czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział LI

LI

Słusznie przypuszczałam, że chwilowa namiętność nie zatuszuje całej sprawy. Thorne bardzo się starał, ale nie zmieniało to faktu, że dalej opiekował się Kate.
Powoli jednak wychodziłam z założenia, że muszę  się z tym pogodzić, bo jeżeli jej stan faktycznie był tak ciężki jak to przedstawiali lekarze, to nie miało to trwać wiecznie.
Kate odeszła z tego świata równy miesiąc po naszej upojnej nocy, Thorne zajął się przygotowaniami do pogrzebu, jego syn oświadczył, że zaraz potem zamierza wyjechać z powrotem do swojej szkoły. Chciał nadgonić zaległości, ale fakt śmierci matki, chyba specjalnie go nie wzruszył. Być może była to tylko zasłona dymna, chciał pokazać swojemu ojcu – żołnierzowi, że też potrafi być twardy. O dziwo nie pałał do mnie nienawiścią, którą skutecznie obdarzała mnie jego matka w ostatnich dniach życia. Nie musiałam tego znosić, ale robiłam to ze względu na Thorne’a.
Powoli wszystko wracało do normalności, mój mąż coraz częściej się uśmiechał aż w końcu sprawa z jego byłą żoną była jedynie przykrym wspomnieniem. 
Kiedy wrócił na stałe do domu, oświadczył, że jeśli się zgodzę, sprzeda swój dom, w którym mieszkał zanim się zeszliśmy. Czułam, że tym posunięciem pragnie mi złożyć deklarację co do naszej dalszej przyszłości, wyglądało to tak jakby chciał mnie zapewnić, że więcej czegoś takiego nie zrobi. Chciałam mu powiedzieć, że mam cichą nadzieję, że nie ma w zanadrzu więcej byłych żon, ale ugryzłam się w język, oświadczyłam jedynie, że więcej zdrady mu nie wybaczę. Nie miałam siły wytykać mu tego co zrobił, uznałam, że najlepiej będzie zapomnieć o tym wszystkim i próbować żyć dalej.
Półtora miesiąca później pojechaliśmy z Cole’m do Gloucester w Anglii na rozpoznanie terenu. Była to miła odmiana, bo nadskakujący mi ostatnimi czasy mąż wprawiał mnie w nieco nużący nastrój. Wieczorem poszłam na kolację z Cole’m a potem poszliśmy się przejść. Było miło, nie wróciliśmy do tematu naszego pocałunku sprzed miesięcy, ale kiedy usiedliśmy przy fontannie, otworzył się przede mną, zapewne dlatego, że nazajutrz mieliśmy wracać.
- Długo będziesz się tak we mnie wpatrywał?
Zapytałam, bo naprawdę nie miałam pojęcia już gdzie chować głowę by uciec przed jego pięknymi oczami, patrzącymi na mnie tak dziko, że nie sposób było tego nie widzieć.
- Już zawsze będę tak na ciebie patrzył, jesteś mężatką i szanuję to, ale nie zmieni to mojego podejścia do ciebie.
Uśmiechnęłam się, był wobec mnie szczery i za tą właśnie szczerość bardzo go szanowałam.
- Mam coś dla ciebie.
Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki pakunek wyglądający na pierwszy rzut oka jak książka. W istocie tak było.
- Co to?
Uśmiechnęłam się, choć nie zwykłam przyjmowania prezentów od byłych partnerów.
- Otwórz.
Kiedy zdarłam papier i zobaczyłam kolejną książkę z serii Jane Austin, pomyślałam, że jest to mężczyzna, który odnalazł klucz do mojej romantycznej duszy. Przeczytałam na głos tytuł:
- „Perswazje”.
- Myślę, że ci się spodoba.
- Czy ma jakieś szczególne przesłanie?
- Owszem.
- Powiesz mi jakie?
Zapalił papierosa i roześmiał się.
- Nie, to pozostawię tobie.
Również uśmiechnęłam się , po czym pocałowałam go w policzek.
- Dziękuję.
Wstał i spojrzał na mnie.
- To co? Jakieś specjalne życzenia? To nasz ostatni wieczór w tym miejscu.
 Rozłożył ręce i w tym samym momencie rozległ się strzał, Cole upadł, wyjęłam szybko pistolet i kucnęłam przy Cole’u. Rozejrzałam się, wyjęłam szybko telefon:
- Colin, Cole oberwał, nie wiem na ile poważnie, potrzebuje oddział wsparcia!
Wyłączyłam telefon i spojrzałam na Cole’a, koszulka w kolorze beżowym zaczęła zmieniać kolor na czerwony.
- Cole, mów do mnie.
Ale nie odzywał się, słyszałam jak ktoś z przechodniów wzywał przez telefon karetkę, przyjechała po dziesięciu minutach. Rana była poważna, nie było mowy o transporcie, ale żył i to było najważniejsze. Na moją prośbę Thorne nie przyjechał, ale należało sądzić, że ktoś kto strzelał do Cole’a, zechce go dobić. Spędziłam przy jego szpitalnym łóżku bite półtora tygodnia, nie odchodziłam na krok a chłopacy z oddziału przynosili mi tylko na zmianę kawę.
Siedziałam we fotelu i czytałam książkę, którą od niego dostałam. Kiedy skończyłam, wiedziałam już wszystko, uczucie, które nawet w przeszłości zostało odrzucone, może przetrwać lata jeśli było prawdziwe i jeśli tylko się tego chce. Ponieważ to właśnie w liście napisał główny bohater  swej ukochanej, wiedziałam, że jeśli chodzi o nieprzemijające uczucie, to było ono właśnie z jego strony. Zdawał sobie sprawę, że nic z tego nie będzie, ale chciał bym po prostu była tego świadoma. Poniekąd stało się to dla mnie udręką, ale z drugiej strony człowiek świadomy, potrafi być bardziej rozważny, niż ten, który żyje w niewiedzy.
Wreszcie mogliśmy przewieźć go do Malibu. Po powrocie byłam wycieńczona, ale zganiałam to na zaniedbanie się przez okres hospitalizacji Cole’a. Gdy jednak objawy nie ustępowały po dwóch tygodniach, doszłam do wniosku, że przyczyną mojego złego samopoczucia jest zupełnie co innego. Któregoś dnia na oddziale podczas odprawy zasłabłam. Przeniesiono mnie do oddziałowego laboratorium a tam okazało się, że jestem w ciąży.
Choć Thorne mało nie wybił sufitu ze szczęścia, ja w pierwszym odruchu załamałam się. Jeszcze bardziej załamał się chyba Cole gdy o tym usłyszał. Jak to się jednak w naszych kręgach mówiło, wziął to dzielnie na klatę. Połączyło nas coś szczególnego, to chyba było jakieś telepatyczne uczucie, ale dobrze było mi z nim.
Druga ciąża różniła się całkowicie od pierwszej. Nie miałam żadnych dolegliwości -  córkę Penny dosłownie „wyplułam” w parę sekund.  Nie rezygnowałam z niczego, po porodzie wróciłam od razu do pracy, raptem dwa tygodnie siedziałam w domu by powrócić do kondycji. Łatwo nie było, ale dałam radę. Penny była bardzo spokojnym dzieckiem, przesypiała prawie cały dzień a i w nocy rzadko się budziła. Zresztą stała się ukochaną córeczką tatusia więc nocne wstawanie miałam z głowy. Muszę przyznać, że Thorne bardzo dużo czasu zaczął poświęcać dzieciom, bywały dni, w których ja pojawiałam się na oddziale a on nie. To było powodem moich częstszych spotkań z Cole’m, ale nie przeszkadzało mi to. Bardziej raziła mnie sytuacja w naszym domu, cieszyłam się, że mój mąż odnajduje się w roli ojca, ale szkoda, że zapomniał przy tym, że jest również mężem. Na szczęście po trzech miesiącach odpowiednio nim wstrząsnęłam i wszystko wróciło do prawidłowego rytmu. Nie zrezygnował w prawdzie z nocnego wstawania, ale biorąc pod uwagę to, że to właśnie ja brałam udział w czynnych akcjach a nie on, było mi to na rękę.
Rodzina i praca mi służyły, wszyscy twierdzili zgodnie, że kwitnę, ja z kolei zajęłam się bardziej klubem, w końcu Joe i Brad wiecznie byli zawaleni pracą. Dziesiąta rocznica otwarcia klubu odbyła się naprawdę z wielką pompą. Niestety mi i Joe’mu dzień ten kojarzył się z czymś jeszcze, a że nieświadomie ubrałam dokładnie tą samą sukienkę co w pierwszym dniu otwarcia, uznał to za jakiś znak. W owym właśnie dniu dziesięć lat temu oświadczył mi się i ja przyjęłam jego oświadczyny. W czasie pierwszego tańca, do którego mnie poprosił, próbował co prawda wspominać tamten dzień, ale wytłumaczyłam mu, że ze względu na obecność Thorne’a i Chelsea, nie jest to raczej wskazane. Skończyło się komplementowaniem mojego wyglądu i później dał mi już spokój. Nie miał co prawda większego wyboru, bo mój mąż tego wieczoru wybitnie był zainteresowany moją osobą i nie odstępował mnie ani na krok. To był dobry dzień, prawie udało mi się zapomnieć o wcześniejszych miesiącach, prawie, bo wiedziałam, że jest ktoś może nawet więcej niż jedna osoba, która nie może być równie szczęśliwa co ja.
Co jakiś czas spoglądałam na Cole’a, źle się czułam wiedząc jak bardzo mu ciężko, ale życie toczyło się dalej, wiedzieliśmy to oboje, spoglądał na mnie co po chwilę i nie wiem czy sprawiało mu to ulgę, czy bardziej rozniecało ten ogień bólu, ale chyba nie chciałam się tego dowiedzieć. W którymś momencie stwierdziliśmy, że ze stanu trzeźwości uzyskał stan wskazujący i należało go odwieźć do domu, impreza zresztą dobiegała końca a Thorne był żywo zainteresowany powrotem do domu.
- Ty jedź do domu a ja go odwiozę.
- Na pewno dasz sobie radę?
- Z Cole’m?
Uśmiechnęłam się do Thorne’a.
- Na pewno.
Thorne zaczął się śmiać i pocałował mnie namiętnie, ten widok i chyba jeszcze bardziej rozjuszył Cole’a, ale trzymał się twardo.
- Bądź grzeczna, czekam w domu.
Kiwnęłam głową i zaczęłam się śmiać, Thorne poszedł a ja spojrzałam na Cole’a:
- Chodź Romeo, przyda ci się łóżko.
Podniósł się z ławki, na której siedział:
- Chyba z tobą.
- Zachowuj się, bo pójdziesz piechotą.
Wyszliśmy z klubu i tak jak powiedziałam odwiozłam go do domu. Kiedy dostał świeżego powietrza chyba czuł się bardziej podchmielony niż dotychczas. Z trudem wyszedł z samochodu, wyjęłam mu klucze z kieszeni co wywołało u niego wielkie rozbawienie:
- I to niby ja miałem się zachowywać?
- O czym mówisz?
Skierowaliśmy się w stronę drzwi i odkluczyłam zamek, weszliśmy do środka, wtedy odpowiedział:
- Włóż jeszcze raz rękę do mojej kieszeni, to ci pokażę, o czym mówię.
Uśmiechnęłam się do niego, ale coś mi podpowiadało, że czym prędzej muszę się stamtąd ulotnić, inaczej może stać się coś, co stać się nie powinno.  Cole był mężczyzną, który uwielbiał pozwalać sobie na flirtowanie ze mną i w zasadzie to nigdy mi to nie przeszkadzało, teraz jednak wiedziałam co pod owymi żartami się kryje. Usiadł bardzo zamaszyście na kanapę, po czym poprosił bym na chwilę przy nim usiadła, wahałam się:
- Nic ci nie zrobię, obiecuję.
Jakoś wierzyć mi się nie chciało w jego zapewnienia ,ale w końcu usiadłam.
- Właściwie to muszę ci podziękować.
Powiedziałam, bo właściwie od czasu tej akcji w Gloucester nie mieliśmy okazji porozmawiać na spokojnie.
- To ja powinienem podziękować za to, że tyle dni przy mnie siedziałaś wtedy w szpitalu.
- A ja chcę ci podziękować za książkę.
- Chociaż przeczytałaś?
- Przeczytałam ją jeszcze w szpitalu, bardzo mi się podobała i naprawdę wszystko zrozumiałam.
- To się cieszę, bo wylewny nigdy nie byłem, długo myślałem jak dotrzeć do twojego serca, wiem, że to niczego nie zmieni między nami, ale cieszę się że znasz prawdę.
Spuściłam głowę, było mi przykro, że tak się to potoczyło, ale co mogłam powiedzieć? Życie, po prostu życie.
- Wiesz, że możesz na mnie zawsze liczyć?
Zapytał.
- Wiem i dużo to dla mnie znaczy.
Popatrzyliśmy przez chwilę na siebie w całkowitym milczeniu.
- Poza tym nie powinieneś czuć się winny tego co się stało w Libanie.
- Nie znasz całej prawdy, inaczej zmieniłabyś zdanie.
- Nie chcę jej znać, żyjemy tu i teraz.
- Dlaczego nie potrafiłem docenić cię wcześniej?
Uśmiechnęłam się zalotnie, żadne z nas tak naprawdę nie ma czasami wpływu na własny los, pomyślałam, że widocznie Bóg musiał widzieć w tym sens, a skoro On widział to i my powinniśmy.

Po kolejnym kwadransie wstałam i oświadczyłam, że czas na mnie. Chyba nie był tym faktem zadowolony, ale ja długo walczyłam z myślą czy powinnam wycelować w Thorne’a broń tego samego kalibru, czy  też udać, że nic się nie stało, w końcu jednak doszłam do wniosku, że grunt to nie stracić szacunku do samego siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz