piątek, 14 lutego 2014

Rozdział IV

IV

To był chyba najdłuższy dzień mojego życia. Dzień niepewności i krążących po mojej głowie myśli. Czy był choć jeden człowiek, który by mnie zrozumiał? Który by mnie najzwyczajniej w świecie wsparł i ułatwił powrót do życia?
Tego dnia nie miałam już dość odwagi aby chociaż podjechać i z daleka spojrzeć na moje dzieci. Dzień spędzony z Joe był na tyle wyczerpujący psychicznie, że tak naprawdę zbił mnie z tropu na resztę wieczora. Nazajutrz miałam wejść na oddział i prawdę mówiąc nie miałam na to w ogóle sił, nie docierało to wszystko do mnie, bałam się reakcji tych, którzy byli mi tak bliscy a ja parę lat temu musiałam ich okłamać.
Rolly dotarł do „domu” po 22.00. Trzasnął drzwiami z takim rozmachem jakby była trzecia po południu. Bez słowa podszedł do barku, odkręcił whisky i nalał sobie do szklanki. Wziął łyka, oparł się o kominek i w końcu przemówił:
- Jak ci minął dzień?
Nie byłam pewna czy stara się być uprzejmy czy jest złośliwy, byłam przekonana, że doskonale wiedział co robiłam i z kim się spotkałam. Zapaliłam papierosa i spojrzałam na niego lekceważąco:
- Po co pytasz?
- Martwię się.
- No tak, zapomniałam w porządku dziękuję.
Wstałam i skierowałam się na taras.
- Jak Joe?
Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym spojrzałam na niego, a jednak – dobrze go znałam, Joe był jedynym słabym punktem Rolly’ego, wszystko co robił do tej pory miało taki charakter jakby z nim rywalizował – choć nie musiał. Nic nie odpowiedziałam, chociaż pytań miałam nie mało.
- Powinniśmy porozmawiać.
Spojrzałam na niego badawczo.
- O Joe?
- Nie, o nas, o tym co ma być dalej.
- To chyba raczej ty powinieneś mi odpowiedzieć. Myślałam, że jesteśmy razem już na zawsze, tymczasem okazało się to wszystko była jakaś jedna, wielka, cholerna mistyfikacja!
- Nie oczekuję, że dalej ze mną będziesz.
- Wcale w to nie wątpię, nawet jestem skłonna przypuszczać, że jest ci na rękę żebyśmy nie byli razem.
- Kylie, to nie tak…
- Posłuchaj, jak naprawdę zdobędziesz się ze mną na szczerość ,to powiedz, bo jak na razie to nie mówisz mi nic konkretnego a wszystko co mówisz jest nieszczere. Jestem już zmęczona rozumiesz? Tobą, życia z tobą i agencją.
Wyszłam na taras, ale wyszedł za mną.
- Zaczekaj, ja naprawdę chcę ci to wyjaśnić, wiem, że czujesz się oszukana, ale ja też nie miałem wyjścia.
- Mogłeś powiedzieć, że masz kontakt z agencją, że nasze życie to dalej fikcja ,że nic się nie zmieni, dalej będziesz pracował, to całe gadanie o miłości do grobowej deski, przywiązaniu, lojalności, po co to wszystko?
- Miałem cię chronić.
- Chronić? A dziecko zafundowałeś mi po to żeby było wiarygodniej?
Rolly spojrzał na mnie.
- Dlaczego? Czy ty w ogóle nie masz sumienia?
- Uwierz mi, że dla mnie to też nie była łatwa sytuacja, ja naprawdę cię kochałem.
To słowo i na dodatek w czasie przeszłym zahuczało mi tak mocno w uszach, że z trudem powstrzymałam łzy.
- Kochałeś mnie? No to skoro zadanie się skończyło, … nie musisz mnie już kochać prawda?
Rolly milczał, tego milczenia nigdy nie mogłam znieść, bolało bardziej od krzyku i słów. Okazałam się zwykłą marionetką w jego życiu, na dodatek przypłacając za to swoim.
Czy było mi przykro? Nie, raczej żal, samej siebie, głupiej, naiwnej, która na siłę próbowała przebić głową nie do zburzenia mur i znaleźć za nim… Nie ważne.

Naiwność to paskudna cecha, niczego się nie nauczyłam, mimo tych wszystkich lat i zmarnowanego życia, nie pamiętałam , że nikomu, kto należy do agencji nie można ufać, nawet nie powinnam ufać samej  sobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz