czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział L

L

W każdym człowieku jak sądzę tkwi bestia, w jednym bardziej, w innym  mniej uzewnętrzniona. Jednak w obliczu niebezpieczeństwa, nasze głęboko zakorzenione instynkty samozachowawcze nie zawsze w pełni kontrolowane, wyzwalają w nas niekiedy reakcje odruchowe. Nie można oczywiście przyrównać zabicia komara bądź muchy do pozbawienia życia człowieka, jednakże pozwolę sobie sądzić, że wrodzona umiejętność walki o przetrwanie, odziedziczona prawdopodobnie od człowieka pierwotnego przetrwała w nas po dziś dzień.
Gdy czujemy się osaczeni działamy nie raz bardzo irracjonalnie, to z kolei potęguje gniew i przysłania zdrowy rozsądek.
Z której strony by na to nie patrzeć, znalazłam się w podobnej sytuacji a co gorsza Thorne był jak się okazało w jeszcze gorszym położeniu. Miał do wyboru wydać agencję lub stracić swoją rodzinę i to nie tylko byłą żonę i Brian’a, lecz również mnie i Michael’a.
Na szczęście Sue została w ostatniej chwili przewieziona w dobrze strzeżone miejsce, dalej jednak nie mogliśmy ustalić miejsca pobytu Kate, dalej też z niewiadomych powodów nie mieliśmy żadnego kontaktu z Thorne’m. Teraz wściekłość na niego zaczęła mieszać mi się z wewnętrznym niepokojem. Zbyt długo się nie odzywał i w podświadomości czułam , że był to zły znak. Po kolejnym tygodniu milczenia zupełnie niespodziewanie kurier przyniósł na oddział przesyłkę zaadresowaną do mnie. Gdy Cole to zobaczył od razu wyrwał mi ją z ręki:
- Co ty robisz?
Zapytałam oburzona.
- Nie wiesz co jest w środku.
- Ty też nie wiesz!
Podniosłam głos bo jego zachowanie było dla mnie bezczelne, jego argumenty do mnie nie przemawiały, choć istotnie miał rację. Podał przesyłkę Red’owi:
- Sprawdź ją.
Red wziął przesyłkę  w postaci małej paczki i udał się do laboratorium, Cole spojrzał na mnie przejęty.
- Nie traktuj mnie jak powietrze.
Uśmiechnął się z ironią w głosie.
- Nie robię tego, rozumiem też , że jesteś zdenerwowana, jeśli oczywiście chcesz się dać zabić, to proszę bardzo ale pozwól, że kiedy mnie nie będzie w pobliżu.
Miał rację, przesyłka mogła zawierać dosłownie wszystko, Red wrócił zaledwie po chwili i oddał przesyłkę mnie:
- Jest w porządku.
Cole kiwnął do mnie głową jakby dając przyzwolenie na otwarcie pudełka, ja za to zrobiłam obrażoną minę. Otworzyłam je i wyjęłam ze środka zdjęcia, był na nich Brian, Kate i Thorne. To dlatego się nie odzywał, złapali go kiedy tak nieroztropnie postanowił ich na własną rękę poszukać. Cole obejrzał zdjęcia a Colin zdał mu raport.
- Nasze oddziały nie znalazły Thorne’a a gdy odnaleźli miejsce rzekomego pobytu, zastali je puste, wygląda na to, że go uprzedzili.
Cole odezwał się do Colin’a.
- Ja raczej sądzę , że Thorne ich uprzedził a tym samym nieświadomie doprowadził ich do Brian’a.
Spojrzałam pytająco na Cole’a:
- Co robimy?
- Zbieramy najlepszych ludzi i ruszamy za trzydzieści minut. Red montuj wszystkich.
Red kiwnął głowę, po czym w pośpiechu zaczął wydawać polecenia do agentów.
- Idę się przebrać.
Poszłam do szatni, otworzyłam szafkę by sięgnąć czarną skórzaną kurtkę, miałam na sobie czarne spodnie i koszulkę na naramkach, nawet nie usłyszałam, że ktoś stanął w drzwiach:
- Widzę, że pamiątki po oddziale zostały?
Obróciłam się, to był Cole, pospiesznie nałożyłam kurtkę by zasłonić na lewej łopatce tatuaż. Rzeczywiście był to ślad po oddziale sprzed kilkunastu lat, do tej pory nikt na niego zbytnio nie zwracał uwagi, ale charakterystyczne litery przykuły uwagę Cole’a, sam miał taki na ramieniu, tyle że większy. Nie wiem czy była wtedy taka moda, już nawet nie pamiętam kiedy pozwoliłam sobie wydziergać ten znaczek, w tej chwili chętnie bym go usunęła by nie pamiętać Libanu i tamtych dni.
- Staram się zapomnieć.
- Teraz to chyba nie łatwe co?
Spuściłam głowę.
- Nie uciekniesz od przeznaczenia.
Podeszłam bliżej i stanęłam bardzo blisko Cole’a.
- Jeśli to jest moim przeznaczeniem, to wolałabym nie żyć.
Powiedziałam poważnie, po czym założyłam okulary słoneczne i oświadczyłam, że jestem gotowa. Ruszył za mną zdecydowanym krokiem, gdy tak szliśmy przed oddział, reszta agentów dołączała po drodze. Żadne z nas nie miało pojęcia czy wróci, widziałam jak Joe spogląda na mnie z daleka, lecz odwróciłam twarz by nie patrzeć. Tym razem czyjeś życie było w moich rękach i być może ranga tego zadania wywołała we mnie takie poważne odczucia, Thorne był w końcu moim mężem, mimo wszystko nie chciałam go tracić.
Znajdująca się na samiutkim środku oceanu niewielka wyspa, nie była łatwym celem, z której strony nie próbowalibyśmy się na nią dostać, nie mogliśmy zrobić tego niezauważonym.
Jedynym rozsądnym wyjściem była woda, wyłoniliśmy się ze wszystkich stron późnym wieczorem kiedy już zmierzchało. Według planu Thorne i Kate przebywali w budynku położonym najwyżej wzniesienie wyspy. Było to miejsce do którego najtrudniej szło się dostać. Nam się  jednak udało, ale po piętnastu minutach rozpętało się istne piekło, gdyż jakaś kobieta zaczęła rozpaczliwie krzyczeć widząc amerykańską grupę w czarnych kombinezonach. Zaalarmowała dosłownie wszystkich, w jednej chwili z martwej jak dotąd wyspy zaczęły docierać strzały miejscowych partyzantów. Razem z Cole’m musieliśmy skupić się na jak najszybszym dotarciu do zakładników, reszta została na zewnątrz by ubezpieczać tyły. Rozdzieliliśmy się, Cole dotarł do Thorne’a, który nie był w złym stanie, chcąc z nami negocjować, musieli o niego dbać. Cole udał się w pościg za wspólnikiem Morou’a a Thorne pobiegł do celi, w której przetrzymywali Kate i Brian’a. Wszedł do środka i gdy tylko zapalił światło, zobaczył jak Morou celuje w głowę jego byłej żony, Brian był roztrzęsiony.
- Rzuć broń, albo będziesz ją zeskrobywał ze ściany.
Thorne nie wahał się ani sekundy, posłusznie odłożył pistolet na podłodze, Kate dosłownie cała się trzęsła, wyglądała strasznie, myślę, że chcąc by Thorne zdradził naszą agencję torturowali ją aby go zmiękczyć.
Gdy zobaczyłam ich, namierzyłam snajperską bronią sam środek czoła mężczyzny i oddałam strzał – był śmiertelny. Kate zaczęła wrzeszczeć co sił w gardle na widok rozpryśniętej krwi a Brian i Thorne równocześnie obejrzeli się i spojrzeli na mnie. Podniosłam się z ziemi i chłodnym spojrzeniem obdarzyłam Thorne’a. Opuściłam budynek widząc, że Cole podbiegł do nich i zaczął rozwiązywać Brian’a, Thorne natomiast pochylił się nad byłą żoną i zaraz po oswobodzeniu jej rąk, wpadła mu w objęcia. Wyniósł ją na rękach, patrzyłam na to z daleka i jakoś dziwnie mi się zrobiło. Miałam wrażenie, że jestem tam całkowicie zbyteczna, Thorne nawet nie podszedł do mnie by powiedzieć choć słowo. Cole to zauważył, śmigłowce zabrały nas z powrotem do jednostki a Kate przewieziono prosto do szpitala. Mój małżonek nie odstępował jej ani na krok, czując się chyba winnym całego zajścia. Wiedziałam, że muszę się z tym godzić, ale w gruncie rzeczy chciałam, aby ktoś w końcu wyjaśnił mi co ma być dalej z nami. Długo nie uzyskiwałam odpowiedzi. Morou’a przesłuchiwałam osobiście i o mało nie przypłacił tego życiem. Moje emocje i myśl, że jest winny wszystkiemu co ostatnimi czasy się wydarzyło sprowokowało mnie do silnej i nieokiełznanej agresji.
Kolejny miesiąc nie widywałam Thorne’a prawie wcale, nie rozumiałam tego, wpadał na oddział dosłownie na moment, wydawał wytyczne po czym na resztę dnia znikał. W domu nie pojawiał się w ogóle. Musiałam to znosić a jednak coś mi mówiło, że to co się tam dzieje nie jest wyłącznie wynikiem przeolbrzymiej troski, lecz czymś więcej. Chyba miałam rację, bo gdy ktoś życzliwy przesłał na mój adres domowy zdjęcia Kate w jego objęciach aż się zapowietrzyłam. Zabolało i to piekielnie mocno, nie miałam pojęcia jak mocno dopóki nie zawitał w domu. Późnym wieczorem przyszedł na taras, Michael już spał. Piłam wino, usiadł obok i spuścił głowę. Nie wiem czy kiedyś widziałam go równie smutnego i poniekąd zawiedzionego co tego dnia. Chyba spodziewałam się co mi powie, ale łudziłam się chyba, że to nie prawda.
- Kate ma białaczkę, ostrą białaczkę, mąż ją zostawił i odebrał prawa rodzicielskie do młodszego syna, ich wspólnego, lekarze nie wiedzą dokładnie ile jej zostało czasu, to mogą być tygodnie, albo parę dni.
Spojrzałam na niego, wiedział, że mój wzrok pyta o coś zupełnie innego, oczekiwał współczucia? Pytałam sama siebie, a co ze mną? Czy o moich uczuciach też pomyślał? Czy pomagając jego byłej żonie miałam tu również uwzględnić dzielenie się własnym mężem? To nie było według mnie w porządku ale najwyraźniej on z racji jej stanu uważał inaczej.
- To wszystko?
Zapytałam jakby niewzruszona. Wreszcie podniósł wzrok i skierował go na mnie.
- Wiem co ci obiecałem i dlatego nie odzywałem się, bo Bóg mi świadkiem, że czuję się podle.
Kiwnęłam głową.
- I słusznie, bo właśnie tak powinieneś się czuć. Zdradziłeś mnie prawda?
Czułam, że w gardle stoi mi coś czego nie sposób było przełknąć.
- Błagała mnie.
Błagała a on dzielny rycerz uległ, bo przecież umierającym się nie odmawia. Czułam, że cała płonę, nie wiedziałam, czy zbyć to obojętnością, czy wykrzyczeć to co czułam. I pomyśleć, że ja po jednym niewinnym pocałunku z Cole’m, który nawet był nie tyle inicjatywą moją co jego, nie mogłam w nocy zmrużyć oka. Idiotka ze mnie pomyślałam, no ale jak widać przyrzeczenia małżeńskie nie mają takiej wartości jak się niektórym wydaje. Nie odezwałam się bo chyba wmawiałam sobie, że to nieprawda.
- Powiedz coś proszę.
Powiedział błagalnym tonem, ale co miałam powiedzieć? Chciał ode mnie rozgrzeszenia czy błogosławieństwa, bo naprawdę nie wiedziałam czego oczekiwał. Miałam wrażenie, że rozpacz rozdziera mi wszystkie wnętrzności, nie wierzyłam, że był zdolny zrobić mi  coś takiego, a jednak był to fakt, fakt z którym nie mogłam sobie dać rady. Chciałam wstać choć coś nakazywało mi zostać w miejscu, w którym byłam.
Po godzinie milczenia ujrzałam w jego oczach łzy, szczere łzy, cierpienia – jak sądzę. Targało mną na wszystkie strony i choć bardzo chciałam wykonać gest w jego stronę byłam sparaliżowana.
Próbowałam rozważyć podobną sytuację, gdybym to ja była na jego miejscu i chodziło by o Joe’ego. Wtedy właśnie to zrozumiałam – zrobiłabym dokładnie to samo, czy można dziwić się jemu? Wstałam, choć tak bardzo było mi trudno, podeszłam bliżej, on dalej siedział, lecz uniósł wzrok na mnie. Jego głowa była na wysokości mojego pasa, nie wiedząc czego się spodziewać patrzyłam na jego reakcję. Z pewnymi chyba obawami jak mnie się wydawało, objął mnie rękoma na wysokości ud, na początku miałam obawy, w końcu pogładziłam go po włosach, jego głowa spoczęła na moim pasie, przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej jakby w strachu, że za chwilę odejdę.

Czy byłam wyrachowana czy po prostu całkiem pozbawiona uczuć? Czy to co starałam się uratować za wszelką cenę warte było tego co teraz robiłam. Dałam mu wyraźne przyzwolenie na to by mógł posunąć się dalej a on chyba na to właśnie czekał.  Nie wiedziałam co będzie z nami następnego dnia, czy będę w stanie żyć z tym wszystkim i być dalej szczęśliwą, ale kiedy zaczął całować mój nagi brzuch nie myślałam kompletnie o niczym. Jego pocałunki wznosiły się coraz wyżej i wyżej, aż dotarły do moich ust. Byłam tego spragniona równie mocno co jego fizyczności. Chciałam wziąć z tego jak najwięcej dla siebie i też łapczywie brałam. Nie wiem co myślał wcześniej, ale będąc ze mną w sypialni wiedziałam, że pragnął wyłącznie mnie i być może nawet w większym stopniu niż ja jego, bo w stanie takiej wzmożonej euforii nie widziałam go nigdy. Słowa nie były nam potrzebne by wyrazić to czego najbardziej potrzebowaliśmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz