czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział LII

LII

Kolejne miesiące mojego życia upłynęły w pogoni za odpowiedziami.
Podczas wielo miesięcznych przesłuchań, Morou nie zdradził dla kogo tak naprawdę wykonywał to zlecenie, to niestety spędzało mi sen z powiek. Uparcie szukałam wskazówki – jakiejkolwiek, która mi powie, że moje zmartwienia są nieuzasadnione.
Żmudne dociekania co kryje się pod postacią owego podwójnego agenta nie poprawiały mojego samopoczucia. Wprawdzie życie szło do przodu, dzieci rosły, Thorne dwoił się i troił aby udowodnić mi swoją lojalność, ale ja…
Doszłam do zwrotnego punktu, w którym postanowiłam zreasumować swoje życie. Mimo dwóch nieudanych małżeństw, poronień, śmierci mojego pierwszego synka, gwałtu i kilku nieudanych przelotnych romansów, musiałam obiektywnie ocenić, że moje życie nie było złe. Zmagałam się wielokrotnie z tragediami i wykonywałam pracę, której szczerze nienawidziłam choć byłam w niej dobra, moje życie czasami nabierało takiego kształtu, że czułam się jak bohaterka brazylijskiej telenoweli, a jednak los wynagrodził lata udręk.
Dlaczego po dojściu do takich wniosków odczuwałam niepokój? Coś było nie tak, intuicja mi to podpowiadała i raczej się nie myliłam. Musiałam sporo spraw uregulować dlatego postanowiłam odwiedzić Mark’a. Spodziewał się tej wizyty, tego dnia było bardzo upalnie, wyszliśmy na taras wychodzący wprost na zacienioną stronę ogrodu:
- Kolejnego eksperymentu twoje serce może już nie wytrzymać, zdajesz sobie z tego sprawę?
Powiedział bardzo obruszony, widząc, że coś kombinuję.
- Wiem, wiem, nie po to przyszłam żeby znowu ryzykować, mam wiele spraw do nadgonienia, chciałam się tylko upewnić czy dobrze przemyślałeś to wszystko?
- Ciągle o tym myślę, ale skoro obiecałem, że to zrobię, dotrzymam słowa, chociaż ciągle się łudzę, że przyjdziesz do mnie i powiesz, że znalazłaś inne rozwiązanie.
Uśmiechnęłam się, on do mnie również, wiedziałam, że tak bardzo go krzywdzę, było mi z tym źle, ale nie miałam wyboru, nigdy mi go nie dano, musiałam ocalić swoją rodzinę i to był jedyny sposób.
Kolejne trzy lata uporządkowywałam dosłownie wszystko, nawet spisałam testament, na wypadek gdyby coś mi się stało.
Moje dzieci kończyły szkołę podstawową, kiedy na nowo rozpętało się piekło. Akcje naszej  jednostki były coraz bardziej niebezpieczne, za wszelką cenę musieliśmy walczyć o przetrwanie. Coraz częściej wysyłano nas w miejsca gdzie wojna nigdy się nie kończyła.
Szczyt mojej wytrzymałości bez wątpienia osiągnęłam w miejscu do którego przyszło mi powrócić – Liban. Nie wierzyłam, że Thorne godzi się na to by wysłać mnie tam, gdzie spotkał mnie życiowy dramat. Jednak nikt inny by tego nie dokonał. Tym razem towarzyszył mi Cole, który nadal walczył z wewnętrznym poczuciem winy, wraz z nim zabrałam cztery oddziały. Mieliśmy wydostać trzech agentów, uwięzionych tam miesiąc wcześniej. Z dobrze nam poinformowanego źródła, otrzymaliśmy wiadomość, że będą przewożeni w inne miejsce. Zaczailiśmy się, w wojskowej ciężarówce w eskorcie czterech cywilnych pojazdów istotnie transportowano naszych agentów, nikt za pewne nie pokusiłby się o ich uwolnienie, gdyby nie fakt, że przed schwytaniem udało im się przechwycić pendrive’a z bardzo ważnymi informacjami dotyczącymi libańskiego rządu.
Gdy w końcu udało nam się przechwycić ciężarówkę i zlikwidować potencjalne niebezpieczeństwo, dwa oddziały pospiesznie ruszyły w wyznaczone miejsce, w którym ponoć został ukryty pendrive. Wśród agentów było dwóch mężczyzn i kobieta, ta ostatnia…, czułam jakbym doznała retrospekcji, wyglądała fatalnie a jej nerwy…, nie była w stanie wydukać słowa. Jeden z agentów – ten bardziej rozgarnięty spojrzał na moją i Cole’a przerażoną minę:
- Wieczorami słyszeliśmy jak krzyczała, to trwało całą noc, każdego dnia, zmieniali się po kolei, cztery dni temu przestała krzyczeć, odtąd nie powiedziała ani jednego słowa.
Cole spojrzał na mnie bo wiedział, że czułam dokładnie to co Sophia – torturowana agentka, która z trudem utrzymywała się na nogach. Wtedy stało się coś, czego nie mogliśmy przewidzieć a może powinniśmy, ale tak się nie stało. Podbiegła nieoczekiwanie do Cole’a, wyszarpnęła mu zza paska broń i włożyła lufę prosto do swojego gardła, nie zdążyłam nawet krzyknąć kiedy wystrzeliła. Upadła na ziemi a ja uklękłam w tumanach pustynnego kurzu. Skryłam twarz w dłoniach nie mogąc, a może po prostu nie chcąc uwierzyć to co stało się przed chwilą. Wystarczył moment nieuwagi, powinnam była lepiej ocenić sytuację, wiedzieć, że jest w stanie, w którym mogła zrobić wszystko.
Kiedy patrzę na to teraz z perspektywy czasu, sądzę, że jej jedynym marzeniem było godnie umrzeć, męczarnie których tam zaznała, prawdopodobnie nigdy nie pozwoliły by jej spokojnie żyć. Została pochowana ze wszelkimi honorami, w gazetach napisano, że zginęła na akcji, broniąc swojego kraju.
W naszym świecie tak bardzo czekamy czasami chociaż na mały promyk szansy mówiący, że kiedyś będziemy mogli normalnie funkcjonować w społeczeństwie ,ale to było niewykonalne.
Zbyt mocno byliśmy zaangażowani w naszą pracę, zbyt przywiązani do kraju, który tak naprawdę, gdyby była potrzeba, nie kiwnąłby nawet palcem by nas ratować. Ale godziliśmy się z tym, bo właśnie na tym polegała nasza inność.
Po powrocie do kraju Thorne wyjechał na negocjacje. Cole natomiast pod jego nieobecność zaprosił mnie na kolację. Bardzo zależało mu na rozmowie ze mną, do tej pory nie było okazji by poruszyć temat tego co się tam stało. Zgodziłam się, położyłam wieczorem dzieci spać i pojechałam  na spotkanie. Jadąc ulicami miasta z niewyjaśnionych przyczyn, łapałam się na tym ,że coraz częściej obserwuję ludzi i baczniej niż do tej pory się im przyglądam. Nie wiem czym było to podyktowane, ale przezorność stała się moim utrapieniem. Chyba nie było po drodze do Cole’a człowieka, którego mijając nie miałabym obaw, że ma podwójną twarz.
Wieczór upłynął na wspomnieniach, Cole twierdził, że ciągle miał przed oczami obraz Sophi i dlatego chciał zapytać jak ja uporałam się ze swoimi przeżyciami z Libanu.
Ale czy rzeczywiście się uporałam? Pytałam w duchu sama siebie, bo tak naprawdę to nie byłam tego taka pewna, ilekroć przywoływałam w myślach te zdarzenia skóra sama cierpła, chwilami nawet zastanawiałam się czy Liban nie wpłynął ujemnie na moją psychikę na tyle, że większość moich związków kończyła się fiaskiem. Latami próbowałam zmyć z siebie ten okropny brud, ale nie dało się go niczym usunąć, ciągle we mnie tkwił, raz się rozrastał, kiedy indziej malał, ale był zawsze i  pewnie zawsze już pozostanie. Ślady na psychice są nie raz tak dotkliwe, że mimo upływającego czasu nic się nie zmienia, mnie udało się to zwalczyć, inne kobiety takie Sophia, wolały odebrać sobie życie, niż żyć zhańbione. Poniekąd to rozumiałam, bo przebywając w więziennej piwnicy nie raz czułam się tak jakbym była pogrzebana za życia, chciałam targnąć się na swoje życie, ale zawsze coś  mnie powstrzymywało, w głębi serca nie traciłam nadziei, że ktoś mnie odnajdzie i zabierze z tego okrutnego miejsca. No i opłaciło się czekanie, mój wierny rycerz pojawił się i wydostał z rąk śmierci.
Moje życie nigdy nie odzyskało świetlności jaka mi towarzyszyła przed tym zdarzeniem, ale bardzo starałam się by Liban nie odcisnął na stałe piętna w mojej głowie..
Cole stwierdził, że wychodzenie obronną ręką z opresji mam wpojone we krwi, ale tak naprawdę, to całe życie uczyłam się tego jak nabrać twardej skóry i uodpornić się na wszystko. Z czasem wszystko zamienia się w rutynę i brakuje spontaniczności w naszych działaniach, wszystko co robimy staje się machinalne a co gorsza, zaczynamy wierzyć w słuszność swoich działań.
Od Cole’a pojechałam do klubu. Gdy tak patrzyłam na rozbawionych ludzi zaczęły mi przemykać ich twarze jakby w zwolnionym tempie. Poczułam, że coś tracę, coś bardzo wartościowego, bez czego moje życie nigdy nie będzie już  takie jak przedtem.
Czy człowiek nazbyt często nie ma wrażenia, że coś mu ulatuje?
Wieczna pogoń za sukcesem, pieniędzmi, rzeczami mało ważnymi. Dlaczego niektórzy są tak ograniczeni, że nie potrafią dostrzec szczęścia, które otrzymują od tak, dlaczego wolą użalać się nad sobą zamiast w naturalny sposób czerpać korzyści ze sprzyjającego im otoczenia?
Czy ich próżność i duma nie pozwalały im na kroki w przyszłość?
Pewnych ludzi nigdy już nie zrozumiałam, nie wiedziałam dlaczego Sue bezustannie komplikuje sobie życie zamiast je wreszcie unormować, dlaczego moja siostrzenica, która za moment osiągnąć miała pełnoletniość, próbowała na siłę zapewnić otoczenie, że jest kimś zupełnie innym niż ludzie widzą, dlaczego Mark postanowił hołdować moją osobę i roztkliwiać się nad utraconą miłością zamiast poszukać  innej – odpowiedniej i prawdziwej na jaką bez wątpienia zasługiwał, dlaczego Joe nie potrafił pozbyć się uprzedzeń do Chelsea choć minęło tyle lat i w końcu dlaczego ja świadomie zgotowałam sobie taki los ryzykując związek z Rolly’m?

Na okrągło przewijały się przez moją głowę takie i inne pytania, które burzyły mój spokój, lecz dawały do myślenia. Odpowiedzi na nie nigdy nie znalazłam, być może człowiek jest z natury tak przekorny, że buduje wokół siebie ochronną barierę, której z biegiem czasu nawet sam, nie potrafi pokonać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz