poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział IV

IV

Troskliwość Will’a nie zawsze szła w parze z moją koncepcją dotyczącą luźnego układu. Początkowo było naprawdę fajnie mieć kogoś, kto od czasu do czasu przytuli cię i wesprze. Z czasem jednak było go już w moim życiu za dużo i za mocno. Odnosiłam wrażenie, że chce więcej niż byłam skłonna mu dać.
Moja przyjaciółka jeszcze z dzieciństwa- Vicky, ciągle mi powtarzała, że każdy kolejny dzień jest darem od Boga. Choć zawsze sceptycznie podchodziłam do jej optymizmu, tym razem postanowiłam iść na żywioł.
Wieczorem zorganizowaliśmy imprezę w bardzo ścisłym gronie z okazji trzeciej rocznicy otwarcia naszego wspólnego klubu K&J&B.
Tak naprawdę to pomysł jego otwarcia wyszedł od Joe, krótko po tym jak się poznaliśmy i nawet chyba nie braliśmy pod uwagę takiej ewentualności jak ślub.( który zresztą strasznie popsuł relacje między nami, czasami nawet myślę, że gdyby nie Brad, to dawno byśmy się już pozabijali). W każdym razie decyzję podjęła cała nasza trójka i chociaż nie miałam początkowo do tego przekonania, pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Była to świetna odmiana dla ludzi takich jak my, którzy praktycznie po dziesięć godzin dziennie spędzają w pracy a na dodatek mają do czynienia z kryminalistami i socjopatami. To miejsce miało być naszym azylem po ciężkim dniu i tak właśnie się stało.
Po południu odwiedziła mnie Vicky, zupełnie tak jakby doskonale wiedziała, że akurat w tym momencie stoję przed własną szafą i mam dylemat co na siebie włożyć.
Weszła do środka ożywionym jak zwykle krokiem i od razu zaczęła mówić. Vicky miała czasami takie dni, że mogła mówić bez przerwy. Ale mimo to miała tak cudowne usposobienie, że nie sposób jej było nie lubić  czy może mieć za złe wieczne gadulstwo.
- Pomyślałam, że skoro wieczorem obchodzimy rocznicę to na pewno będziesz mnie potrzebowała, bo nie sądzę, żebyś wiedziała co na siebie włożyć dzisiejszego wieczoru.
Uśmiechnęła się, ale nie czekała aż jej przytaknę, tylko od razu skierowała się do mojej garderoby i zaczęła przesuwać wieszaki. Usiadłam na łóżku i z największym świecie spokoju przyglądałam się temu beznamiętnie, w końcu znalazła:
- Mam! Ta będzie idealna, spójrz tylko.
- Będzie zbyt wyzywająca.
To była mała czarna wyjątkowo dopasowana a do tego bez jakichkolwiek naradek. Do tego bez pytania wyjęła mi długie czarne rękawiczki i oznajmiła, że decyzja zapadła.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Zaczęła się śmiać:
- Pewnie, że cię słucham, ale naprawdę nie wiem co z tobą jest?
- A co ma być?
- Jesteś młodą atrakcyjną kobietą, możesz mieć każdego, czy ty naprawdę nie widzisz jak działasz na mężczyzn?
Teraz to ja zaczęłam się śmiać:
- No rzeczywiście, mam takie wzięcie, widziałaś te tłumy na podjeździe? Aż się dziwię, że udało ci się przez nie przepchać.
- Kylie, ja mówię poważnie.
- Ja też, wiesz dobrze, że mną zawsze interesują się ci faceci, którzy nie powinni.
- Bo tylko na tych zwracasz uwagę.
- No masz, a ta znowu swoje, jeśli ci obiecam, że założę tą sukienkę, to dasz mi wreszcie spokój?
- Masz to jak w banku, ale zobaczysz, czuję w kościach, że twoje życie po tej imprezie nabierze nowego wymiaru.
- Oczywiście.
Przytaknęłam jej, ale chyba bardziej dla świętego spokoju niż z przekonania, że może mieć rację.
Vicky tak szybko jak weszła, tak szybko wyszła ode mnie pozostawiając mnie jak zwykle z bólem głowy. Spojrzałam bez przekonania na uszykowaną kreację i w końcu postanowiłam zaszaleć.
Na wieczorną rocznicę mieli zjechać dość dobrze sytuowani goście a to wpływało korzystnie na nasz wizerunek. Do tej pory nie narzekaliśmy, bo nasz klub był jednym z lepszych w okolicy, ale Joe miał w planach otwarcie kolejnego , więc w jego mniemaniu reklama była nam bardzo potrzebna.
Gdy dotarłam na miejsce wszystko szło zgodnie z planem. Vicky miała rację, moja sukienka uczyniła ze mnie obiekt pożądania, ale nie to było mi w głowie, więc starałam się nie zwracać na to uwagi. Najważniejsze, że Brad i Joe byli zadowoleni, ja występowałam tam chyba bardziej w roli wizytówki. Po kilku drinkach nawet nie zauważyłam, że dochodzi jedenasta, miałam akurat zamiar usiąść przy stoliku i odpocząć po kolejnym tańcu, gdy znienacka ktoś objął mnie w pasie. W normalnym warunkach pewnie wymierzyłabym temu zuchwalcowi policzek ,ale ja doskonale znałam ten dotyk i zapach, który unosił się w powietrzu mimo setek ludzi, którzy tam przybyli. Obróciłam się i uśmiechnęłam zalotnie, po czym rozpłynęłam się w zielonych oczach Nick’a, który jak zwykle miał na sobie czarny garnitur od najlepszego projektanta.
- Już myślałem, że nie dopcham się do ciebie.
- Gdybyś podszedł wcześniej i ładnie poprosił.
- Teraz proszę.
Z potężnych głośników zaczęły wydobywać się wolne dźwięki utworów Boccelliego a on położył mi rękę na talii a w drugą pocałował mnie, po czym ujął ją i przycisnął do swojego serca. Jego wzrok był tak dziki i szalony, że choć tylko tańczyliśmy, miałam wrażenie ,że rozbiera mnie wzrokiem. Zawsze tak na siebie wpływaliśmy, od dnia kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy, aż do dnia naszej wspólnej życiowej tragedii.
Teraz gdy wtuliłam się w jego ramiona i przypomniałam sobie jak się poznaliśmy, ogarnęła mnie nostalgia. W myślach odtwarzałam nasze pierwsze spotkanie, gdy któregoś dnia wybrałam się wieczorem do mojej ulubionej włoskiej knajpki. Mieściła się w południowej części miasta. Jak zwykle dostałam swój stolik.
Po kolacji zamówiłam kawę i wyjęłam z torebki książkę. Jakoś tego dnia nie miałam ochoty wracać do domu, a rytmy włoskich, wolnych ballad, wprawiały mnie w bardzo melancholijny nastrój.
Zaczęłam czytać i wtedy do baru wszedł mężczyzna z trzema innymi, wyglądali jak jego ochroniarze. Po urodzie każdego z nich, trudno było nie domyślić się, że są włoskiego pochodzenia. Pierwszy, który wszedł był zabójczo przystojny. Ale, co ja tam wiedziałam o facetach? Nigdy się do nikogo nie zbliżyłam, nie miałam takiej okazji, a wykonywana praca pozbawiła mnie złudzeń co do tego, że kiedykolwiek się mną ktoś zainteresuje. A jednak. Rozejrzał się po sali, pochyliłam głowę nad książką i udawałam, że go nie widzę. Jakoś wcześniej nigdy się nie spotkaliśmy. Szepnął coś do kelnera, a po chwili wyczułam, że kieruje się w stronę mojego stolika. Ogarnęła mnie panika. Stanął nade mną i uśmiechnął się szarmancko:
-„Duma i uprzedzenie”?
Przeczytał na głos tytuł książki, którą czytałam chyba dziesiąty raz. Następna wtopa pomyślałam. Policjantka zaczytująca się w romansidłach. Ale on spojrzał na mnie i chyba nie odebrał tego w ten sposób. Jego wygląd mnie onieśmielał, brunet, dobrze zbudowany i te jego piękne  oczy. Spojrzałam w nie i poczułam, że trafiła mnie strzała Amora.
- Jest pan znawcą Jane Austin?
Uśmiechnął się.
 - Nie, ale zdarzyło mi się przeczytać.
- Rozumiem – odpowiedziałam.
- Mogę się przysiąść?
Pomyślałam, że w końcu raz się żyje, co miałam do stracenia? Tak strasznie mnie zaintrygował, że w myślach błagałam by nie odchodził. Skinęłam tylko potakująco głową, usiadł naprzeciwko a po chwili kelner przyniósł drogie, wytrawne wino i nalał w dwa kieliszki, z uśmiechem pokiwałam głową, kelner odszedł. Odłożyłam książkę i spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Jak pewny musiał być tego, że się zgodzę? Co za arogancja pomyślałam.
- Przepraszam, nie przedstawiłem się. Nick Santiago.
Przymknęłam oczy, teraz już miałam odpowiedź na swoje pytanie. Właściciel  baru i syn szefa lokalnej mafii.  Gorzej trafić nie mogłam. Ale mimo tego, że można powiedzieć staliśmy po przeciwnej stronie barykady, to był strzał w dziesiątkę. Szanował moją pracę i szanował mnie. Od tego dnia, byliśmy praktycznie nierozłączni.
Nick zwykł mawiać: „ Tchórz ginie tysiącem śmierci, prawdziwy mężczyzna ginie tylko raz”. Nick i ja stanowiliśmy dwa światy – on był ogniem a ja wodą. Przyciągało nas i odpychało do siebie równocześnie. Ja – ta dobra i on – będący po ciemnej stronie mocy. Ale byliśmy szczęśliwi, choć na krótko, bo los nie był dla nas łaskawy. Uczucia do Nick’a nigdy nie były udawane. Przyciągało mnie do niego absolutnie wszystko, jego zapach, jego dotyk, obłędne zielone oczy… Seks z nim wydawał się być spacerem po krainie rozkoszy, był w stanie poddać mnie takiej hipnozie, że zrobić mógłby ze mną absolutnie wszystko. I też robił. To przy nim nauczyłam się wszystkiego o sobie. Była w nim jakaś magia, byliśmy jednym, bo żadne bez drugiego nie było w stanie oddychać. Uczucia nie słabły, nie przeszkadzała mi ani jego zaborczość, ani brutalność, ani to co robił. Ważne było tylko to, co robił będąc ze mną.
Jaka głupia byłam myśląc, że taki stan może trwać wiecznie. Nic nie jest wieczne, jedynie wspomnienia, wspomnienia dni, które gdzieś nam uleciały.
Kiedy dowiedział się, że zostanie ojcem mało nie oszalał ze szczęścia. Kiedy mały Mickey się urodził absolutnie nic nie miało móc zerwać tej sielanki. A jednak.
Którejś nocy obudziłam się. Nie słysząc dość długo syna budzącego się zazwyczaj o tej porze na karmienie, poczułam strach, który oplatał całą moją postać. Podeszłam do łóżeczka, czułam, że coś jest nie tak i było. Mickey, mój śliczny, mały i bezbronny synek, był niczym twarda bryła lodu. Zaczęłam krzyczeć, Nick znalazł się przy mnie po sekundzie, w następnej już wieźliśmy go do prywatnej kliniki. Żył jeszcze godzinę w inkubatorze, lekarze dwoili się i troili ogrzewając go i walcząc o jego życie. Nie udało się. Odszedł. Kiedy jego powieki zamarły w bezruchu, lekarz pozwolił mi wziąć go na ręce, był jeszcze ciepły, siedziałam na fotelu i odruchowo bujałam się w nim jakby to miało wskrzesić mojego synka. Nick nie był w stanie nawet do mnie podejść. Klęczał na ziemi i dosłownie wył z rozpaczy. Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Kiedy po paru minutach podszedł do mnie lekarz i zabrał mi go, poczułam, że moje ramiona są takie puste. Przesunęłam się po podłodze i przyklęknęłam przy Nick’u. Teraz dopiero mnie zauważył. Chwycił mnie mocno i ściskał z tak potężną siłą, że aż sprawiał mi ból. Ale ten ból był dobry, to on nas połączył. Nasza tragedia, nasz syn, nasze życie.
Byłam od Nick’a silniejsza. Rozstaliśmy się krótko po tym wydarzeniu i choć twierdził ,że odzyskuje równowagę ja znałam prawdę. Nasz synek w dniu swojej śmierci 3 listopada- tak naprawdę zabrał go ze sobą. To co pozostawił na ziemi, było strzępkiem człowieka a konkretniej – jego wrakiem. Nick nie umiał i nie chciał żyć bez Mickey’a, choć wiem, że próbował. Ilekroć coś w jego życiu się nie udawało, szedł na grób i przesiadywał tam godzinami. Tak wielki człowiek, syn mafii, autorytet dla tak wielu – błądził niczym dziecko we śnie. Nie mógł już być szczęśliwy w realnym świecie.
Tego wieczoru jednak kiedy trzymał mnie w ramionach jak dawniej był jakiś inny, odważyłabym się nawet użyć stwierdzenia, że szczęśliwy. Czy to było możliwe? A może tylko chciałam tak to widzieć.
Gdy taniec się skończył zaproponował mi spacer, przystałam na tą propozycję, ponieważ w klubie rozlano już taką ilość alkoholu, że powietrze stawało się za gęste jak dla mnie.
Szliśmy ulicami Malibu i w jakiś dziwny sposób poczułam się młoda. Choć szliśmy sami, czułam na sobie wzrok jego ochroniarzy, dyskretnie przemykających za nami i obok nas.
W końcu usiedliśmy na ławce w pobliskim parku, jeszcze pamiętam jak przychodziliśmy tutaj razem. Zapaliłam papierosa i wydmuchnęłam dym, który on jakby przechwycił ode mnie. Zaciągnął się, po czym wypuścił dym. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się, niegdyś często w ten sposób wygłupialiśmy się, ale teraz?
- Czy ty nigdy nie wydoroślejesz, masz zapędy nastolatka.
- Za to chyba najbardziej mnie kochałaś co?
Faktem było, że pomysły miał czasami szalone, ale uwielbiałam tą moc adrenaliny we wszystkim co robiliśmy wspólnie.
- Cieszę się, że mnie stamtąd wyrwałeś, ale jestem zmęczona.
- W takim razie odwiozę cię.
Zgodziłam się bo naprawdę marzyłam tylko o tym by znaleźć się w moim wygodnym łóżku. Gdy podjechaliśmy pod mój dom, miałam już wysiąść, ale Nick chwycił mnie za rękę:
- Kylie…
- Tak?
Spojrzałam w jego cudne oczy i znowu się rozpłynęłam.
- Zjesz ze mną jutro kolację?
Po chwili namysłu odpowiedziałam:
- Pod warunkiem, że nie będziemy wracać do przeszłości.
- Obiecuję.
- W takim razie, do jutra.

Skinął głową a ja wysiadłam z samochodu i od razu weszłam do domu. Zakluczyłam drzwi i weszłam do sypialni. Nawet nie zapaliłam światła, tylko zsunęłam z siebie sukienkę, ubrałam czarną atłasową koszulkę, po czym padłam na łóżko a gdy się obudziłam – już świtało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz