piątek, 14 lutego 2014

Rozdział VI

VI

Rozmawialiśmy z Thorne’m całą noc, dosłownie o wszystkim, od dzieci począwszy a na pracy skończywszy.
Wprowadził mnie nieco we wszystko co związane z pracą aby jako tako ułatwić mi mój powrót. Byłam mu wdzięczna bo tak naprawdę to obawiałam się, że wszyscy są przeciwko mnie. Najgorsze dopiero mnie czekało i wiedziałam, że bez wsparcia, po prostu polegnę.
Kwestia powrotu na oddział była jeszcze perspektywą znośną, jednak w kwestii dzieci  oboje zgodziliśmy się co do tego, że będzie bardzo trudno. Penny była bardzo zżyta ze mną, zresztą Michael też, przez to bardzo mocno przeżyli moją śmierć, nie było mowy o tym abym tak po prostu wkroczyła na nowo w ich życie, ba – liczyłam się nawet z tym, że już nigdy może się to nie udać. Tą kwestię musieliśmy pozostawić własnemu biegowi i wyczekać na odpowiedni moment, niczego nie należało przyspieszać.
Co do mnie i Thorne’a, to chyba zapragnęliśmy nadgonić stracony czas, tyle, że tak naprawdę to nie wiedzieliśmy jak. Kiedyś spędziliśmy ze sobą tyle czasu a teraz, zachowywaliśmy się niczym zawstydzone podlotki, które nie potrafią otwarcie mówić o swoich uczuciach, pragnieniach i potrzebach.
Potrzebowałam Thorne’a ale odnosiłam wrażenie, że on potrzebował też mnie. A może chciałam się łudzić, że tak jest?
Człowiek uczy się żyć każdego dnia od nowa i ja właśnie tak się czułam, mimo swoich przeżytych lat, miałam wrażenie, że uczę się stawiać pierwsze samodzielne kroki.
Następnego dnia też postanowiliśmy się spotkać, ale dopiero wieczorem.
To miał być ciężki dzień, tak przynajmniej sądziłam.
Wstałam o 4.30 rano i nie mogłam skupić się na niczym. Odprawa na oddziale miała być dopiero o 9.00 więc praktycznie miałam cztery i pół godziny, które nie miałam pojęcia na co spożytkować. Minuty tak bardzo się wlokły a ja? Nie wiedziałam co ze sobą zrobić.
W końcu o godzinie szóstej wyszłam na spacer, długo jednak nie wytrzymałam w tej okolicy. Wróciłam z powrotem i wsiadłam do samochodu, nie wiem dlaczego ale pojechałam prosto do Mark’a. Czułam, że tak naprawdę to jemu pierwszemu powinnam była cokolwiek wyjaśniać, nie miałam jedynie pewności co do tego czy on w ogóle miał ochotę mnie oglądać. Podjechałam pod dom i zadzwoniłam do drzwi, nikt jednak nie otworzył. W prawdzie dla niego nie było zaskoczeniem to, że żyję, ale na pewno nie spodziewał się, że kiedykolwiek jeszcze mnie zobaczy. Skierowałam się z powrotem do samochodu pełna żalu i już miałam wsiąść, gdy nagle tuż za mną ustawił się samochód. Obróciłam się i spojrzałam. Wysiadł z niego Mark, niepewnym krokiem podszedł do mnie z bardzo poważną miną. Miałam wrażenie, że za chwilę uderzy mnie w twarz, dlatego przymknęłam oczy bo doskonale wiedziałam, że sobie na to zasłużyłam. Obciążyłam jego sumienie na ponad pięć lat a teraz wracam jakby nigdy nic z zaświatów. To było okrutne i podłe, ja byłam podła, wykorzystałam go a teraz? Przyszłam po łaskę i przebaczenie licząc na cud.
Staliśmy tak naprzeciwko siebie – milczałam,… oboje milczeliśmy, łzy zaczęły świdrować mi po źrenicach. Miałam ochotę rzucić mu się na szyję, przeprosić, wytłumaczyć, podziękować. Znałam Mark’a całe życie, ale tym razem nie mogłam przewidzieć jego reakcji, w życiu się tak nie czułam – zmieszana, tak to chyba było właściwe określenie.
Nie wytrzymałam  i odezwałam się pierwsza ,wolałabym co prawda gdyby to on coś powiedział, ale…
- Wiem, że nie spodziewałeś się mnie kiedykolwiek jeszcze zobaczyć, pewnie nawet nie masz na to ochoty po tym wszystkim co ci zrobiłam…, ale…
Mark uśmiechnął się jakby do siebie, po czym pokręcił głową.
- Co ty myślałaś dziewczyno?
Zrobiło mi się głupio niczym nastolatce, nie odpowiedziałam.
- Że wrócisz a ja…, odwrócę się i pójdę? Przez ostatnie pięć lat, nie myślałem o niczym innym jak o tym, by móc choć raz jeszcze cię zobaczyć.
Na te słowa wystawił ręce a ja wpadłam mu w objęcia, wiedziałam ,że był szczery. Bardziej niż ktokolwiek inny.
Jego uścisk był taki pewny, wyczuwałam siłę, której nigdy wcześniej nie zauważyłam. Jeszcze przez kilka chwil staliśmy przed domem w uścisku, kiedy w końcu spojrzał mi w oczy.
- Powiesz mi co się stało?
- Tak, ze szczegółami.
Weszliśmy do środka, miło było znaleźć się w tak dobrze znanym miejscu i poczuć się na nowo dobrze. Wreszcie choć na moment mogłam nie czuć się napiętnowana, mogłam nie myśleć o tym co czeka mnie za parę godzin. Szczegółowo opowiedziałam Mark’owi jak doszło do zaistniałej sytuacji, to znaczy jak zwykle powiedziałam mu tylko tyle ile mógł wiedzieć. Chyba zresztą już zdążył przyzwyczaić się do tego, choć mnie już powoli męczyły te kłamstwa, krętactwa, niedomówienia. Miałam ochotę wreszcie żyć tak jak inni ludzie, niestety doskonale wiedziałam, że jest to niewykonalne. Jezu, ja nawet nie wiedziałam, czy tym razem nie znajdę się naprawdę w trumnie.
Wreszcie skończyłam swój wywód i wyczekiwałam jego reakcji.
- I co dalej?
- Żebym to ja wiedziała, za dwie godziny cały oddział dowie się prawdy, krótko po nich rodzina i pewnie dzieci.
- Zdajesz sobie sprawę, że to ostatnie będzie najtrudniejsze?
- Wiem i tego obawiam się najbardziej, dzieci nigdy mi nie wybaczą.
- Z czasem wybaczą, nie wiem tylko ile tego czasu im będzie potrzebne.
- Na pewno nie mało, liczę się z tym, jak wyjaśnić sfingowaną śmierć, jeśli nie można ujawnić powodów jej sfingowania.
- Kiedy przyjdzie odpowiedni moment, na pewno znajdziesz sposób.
- Mam nadzieję.
- A Joe?
- Widziałam się z nim.
Mark uśmiechnął się jakby był tego pewien odpowiedzi jeszcze zanim zadał pytanie.
- Jak to przyjął?
- Lepiej niż sądziłam.
Zapaliłam papierosa, bo czułam, że nie ubłagalnie zbliża się godzina, w której przyjdzie mi się zmierzyć z całym światem.
- Joe chyba najdotkliwiej to przeżył i dopiero teraz w zasadzie dotarło do mnie jakim silnym uczuciem cię darzy.
Uśmiechnęłam się jakby do siebie.
- Wiem, ale to stare dzieje.
Mark kiwnął głową  jakby mimo wszystko poczuł ulgę, spojrzałam na zegarek i zrobiłam się nerwowa, spojrzał na mnie.
- O której ta odprawa?
- Za godzinę, pojadę już, muszę się przebrać.
Wstaliśmy, uśmiechnęłam się do Mark’a jak dawniej, wiem, że spragniony był tego uśmiechu.
- To nie jest nasze ostatnie spotkanie prawda?
Wydawał się zaniepokojony, gdy znalazłam się w pobliżu drzwi.
- Nie, jeszcze będziesz miał mnie dosyć, tym razem już nigdzie się nie wybieram, obiecuję.
Chwyciłam za klamkę i już miałam wychodzić, gdy zawołał:
- Kylie…
Obróciłam się.
- Tak?
- Cieszę się, że wróciłaś.

Nie odpowiedziałam, tylko skinęłam głową. Nie byłam pewna czy mogę stwierdzić to samo. Czekały mnie same niewiadome i nie była to przyjemna perspektywa, ale nie miałam wyboru – musiałam jej wyjść naprzeciw.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz