VI
Rozmawialiśmy z
Thorne’m całą noc, dosłownie o wszystkim, od dzieci począwszy a na pracy
skończywszy.
Wprowadził mnie nieco
we wszystko co związane z pracą aby jako tako ułatwić mi mój powrót. Byłam mu
wdzięczna bo tak naprawdę to obawiałam się, że wszyscy są przeciwko mnie.
Najgorsze dopiero mnie czekało i wiedziałam, że bez wsparcia, po prostu
polegnę.
Kwestia powrotu na
oddział była jeszcze perspektywą znośną, jednak w kwestii dzieci oboje zgodziliśmy się co do tego, że będzie
bardzo trudno. Penny była bardzo zżyta ze mną, zresztą Michael też, przez to
bardzo mocno przeżyli moją śmierć, nie było mowy o tym abym tak po prostu
wkroczyła na nowo w ich życie, ba – liczyłam się nawet z tym, że już nigdy może
się to nie udać. Tą kwestię musieliśmy pozostawić własnemu biegowi i wyczekać
na odpowiedni moment, niczego nie należało przyspieszać.
Co do mnie i Thorne’a,
to chyba zapragnęliśmy nadgonić stracony czas, tyle, że tak naprawdę to nie
wiedzieliśmy jak. Kiedyś spędziliśmy ze sobą tyle czasu a teraz, zachowywaliśmy
się niczym zawstydzone podlotki, które nie potrafią otwarcie mówić o swoich
uczuciach, pragnieniach i potrzebach.
Potrzebowałam Thorne’a
ale odnosiłam wrażenie, że on potrzebował też mnie. A może chciałam się łudzić,
że tak jest?
Człowiek uczy się żyć
każdego dnia od nowa i ja właśnie tak się czułam, mimo swoich przeżytych lat,
miałam wrażenie, że uczę się stawiać pierwsze samodzielne kroki.
Następnego dnia też
postanowiliśmy się spotkać, ale dopiero wieczorem.
To miał być ciężki
dzień, tak przynajmniej sądziłam.
Wstałam o 4.30 rano i
nie mogłam skupić się na niczym. Odprawa na oddziale miała być dopiero o 9.00
więc praktycznie miałam cztery i pół godziny, które nie miałam pojęcia na co
spożytkować. Minuty tak bardzo się wlokły a ja? Nie wiedziałam co ze sobą
zrobić.
W końcu o godzinie
szóstej wyszłam na spacer, długo jednak nie wytrzymałam w tej okolicy. Wróciłam
z powrotem i wsiadłam do samochodu, nie wiem dlaczego ale pojechałam prosto do
Mark’a. Czułam, że tak naprawdę to jemu pierwszemu powinnam była cokolwiek
wyjaśniać, nie miałam jedynie pewności co do tego czy on w ogóle miał ochotę
mnie oglądać. Podjechałam pod dom i zadzwoniłam do drzwi, nikt jednak nie
otworzył. W prawdzie dla niego nie było zaskoczeniem to, że żyję, ale na pewno
nie spodziewał się, że kiedykolwiek jeszcze mnie zobaczy. Skierowałam się z
powrotem do samochodu pełna żalu i już miałam wsiąść, gdy nagle tuż za mną
ustawił się samochód. Obróciłam się i spojrzałam. Wysiadł z niego Mark,
niepewnym krokiem podszedł do mnie z bardzo poważną miną. Miałam wrażenie, że
za chwilę uderzy mnie w twarz, dlatego przymknęłam oczy bo doskonale
wiedziałam, że sobie na to zasłużyłam. Obciążyłam jego sumienie na ponad pięć
lat a teraz wracam jakby nigdy nic z zaświatów. To było okrutne i podłe, ja
byłam podła, wykorzystałam go a teraz? Przyszłam po łaskę i przebaczenie licząc
na cud.
Staliśmy tak
naprzeciwko siebie – milczałam,… oboje milczeliśmy, łzy zaczęły świdrować mi po
źrenicach. Miałam ochotę rzucić mu się na szyję, przeprosić, wytłumaczyć,
podziękować. Znałam Mark’a całe życie, ale tym razem nie mogłam przewidzieć
jego reakcji, w życiu się tak nie czułam – zmieszana, tak to chyba było
właściwe określenie.
Nie wytrzymałam i odezwałam się pierwsza ,wolałabym co prawda
gdyby to on coś powiedział, ale…
- Wiem, że nie
spodziewałeś się mnie kiedykolwiek jeszcze zobaczyć, pewnie nawet nie masz na
to ochoty po tym wszystkim co ci zrobiłam…, ale…
Mark uśmiechnął się
jakby do siebie, po czym pokręcił głową.
- Co ty myślałaś
dziewczyno?
Zrobiło mi się głupio
niczym nastolatce, nie odpowiedziałam.
- Że wrócisz a ja…,
odwrócę się i pójdę? Przez ostatnie pięć lat, nie myślałem o niczym innym jak o
tym, by móc choć raz jeszcze cię zobaczyć.
Na te słowa wystawił
ręce a ja wpadłam mu w objęcia, wiedziałam ,że był szczery. Bardziej niż
ktokolwiek inny.
Jego uścisk był taki
pewny, wyczuwałam siłę, której nigdy wcześniej nie zauważyłam. Jeszcze przez
kilka chwil staliśmy przed domem w uścisku, kiedy w końcu spojrzał mi w oczy.
- Powiesz mi co się
stało?
- Tak, ze szczegółami.
Weszliśmy do środka,
miło było znaleźć się w tak dobrze znanym miejscu i poczuć się na nowo dobrze.
Wreszcie choć na moment mogłam nie czuć się napiętnowana, mogłam nie myśleć o
tym co czeka mnie za parę godzin. Szczegółowo opowiedziałam Mark’owi jak doszło
do zaistniałej sytuacji, to znaczy jak zwykle powiedziałam mu tylko tyle ile
mógł wiedzieć. Chyba zresztą już zdążył przyzwyczaić się do tego, choć mnie już
powoli męczyły te kłamstwa, krętactwa, niedomówienia. Miałam ochotę wreszcie
żyć tak jak inni ludzie, niestety doskonale wiedziałam, że jest to
niewykonalne. Jezu, ja nawet nie wiedziałam, czy tym razem nie znajdę się
naprawdę w trumnie.
Wreszcie skończyłam
swój wywód i wyczekiwałam jego reakcji.
- I co dalej?
- Żebym to ja
wiedziała, za dwie godziny cały oddział dowie się prawdy, krótko po nich
rodzina i pewnie dzieci.
- Zdajesz sobie
sprawę, że to ostatnie będzie najtrudniejsze?
- Wiem i tego obawiam
się najbardziej, dzieci nigdy mi nie wybaczą.
- Z czasem wybaczą,
nie wiem tylko ile tego czasu im będzie potrzebne.
- Na pewno nie mało,
liczę się z tym, jak wyjaśnić sfingowaną śmierć, jeśli nie można ujawnić
powodów jej sfingowania.
- Kiedy przyjdzie
odpowiedni moment, na pewno znajdziesz sposób.
- Mam nadzieję.
- A Joe?
- Widziałam się z nim.
Mark uśmiechnął się
jakby był tego pewien odpowiedzi jeszcze zanim zadał pytanie.
- Jak to przyjął?
- Lepiej niż sądziłam.
Zapaliłam papierosa,
bo czułam, że nie ubłagalnie zbliża się godzina, w której przyjdzie mi się
zmierzyć z całym światem.
- Joe chyba
najdotkliwiej to przeżył i dopiero teraz w zasadzie dotarło do mnie jakim
silnym uczuciem cię darzy.
Uśmiechnęłam się jakby
do siebie.
- Wiem, ale to stare
dzieje.
Mark kiwnął głową jakby mimo wszystko poczuł ulgę, spojrzałam
na zegarek i zrobiłam się nerwowa, spojrzał na mnie.
- O której ta odprawa?
- Za godzinę, pojadę
już, muszę się przebrać.
Wstaliśmy,
uśmiechnęłam się do Mark’a jak dawniej, wiem, że spragniony był tego uśmiechu.
- To nie jest nasze
ostatnie spotkanie prawda?
Wydawał się
zaniepokojony, gdy znalazłam się w pobliżu drzwi.
- Nie, jeszcze
będziesz miał mnie dosyć, tym razem już nigdzie się nie wybieram, obiecuję.
Chwyciłam za klamkę i
już miałam wychodzić, gdy zawołał:
- Kylie…
Obróciłam się.
- Tak?
- Cieszę się, że
wróciłaś.
Nie odpowiedziałam,
tylko skinęłam głową. Nie byłam pewna czy mogę stwierdzić to samo. Czekały mnie
same niewiadome i nie była to przyjemna perspektywa, ale nie miałam wyboru –
musiałam jej wyjść naprzeciw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz