piątek, 14 lutego 2014

Rozdział X

X

Kiedy rano się obudziłam Thorne’a już nie było. Na poduszce leżał krótki liścik, że czeka na oddziale.
Przebudzenie się po takiej nocy zabrało mi ledwie parę krótkich chwil i już byłam gotowa do wyjścia. Jedna rzecz jednak nie dawała mi spokoju – mój ojciec. Czułam, że już czas żeby złożyć mu wizytę. Niestety takiego obrotu końcowego sprawy nie przewidziałam.
Podjechałam pod dom ojca a przed nim zauważyłam Jen pielęgnującą jak zwykle swoje grządki, uśmiechnęłam się do siebie, po czym wyszłam z samochodu i wolnym krokiem skierowałam się w jej stronę. Zatrzymałam się w połowie podjazdu, usłyszała moje kroki i obróciła się w moją stronę, podniosła się i przetarła oczy, spojrzała raz jeszcze i wtedy z ręki wypadła jej łopatka, którą trzymała.
- Kylie?
Zapytała jakby nie dowierzała własnym oczom, przybliżyłam się bardziej.
- To ja.
Podeszła do mnie i bezceremonialnie mnie spoliczkowała, wszystkiego bym się po niej spodziewała, tylko nie tego.
- Jak mogłaś?! Twojemu ojcu omal serce nie pękło z rozpaczy a ty…, stajesz tu ot tak?
Miała rację, nie zasłużyli sobie na to.
- A twoje dzieci?! Jak mogłaś je zostawić? Penny przez dwa lata przesiadywała dzień w dzień u psychologa, bo świat jej się zawalił, o Michael’u nie wspomnę! A teraz stajesz przede mną i…
Musiało ją być słychać w domu bo drzwi nagle się uchyliły, poleciały mi łzy na jej słowa i właśnie wtedy na progu zobaczyłam mojego ojca. Nie byłam w stanie już jednak nic powiedzieć po tym co usłyszałam, ojciec spojrzał na mnie i uśmiechnął się, mimo to nie byłam pewna czy nie otrzymam kolejnego policzka.
- Cześć tato, czy chociaż ty mnie wysłuchasz?
- Żyjesz córeczko, coś mi podpowiadało, że nie dałabyś się tak łatwo zabić, jesteś na to za silna.
Łzy leciały mi po policzkach już całym potokiem.
- Ale za słaba chyba żeby żyć bez ciebie.
Wystawił ręce a ja wpadłam mu w objęcia.
- Wejdźmy do domu, nie płacz, najważniejsze, że żyjesz.
- Przepraszam cię, ja naprawdę nie miałam na to wpływu, uwierz mi, gdyby było inne rozwiązanie, na pewno bym z niego skorzystała.
- Wiem, znam cię, nie zostawiłabyś rodziny bez powodu, wybacz Jen, trochę ją poniosło, ale sama rozumiesz, nie było nam łatwo.
- Zasłużyłam na to.
- Nie pleć bzdur, chodź do środka.
Weszliśmy do środka, usiadłam na kanapie i zapaliłam papierosa.
- Napijesz się czegoś?
- Nie dziękuję, muszę jechać do pracy.
- A teraz na spokojnie opowiedz mi co się stało.
Westchnęłam, no i opowiedziałam mu ze wszystkimi możliwymi szczegółami wszystko co się stało.   Jen naprawdę była na mnie zła, nie przyszła do salonu ani razu, chociaż wiedziałam, że stoi tuż za ścianą i przysłuchuje się naszej rozmowie. Gdy skończyłam spojrzał na mnie pełen współczucia.
- A co z dziećmi?
- Jeszcze się z nimi nie widziałam, nie miałam odwagi.
- Nie śpiesz się.
Kiwnęłam głową, po czym wstałam.
- Zjesz z nami dzisiaj kolację?
- To chyba nie jest dobry pomysł tato.
Ale wtedy usłyszałam głos Jen.
- Zaczekaj Penny…
Na dźwięk tego imienia obróciłam się szybko i w drzwiach zobaczyłam swoją córkę. Nasze oczy spotkały się ze sobą.
- Mama? To niemożliwe, ty nie żyjesz, widziałam cię w trumnie.
- Penny zaczekaj…
- Nie!  Opłakiwałam cię tyle czasu, a ty nigdy nie umarłaś, jak mogłaś nas zostawić?! Nie chcę cię znać, zostaw mnie, po co w ogóle wróciłaś?!! Nienawidzę cię!!!
Wybiegła z domu a ja stałam jak posąg. Jej słowa rozdarły mi serce ale w głębi duszy rozumiałam ją. Nie było wytłumaczenia na to co zrobiłam, Jen ubrała kurtkę i wybiegła za nią. Ojciec spojrzał na mnie i pogładził po ramieniu:
- Spokojnie, musi ochłonąć, Jen się nią zajmie, Penny jej ufa.
Spojrzałam na ojca z żalem.
- Mi też kiedyś ufała.
Spojrzałam na niego, po czym wyszłam z domu, ale zamiast na oddział, udałam się na miejsce, w którym niegdyś lubiłam przesiadywać – nad rzeką.
Usiadłam na brzegu i w myślach odtwarzałam minione wydarzenia, najpierw policzek od Jen a później krzyczącą Penny, że mnie nienawidzi. Nie to żebym się tego nie spodziewała, ale mimo wszystko chyba liczyłam na jakiś cud.

Człowiek to takie stworzenie, które nawet w obliczu niebezpieczeństwa – łudzi się, że uda mu się zmienić bieg wydarzeń. Ja chyba też się łudziłam, niestety jak widać z miernym skutkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz