L
W każdym człowieku jak
sądzę tkwi bestia, w jednym bardziej, w innym
mniej uzewnętrzniona. Jednak w obliczu niebezpieczeństwa, nasze głęboko
zakorzenione instynkty samozachowawcze nie zawsze w pełni kontrolowane,
wyzwalają w nas niekiedy reakcje odruchowe. Nie można oczywiście przyrównać
zabicia komara bądź muchy do pozbawienia życia człowieka, jednakże pozwolę
sobie sądzić, że wrodzona umiejętność walki o przetrwanie, odziedziczona
prawdopodobnie od człowieka pierwotnego przetrwała w nas po dziś dzień.
Gdy czujemy się
osaczeni działamy nie raz bardzo irracjonalnie, to z kolei potęguje gniew i
przysłania zdrowy rozsądek.
Z której strony by na
to nie patrzeć, znalazłam się w podobnej sytuacji a co gorsza Thorne był jak
się okazało w jeszcze gorszym położeniu. Miał do wyboru wydać agencję lub
stracić swoją rodzinę i to nie tylko byłą żonę i Brian’a, lecz również mnie i
Michael’a.
Na szczęście Sue
została w ostatniej chwili przewieziona w dobrze strzeżone miejsce, dalej
jednak nie mogliśmy ustalić miejsca pobytu Kate, dalej też z niewiadomych
powodów nie mieliśmy żadnego kontaktu z Thorne’m. Teraz wściekłość na niego
zaczęła mieszać mi się z wewnętrznym niepokojem. Zbyt długo się nie odzywał i w
podświadomości czułam , że był to zły znak. Po kolejnym tygodniu milczenia
zupełnie niespodziewanie kurier przyniósł na oddział przesyłkę zaadresowaną do
mnie. Gdy Cole to zobaczył od razu wyrwał mi ją z ręki:
- Co ty robisz?
Zapytałam oburzona.
- Nie wiesz co jest w
środku.
- Ty też nie wiesz!
Podniosłam głos bo
jego zachowanie było dla mnie bezczelne, jego argumenty do mnie nie
przemawiały, choć istotnie miał rację. Podał przesyłkę Red’owi:
- Sprawdź ją.
Red wziął
przesyłkę w postaci małej paczki i udał
się do laboratorium, Cole spojrzał na mnie przejęty.
- Nie traktuj mnie jak
powietrze.
Uśmiechnął się z
ironią w głosie.
- Nie robię tego,
rozumiem też , że jesteś zdenerwowana, jeśli oczywiście chcesz się dać zabić,
to proszę bardzo ale pozwól, że kiedy mnie nie będzie w pobliżu.
Miał rację, przesyłka
mogła zawierać dosłownie wszystko, Red wrócił zaledwie po chwili i oddał
przesyłkę mnie:
- Jest w porządku.
Cole kiwnął do mnie
głową jakby dając przyzwolenie na otwarcie pudełka, ja za to zrobiłam obrażoną
minę. Otworzyłam je i wyjęłam ze środka zdjęcia, był na nich Brian, Kate i
Thorne. To dlatego się nie odzywał, złapali go kiedy tak nieroztropnie
postanowił ich na własną rękę poszukać. Cole obejrzał zdjęcia a Colin zdał mu
raport.
- Nasze oddziały nie
znalazły Thorne’a a gdy odnaleźli miejsce rzekomego pobytu, zastali je puste,
wygląda na to, że go uprzedzili.
Cole odezwał się do
Colin’a.
- Ja raczej sądzę , że
Thorne ich uprzedził a tym samym nieświadomie doprowadził ich do Brian’a.
Spojrzałam pytająco na
Cole’a:
- Co robimy?
- Zbieramy najlepszych
ludzi i ruszamy za trzydzieści minut. Red montuj wszystkich.
Red kiwnął głowę, po
czym w pośpiechu zaczął wydawać polecenia do agentów.
- Idę się przebrać.
Poszłam do szatni,
otworzyłam szafkę by sięgnąć czarną skórzaną kurtkę, miałam na sobie czarne
spodnie i koszulkę na naramkach, nawet nie usłyszałam, że ktoś stanął w
drzwiach:
- Widzę, że pamiątki
po oddziale zostały?
Obróciłam się, to był
Cole, pospiesznie nałożyłam kurtkę by zasłonić na lewej łopatce tatuaż.
Rzeczywiście był to ślad po oddziale sprzed kilkunastu lat, do tej pory nikt na
niego zbytnio nie zwracał uwagi, ale charakterystyczne litery przykuły uwagę
Cole’a, sam miał taki na ramieniu, tyle że większy. Nie wiem czy była wtedy
taka moda, już nawet nie pamiętam kiedy pozwoliłam sobie wydziergać ten
znaczek, w tej chwili chętnie bym go usunęła by nie pamiętać Libanu i tamtych
dni.
- Staram się
zapomnieć.
- Teraz to chyba nie
łatwe co?
Spuściłam głowę.
- Nie uciekniesz od
przeznaczenia.
Podeszłam bliżej i
stanęłam bardzo blisko Cole’a.
- Jeśli to jest moim
przeznaczeniem, to wolałabym nie żyć.
Powiedziałam poważnie,
po czym założyłam okulary słoneczne i oświadczyłam, że jestem gotowa. Ruszył za
mną zdecydowanym krokiem, gdy tak szliśmy przed oddział, reszta agentów
dołączała po drodze. Żadne z nas nie miało pojęcia czy wróci, widziałam jak Joe
spogląda na mnie z daleka, lecz odwróciłam twarz by nie patrzeć. Tym razem
czyjeś życie było w moich rękach i być może ranga tego zadania wywołała we mnie
takie poważne odczucia, Thorne był w końcu moim mężem, mimo wszystko nie
chciałam go tracić.
Znajdująca się na
samiutkim środku oceanu niewielka wyspa, nie była łatwym celem, z której strony
nie próbowalibyśmy się na nią dostać, nie mogliśmy zrobić tego niezauważonym.
Jedynym rozsądnym
wyjściem była woda, wyłoniliśmy się ze wszystkich stron późnym wieczorem kiedy
już zmierzchało. Według planu Thorne i Kate przebywali w budynku położonym
najwyżej wzniesienie wyspy. Było to miejsce do którego najtrudniej szło się
dostać. Nam się jednak udało, ale po
piętnastu minutach rozpętało się istne piekło, gdyż jakaś kobieta zaczęła
rozpaczliwie krzyczeć widząc amerykańską grupę w czarnych kombinezonach.
Zaalarmowała dosłownie wszystkich, w jednej chwili z martwej jak dotąd wyspy
zaczęły docierać strzały miejscowych partyzantów. Razem z Cole’m musieliśmy
skupić się na jak najszybszym dotarciu do zakładników, reszta została na
zewnątrz by ubezpieczać tyły. Rozdzieliliśmy się, Cole dotarł do Thorne’a,
który nie był w złym stanie, chcąc z nami negocjować, musieli o niego dbać.
Cole udał się w pościg za wspólnikiem Morou’a a Thorne pobiegł do celi, w
której przetrzymywali Kate i Brian’a. Wszedł do środka i gdy tylko zapalił światło,
zobaczył jak Morou celuje w głowę jego byłej żony, Brian był roztrzęsiony.
- Rzuć broń, albo
będziesz ją zeskrobywał ze ściany.
Thorne nie wahał się
ani sekundy, posłusznie odłożył pistolet na podłodze, Kate dosłownie cała się
trzęsła, wyglądała strasznie, myślę, że chcąc by Thorne zdradził naszą agencję
torturowali ją aby go zmiękczyć.
Gdy zobaczyłam ich,
namierzyłam snajperską bronią sam środek czoła mężczyzny i oddałam strzał – był
śmiertelny. Kate zaczęła wrzeszczeć co sił w gardle na widok rozpryśniętej krwi
a Brian i Thorne równocześnie obejrzeli się i spojrzeli na mnie. Podniosłam się
z ziemi i chłodnym spojrzeniem obdarzyłam Thorne’a. Opuściłam budynek widząc,
że Cole podbiegł do nich i zaczął rozwiązywać Brian’a, Thorne natomiast
pochylił się nad byłą żoną i zaraz po oswobodzeniu jej rąk, wpadła mu w
objęcia. Wyniósł ją na rękach, patrzyłam na to z daleka i jakoś dziwnie mi się
zrobiło. Miałam wrażenie, że jestem tam całkowicie zbyteczna, Thorne nawet nie
podszedł do mnie by powiedzieć choć słowo. Cole to zauważył, śmigłowce zabrały
nas z powrotem do jednostki a Kate przewieziono prosto do szpitala. Mój
małżonek nie odstępował jej ani na krok, czując się chyba winnym całego
zajścia. Wiedziałam, że muszę się z tym godzić, ale w gruncie rzeczy chciałam,
aby ktoś w końcu wyjaśnił mi co ma być dalej z nami. Długo nie uzyskiwałam
odpowiedzi. Morou’a przesłuchiwałam osobiście i o mało nie przypłacił tego
życiem. Moje emocje i myśl, że jest winny wszystkiemu co ostatnimi czasy się
wydarzyło sprowokowało mnie do silnej i nieokiełznanej agresji.
Kolejny miesiąc nie
widywałam Thorne’a prawie wcale, nie rozumiałam tego, wpadał na oddział
dosłownie na moment, wydawał wytyczne po czym na resztę dnia znikał. W domu nie
pojawiał się w ogóle. Musiałam to znosić a jednak coś mi mówiło, że to co się
tam dzieje nie jest wyłącznie wynikiem przeolbrzymiej troski, lecz czymś
więcej. Chyba miałam rację, bo gdy ktoś życzliwy przesłał na mój adres domowy
zdjęcia Kate w jego objęciach aż się zapowietrzyłam. Zabolało i to piekielnie
mocno, nie miałam pojęcia jak mocno dopóki nie zawitał w domu. Późnym wieczorem
przyszedł na taras, Michael już spał. Piłam wino, usiadł obok i spuścił głowę.
Nie wiem czy kiedyś widziałam go równie smutnego i poniekąd zawiedzionego co
tego dnia. Chyba spodziewałam się co mi powie, ale łudziłam się chyba, że to
nie prawda.
- Kate ma białaczkę,
ostrą białaczkę, mąż ją zostawił i odebrał prawa rodzicielskie do młodszego
syna, ich wspólnego, lekarze nie wiedzą dokładnie ile jej zostało czasu, to mogą
być tygodnie, albo parę dni.
Spojrzałam na niego,
wiedział, że mój wzrok pyta o coś zupełnie innego, oczekiwał współczucia?
Pytałam sama siebie, a co ze mną? Czy o moich uczuciach też pomyślał? Czy
pomagając jego byłej żonie miałam tu również uwzględnić dzielenie się własnym
mężem? To nie było według mnie w porządku ale najwyraźniej on z racji jej stanu
uważał inaczej.
- To wszystko?
Zapytałam jakby
niewzruszona. Wreszcie podniósł wzrok i skierował go na mnie.
- Wiem co ci obiecałem
i dlatego nie odzywałem się, bo Bóg mi świadkiem, że czuję się podle.
Kiwnęłam głową.
- I słusznie, bo
właśnie tak powinieneś się czuć. Zdradziłeś mnie prawda?
Czułam, że w gardle
stoi mi coś czego nie sposób było przełknąć.
- Błagała mnie.
Błagała a on dzielny
rycerz uległ, bo przecież umierającym się nie odmawia. Czułam, że cała płonę,
nie wiedziałam, czy zbyć to obojętnością, czy wykrzyczeć to co czułam. I
pomyśleć, że ja po jednym niewinnym pocałunku z Cole’m, który nawet był nie
tyle inicjatywą moją co jego, nie mogłam w nocy zmrużyć oka. Idiotka ze mnie
pomyślałam, no ale jak widać przyrzeczenia małżeńskie nie mają takiej wartości
jak się niektórym wydaje. Nie odezwałam się bo chyba wmawiałam sobie, że to
nieprawda.
- Powiedz coś proszę.
Powiedział błagalnym
tonem, ale co miałam powiedzieć? Chciał ode mnie rozgrzeszenia czy
błogosławieństwa, bo naprawdę nie wiedziałam czego oczekiwał. Miałam wrażenie,
że rozpacz rozdziera mi wszystkie wnętrzności, nie wierzyłam, że był zdolny
zrobić mi coś takiego, a jednak był to
fakt, fakt z którym nie mogłam sobie dać rady. Chciałam wstać choć coś
nakazywało mi zostać w miejscu, w którym byłam.
Po godzinie milczenia
ujrzałam w jego oczach łzy, szczere łzy, cierpienia – jak sądzę. Targało mną na
wszystkie strony i choć bardzo chciałam wykonać gest w jego stronę byłam
sparaliżowana.
Próbowałam rozważyć
podobną sytuację, gdybym to ja była na jego miejscu i chodziło by o Joe’ego.
Wtedy właśnie to zrozumiałam – zrobiłabym dokładnie to samo, czy można dziwić
się jemu? Wstałam, choć tak bardzo było mi trudno, podeszłam bliżej, on dalej
siedział, lecz uniósł wzrok na mnie. Jego głowa była na wysokości mojego pasa,
nie wiedząc czego się spodziewać patrzyłam na jego reakcję. Z pewnymi chyba
obawami jak mnie się wydawało, objął mnie rękoma na wysokości ud, na początku
miałam obawy, w końcu pogładziłam go po włosach, jego głowa spoczęła na moim
pasie, przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej jakby w strachu, że za chwilę
odejdę.
Czy byłam wyrachowana
czy po prostu całkiem pozbawiona uczuć? Czy to co starałam się uratować za
wszelką cenę warte było tego co teraz robiłam. Dałam mu wyraźne przyzwolenie na
to by mógł posunąć się dalej a on chyba na to właśnie czekał. Nie wiedziałam co będzie z nami następnego
dnia, czy będę w stanie żyć z tym wszystkim i być dalej szczęśliwą, ale kiedy
zaczął całować mój nagi brzuch nie myślałam kompletnie o niczym. Jego pocałunki
wznosiły się coraz wyżej i wyżej, aż dotarły do moich ust. Byłam tego
spragniona równie mocno co jego fizyczności. Chciałam wziąć z tego jak najwięcej
dla siebie i też łapczywie brałam. Nie wiem co myślał wcześniej, ale będąc ze
mną w sypialni wiedziałam, że pragnął wyłącznie mnie i być może nawet w
większym stopniu niż ja jego, bo w stanie takiej wzmożonej euforii nie
widziałam go nigdy. Słowa nie były nam potrzebne by wyrazić to czego
najbardziej potrzebowaliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz