III
Wiadomość o moim
odejściu z oddziału rozniosła się w takim tempie, że dosłownie byłam
bombardowana telefonami. Przez te trzy lata byliśmy ze sobą zżyci i chyba nikt
tak naprawdę nie potrafił pogodzić się z moją decyzją.
Nad ranem usiadłam w
kuchni i właśnie zabierałam się do porannej kawy, kiedy rozległ się dzwonek.
Spojrzałam w monitor i zobaczyłam przy drzwiach Pit’a, mój wierny przyjaciel od
serca, ulubieniec mojej mamy. Tak naprawdę to chyba zawsze łudziła się po
cichu, że moje życie ułoży mi właśnie z nim. Ale nie, Pit był z innej bajki,
chociaż poszlibyśmy za sobą w ogień, o niczym więcej nigdy byśmy nie pomyśleli.
Otworzyłam drzwi a ten
od razu pogroził mi palcem, uśmiechnęłam się:
- Ładnie to tak
telefon wyłączać?
- Potrzebowałam
spokoju, od lat go nie mam.
Wszedł do środka a ja
zamknęłam drzwi.
- Myślałem, że od
czasu jak poślubiłaś Joe’go.
- Nie przypominaj mi
lepiej, wreszcie podpisał papiery.
Pit roześmiał się, ale
nie złośliwie.
- A czy to pierwszy
raz.
Ciężko westchnęłam i
nalałam mu kawę do kubka. Postawiłam na stole i spojrzałam, ten jednak od razu
postanowił przejść do konkretów:
- Kiedy zamierzałaś mi
powiedzieć?
- Już dawno, ale jakoś
nie było okazji.
- No moment wybrałaś
sobie nie najlepszy.
- Dlaczego?
- Wczoraj zgarnęli
twoją siostrę.
- Sue? Za co?
- A jak myślisz? Była
w takim stanie, że ledwo trzymała się na nogach, ale na szczęście mnie wezwali,
odstawiłem ją na izbę, może trochę wytrzeźwieje.
- Dzięki.
- Długo jeszcze
zamierzasz ją niańczyć? Mówiłem ci jak tylko tu przyjechała, że im wcześniej ją
odstawisz do domu, tym lepiej dla wszystkich, a ty postanowiłaś się bawić w
Matkę Teresę.
- Źle robię, że jej
pomagam?
- Nie o to chodzi, ale
zrozum wreszcie, że ona się nie zmieni.
Miał rację, Sue Ellen
nie była osobą, która rokowała szansę na nagłą przemianę. Od zawsze były z nią
problemy. Gdy przyjechała do Malibu po skończeniu szkoły i zakomunikowała, że
na stałe postanowiła wynieść się z rodzinnego domu, czułam w kościach, że jej
przyjazd jest zwiastunem nadciągających kłopotów, ale nie spodziewałam się, że
tak prędko.
Sue nie była jedynym
moim rodzinnym problemem, bo ten był największy z moją starszą siostrą Cyntią.
Spędzał mi sen z powiek już od prawie dwóch lat.
Podczas jednej z
akcji, wpadliśmy na ślad handlarzy narkotyków. Ich grupa, bardzo zresztą
groźna, zaopatrywała również okolicznych dilerów w prochy. Udało nam się ich
zlokalizować zupełnie przypadkowo, szukając informacji, dostaliśmy cynk, że
jakaś gruba ryba zamówiła potężną ilość kokainy.
Tego dnia, gdy cały
nasz oddział w pogotowiu oczekiwał na wymianę przy starych hangarach przy
wylocie miasta, do samochodu operacyjnego wbiegł Pit i podał mi kartkę.
Widniały tam nazwiska
wszystkich członków organizacji. Kiedy na czwartej pozycji zobaczyłam Cynthia
Masters, poczułam na skórze zimny pot. Do samego końca próbowałam zachować
zimną krew, modliłam się by najzwyczajniej w świecie w czasie trwania akcji,
nie wejść na nią. Kiedy wydawało się, że jest już po wszystkim a mój oddział
wyprowadzał do samochodów więźniów, usłyszałam za sobą głos:
- Siostrzyczko! Nie
przywitasz się ze mną?!
Wmurowało mnie.
Obróciłam się. Cynthia celowała w skroń płaczącej Sue Ellen.
- Puść ją.
Powiedziałam w jakimś
odruchu ulotnej nadziei. Ale ona? Tak głośno i szyderczo się śmiała, próbowałam
nad sobą zapanować, Bóg mi świadkiem. Kolejne minuty toczyły się takim tempem,
jakby dosłownie przemknęły w mig.
Pierwszy strzał trafił
ją w rękę, celowo zresztą. Sue uwolniła się uścisku Cynthii, a ta upadła chyba
w wyniku szoku na ziemię. Gdy jednak zorientowała się, że dalej żyje i kula przeleciała na wylot,
uniosła się z ziemi i wycelowała w biegnącą Sue, tym razem nie miałam już
wyjścia. Oddałam drugi strzał – śmiertelny, trafiając ją w głowę upadła w bezruchu.
To wydarzenie
poróżniło mnie nie tylko z matką, ale też z moim drugim mężem. Twierdził, że
gdybym nie brała udziału w akcji, to mogłoby się nigdy nie stać. Kto wie, może
miał rację? Ale czy planując akcję wiedziałam, że moja siostra jest członkiem
tej właśnie grupy?
Niestety nikt nigdy nie
zapytał mnie już jak było naprawdę, nikt
nie zapytał co się czuje celując do kogoś Ci bliskiego. Uwierzcie mi, że to nie
to samo, niż kiedy celuje się do zupełnie obcego człowieka. Nie da się tego
porównać, a na pewno nie da się zapomnieć.
Zabiłam w życiu wielu
ludzi. Dziś większości ich twarzy nawet nie pamiętam. Z wyjątkiem jednej –
mojej siostry. Nie ma dnia, w którym nie zastanawiałabym się czy mogłam
postąpić inaczej, czy gdyby nie mierzyła w Sue Ellen pistoletem, mogłabym jej
nie zabić. Do dzisiaj tego nie wiem.
To wydarzenie bardzo
poróżniło mnie z moją mamą, która nie potrafiła zrozumieć motywów mojego
postępowania i od tej pory, praktycznie ze mną nie rozmawia.
- Kylie, słuchasz mnie
w ogóle?
Ocknęłam się.
- Tak słucham cię,
zamyśliłam się, przepraszam. Pit, wiesz dobrze jak było ze Cyntią, Sue to moja
jedyna siostra.
- Wiem, ale nie możesz
przez całe życie obwiniać się za to ,że Cyntia zadała się z grupą
terrorystyczną. Postąpiłaś słusznie, zresztą, nie miałaś wyboru.
- Ale teraz go mam i
uwierz mi, że też jestem już zmęczona jej wybrykami, ale nie mogę jej tak po
prostu przekreślić.
- Sue osiągnie w końcu
dno a jeśli dalej będziesz ją ratować, to pójdziesz na to dno razem z nią.
Kiedy wreszcie to zrozumiesz?
- Pit, ja wiem, że ty
jej nie lubisz.
- Nie lubię, ale to
nie ma nic do rzeczy, zależy mi na tobie, nasza przyjaźń jest dla mnie ważna i
szlak mnie trafia jak widzę co wyprawiasz.
- Dobra już, koniec
tematu, wyciągniesz ją?
Pit pokiwał rozżalony
głową, w końcu spojrzał na mnie.
- Wyciągnę a co mam
zrobić?
Uśmiechnęłam się do
niego:
- Kochany jesteś.
- Wiem.
Uśmiechnął się
również, na niego zawsze mogłam liczyć, nawet kiedy dawał mi reprymendy.
- Zbieram się, mamy
młyn na oddziale, zrobiłaś sporo zamieszania swoim odejściem.
- Uwierz mi, że wszystkim
to wyjdzie na dobre.
- To twoje zdanie.
Pocałował mnie w
policzek, po czym wyszedł ode mnie z domu.
Zabrałam ze stołu dwa
kubki po kawie, wstawiłam je do zlewu i zamyśliłam się ponownie. Ostatnio jakoś
nic lepszego nie przychodziło mi do głowy. Miałam zbyt dużo wolnego czasu i
chyba tu leżała przyczyna.
Dzień wlókł się
niesamowicie, telefon milczał bo chyba wreszcie wszyscy zrozumieli, że
potrzebuję czasu dla siebie. Ale czy naprawdę o to mi chodziło?
Na szczęście miałam na
to swój sposób.
Mieszkanie przy lesie miało czasem swoje
uroki. Godzinami spacerowałam, znałam już na pamięć każdy zakamarek w tym
gąszczu i chociaż słońce nie docierało tu zbyt intensywnie, czułam się tam
dobrze. To miejsce dawało mi siłę, tu nikt nie próbował mnie uszczęśliwić, nie zadawał głupich pytań,
nie gapił się przy byle okazji. Tu ze swoim bólem radziłam sobie po swojemu, w
ciszy, która dawała mi ukojenie.
Tym razem jednak
ukojenie nie przychodziło. Cisza trwała godzinami, a może to były minuty?
Straciłam poczucie czasu. Nie był dla mnie ważny. Potrzebowałam znieczulenia,
musiałam go tylko poszukać, znaleźć coś …cokolwiek co mogłoby przynieść ulgę
mojej duszy.
Stojąc po środku lasu,
zdawało mi się, że nie jestem sama. Ale czy kiedyś byłam? Rozglądałam się po
dobrze znanym mi lesie w nadziei, że pojawi się coś, lub ktoś kto ugasi ten
ból.
I kiedy pomyślałam, że
nic się nie wydarzy, poczułam na sobie czyjś wzrok. Wiedziałam, że ten dzień w
końcu nadejdzie.
Robiło się już późno.
Ogarnął mnie lęk. Czy moje przeczucia były właściwie odczytane? Czy nadszedł
wreszcie ten czas, w którym przyszło zmierzyć mi się z rzeczywistością? Stałam
niczym posąg i tak bardzo bałam się obrócić, ale w końcu wiedziałam, że
przyjdzie mi się z tym zmierzyć.
Powoli i ostrożnie
obróciłam się, spojrzałam przed siebie. W oddali zza wielkiego drzewa wyłoniła
się tak dobrze znana mi postać.
Odetchnęłam z ulgą,
gdy zobaczyłam, że w moim kierunku zmierza Will, spojrzałam na zegarek.
Dochodziła dziewiąta a ja poczułam ogarniający mnie chłód. Nigdy nie przypuszczałam,
że jego widok sprawi mi taką radość, ale tak właśnie się stało .Podszedł do
mnie:
- Czy ty do reszty
zbzikowałaś? Czekałem dwie godziny pod domem, myślałem, że coś się stało.
Spojrzałam na niego i
uśmiechnęłam się, bo nieco mnie ta jego troska rozbawiła, więc powiedziałam
zadziornie:
- Wilki chciały mnie
zjeść ale je przegoniłam.
- Bardzo zabawne, cała
się trzęsiesz.
- Bo mi zimno, kiedy
wychodziłam, świeciło słońce.
Pokiwał głową by
pokazać mi swoje niezadowolenie dotyczące mojej lekkomyślności. Szarmanckim
ruchem ściągnął z siebie czarną skórzaną kurtkę i mnie nią opatulił, po czym
wziął mnie w ramiona.
- Niepoprawna
romantyczka.
Syknął mi do ucha
kąśliwie, ale po chwili przywarł swoimi ciepłymi ustami do moich i nie
powiedział już ani słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz