III
Dano mi zaledwie
tydzień na podjęcie decyzji, chociaż wiem dobrze, że tą, podjęto już dawno za
mnie. Jedyne co czułam wraz z upływającymi dniami – to zwątpienie. Z każdą
minutą coraz silniejsze. Miałam ochotę wyć w niebogłosy, ale nie to było mi
pisane. Po raz kolejny moja psychika została wystawiona na poważną próbę, nie
wiedziałam tylko czy tym razem to przetrzymam.
Kiedy samolot
wylądował i spojrzałam na tak dobrze znane mi lotnisko, przyszył mnie zimny dreszcz.
Tak naprawdę to nie miałam pojęcia od czego zacząć i dokąd pójść. Nie mogę tego
samego powiedzieć o Rolly’m, który ledwo wysiadł z samolotu a już „wisiał” na
swojej komórce. Wyjęłam nieśmiało swoją i włączyłam ją do sieci. Był to mój
stary numer sprzed pięciu lat. W gardle stanęło mi coś olbrzymiego czego nie
sposób było przełknąć. Łzy mimo woli zaczęły nachodzić i stopniowo zasłaniać
źrenice. Z trudem łapałam równowagę, wtedy podszedł do mnie pilot i z
zaniepokojeniem zapytał:
- Pani Hopper, dobrze
się pani czuje?
Na dźwięk nieużywanego
przez ponad pięć lat nazwiska, dopiero poczułam się źle. Z tymi samymi obawami
walczyłam, kiedy to nadano mi nową tożsamość i nowe życie.
Rolly wsiadł do
samochodu i rzucił w przelocie:
- Spotkamy się w domu.
Po czym samochód
odjechał.
W domu? Pomyślałam ,a
gdzie jest mój dom? Po chwili podstawiono drugi samochód a kierowca wręczył mi
kluczyki, po czym oddalił się.
Weszłam do środka i
kiedy ruszałam z lotniska, wydawało mi się jakby ktoś mnie obserwował.
Myślałam, że życie w strachu mam już poza sobą, ale myliłam się. Wszystko na
nowo do mnie wróciło, tyle ,że tym razem, nie bałam się już o własne życie.
Odpaliłam silnik i nie wiadomo dlaczego, instynktownie skierowałam się na drogę
prowadzącą na cmentarz. To właśnie tam odnajdywałam zawsze ukojenie, być może
nie nadawałam się już do świata żywych, bo nikt z żywych nie mógł zrozumieć
mnie tak – jak mój nieżyjący syn.
Zaparkowałam samochód
w bocznej alejce, po czym pewnym krokiem udałam się prosto na grób mojego syna.
Jednego tylko nie przewidziałam – tuż obok znajdował się mój grób. Widok był
dla mnie masakryczny: świeżo ułożone równiutko kwiaty, zapalone znicze a
dookoła poustawiane Aniołki, było też jeszcze coś, a raczej ktoś, kogo
kompletnie nie spodziewałam się tam
zastać. Tak dobrze znana mi postać pochylała się nad moim grobem z oczami
pełnymi żalu, gładząca moje zdjęcie tuż obok krzyża. Teraz było już za późno
aby się wycofać, wiedziałam, że od tej chwili przyjdzie mi mierzyć się z samymi
przeciwnościami losu, nie było odwrotu, z oczu popłynęły mi łzy, mężczyzna
uniósł się i stanął na wprost mnie. Reakcja była dokładnie taka jak się
spodziewałam, zaczął tracić równowagę i przecierać oczy, już miał upadać gdy
pochwyciłam go w locie.
- Nie, to nie może być
prawda, ty nie żyjesz, wszyscy mówili, że dostanę w końcu na głowę jak nie
przestanę cię opłakiwać i dostałem.
Nigdy w życiu nie
widziałam tak przerażonego człowieka.
- Nie dostałeś na
głowę, ja żyję Joe.
Odsunął się ode mnie
znacznie jakby zupełnie nie wiedział co ma zrobić. Spojrzał jeszcze raz na
tablicę nagrobkową po czym znowu odwrócił wzrok w moją stronę.
- Chcesz powiedzieć,
że…
- Grób jest pusty.
Tak ciężko było mi to
wszystko mówić, mogłam jedynie domyślać się jakie uczucia targały Joe w tym
momencie, ale tego chyba nie sposób było opisać.
- Chcesz powiedzieć,
że opłakuję cię od ponad pięciu lat a ty…, nigdy nie umarłaś?
Przetarł twarz dłońmi,
przysiadł na ławce i zapalił papierosa, spojrzał na mnie pytająco.
- Potrafisz mi to
wytłumaczyć? Myślałem, że sobie ufamy a ty nic nie powiedziałaś?
- Nie mogłam, zresztą
to nie ja podjęłam decyzję, nie miałam wyjścia. Po przejęciu naszego oddziału
przez agencję, próbowałam wam wytłumaczyć, że nie macie pojęcia w co się
pakujecie, ale obstawaliście przy swoim. To są ludzie bez skrupułów, w jednej
chwili gotowi są pozbawić cię całego dotychczasowego życia nie pytając nawet o
zgodę. Żeby ochronić dzieci i wszystkich mi bliskich musiałam zniknąć, myśleli,
że to wystarczy, ale tym razem nasz doskonały jakby się wydawało wywiad – po
prostu zawiódł. Na chwilę obecną moja rzekoma śmierć jest gorsza niż mój
powrót.
- Chcesz powiedzieć,
że wróciłaś po to żeby dać się naprawdę zabić?
- Nie potrafię ci
odpowiedzieć na to pytanie, bo tym razem tak naprawdę to sama nie wiem co może się
stać i które z nas będzie musiało zginąć.
Joe spojrzał na mnie.
- Które z was?
Tym razem w lot
połapał się o kogo chodzi.
- Chcesz powiedzieć,
że śmierć Rolly’ego to też był blef?
Tym razem nic nie
odpowiedziałam, bo nie było to konieczne.
- Nie wiem co mam ci
powiedzieć, nie wiem też jak mam cię przepraszać, wiem, że czujesz się
oszukany, masz prawo, ale proszę cię, zanim mnie osądzisz, to spróbuj
zrozumieć, bo ja naprawdę nie mogłam postąpić inaczej.
Emocje wchodziły u
mnie na coraz wyższe obroty i dlatego wiedziałam, że im szybciej stamtąd
odejdę, tym lepiej będzie dla nas obojga, odwróciłam się i ledwo zdążyłam
zrobić dwa kroki do przodu, Joe zerwał się z ławki na której siedział, wyrzucił
papierosa i zatrzymał mnie.
- Nie odchodź, jeśli
teraz odejdziesz pomyślę, że naprawdę sfiksowałem. Pozwól mi ze sobą pobyć,
chcę to wszystko zrozumieć, ale potrzebuję czasu a przyznam, że nie wiem ile po
pięciu latach noszenia żałoby.
Doskonale go
rozumiałam i nie spodziewałam się takiej reakcji, gdyby zbeształ mnie od
najgorszej, wykrzyczał jaka jestem podła, może byłoby mi lżej, ale jego
zachowanie i zrozumienie, wywołało we mnie odczucie jeszcze większego żalu do
samej siebie. Sądziłam, że nie będzie w ogóle chciał ze mną rozmawiać,
tymczasem on wziął mnie w ramiona i przytulił tak mocno, że przez moment
zdawało mi się, jakbym stąd nigdy nie odchodziła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz