wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział X

X

Kiedy następnego dnia rano weszłam do klubu, przy barze równiutko w rzędzie siedzieli: Joe, J.T, Gino i Red. Brad stał za barem. Początkowo chciałam przemknąć gdzieś bokiem, ale w końcu do odważnych świat należy. Joe od razu mnie zauważył, Brad również.
- Witam panów.
Powiedziałam i weszłam za ladę żeby schować pod nią rachunki.
- Przeszkadzam w obradach?
Powiedziałam dziarsko, Thorne uśmiechnął się a Joe od razu to podchwycił:
- Co to za obrady bez ciebie kochanie.
- Zachowuj się, gdzie zgubiłeś swoją dziewczynę?
- Pożyczyłem ją Bobbie’mu, bo mi popsuł się samochód a chciała jechać do miasta.
Na to J.T uśmiechnął się:
- Lepiej jej pilnuj, jest bardzo ładna.
Nalałam sobie kawy i bacznie przysłuchiwałam się tej rozmowie. Brad tylko się podśmiechiwał.
- Ładne dziewczyny mają to do siebie, że nie da się ich upilnować.
Thorne chrząknął i spojrzał na Joe’go:
- Zrobiłeś się ekspertem?
- Nie, miałem ładną żonę.
Joe mrugnął do mnie a Thorne od razu przeniósł swój wzrok na mnie.
- Idę popracować.
Poszłam do biura a zaraz za mną udał się Joe i Brad. Gino i Red wyszli a Thorne spojrzał na J.T:
- Dobrze ją znasz?
- Kylie?
Skinął głową.
- Poznałem ją jakieś cztery lata temu w szpitalu wojskowym pamiętasz jak złamałem rękę?
- Pamiętam.
- Właśnie wtedy.
- Co tam robiła?
- Nie chciała o tym  mówić ,a ja nie drążyłem, chociaż w duchu chciałem dorwać gościa, który jej to zrobił, wyglądała… , Jezu, tego nie da się opisać słowami, zagadywałem ją i rozśmieszałem, zaczęła się trochę otwierać, ale nigdy nie powiedziała mi co się stało mimo, że  się zaprzyjaźniliśmy.
- A Joe?
- Właściwie go nie znam, ale obiło mi się o uszy, że to kawał skurczybyka.
- Dlaczego?
- No wiesz nie mi to oceniać bo przeciwności się podobno przyciągają, ale to na pewno nie był facet dla niej.
- Ona dowodziła CBC?
- Tak, nie wiedziałeś?
- Nie spodziewałem się kobiety na takim stanowisku.
J.T uśmiechnął się.
- Jest naprawdę dobra, szkoda, że odeszła, widać, że była z nimi zżyta i ciężko to znosi.
- Powiedziałbym, że nie źle.
- To pozory, ale ja dobrze ją znam, maskowanie się opanowała do perfekcji.
Poklepał Thorne’a po ramieniu, po czym wstał.
- Nic szefie, idę się rozłożyć ze sprzętem.
Thorne kiwnął głową, ale chyba moja osoba nie dawała mu spokoju. Być może chciał po prostu dowiedzieć się wszystkiego o swoim poprzedniku, ale jeszcze tego wieczora usiadł do komputera na oddziale i zaczął czytać moje akta. Faktem było, że wyczytał z nich jedynie to, co było odtajnione, ale próbując ustalić z jakiego powodu byłam parę lat temu w szpitalu, zawołał Colin’a:
- Colin.
- Tak?
Colin był ich informatykiem, chyba najlepszym jakiego kiedykolwiek miało CIA.
- Możesz się dostać do szpitalnych kartotek?
- Jasne, co potrzebujesz?
Pochylił się nad jego komputerem:
- Akt byłego szefa CBC.
Colin uśmiechnął się:
- Pani Masters?
- Jeśli dobrze usłyszałem to Hopper.
- To ta sama osoba, wierz mi, Hopper to nazwisko po mężu, jest co czytać, też zajrzałem.
- I co znalazłeś?
- No akta ma imponujące, ale dopiero od czterech lat.
- A wcześniej?
- Jakby w ogóle nie istniała.
- Co ty mówisz?
- Jej życiorys figuruje do niecałych osiemnastu lat i potem od niecałych dwudziestu.
- A te dwa lata pomiędzy?
- Puste, jakby w ogóle nie istniała, mimo, że posiada dyplom ukończenia Akademii Policyjnej.
Thorne spojrzał na niego podejrzliwie.
- O mam, to jej karta lekarska, ale wątpię żebyś coś znalazł, głównie dane ginekologiczne.
- Dzięki.
Thorne zaczął przeglądać moją kartę, w której istotnie poza opisami po jakiś akcjach, gdzie zdarzało mi się oberwać, były same ogólniki. Jego wzrok jednak przykuła wzmianka o ciążach, gdzie wyczytał: liczba ciąż- 3, liczba poronień- 2, liczba porodów- 1(syn Mickey zmarł w trzecim miesiącu życia w skutek niewydolności krążeniowej).
Odsunął się od komputera i oparł się we fotelu, był dziwnie zamyślony, właśnie wówczas do jego gabinetu wszedł Joe:
- Raport zostawiłem u J.T, mogę iść?
Thorne ocknął się:
- Jasne, acha Joe…
- Tak?
- Wiedziałeś, że Kylie poroniła?
Joe spojrzał poważnie.
- Wiedziałem.
- Nie wiesz dlaczego?
- Gdyby zapytał o to kto inny powiedziałbym ,że to nie jego sprawa, ale w końcu jesteś moim szefem, raz poroniła bo coś było nie tak, drugi raz przeze mnie, przyszedłem naćpany i mnie poniosło, pokłóciliśmy się i doszło do rękoczynów.
- Zabiłeś własne dziecko?
Thorne nie krył oburzenia.
- Posłuchaj, ja już za to odpokutowałem, do końca życia będę to dźwigał, Kylie to cudowna kobieta, zapewni ci taki odlot jak żadna, ale dziecka ci nie da. Lekarz twierdził ,że nawet gdyby się to nie stało i tak nie donosiłaby ciąży.
- Więc postanowiłeś spisać ją na straty?
- To nie tak, posłuchaj nie chcę do tego wracać.
Thorne wstał i spojrzał na niego:
- Wiesz co? Dobrze, że jesteś moim kumplem, bo inaczej dałbym ci w ryj, faktycznie, lepiej już idź.
Joe spuścił głowę i poszedł a Thorne chwycił za telefon i z kartki wykręcił numer do mnie, odebrałam:
- Halo?
- Kylie, tu Thorne, posłuchaj jest szansa żebyś się ze mną jutro spotkała?
Zamurowało mnie, w jakim celu Thorne chciał się ze mną spotkać? Przecież się nie znaliśmy, ale uprzedził moje pytanie:
- Wiesz, uzupełniam profile twoich pracowników i mam parę pytań natury psychologicznej.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, w życiu nie słyszałam, żeby ktoś tak oryginalnie kręcił.
- Dobrze, możesz przyjechać do mnie jutro wieczorem, koło siódmej będę w domu.
- To do zobaczenia.

Oboje rozłączyliśmy się i oboje równocześnie uśmiechnęliśmy się do siebie. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że z zupełnie innych powodów chce się ze mną spotkać a wręcz byłam pewna, że to nie profil moich ludzi chce uzgadniać, tylko mój własny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz