LI
Słusznie
przypuszczałam, że chwilowa namiętność nie zatuszuje całej sprawy. Thorne
bardzo się starał, ale nie zmieniało to faktu, że dalej opiekował się Kate.
Powoli jednak
wychodziłam z założenia, że muszę się z
tym pogodzić, bo jeżeli jej stan faktycznie był tak ciężki jak to przedstawiali
lekarze, to nie miało to trwać wiecznie.
Kate odeszła z tego
świata równy miesiąc po naszej upojnej nocy, Thorne zajął się przygotowaniami
do pogrzebu, jego syn oświadczył, że zaraz potem zamierza wyjechać z powrotem
do swojej szkoły. Chciał nadgonić zaległości, ale fakt śmierci matki, chyba
specjalnie go nie wzruszył. Być może była to tylko zasłona dymna, chciał
pokazać swojemu ojcu – żołnierzowi, że też potrafi być twardy. O dziwo nie
pałał do mnie nienawiścią, którą skutecznie obdarzała mnie jego matka w
ostatnich dniach życia. Nie musiałam tego znosić, ale robiłam to ze względu na
Thorne’a.
Powoli wszystko
wracało do normalności, mój mąż coraz częściej się uśmiechał aż w końcu sprawa
z jego byłą żoną była jedynie przykrym wspomnieniem.
Kiedy wrócił na stałe
do domu, oświadczył, że jeśli się zgodzę, sprzeda swój dom, w którym mieszkał
zanim się zeszliśmy. Czułam, że tym posunięciem pragnie mi złożyć deklarację co
do naszej dalszej przyszłości, wyglądało to tak jakby chciał mnie zapewnić, że
więcej czegoś takiego nie zrobi. Chciałam mu powiedzieć, że mam cichą nadzieję,
że nie ma w zanadrzu więcej byłych żon, ale ugryzłam się w język, oświadczyłam
jedynie, że więcej zdrady mu nie wybaczę. Nie miałam siły wytykać mu tego co
zrobił, uznałam, że najlepiej będzie zapomnieć o tym wszystkim i próbować żyć
dalej.
Półtora miesiąca
później pojechaliśmy z Cole’m do Gloucester w Anglii na rozpoznanie terenu.
Była to miła odmiana, bo nadskakujący mi ostatnimi czasy mąż wprawiał mnie w
nieco nużący nastrój. Wieczorem poszłam na kolację z Cole’m a potem poszliśmy
się przejść. Było miło, nie wróciliśmy do tematu naszego pocałunku sprzed
miesięcy, ale kiedy usiedliśmy przy fontannie, otworzył się przede mną, zapewne
dlatego, że nazajutrz mieliśmy wracać.
- Długo będziesz się
tak we mnie wpatrywał?
Zapytałam, bo naprawdę
nie miałam pojęcia już gdzie chować głowę by uciec przed jego pięknymi oczami,
patrzącymi na mnie tak dziko, że nie sposób było tego nie widzieć.
- Już zawsze będę tak
na ciebie patrzył, jesteś mężatką i szanuję to, ale nie zmieni to mojego
podejścia do ciebie.
Uśmiechnęłam się, był
wobec mnie szczery i za tą właśnie szczerość bardzo go szanowałam.
- Mam coś dla ciebie.
Wyjął z wewnętrznej
kieszeni marynarki pakunek wyglądający na pierwszy rzut oka jak książka. W
istocie tak było.
- Co to?
Uśmiechnęłam się, choć
nie zwykłam przyjmowania prezentów od byłych partnerów.
- Otwórz.
Kiedy zdarłam papier i
zobaczyłam kolejną książkę z serii Jane Austin, pomyślałam, że jest to
mężczyzna, który odnalazł klucz do mojej romantycznej duszy. Przeczytałam na
głos tytuł:
- „Perswazje”.
- Myślę, że ci się
spodoba.
- Czy ma jakieś
szczególne przesłanie?
- Owszem.
- Powiesz mi jakie?
Zapalił papierosa i
roześmiał się.
- Nie, to pozostawię
tobie.
Również uśmiechnęłam
się , po czym pocałowałam go w policzek.
- Dziękuję.
Wstał i spojrzał na
mnie.
- To co? Jakieś
specjalne życzenia? To nasz ostatni wieczór w tym miejscu.
Rozłożył ręce i w tym samym momencie rozległ
się strzał, Cole upadł, wyjęłam szybko pistolet i kucnęłam przy Cole’u.
Rozejrzałam się, wyjęłam szybko telefon:
- Colin, Cole oberwał,
nie wiem na ile poważnie, potrzebuje oddział wsparcia!
Wyłączyłam telefon i
spojrzałam na Cole’a, koszulka w kolorze beżowym zaczęła zmieniać kolor na
czerwony.
- Cole, mów do mnie.
Ale nie odzywał się,
słyszałam jak ktoś z przechodniów wzywał przez telefon karetkę, przyjechała po
dziesięciu minutach. Rana była poważna, nie było mowy o transporcie, ale żył i
to było najważniejsze. Na moją prośbę Thorne nie przyjechał, ale należało
sądzić, że ktoś kto strzelał do Cole’a, zechce go dobić. Spędziłam przy jego
szpitalnym łóżku bite półtora tygodnia, nie odchodziłam na krok a chłopacy z
oddziału przynosili mi tylko na zmianę kawę.
Siedziałam we fotelu i
czytałam książkę, którą od niego dostałam. Kiedy skończyłam, wiedziałam już
wszystko, uczucie, które nawet w przeszłości zostało odrzucone, może przetrwać
lata jeśli było prawdziwe i jeśli tylko się tego chce. Ponieważ to właśnie w
liście napisał główny bohater swej
ukochanej, wiedziałam, że jeśli chodzi o nieprzemijające uczucie, to było ono
właśnie z jego strony. Zdawał sobie sprawę, że nic z tego nie będzie, ale
chciał bym po prostu była tego świadoma. Poniekąd stało się to dla mnie udręką,
ale z drugiej strony człowiek świadomy, potrafi być bardziej rozważny, niż ten,
który żyje w niewiedzy.
Wreszcie mogliśmy
przewieźć go do Malibu. Po powrocie byłam wycieńczona, ale zganiałam to na
zaniedbanie się przez okres hospitalizacji Cole’a. Gdy jednak objawy nie
ustępowały po dwóch tygodniach, doszłam do wniosku, że przyczyną mojego złego
samopoczucia jest zupełnie co innego. Któregoś dnia na oddziale podczas odprawy
zasłabłam. Przeniesiono mnie do oddziałowego laboratorium a tam okazało się, że
jestem w ciąży.
Choć Thorne mało nie
wybił sufitu ze szczęścia, ja w pierwszym odruchu załamałam się. Jeszcze
bardziej załamał się chyba Cole gdy o tym usłyszał. Jak to się jednak w naszych
kręgach mówiło, wziął to dzielnie na klatę. Połączyło nas coś szczególnego, to
chyba było jakieś telepatyczne uczucie, ale dobrze było mi z nim.
Druga ciąża różniła
się całkowicie od pierwszej. Nie miałam żadnych dolegliwości - córkę Penny dosłownie „wyplułam” w parę
sekund. Nie rezygnowałam z niczego, po
porodzie wróciłam od razu do pracy, raptem dwa tygodnie siedziałam w domu by
powrócić do kondycji. Łatwo nie było, ale dałam radę. Penny była bardzo
spokojnym dzieckiem, przesypiała prawie cały dzień a i w nocy rzadko się
budziła. Zresztą stała się ukochaną córeczką tatusia więc nocne wstawanie
miałam z głowy. Muszę przyznać, że Thorne bardzo dużo czasu zaczął poświęcać
dzieciom, bywały dni, w których ja pojawiałam się na oddziale a on nie. To było
powodem moich częstszych spotkań z Cole’m, ale nie przeszkadzało mi to.
Bardziej raziła mnie sytuacja w naszym domu, cieszyłam się, że mój mąż
odnajduje się w roli ojca, ale szkoda, że zapomniał przy tym, że jest również
mężem. Na szczęście po trzech miesiącach odpowiednio nim wstrząsnęłam i
wszystko wróciło do prawidłowego rytmu. Nie zrezygnował w prawdzie z nocnego
wstawania, ale biorąc pod uwagę to, że to właśnie ja brałam udział w czynnych
akcjach a nie on, było mi to na rękę.
Rodzina i praca mi
służyły, wszyscy twierdzili zgodnie, że kwitnę, ja z kolei zajęłam się bardziej
klubem, w końcu Joe i Brad wiecznie byli zawaleni pracą. Dziesiąta rocznica
otwarcia klubu odbyła się naprawdę z wielką pompą. Niestety mi i Joe’mu dzień
ten kojarzył się z czymś jeszcze, a że nieświadomie ubrałam dokładnie tą samą
sukienkę co w pierwszym dniu otwarcia, uznał to za jakiś znak. W owym właśnie
dniu dziesięć lat temu oświadczył mi się i ja przyjęłam jego oświadczyny. W
czasie pierwszego tańca, do którego mnie poprosił, próbował co prawda wspominać
tamten dzień, ale wytłumaczyłam mu, że ze względu na obecność Thorne’a i
Chelsea, nie jest to raczej wskazane. Skończyło się komplementowaniem mojego
wyglądu i później dał mi już spokój. Nie miał co prawda większego wyboru, bo
mój mąż tego wieczoru wybitnie był zainteresowany moją osobą i nie odstępował
mnie ani na krok. To był dobry dzień, prawie udało mi się zapomnieć o
wcześniejszych miesiącach, prawie, bo wiedziałam, że jest ktoś może nawet
więcej niż jedna osoba, która nie może być równie szczęśliwa co ja.
Co jakiś czas
spoglądałam na Cole’a, źle się czułam wiedząc jak bardzo mu ciężko, ale życie
toczyło się dalej, wiedzieliśmy to oboje, spoglądał na mnie co po chwilę i nie
wiem czy sprawiało mu to ulgę, czy bardziej rozniecało ten ogień bólu, ale
chyba nie chciałam się tego dowiedzieć. W którymś momencie stwierdziliśmy, że
ze stanu trzeźwości uzyskał stan wskazujący i należało go odwieźć do domu,
impreza zresztą dobiegała końca a Thorne był żywo zainteresowany powrotem do
domu.
- Ty jedź do domu a ja
go odwiozę.
- Na pewno dasz sobie
radę?
- Z Cole’m?
Uśmiechnęłam się do
Thorne’a.
- Na pewno.
Thorne zaczął się
śmiać i pocałował mnie namiętnie, ten widok i chyba jeszcze bardziej rozjuszył
Cole’a, ale trzymał się twardo.
- Bądź grzeczna,
czekam w domu.
Kiwnęłam głową i
zaczęłam się śmiać, Thorne poszedł a ja spojrzałam na Cole’a:
- Chodź Romeo, przyda
ci się łóżko.
Podniósł się z ławki,
na której siedział:
- Chyba z tobą.
- Zachowuj się, bo
pójdziesz piechotą.
Wyszliśmy z klubu i
tak jak powiedziałam odwiozłam go do domu. Kiedy dostał świeżego powietrza
chyba czuł się bardziej podchmielony niż dotychczas. Z trudem wyszedł z
samochodu, wyjęłam mu klucze z kieszeni co wywołało u niego wielkie
rozbawienie:
- I to niby ja miałem
się zachowywać?
- O czym mówisz?
Skierowaliśmy się w
stronę drzwi i odkluczyłam zamek, weszliśmy do środka, wtedy odpowiedział:
- Włóż jeszcze raz
rękę do mojej kieszeni, to ci pokażę, o czym mówię.
Uśmiechnęłam się do
niego, ale coś mi podpowiadało, że czym prędzej muszę się stamtąd ulotnić,
inaczej może stać się coś, co stać się nie powinno. Cole był mężczyzną, który uwielbiał pozwalać
sobie na flirtowanie ze mną i w zasadzie to nigdy mi to nie przeszkadzało,
teraz jednak wiedziałam co pod owymi żartami się kryje. Usiadł bardzo
zamaszyście na kanapę, po czym poprosił bym na chwilę przy nim usiadła, wahałam
się:
- Nic ci nie zrobię,
obiecuję.
Jakoś wierzyć mi się
nie chciało w jego zapewnienia ,ale w końcu usiadłam.
- Właściwie to muszę
ci podziękować.
Powiedziałam, bo
właściwie od czasu tej akcji w Gloucester nie mieliśmy okazji porozmawiać na
spokojnie.
- To ja powinienem
podziękować za to, że tyle dni przy mnie siedziałaś wtedy w szpitalu.
- A ja chcę ci
podziękować za książkę.
- Chociaż
przeczytałaś?
- Przeczytałam ją
jeszcze w szpitalu, bardzo mi się podobała i naprawdę wszystko zrozumiałam.
- To się cieszę, bo
wylewny nigdy nie byłem, długo myślałem jak dotrzeć do twojego serca, wiem, że
to niczego nie zmieni między nami, ale cieszę się że znasz prawdę.
Spuściłam głowę, było
mi przykro, że tak się to potoczyło, ale co mogłam powiedzieć? Życie, po prostu
życie.
- Wiesz, że możesz na
mnie zawsze liczyć?
Zapytał.
- Wiem i dużo to dla
mnie znaczy.
Popatrzyliśmy przez
chwilę na siebie w całkowitym milczeniu.
- Poza tym nie
powinieneś czuć się winny tego co się stało w Libanie.
- Nie znasz całej
prawdy, inaczej zmieniłabyś zdanie.
- Nie chcę jej znać,
żyjemy tu i teraz.
- Dlaczego nie
potrafiłem docenić cię wcześniej?
Uśmiechnęłam się
zalotnie, żadne z nas tak naprawdę nie ma czasami wpływu na własny los,
pomyślałam, że widocznie Bóg musiał widzieć w tym sens, a skoro On widział to i
my powinniśmy.
Po kolejnym kwadransie
wstałam i oświadczyłam, że czas na mnie. Chyba nie był tym faktem zadowolony,
ale ja długo walczyłam z myślą czy powinnam wycelować w Thorne’a broń tego
samego kalibru, czy też udać, że nic się
nie stało, w końcu jednak doszłam do wniosku, że grunt to nie stracić szacunku
do samego siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz