XII
Kiedy się przebudziłam
– stał nade mną Thorne. Rolly’ego nie było. Z niewiadomych mi przyczyn usuwał
się na bok zawsze kiedy w moim pobliżu znalazł się Thorne.
Rozejrzałam się. Byłam
w oddziałowym laboratorium. Nie pamiętałam nic, ani jak się tam znalazłam, ani
co tak naprawdę się stało. Z ręki wystawał mi wenflon, do którego podłączona
była kroplówka. Obraz miałam nieco zamazany a cała czułam się niezwykle obolała.
Spojrzałam na Thorne’a pytająco:
- Co się stało?
Przecież dostałam tylko w rękę.
- Kula uszkodziła
nerw, zaczęłaś tracić bardzo dużo krwi, nie można go było opanować.
W ustach czułam
niesmak. Pozostałości alkoholu najwyraźniej wymieszały się z podawanymi lekami.
- Podać ci coś?
- Chce mi się pić.
Uniosłam się na łóżku
a Thorne podał mi szklankę wody, była ohydna.
- Coś mi jeszcze
grozi?
Thorne spojrzał na
mnie jakby nie rozumiał pytania.
- Mówię o ręku.
- Nie, wszystko jest
już w porządku, ale poboli jakiś czas.
- Co z Cole’m?
- Nic mu nie jest.
Kula ledwo drasnęła powłokę skóry.
Na te słowa
pomyślałam, że kto się do mnie nie zbliży to dzieje się coś złego. Byłam
roztrzęsiona minionymi wydarzeniami, jednak jakiś wewnętrzny głos nakazywał mi
jak najszybciej się stamtąd „ulotnić”. Chwyciłam kabel kroplówki i wyrwałam go
z ręki razem z wenflonem, Thorne patrzył na mnie jak osłupiały.
- Kylie co robisz?
- Nie zostanę tu ani
minuty dłużej, chcę wrócić do domu i muszę zapalić.
- Twój dom wygląda jak
pobojowisko.
- Posprzątam.
Uniosłam się z łóżka i
zaczęłam się ubierać.
- Kylie bądź że
rozsądna.
- Jestem, dlatego
muszę stąd wyjść, tak mi właśnie podpowiada rozsądek.
Thorne westchnął
ciężko. Z wyrwanego śladu po wenflonie zaczęła lecieć krew, wytarłam ją
rękawem, po czym ubrana, zwarta i gotowa do wyjścia spojrzałam na niego, lekarz
stojący obok nie próbował oponować.
- Odwiozę cię.
- Będę wdzięczna.
Wyszliśmy z
laboratorium, idąc długim korytarzem, musieliśmy minąć oddział, na którym roiło
się od agentów. Rolly stojąc przy Colinie spojrzał na mnie, ale nie był
kompletnie zaskoczony widząc jak kieruję się do wyjścia. Thorne potulnie
wyszedł za mną i odwiózł mnie do domu, kiedy się zatrzymaliśmy, spojrzał na
mnie raz jeszcze. Wyszłam z samochodu bez słowa, rzeczywiście w domu wyglądało
fatalnie, bałagan był nie do ogarnięcia. Poczułam się bezradna, ukucnęłam na
podłodze i miałam ochotę krzyczeć.
Thorne wszedł tuż za
mną, spojrzał na mnie, ale nie powiedział ani słowa tylko mnie przytulił.
- Co jest ze mną nie
tak? Czego się nie dotknę obraca się w pył, mam już tego dosyć, rozumiesz? Nie
daję rady. Kiedy to się skończy?
- Chciałbym móc
odpowiedzieć ci na to pytanie, ale niestety nie znam odpowiedzi, nie powiem ci,
że jutro będzie ok. bo wiem, że nie będzie, nie wiem jak daleko są
rozprzestrzenione wojska Omally’ego(tak miał na imię syn Desperata),ani jak
długo potrwa ta wojna. Nie wiem czy zdołamy wyjść z niej cało i czy dzieci
zrozumieją naszą pracę. Nie wiem tego wszystkiego tak samo jak ty i też się
boję, boję się, że udało mi się ciebie odzyskać a za chwilę mogę cię znowu
stracić, bo któreś z nas może nie przeżyć. Wiem tylko jedną rzecz – że nie chcę
do tego dopuścić.
Wtuliłam się w niego
bo to dawało mi ukojenie. Istotnie wojna, która się rozpoczęła mogła pociągnąć
za sobą wiele ofiar a jedyne co mogliśmy zrobić, to nie poddawać się.
Tydzień czasu
dochodziłam do siebie, Vicky i Jess pomogły mi uprzątnąć dom, bo ręka niestety
dalej nie była tak sprawna jak wcześniej. Dokuczały mi ostre bóle, ale jakoś
dawałam radę. O dzieciach nie miałam żadnych informacji, tak jak sądziłam, nie
mieli ochoty na spotkanie ze mną. Thorne twierdził, że wszystko u nich w
porządku, ale nie pytali o mnie, zupełnie tak jakbym rzeczywiście nie żyła.
Ochrona wokół domu
kręciła się dwadzieścia cztery godziny na dobę, miałam powoli tego dosyć, ale
tym razem nie protestowałam.
Dni mijały leniwie, z
Thorne’m spotykałam się praktycznie codziennie, było mi z nim dobrze, ale tak
nie do końca były dla mnie jasne zasady tych spotkań. Wieczorami owszem byliśmy
razem, ale w dzień zachowywaliśmy się w stosunku do siebie tak samo jak do
pozostałych. Coś mi to przypominało, ale w końcu przywykłam, nie można mieć
wszystkiego. Byłam zadowolona, że choć jakaś cząstka jego chce ze mną być,
chociaż nie wiedziałam tak do końca czym to było podyktowane.
Rolly praktycznie się
do mnie nie odzywał, chyba, że musiał. Czułam różnicę i to kolosalną, nic nie
wyglądało jak dawniej mimo, że ludzie zaakceptowali mój powrót. Dalej jednak
byli w stosunku do mnie jacyś podejrzliwi, zupełnie tak jakby się obawiali, że
to kolejna gra i znowu zniknę. W klubie bywałam coraz częściej i coraz lepiej
się tam czułam. Przejęłam większość swoich obowiązków sprzed mojego zniknięcia
i zaczęłam coraz więcej czasu tam spędzać. Do firmy nie wróciłam, chociaż
odzyskałam swoje udziały, ale postanowiłam, że Connie lepiej wszystko ogarnie,
ja jedynie podpisywałam się na ważniejszych dokumentach.
Za którymś razem kiedy poszłam na kawę z
Mark’iem do przy szpitalnego baru, weszła Sue Ellen. W pierwszej chwili na mój
widok zemdlała, kiedy po chwili Mark’owi udało się ją ocucić, wpadła w
histeryczny szał. Najpierw przez krótką chwilę patrzyła na mnie z
niedowierzaniem, aż w końcu przemówiła:
- Mark, powiedz mi, że
to nieprawda.
Zaczęła jakoś szybko
oddychać jakby za chwilę znowu miała zemdleć.
- Powiedz, że za
chwilę się obudzę i ona zniknie.
Mark spojrzał na mnie
i chyba chciał się uśmiechnąć, ale z fasonem utrzymywał powagę na twarzy.
- Nie Sue, to ci się
nie śni. Kylie żyje.
Sue była wściekła i
wcale się z tym nie kryła, miała nadzieję już nigdy mnie nie zobaczyć a oto
siedziałam teraz przed nią bardziej żywa niż kiedykolwiek.
- Jak mogłaś?
- Sue, nie rób scen,
jesteśmy w miejscu publicznym.
Mark próbował ją
uspokoić.
- Mam to gdzieś, po co
ty w ogóle wróciłaś? Przez pięć cholernych lat nie mogłam uporać się z twoim
duchem, tak jakby ziemia nie dość głęboko cię pochowała, a teraz kiedy wreszcie
się uporałam ze wszystkim i odzyskałam co mi się należy ty się pojawiasz!
- Nie chcę ci nic
odebrać.
- Wszystko co było dla
mnie ważne odebrałaś mi lata temu, teraz zostały jedynie ochłapy.
Wstała i bez słowa
wyszła , spojrzałam na Mark’a ale mimo tego co usłyszałam, z niewiadomych
przyczyn potrafiłam zachować chłodny dystans. Uśmiechnęłam się przez łzy:
- No, przynajmniej raz
w swoim życiu była szczera.
- Nie przejmuj się.
- Wiem, gorsze rzeczy
już od niej słyszałam, idzie się przyzwyczaić, idziemy?
- Już?
- Muszę wracać do
pracy.
- Jasne.
Mark wyjął z kieszeni
dziesięciodolarówkę i zostawił na stoliku, wyszliśmy z baru i pożegnaliśmy się
przy nim, Mark wrócił do szpitala a ja wsiadłam do samochodu. Coś jednak nie
dawało mi spokoju, czułam wewnętrzny niepokój. Bardzo ostrożnie ruszyłam i
przezornie włożyłam słuchawkę do ucha. Zerknęłam w lusterko. Z zatoczki bardzo
powoli wyjechał samochód, mogłabym przysiąc ,że już go wcześniej widziałam.
- Colin słyszysz mnie?
Zerknęłam do magazynku
mojej beretty.
- Chyba mam
towarzystwo, wyjeżdżam spod szpitala i kieruję się w waszą stronę.
- Zrozumiałem.
Nie przyspieszałam,
samochód za mną również nie zmienił tempa, wtedy słuchawce usłyszałam głos
Rolly’ego.
- Jedź objazdem,
będziemy tam czekać.
- To dłuższa droga.
- Ale przynajmniej nie
ma tam skarpy, z której może cię zepchnąć.
- Zrozumiałam.
Zjechałam na boczny
pas, w bocznym lusterku zauważyłam, że z parkingu dwie przecznice dalej
wyjechał kolejny samochód, równie znajomy.
Wzięłam z siedzenia
swoje skórzane rękawiczki i ubrałam je, gdyż czułam jak dłonie zaczynają mi
ślizgać się na kierownicy. Przez okulary słoneczne, w których miałam
zamontowaną kamerkę, spojrzałam celowo w lusterka.
- Mam obraz.
Usłyszałam głos
Colin’a.
- Skanuj szybciej ten
obraz bo zbliżam się do celu a nie chciałabym przez te okulary wylądować na
cmentarzu, nic prawie przez nie nie widzę.
- Jasne, sekunda.
W tym samym momencie z
wielkiego rozpędu uderzył we mnie samochód, okulary spadły.
Głową uderzyłam o
kierownicę, ale pędem wybiegłam i
ostrzelałam samochód, który we mnie uderzył. Nie minęła minuta i podjechały
nasze oddziałowe wozy, przekulnęłam się
w stronę kolejnego drzewa i oddałam kolejny strzał. Z oddali zauważyłam
Rolly’ego, strzelał karabinem przed siebie a ludzie Omally’ego padali jeden po
drugim. Idiotka, widząc go poczułam się pewniej i ruszyłam w jego stronę nie
zauważając tym samym, że tuż za mną czai się jeden z „bandytów”. Zamachnął się
na mnie potężną gałęzią, to zwaliło mnie z nóg, zawyłam. Ból promieniował
wszędzie, nie mogłam się podnieść, Kim wycelowała mu prosto w serce i podbiegła
do mnie.
- Kylie! Możesz się
ruszać?
Resztką sił odpowiedziałam.
- Nie.
- Cholera, Rolly!!
Rolly podbiegł szybko
do mnie i odłożył karabin:
- Gdzie cię boli?
- Plecy, całe.
Włożył powoli rękę pod
moje plecy, syknęłam.
- Boli.
- Wiem, ale jeśli
teraz ci tego nie nastawimy, to do końca życia będziesz kaleką, Gino!!
Gino szybko podbiegł i
uklęknął przy mnie.
- Nastawiamy.
Gino spojrzał
niepewnie na niego, po czym na Kim.
- Nie mam morfiny,
pakowałem się w biegu.
- Da radę bez.
Gino spojrzał na niego
błagalnie zupełnie jakby chciał mu za wszelką cenę wbić do głowy, że to ból nie
do opisania. Ale Rolly był nieugięty, zwłaszcza w sprawach dotyczących
wytrzymałości bólowej, dla niego nie było zmiłuj.
Widząc opór Gina,
spojrzał na niego poważnie.
- To rozkaz.
Gino spojrzał na mnie,
leciały mi łzy, kiwnęłam głową na tak, ale nie był zadowolony.
- To rzeź, mam
nadzieję, że znasz ją tak dobrze jak twierdzisz.
Rolly wziął kawałek
grubego patyka i wepchnął mi go między zęby żebym z bólu nie połknęła języka,
skinął na Gina zaraz po tym jak ujął mnie z całej siły za nadgarstki, Gino
chwycił mnie za uda i z całej siły szarpnął, wrzasnęłam tak głośno, że chyba
cały las mnie słyszał. Z bólu w jednej minucie poczułam nachodzącą gorączkę,
ale po chwili ból ustąpił, Gino spojrzał na mój mdlejący wzrok:
- Kylie, w porządku?
Kiwnęłam głową a ten
spojrzał na Rolly’ego, to prawda, że nikt nie znał mnie lepiej od niego,
doskonale wiedział co jestem w stanie przetrzymać a co nie, nigdy nie naraziłby mnie na ryzyko, z którym bym
sobie nie poradziła.
- Musisz się ruszyć,
możesz?
- Chyba.
- Spróbuj.
Rolly podepchnął swoje
kolana pod moje plecy i pomógł mi wstać. Nie mogłam uwierzyć, jeszcze pięć
minut temu nie mogłam się ruszyć a teraz stałam o własnych siłach. Spojrzałam
na Gina i mrugnęłam do niego.
- Musisz mnie tego
nauczyć.
- Napędziłaś mi stracha.
Gino i Kim zeszli do
pozostałych a ja dopiero teraz poczułam, że Rolly popuszcza swój ciepły uścisk
zaciśnięty na moich udach i rękach. Spojrzałam na niego, kiedy mnie puścił,
poczułam się taka pusta i rozdarta, rozdarta pomiędzy poczuciem obowiązku
skierowane do Thorne’a a chemiczną zależnością, która mimo wszystko łączyła
mnie z Rolly’m.
- Dziękuję.
Powiedziałam a on
skinął głową. Nie rozumiałam w tym wszystkim tylko jednego, jeśli żywił do mnie
jakiekolwiek jeszcze uczucia, to dlaczego z taką łatwością mnie odtrącił?
Niestety tego się od niego nie dowiedziałam, miałam jedynie nadzieję, że z
czasem poznam odpowiedź.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz