VII
Tego samego dnia
wieczorem, chyba już osiągnęłam apogeum mojego stanu. Siedziałam na tarasie na
leżaku i kończyłam dopijać butelkę wina. To co zrobił Will odebrałam chyba jak
zdradę, chociaż nie miałam prawa tak się czuć.
Gdy usłyszałam, że
ktoś wchodzi na taras odruchowo sięgnęłam po broń zrywając się z leżaka. Prawdę
mówiąc to ledwo trzymałam się na nogach. Kiedy w drzwiach tarasowych zobaczyłam
Will’a myślałam, że eksploduję:
- Mama nie nauczyła
cię pukać?
- Do tej pory nie
musiałem tego robić. Spodziewałaś się kogoś innego?
- Tak, diabła,
tymczasem przyszedł jego sługa, czego chcesz Will?
- Porozmawiać.
- Nie mamy o czym
rozmawiać.
- Od kiedy?
- Pomyślmy, może od
czasu jak zmajstrowałeś mojej siostrze dziecko?!
Nasze głosy weszły na
wysokie tony. Szarpnął mnie za rękę:
- Wysłuchaj mnie do
cholery!
Nie wiem co mnie
napadło, ale spoliczkowałam go. Przyjął to jednak z pokorą, otrząsnął się i
wbił we mnie swój wzrok.
- Milion razy cię
prosiłem o coś więcej, ale nie, ty posuwasz się tylko do takiej odległości,
która dla ciebie jest bezpieczna, gdy tylko byłem za blisko, wyrzucałaś mnie do
kosza niczym puszkę po coli.
Chociaż miał rację,
nie mogłam tego słuchać.
- A teraz masz do mnie
żal? O co?
- Ty nic nie rozumiesz
prawda? Nie masz pojęcia o mojej siostrze i przyjdzie dzień, kiedy będziesz się
modlił aby ktoś wymazał ci z pamięci wasze pierwsze spotkanie. A teraz się
wynoś, nie chcę na ciebie patrzeć.
Will stał jeszcze
chwilę i patrzył na mnie w taki sposób jakby ktoś otworzył mu oczy, tyle , że
było już za późno na zmiany. Odwróciłam się tyłem a po chwili usłyszałam
trzaśnięcie drzwiami. Choć było mi żal, nie uroniłam ani jednej łzy. Znałam swoją
siostrę na wylot. Od najmłodszych lat używała wszelkich dostępnych środków aby
zwrócić na siebie uwagę. Była zazdrosna i zaborcza, nigdy nie liczył się dla
niej nikt poza jej własną osobą. Wiedziałam, że tym razem jest podobnie, poszła
z Will’em do łóżka bo wykorzystała moment, kiedy ten był po kłótni ze mną.
Chciała zrobić mi na złość wiedząc, że Will nie jest mi obojętny, tymczasem
ostrze, które skierowała we mnie, odbiło się rykoszetem i trafiło w nią.
Czego jej brakowało?
Nie wiem, pewnie też nigdy jej już nie zrozumiem, miałam jedynie nadzieję, że
to wydarzenie wreszcie ją zmieni i zacznie funkcjonować jak większość ludzi.
Nazajutrz rano obudził mnie dzwonek do drzwi, otworzyłam zaspana i zobaczyłam
Brad’a:
- Boże, czy w
dzisiejszych czasach już nikt nie używa telefonów?
- Wybacz, ale to ty
masz wyłączony telefon.
Wszedł do środka.
- Wiesz co? Jeśli tak
ma wyglądać moja emerytura, to wolę pracować.
- Posłuchaj jest
piątek.
- Wiem.
- No właśnie, chłopacy
postanowili zrobić zamknięta imprezę, dzisiaj popołudniu mają zjechać ludzie
Thorne’a, zresztą on też. Chcieliśmy go jakoś przywitać.
- O, a od kiedy to
tacy wylewni się staliście?
- Jesteś złośliwa?
Uśmiechnęłam się.
- Nie, po prostu
szczera.
- Tu mamy grupę
muzyczną, zajmiesz się tym? Ja skoczę do hurtowni a ty wypisz czek.
- Coś jeszcze?
- Coś cię gryzie?
- Owszem.
- Co takiego?
- Nie piłam jeszcze
kawy.
- Rozumiem, już mnie
nie ma.
Brad wyszedł a ja
stanęłam przy blacie w kuchni i włączyłam ekspres, choć nienawidziłam kawy z
ekspresu.
Jeszcze do wczoraj
zastanawiałam się czy odchodząc z policji postąpiłam właściwie, ale po tym jak
Brad przedstawił jak bardzo zaoferowani są wszyscy tym, że Thorne ma ich
przejąć, nie miałam złudzeń.
Po południu pojechałam
po zakupy, bo lodówka świeciła pustkami. Gdy wróciłam i podeszłam do drzwi żeby
je otworzyć, ktoś dotknął mojego ramienia, podskoczyłam. Gdy się obejrzałam
zobaczyłam J.T.
- J.T?
Odstawiłam torby i
rzuciłam mu się na szyję. J.T miał prawie dwa metry wzrostu, był murzynem o
solidnej posturze, ale za to uśmiech – małego dziecka. Gdy wyszczerzył swoje
białe zęby i obrócił mną dookoła, przypomniała o sobie moja rana. Lekko
syknęłam, ale od razu postawił mnie na ziemi.
- Wejdź, skąd
wiedziałeś gdzie mnie szukać?
- Mamy dobry wywiad.
- No tak, zapomniałam.
Kiedy przyjechałeś?
- Wylądowaliśmy przed
godziną i postanowiłem przyjechać prosto do ciebie, widzę, że nieco się
pozmieniało, Kylie którą ja pamiętam, nie dałaby mi podejść do siebie tak
blisko, prędzej wymierzyłaby we mnie ze swojej ukochanej beretty.
- Już słyszałeś ,że
odeszłam?
- No wiesz, właśnie z
tego powodu tu jesteśmy, Thorne przejął dowodzenie a my ostatnio mieliśmy parę
ciężkich akcji, musimy przeczekać.
- Słyszałam.
Spojrzałam na niego i
uśmiechnęłam się raz jeszcze, zapaliłam papierosa:
- Nie wierzę, tyle
czasu się nie widzieliśmy.
- O tuż to słonko,
tyle czasu a ty nadal nie rzuciłaś tego gówna.
Pokazał na papierosa:
- Nie, tylko nie
zaczynaj znowu zrzędzić.
- Poczekaj, dopiero
zacznę.
Zaczął się śmiać.
- Nic, będę się
zbierać, chciałem się tylko przywitać, ale liczę, że spotkamy się w twoim
klubie tak? Brad coś wspominał.
- Tak, mam taką
nadzieję.
J.T wyszedł a ja po
raz pierwszy od kilku tygodni uśmiechnęłam się szczerze do siebie, bo powrót J.T
sprawił mi olbrzymią frajdę. Poznaliśmy się w wojskowym szpitalu po mojej akcji
w Libanie. J.T chodził tam na rehabilitację ręki.
Spojrzałam na zegarek
i weszłam po schodach na górę z kubkiem kawy w ręku. Otworzyłam dużą garderobę,
która miała rozsuwane drzwi i zaczęłam przeglądać wiszące w niej sukienki. Tego
wieczora, postanowiłam zaszaleć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz