nienawidziła, tysiące oczu agentów doszukiwało się podstępu w moim zachowaniu,
a do tego wszystkiego Daniels, którego nienawidziłam ze szczerego serca zwołał
odprawę, ponieważ Thorne był na naradzie w sztabie.
Kiedy tak siedziałam
przy długim stole, przed plazmowym ekranem wszystko do mnie wróciło. Miałam
wrażenie, że każde jego słowo jest skierowane pod moim adresem, a wszelkie
udzielane wskazówki mają na celu bym nie wyszła żywa z kolejnej akcji. Łapałam
się na tym ,że mam obsesję na tym punkcie. Nie potrafiłam jednak uwierzyć w ani
jedno jego słowo.
Po odprawie rozeszliśmy
się, część poszła do szatni przygotować się do akcji, a pozostali poszli do J.T
po sprzęt. Zadowolona byłam jedynie z faktu, że Daniels przegrupował nas na
trzy oddziały, jednym dowodził Rolly, jednym ja a ostatnim Cole. Tym sposobem
uniknęłam chociaż natarczywego milczenia ze strony Rolly’ego, bo chwilami
zachowywał się tak jakbym wymordowała mu pół rodziny.
Po godzinie
ruszyliśmy. Idąc przez oddział z niewiadomych przyczyn nie czułam się spięta
jak do tej pory. Jechaliśmy w sam środek wojny – Kosowo. Mieliśmy ewakuować
stamtąd stacjonującą tam naszą jednostkę. Walka rozgorzała tam do tego stopnia
iż ONZ stwierdził, że nic tam po ich pokojowej organizacji. Wiadomo było nie od
dzisiaj, że jak robi się bałagan, to nie ma chętnych , wtedy zawsze wysyłają
nas do tak zwanego posprzątania, bo nikt inny się nie nadaje- podobno.
Cała akcja nie miała
zająć wiele czasu, jednak przedostanie
się tam do naszych ludzi było nie lada wyczynem. Tam od zawsze z dala od
cywilizowanego świata, toczyła się wojna, której nikt z nas nie rozumiał. Ale
podobno nie musieliśmy rozumieć, nie do nas należało zadawanie pytań, mieliśmy
robić swoje i najlepiej wrócić w jednym kawałku.
Dopiero kiedy
wylądowaliśmy na miejscu dostałam ścisku w żołądku. To miejsce nie należało do
przyjemnych. Uważnie słuchałam wskazówek Rolly’ego, bo te nigdy nie zawodziły.
W końcu poszliśmy w teren.
Jak na pole walki, w
obrębie gdzie wylądowaliśmy było nadzwyczaj cicho.
Wtedy to się stało,
jakbym doznała retrospekcji, tego feralnego dnia, w którym wylądowałam w
Libanie było tak samo spokojnie, a potem nas zaatakowano. Dostałam paraliżu,
czułam, że nie mogę się ruszyć, nogi miałam tak sztywne jakby ktoś wylał na nie
beton. Myślałam tylko o tym, żeby nie dać się złapać w pułapkę, kiedy stanęłam,
wszyscy się zatrzymali, w uchu miałam słuchawkę, powiedziałam do niej:
- Rolly, musimy
skorzystać z planu B.
- Dlaczego?
- Proszę cię, zaufaj
mi.
Byłam w szoku, Rolly
nie zaprotestował, usłyszałam w słuchawce rozkaz Rolly’ego:
- Przegrupować się.
Wszystkie trzy oddziały
rozproszyły się i całe szczęście, dosłownie w chwili, w której zdążyliśmy
zmienić kierunek, rozległy się strzały a w miejscu, w którym wcześniej staliśmy
wybuchło C-4. Gdybyśmy zostali tam minutę dłużej, nic by z nas nie zostało.
Teraz musieliśmy jak
najszybciej dostać się do naszych ludzi i wydostać się stamtąd. Miałam jednak
przeczucie, że to nie koniec niespodzianek i nie pomyliłam się. Gdy udało nam
się w końcu dotrzeć na miejsce, okazało się, że namiot naszej jednostki był
pusty a nasi żołnierze leżeli tam martwi. Rolly mało nie dostał furii,
wprawdzie tego nie okazał, ale widziałam ogień w jego oczach, nie był
przyzwyczajony do porażek i nie znosił ich dobrze. Ciała były jeszcze ciepłe
zatem spóźniliśmy się zaledwie parę minut, pewne było to, że ktoś ich ostrzegł.
Podobno historia lubi
się powtarzać, tylko dlaczego zawsze tylko te jej dramatyczne wydarzenia?
Wróciliśmy z pustymi
rękoma, podminowani i w podłych nastrojach.
Czy po takiej akcji można dalej wierzyć, że to
co się robi ma jeszcze jakiś sens?
Tego dnia, trudno było
nam tę wiarę zachować, przez całą drogę powrotną żadne z nas nie odezwało się
ani słowem i tylko Bóg jeden wie co tak naprawdę po głowach nam chodziło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz