piątek, 14 lutego 2014

Rozdział III

III

Dano mi zaledwie tydzień na podjęcie decyzji, chociaż wiem dobrze, że tą, podjęto już dawno za mnie. Jedyne co czułam wraz z upływającymi dniami – to zwątpienie. Z każdą minutą coraz silniejsze. Miałam ochotę wyć w niebogłosy, ale nie to było mi pisane. Po raz kolejny moja psychika została wystawiona na poważną próbę, nie wiedziałam tylko czy tym razem to przetrzymam.
Kiedy samolot wylądował i spojrzałam na tak dobrze znane mi lotnisko, przyszył mnie zimny dreszcz. Tak naprawdę to nie miałam pojęcia od czego zacząć i dokąd pójść. Nie mogę tego samego powiedzieć o Rolly’m, który ledwo wysiadł z samolotu a już „wisiał” na swojej komórce. Wyjęłam nieśmiało swoją i włączyłam ją do sieci. Był to mój stary numer sprzed pięciu lat. W gardle stanęło mi coś olbrzymiego czego nie sposób było przełknąć. Łzy mimo woli zaczęły nachodzić i stopniowo zasłaniać źrenice. Z trudem łapałam równowagę, wtedy podszedł do mnie pilot i z zaniepokojeniem zapytał:
- Pani Hopper, dobrze się pani czuje?
Na dźwięk nieużywanego przez ponad pięć lat nazwiska, dopiero poczułam się źle. Z tymi samymi obawami walczyłam, kiedy to nadano mi nową tożsamość i nowe życie.
Rolly wsiadł do samochodu i rzucił w przelocie:
- Spotkamy się w domu.
Po czym samochód odjechał.
W domu? Pomyślałam ,a gdzie jest mój dom? Po chwili podstawiono drugi samochód a kierowca wręczył mi kluczyki, po czym oddalił się.
Weszłam do środka i kiedy ruszałam z lotniska, wydawało mi się jakby ktoś mnie obserwował. Myślałam, że życie w strachu mam już poza sobą, ale myliłam się. Wszystko na nowo do mnie wróciło, tyle ,że tym razem, nie bałam się już o własne życie. Odpaliłam silnik i nie wiadomo dlaczego, instynktownie skierowałam się na drogę prowadzącą na cmentarz. To właśnie tam odnajdywałam zawsze ukojenie, być może nie nadawałam się już do świata żywych, bo nikt z żywych nie mógł zrozumieć mnie tak – jak mój nieżyjący syn.
Zaparkowałam samochód w bocznej alejce, po czym pewnym krokiem udałam się prosto na grób mojego syna. Jednego tylko nie przewidziałam – tuż obok znajdował się mój grób. Widok był dla mnie masakryczny: świeżo ułożone równiutko kwiaty, zapalone znicze a dookoła poustawiane Aniołki, było też jeszcze coś, a raczej ktoś, kogo kompletnie  nie spodziewałam się tam zastać. Tak dobrze znana mi postać pochylała się nad moim grobem z oczami pełnymi żalu, gładząca moje zdjęcie tuż obok krzyża. Teraz było już za późno aby się wycofać, wiedziałam, że od tej chwili przyjdzie mi mierzyć się z samymi przeciwnościami losu, nie było odwrotu, z oczu popłynęły mi łzy, mężczyzna uniósł się i stanął na wprost mnie. Reakcja była dokładnie taka jak się spodziewałam, zaczął tracić równowagę i przecierać oczy, już miał upadać gdy pochwyciłam go w locie.
- Nie, to nie może być prawda, ty nie żyjesz, wszyscy mówili, że dostanę w końcu na głowę jak nie przestanę cię opłakiwać i dostałem.
Nigdy w życiu nie widziałam tak przerażonego człowieka.
- Nie dostałeś na głowę, ja żyję Joe.
Odsunął się ode mnie znacznie jakby zupełnie nie wiedział co ma zrobić. Spojrzał jeszcze raz na tablicę nagrobkową po czym znowu odwrócił wzrok w moją stronę.
- Chcesz powiedzieć, że…
- Grób jest pusty.
Tak ciężko było mi to wszystko mówić, mogłam jedynie domyślać się jakie uczucia targały Joe w tym momencie, ale tego chyba nie sposób było opisać.
- Chcesz powiedzieć, że opłakuję cię od ponad pięciu lat a ty…, nigdy nie umarłaś?
Przetarł twarz dłońmi, przysiadł na ławce i zapalił papierosa, spojrzał na mnie pytająco.
- Potrafisz mi to wytłumaczyć? Myślałem, że sobie ufamy a ty nic nie powiedziałaś?
- Nie mogłam, zresztą to nie ja podjęłam decyzję, nie miałam wyjścia. Po przejęciu naszego oddziału przez agencję, próbowałam wam wytłumaczyć, że nie macie pojęcia w co się pakujecie, ale obstawaliście przy swoim. To są ludzie bez skrupułów, w jednej chwili gotowi są pozbawić cię całego dotychczasowego życia nie pytając nawet o zgodę. Żeby ochronić dzieci i wszystkich mi bliskich musiałam zniknąć, myśleli, że to wystarczy, ale tym razem nasz doskonały jakby się wydawało wywiad – po prostu zawiódł. Na chwilę obecną moja rzekoma śmierć jest gorsza niż mój powrót.
- Chcesz powiedzieć, że wróciłaś po to żeby dać się naprawdę zabić?
- Nie potrafię ci odpowiedzieć na to pytanie, bo tym razem tak naprawdę to sama nie wiem co może się stać i które z nas będzie musiało zginąć.
Joe spojrzał na mnie.
- Które z was?
Tym razem w lot połapał się o kogo chodzi.
- Chcesz powiedzieć, że śmierć Rolly’ego to też był blef?
Tym razem nic nie odpowiedziałam, bo nie było to konieczne.
- Nie wiem co mam ci powiedzieć, nie wiem też jak mam cię przepraszać, wiem, że czujesz się oszukany, masz prawo, ale proszę cię, zanim mnie osądzisz, to spróbuj zrozumieć, bo ja naprawdę nie mogłam postąpić inaczej.
Emocje wchodziły u mnie na coraz wyższe obroty i dlatego wiedziałam, że im szybciej stamtąd odejdę, tym lepiej będzie dla nas obojga, odwróciłam się i ledwo zdążyłam zrobić dwa kroki do przodu, Joe zerwał się z ławki na której siedział, wyrzucił papierosa i zatrzymał mnie.
- Nie odchodź, jeśli teraz odejdziesz pomyślę, że naprawdę sfiksowałem. Pozwól mi ze sobą pobyć, chcę to wszystko zrozumieć, ale potrzebuję czasu a przyznam, że nie wiem ile po pięciu latach noszenia żałoby.

Doskonale go rozumiałam i nie spodziewałam się takiej reakcji, gdyby zbeształ mnie od najgorszej, wykrzyczał jaka jestem podła, może byłoby mi lżej, ale jego zachowanie i zrozumienie, wywołało we mnie odczucie jeszcze większego żalu do samej siebie. Sądziłam, że nie będzie w ogóle chciał ze mną rozmawiać, tymczasem on wziął mnie w ramiona i przytulił tak mocno, że przez moment zdawało mi się, jakbym stąd nigdy nie odchodziła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz