IX
Przez ostatnie cztery
lata robiłam wszystko aby zapomnieć o swojej przeszłości. Teraz kiedy jednak
sytuacja coraz bardziej się zmieniała i należało podjąć radykalne środki
ostrożności, musiałam siłą rzeczy powrócić myślami do niej i zrobić wewnętrzny
rachunek sumienia.
Nie miałam jeszcze
skończonych osiemnastu lat kiedy razem ze swoją paczką poszliśmy do szkoły
policyjnej, której zresztą nigdy tak naprawdę nie skończyłam, choć posiadałam
na to dokumenty.
W czasie jednego z
pierwszych treningów zostałam zauważona przez szefa jednostek specjalnych,
który werbował rekrutów i szkolił w ściśle tajnej jednostce podsekcji doskonale
wszystkim znanego CIA. Wyłapywali ludzi, którzy później mieli pracować jako
agenci rządowi, ale tym razem potrzebowali dobrze wyszkolonej kobiety.
Robert spodobał mi się. Wysoki, dobrze
zbudowany, niebieskie oczy i…ten jego głos, taki jakby ochrypły, ale tak bardzo
męski. I oto ja stanęłam przed nim: niepozorna szatynka o niebieskich oczach,
może i nienajgorszą figurą, ale…co za wstyd – dziewica!!
Nie uważałam żeby było we mnie cokolwiek co
przykuło by uwagę takiego faceta.
A jednak, kiedy
zaproponował roczny na początek „kontrakt”, nie wahałam się ani chwili.
Idiotka, kompletnie straciłam czujność, zapomniałam o wszystkim czego mnie
uczono na treningach. Ta jedna nieprzemyślana decyzja zniszczyła mi całe życie.
Zabiła we mnie wszystko co… było dla mnie ważne.
Gdybym się sprawdziła
w tych akcjach miałam powrócić do policji ale tym razem w charakterze dowódcy
mojego oddziału, gdyż taki dostaliby odgórny nakaz.
Na akcje wysyłano mnie
coraz częściej. Początkowo Robert brał udział w każdej akcji, tak jakby chciał
mnie nadzorować, ale z czasem coraz rzadziej ruszał się ze sztabu. Nie
przeszkadzało mi to, bo po prostu uznałam, że ufa mi na tyle iż mogę sama
dowodzić cztero czy nawet dziewięciu osobowym oddziałem. Dowartościował mnie.
Czułam się mocna i na tyle rozgarnięta, że po prostu mi ufał. Wiedzieliśmy z
czym wiąże się praca agenta. W razie schwytania, nikt nie przyznałby się, że
kiedykolwiek nadzorował akcje, w razie wpadki rząd zaprzeczyłby, że ma z nami
coś wspólnego. Byliśmy tak zwanymi uśpionymi agentami, bo wysyłano nas jedynie
na akcje wysokiego ryzyka, na co dzień prowadziliśmy normalne życie.
Pod koniec sierpnia po
raz ostatni zostałam wezwana. Mieliśmy o świcie ruszyć do Libanu i odbić
stacjonującą tam jednostkę. Uważałam, że to banalnie proste i chyba ta pewność
siebie mnie zgubiła. Na miejscu okazało się, że to zasadzka. Naszego oddziału
nie było w umówionym miejscu, za to my zaraz po wylądowaniu zostaliśmy
schwytani przez libańskich żołnierzy. Samolot został wysadzony w powietrze a
całość została uwieczniona i przekazana amerykańskiemu rządowi. Chłopaków z
oddziału zabrano w inne miejsce, mnie też. Zostaliśmy wzięci z takiego
zaskoczenia, że nawet nie było opcji by w jakikolwiek sposób zareagować.
Umieszczono mnie w
jakiejś ciemnej piwnicy. Byłam tam zupełnie sama, odcięta od słońca, od świata.
Nie wiedziałam początkowo dlaczego nas rozdzielono, ale kiedy po miesiącu nikt
się o nas nie upomniał, moi koledzy zostali zastrzeleni. Nie wiem dlaczego mnie
jedną zostawili przy życiu. Może chcieli mnie jeszcze bardziej upodlić? Ale czy
było to możliwe? Nie wiem jak długo tam
byłam, ile czasu upłynęło, próbowali mnie złamać głodząc, torturując i gwałcąc.
Tak właśnie straciłam dziewictwo, w jakiś ciemnych lochach, nie wiadomo nawet z
kim. Zmieniali się po kilka razy dziennie. Na końcu przestałam płakać i
krzyczeć, bo nie było już po co. Cały świat o mnie zapomniał, było mi już
wszystko jedno. Wzorowy żołnierz, który nawet podeptany honorowo trzyma fason
ochraniając swój kraj. W imię czego pytam? Po co? Dla kogo? Nie zdradziłam do końca,
ale to co mi zabrano i tego czego mnie pozbawiono, nie miałam szansy już nigdy
odzyskać.
To prawda co ludzie
mówią. Śmierć jest prosta, życie jest trudne. Siedząc tam jak się później
okazało pół roku, błagałam Boga o łaskę, błagałam Boga o śmierć. Ale nie
przychodziła. Dlaczego nikt nie chciał skrócić mojej męki? Dlaczego nie mogłam po prostu stamtąd
odejść?
Bo byłoby to zbyt
proste?
Nie, bo najważniejsze
w życiu to się nie poddawać, nawet jeśli zawodzi nas wszystko to trzeba
wierzyć, trzeba wierzyć, że nagle coś się wydarzy, może nawet nieoczekiwanego.
Nie raz zwykły przypadek układa nam życie. Siedząc w tej ciemnej piwnicy tak
bardzo chciałam uwierzyć, że świat o mnie nie zapomniał, że ludzie, którzy
wysłali mnie tam na pewną śmierć, w końcu sobie o mnie przypomną. Przecież nie
mogli być tak okrutni by dać mi tam umrzeć, ale wiedziałam, że czasem tak się
zdarzało. Tu był sam środek pieprzonej wojny, nikt nie chciał się tu pchać. A
jednak. Kolejnego dnia, kiedy po raz kolejny otworzyły się drzwi, przymknęłam
oczy, chciałam by było już po wszystkim. Skuliłam się w kącie bo o chodzeniu
nie było mowy, ostatnie dni dosłownie czołgałam się po podłodze. Usłyszałam
strzały, dwóch ludzi z hukiem sturlało się po schodach. Zmrużyłam oczy, ale
światło bijące z góry oślepiło mnie. Tyle czasu w ciemnościach zrobiło swoje.
Inną sprawą było to, że ja po prostu bałam się spojrzeć. Usłyszałam, że ktoś
zbiega po schodach. Zbliżał się w moim kierunku ,po chwili dotknął ręką moich
włosów, myślałam, że spalę się ze wstydu, przecież nie dawali mi się prawie
myć, czasami obmywałam twarz zżółkniętą wodą, którą dawali mi do picia.
Odruchowo docisnęłam się do ściany dalej nie patrząc.
- Kylie S. Masters?
Zapytał. Nie mogłam
uwierzyć, chciałam coś powiedzieć, ale po prostu jakbym straciła głos, a może
straciłam. Kiwnęłam potakująco głową. Było mi tak bardzo wstyd, że jakikolwiek
mężczyzna mógłby mnie oglądać w takim stanie.
- Nie zrobię ci krzywdy, zabiorę cię stąd.
Uchyliłam oczy, nie
wiem czy widywał już ludzi w gorszym stanie ale chyba nie zrobił mój widok na
nim najmniejszego wrażenia. Ale nie
byłam w stanie nawet patrzeć. On zresztą chyba podobnie bo widziałam, że
wypełnia tu po prostu swoją misję, taką samą jak ja miałam wypełnić pół roku
wcześniej. Dopiero kiedy pomógł mi wstać zobaczył moje chude nogi, a zaraz
potem nie mogąc utrzymać równowagi, po prostu runęłam przed nim na kolana,
jakby się ocknął.
- Jezu.
Schował swoją broń za
pas ostrożnie i wziął mnie na ręce,
zupełnie tak jakbym miała za chwilę się przełamać. Czułam jak unoszę się do
góry, czułam jego siłę kiedy tak wnosił mnie po tych stromych schodach.
Wtuliłam się w niego, bo obawiałam się mojej reakcji na światło – słusznie
zresztą. Wybiegł w końcu z budynku, usłyszałam strzały i dźwięk helikoptera.
- Osłaniać mnie!!
Jego głos w tym
hałasie był ledwo słyszalny, ale wszyscy jak na komendę szli prawie równo z nim
i strzelali. Musiał być chyba jakimś dowódcą, bo nikt nawet nie próbował się
sprzeciwiać. Położył mnie ostrożnie w helikopterze, chciałam mu podziękować,
ale nie byłam w stanie wykrztusić choćby jednego słowa. Lekarz zaczął pędem
podłączać kroplówki, mężczyzna, który mnie wyniósł szczelnie owinął mnie folią
a następnie kocem. Reszta pousiadała po
bokach, czułam jak helikopter unosi się w powietrzu, coraz wyżej. Na próżno
próbowałam otworzyć oczy, nie mogłam, a kiedy jeden z promieni słonecznych wpadł mimo woli do helikoptera, po prostu
resztkami sił zawyłam.
- Co się dzieje?
Dowódca zapytał.
Lekarz spojrzał na niego.
- To światłowstręt.
Odpowiedział a ten
skinął głową.
Kiedy w końcu
znalazłam się w wojskowym szpitalu, zaczęto doprowadzać mnie do ładu. Nie wiem
skąd później znalazła się tam Jesse, jakby wyrosła spod ziemi, a okazało się po
prostu pracowała dla nich od czterech miesięcy. Kiedy mnie ustabilizowano,
Jesse doprowadziła do ładu moje posiniaczone ciało. Ważyłam czterdzieści dwa
kilo! Nie byłam w stanie utrzymać się na nogach o własnych siłach. Jedzenie i
picie podawano mi kroplówkami, mój organizm wariował, bo żołądka to już chyba w
ogóle nie miałam. Uczyłam się na nowo chodzić…, pisać…, niekiedy nawet mówić.
Rehabilitacja trwała dla mnie wieczność. Nie dość, że pół roku wyjęto mi z
życiorysu, to kolejne tygodnie musiałam poświęcić na naukę życia, niczym
dorastające dziecko. Byłam silna, ale chwilami brakowało mi chęci. Czułam się
taka zmęczona. Jesse miała w sobie tyle cierpliwości, ale czasem musiała też
porządnie mną wstrząsnąć, bo miałam ochotę rzucić to wszystko w diabły.
Zgodnie twierdziłyśmy,
że w tym stanie do domu rodzinnego powrócić nie mogę. Siniaki było okropne a
dusza jeszcze bardziej pokaleczona. Jedyną osobą godną zaufania w tamtym czasie
był dla mnie Mark – ukochany lekarz i to właśnie on wziął mnie pod swoje
skrzydła bym zdołała dość do siebie pod fachowym okiem. Ja i Mark zaczęliśmy
żyć jak stare dobre małżeństwo. Razem ćwiczyliśmy, razem chodziliśmy na spacery
z jego niepokornym psem, rozmawialiśmy, aż w końcu… razem zaczęliśmy biegać.
Wkrótce odzyskałam formę i to wcześniej niż się spodziewałam.
Jeszcze tego samego
dnia podjęłam decyzję o kupnie własnego domu, w którym zresztą mieszkam do
dzisiaj. Wieczór, w którym się jednak pożegnaliśmy nie należał do łatwych,
zresztą do dzisiaj z tego powodu mam strasznego moralnego kaca. Po zjedzonej
kolacji Mark ukląkł przy mnie i oświadczył mi się. Przez cały ten czas pobytu u
niego nie zbliżyliśmy się do siebie fizycznie, więc tym bardziej jego
propozycja zwaliła mnie z nóg. Musiałam odmówić. Twierdził, że rozumie, ale czy
rozumiał? A jeśli tak, to dlaczego teraz po tylu latach nadal jest sam?
Kochałam Mark’a jak brata czy przyjaciela, byłam mu też bardzo wdzięczna, bo
dzięki niemu odzyskałam swoje życie. Ale wdzięczność nie była wystarczającym
argumentem by go poślubić.
Kiedy jeszcze leżałam
pod kroplówkami słyszałam, jak doglądające mnie na zmianę dowództwo szepcze
między sobą, że dadzą mi trochę odpocząć, ale w Libanie wykazałam się olbrzymią
odwagą a co najważniejsze, nie zdradziłam ich, więc kwestią czasu będzie kiedy
się o mnie upomną.
Od tej pory żyję w
niepewności, praktycznie wszystko co tej pory robiłam łącznie z klubem i moimi
związkami stanowiło dla mnie jedynie element przykrywki. Kiedy wróciłam na
oddział i zaczęłam kierować moimi ludźmi, miałam poczucie wewnętrznej winy, bo
jak można inaczej się czuć, okłamując wszystkich bliskich?
Kiedy dzisiaj rano Kim
zapytała mnie o powrót do pracy, zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę to nie
wiem kiedy będę mogła przestać kłamać i zmierzyć się w końcu z własnym
przeznaczeniem, które nieuchronnie zbliżało się do mnie wielkimi krokami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz