niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział III

III

Wiadomość o moim odejściu z oddziału rozniosła się w takim tempie, że dosłownie byłam bombardowana telefonami. Przez te trzy lata byliśmy ze sobą zżyci i chyba nikt tak naprawdę nie potrafił pogodzić się z moją decyzją.
Nad ranem usiadłam w kuchni i właśnie zabierałam się do porannej kawy, kiedy rozległ się dzwonek. Spojrzałam w monitor i zobaczyłam przy drzwiach Pit’a, mój wierny przyjaciel od serca, ulubieniec mojej mamy. Tak naprawdę to chyba zawsze łudziła się po cichu, że moje życie ułoży mi właśnie z nim. Ale nie, Pit był z innej bajki, chociaż poszlibyśmy za sobą w ogień, o niczym więcej nigdy byśmy nie pomyśleli.
Otworzyłam drzwi a ten od razu pogroził mi palcem, uśmiechnęłam się:
- Ładnie to tak telefon wyłączać?
- Potrzebowałam spokoju, od lat go nie mam.
Wszedł do środka a ja zamknęłam drzwi.
- Myślałem, że od czasu jak poślubiłaś Joe’go.
- Nie przypominaj mi lepiej, wreszcie podpisał papiery.
Pit roześmiał się, ale nie złośliwie.
- A czy to pierwszy raz.
Ciężko westchnęłam i nalałam mu kawę do kubka. Postawiłam na stole i spojrzałam, ten jednak od razu postanowił przejść do konkretów:
- Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć?
- Już dawno, ale jakoś nie było okazji.
- No moment wybrałaś sobie nie najlepszy.
- Dlaczego?
- Wczoraj zgarnęli twoją siostrę.
- Sue? Za co?
- A jak myślisz? Była w takim stanie, że ledwo trzymała się na nogach, ale na szczęście mnie wezwali, odstawiłem ją na izbę, może trochę  wytrzeźwieje.
- Dzięki.
- Długo jeszcze zamierzasz ją niańczyć? Mówiłem ci jak tylko tu przyjechała, że im wcześniej ją odstawisz do domu, tym lepiej dla wszystkich, a ty postanowiłaś się bawić w Matkę Teresę.
- Źle robię, że jej pomagam?
- Nie o to chodzi, ale zrozum wreszcie, że ona się nie zmieni.
Miał rację, Sue Ellen nie była osobą, która rokowała szansę na nagłą przemianę. Od zawsze były z nią problemy. Gdy przyjechała do Malibu po skończeniu szkoły i zakomunikowała, że na stałe postanowiła wynieść się z rodzinnego domu, czułam w kościach, że jej przyjazd jest zwiastunem nadciągających kłopotów, ale nie spodziewałam się, że tak prędko.
Sue nie była jedynym moim rodzinnym problemem, bo ten był największy z moją starszą siostrą Cyntią. Spędzał mi sen z powiek już od prawie dwóch lat.
Podczas jednej z akcji, wpadliśmy na ślad handlarzy narkotyków. Ich grupa, bardzo zresztą groźna, zaopatrywała również okolicznych dilerów w prochy. Udało nam się ich zlokalizować zupełnie przypadkowo, szukając informacji, dostaliśmy cynk, że jakaś gruba ryba zamówiła potężną ilość kokainy.
Tego dnia, gdy cały nasz oddział w pogotowiu oczekiwał na wymianę przy starych hangarach przy wylocie miasta, do samochodu operacyjnego wbiegł Pit i podał mi kartkę.
Widniały tam nazwiska wszystkich członków organizacji. Kiedy na czwartej pozycji zobaczyłam Cynthia Masters, poczułam na skórze zimny pot. Do samego końca próbowałam zachować zimną krew, modliłam się by najzwyczajniej w świecie w czasie trwania akcji, nie wejść na nią. Kiedy wydawało się, że jest już po wszystkim a mój oddział wyprowadzał do samochodów więźniów, usłyszałam za sobą głos:
- Siostrzyczko! Nie przywitasz się ze mną?!
Wmurowało mnie. Obróciłam się. Cynthia celowała w skroń płaczącej Sue Ellen.
- Puść ją.
Powiedziałam w jakimś odruchu ulotnej nadziei. Ale ona? Tak głośno i szyderczo się śmiała, próbowałam nad sobą zapanować, Bóg mi świadkiem. Kolejne minuty toczyły się takim tempem, jakby dosłownie przemknęły w mig.
Pierwszy strzał trafił ją w rękę, celowo zresztą. Sue uwolniła się uścisku Cynthii, a ta upadła chyba w wyniku szoku na ziemię. Gdy jednak zorientowała się, że  dalej żyje i kula przeleciała na wylot, uniosła się z ziemi i wycelowała w biegnącą Sue, tym razem nie miałam już wyjścia. Oddałam drugi strzał – śmiertelny, trafiając ją w głowę upadła w bezruchu.
To wydarzenie poróżniło mnie nie tylko z matką, ale też z moim drugim mężem. Twierdził, że gdybym nie brała udziału w akcji, to mogłoby się nigdy nie stać. Kto wie, może miał rację? Ale czy planując akcję wiedziałam, że moja siostra jest członkiem tej właśnie grupy?
Niestety nikt nigdy nie zapytał mnie już  jak było naprawdę, nikt nie zapytał co się czuje celując do kogoś Ci bliskiego. Uwierzcie mi, że to nie to samo, niż kiedy celuje się do zupełnie obcego człowieka. Nie da się tego porównać, a na pewno nie da się zapomnieć.
Zabiłam w życiu wielu ludzi. Dziś większości ich twarzy nawet nie pamiętam. Z wyjątkiem jednej – mojej siostry. Nie ma dnia, w którym nie zastanawiałabym się czy mogłam postąpić inaczej, czy gdyby nie mierzyła w Sue Ellen pistoletem, mogłabym jej nie zabić. Do dzisiaj tego nie wiem.
To wydarzenie bardzo poróżniło mnie z moją mamą, która nie potrafiła zrozumieć motywów mojego postępowania i od tej pory, praktycznie ze mną nie rozmawia.
- Kylie, słuchasz mnie w ogóle?
Ocknęłam się.
- Tak słucham cię, zamyśliłam się, przepraszam. Pit, wiesz dobrze jak było ze Cyntią, Sue to moja jedyna siostra.
- Wiem, ale nie możesz przez całe życie obwiniać się za to ,że Cyntia zadała się z grupą terrorystyczną. Postąpiłaś słusznie, zresztą, nie miałaś wyboru.
- Ale teraz go mam i uwierz mi, że też jestem już zmęczona jej wybrykami, ale nie mogę jej tak po prostu przekreślić.
- Sue osiągnie w końcu dno a jeśli dalej będziesz ją ratować, to pójdziesz na to dno razem z nią. Kiedy wreszcie to zrozumiesz?
- Pit, ja wiem, że ty jej nie lubisz.
- Nie lubię, ale to nie ma nic do rzeczy, zależy mi na tobie, nasza przyjaźń jest dla mnie ważna i szlak mnie trafia jak widzę co wyprawiasz.
- Dobra już, koniec tematu, wyciągniesz ją?
Pit pokiwał rozżalony głową, w końcu spojrzał na mnie.
- Wyciągnę a co mam zrobić?
Uśmiechnęłam się do niego:
- Kochany jesteś.
- Wiem.
Uśmiechnął się również, na niego zawsze mogłam liczyć, nawet kiedy dawał mi reprymendy.
- Zbieram się, mamy młyn na oddziale, zrobiłaś sporo zamieszania swoim odejściem.
- Uwierz mi, że wszystkim to wyjdzie na dobre.
- To twoje zdanie.
Pocałował mnie w policzek, po czym wyszedł ode mnie z domu.
Zabrałam ze stołu dwa kubki po kawie, wstawiłam je do zlewu i zamyśliłam się ponownie. Ostatnio jakoś nic lepszego nie przychodziło mi do głowy. Miałam zbyt dużo wolnego czasu i chyba tu leżała przyczyna.
Dzień wlókł się niesamowicie, telefon milczał bo chyba wreszcie wszyscy zrozumieli, że potrzebuję czasu dla siebie. Ale czy naprawdę o to mi chodziło?
Na szczęście miałam na to swój sposób.
 Mieszkanie przy lesie miało czasem swoje uroki. Godzinami spacerowałam, znałam już na pamięć każdy zakamarek w tym gąszczu i chociaż słońce nie docierało tu zbyt intensywnie, czułam się tam dobrze. To miejsce dawało mi siłę, tu nikt nie próbował  mnie uszczęśliwić, nie zadawał głupich pytań, nie gapił się przy byle okazji. Tu ze swoim bólem radziłam sobie po swojemu, w ciszy, która dawała mi ukojenie.
Tym razem jednak ukojenie nie przychodziło. Cisza trwała godzinami, a może to były minuty? Straciłam poczucie czasu. Nie był dla mnie ważny. Potrzebowałam znieczulenia, musiałam go tylko poszukać, znaleźć coś …cokolwiek co mogłoby przynieść ulgę mojej duszy.
Stojąc po środku lasu, zdawało mi się, że nie jestem sama. Ale czy kiedyś byłam? Rozglądałam się po dobrze znanym mi lesie w nadziei, że pojawi się coś, lub ktoś kto ugasi ten ból.
I kiedy pomyślałam, że nic się nie wydarzy, poczułam na sobie czyjś wzrok. Wiedziałam, że ten dzień w końcu nadejdzie.
Robiło się już późno. Ogarnął mnie lęk. Czy moje przeczucia były właściwie odczytane? Czy nadszedł wreszcie ten czas, w którym przyszło zmierzyć mi się z rzeczywistością? Stałam niczym posąg i tak bardzo bałam się obrócić, ale w końcu wiedziałam, że przyjdzie mi się z tym zmierzyć.
Powoli i ostrożnie obróciłam się, spojrzałam przed siebie. W oddali zza wielkiego drzewa wyłoniła się tak dobrze znana mi postać.
Odetchnęłam z ulgą, gdy zobaczyłam, że w moim kierunku zmierza Will, spojrzałam na zegarek. Dochodziła dziewiąta a ja poczułam ogarniający mnie chłód. Nigdy nie przypuszczałam, że jego widok sprawi mi taką radość, ale tak właśnie się stało .Podszedł do mnie:
- Czy ty do reszty zbzikowałaś? Czekałem dwie godziny pod domem, myślałem, że coś się stało.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się, bo nieco mnie ta jego troska rozbawiła, więc powiedziałam zadziornie:
- Wilki chciały mnie zjeść ale je przegoniłam.
- Bardzo zabawne, cała się trzęsiesz.
- Bo mi zimno, kiedy wychodziłam, świeciło słońce.
Pokiwał głową by pokazać mi swoje niezadowolenie dotyczące mojej lekkomyślności. Szarmanckim ruchem ściągnął z siebie czarną skórzaną kurtkę i mnie nią opatulił, po czym wziął mnie w ramiona.
- Niepoprawna romantyczka.

Syknął mi do ucha kąśliwie, ale po chwili przywarł swoimi ciepłymi ustami do moich i nie powiedział już ani słowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz