niedziela, 9 lutego 2014

Rozdział II

II

Wieczorem odwiedził mnie Ray. Choć wydawało mi się, że od nowinek, które zaserwował mi Joe nic gorszego nie mogę już usłyszeć- myliłam się.
Czy szefowej jednostki specjalnej wypadało się czuć jak nastolatka?
Ale przy Ray’u zawsze się tak czułam, był całym moim światem. Był moją przeszłością i teraźniejszością. Był moim kochankiem, psychologiem i przyjacielem. Znaliśmy się od dziecka. Każde z nas miało swoje życie, ale ja uwielbiałam czuć się wolna. Ray dawał mi tę wolność i nie chciał nic w zamian. A może chciał? Tylko ja byłam zbyt wielką egoistką aby to zauważyć. Tak czy inaczej , było mi dobrze i nie zastanawiałam się jakby moje życie wyglądało bez niego. To właśnie był mój największy błąd.
Jego syn od dawna chorował, było coraz gorzej. Obydwoje wiedzieliśmy, że choroba postępuje w bardzo szybkim tempie, mimo znajomości i eksperymentalnych metod a nawet drogich leków, stan Josh’a gwałtownie się pogarszał.
Tego wieczora siedzieliśmy jak zwykle na tarasie. Paliłam papierosa. Ray wpatrywał się w niebo i sama nie wiem czego tak uparcie na nim wypatrywał. Nie był rozmowny i mimo, że wiele wieczorów zdarzało nam się przesiedzieć w milczeniu, tym razem odczuwałam dziwny niepokój. Gdy w pewnym momencie podszedł do mnie i ujął mnie za ręce, spojrzałam w jego oczy. Były pełne zwątpienia, tak samo jak pewnie i moje. Przyciągnął mnie gwałtownie do siebie i zaczął obsesyjnie całować, rękoma obejmował mnie w talii z tak niepohamowaną siłą jak nigdy dotąd, to nie mogło się dobrze skończyć. Miałam wrażenie ,że to nie on, nie ten Ray, którego znałam, lecz ten który się skutecznie ukrywał. W jego dzikości było coś co bardzo mnie pociągało. Mimo iż poddałam się jego dotykowi, obawy we mnie narastały. Im bardziej się do siebie zbliżaliśmy, tym mocniej to czułam, czułam zbliżający się koniec, nasz koniec. Gdy w końcu się po ponad godzinie rozłączyliśmy się po miłosnym akcie, znów spojrzał mi w oczy. Wyczytałam z nich wszystko, choć jeszcze płonęły, miały ten… specyficzny wyraz.
- To pożegnanie prawda?
Spojrzałam na niego i zapaliłam kolejnego papierosa. Walczył ze sobą:
- Wiem co ci kiedyś obiecałem.
Spuściłam głowę, ale uniósł ją za podbródek:
- Spójrz na mnie, proszę.
Spojrzałam, choć jego widok teraz już sprawiał mi ból.
- Muszę jechać do Josh’a, inaczej nigdy sobie nie wybaczę , że się z nim nie pożegnałem, kiedyś wrócę, ale teraz chociaż serce mi pęka, muszę wyjechać.
- Wiem.
Uśmiechnęłam się by w końcu przestał czuć się winny. Doskonale wiedziałam jak się czuł. Jak zresztą może czuć się rodzic, który patrzy jak jego dziecko umiera, a on nie może nic zrobić?
Jego syn daleko stąd, walczył o każdy kolejny dzień życia, nie miałam prawa mieć żalu, ale chyba go czułam. Samotna, opuszczona, oszukana miałam nauczyć się żyć od nowa – bez Ray’a.
Jego wyjazd miał być chyba przełomowym momentem mojego życia, musiałam uzmysłowić sobie, że świat, mój świat, nie może kręcić się wyłącznie wokół jednej osoby.
Kiedy nazajutrz po wyjeździe Ray’a weszłam na oddział i usiadłam w gabinecie mojego szefa, sprawiał wrażenie jakby czuł, że coś ma się stać. Spojrzałam i wyjęłam na biurko odznakę. Przesunęłam ją w jego stronę, spojrzał poważnie.
- Dobrze to przemyślałam, to koniec Mike, wypaliłam się.
- Kylie daj spokój, to przejściowe, teraz kiedy twój zespół został wydzielony jako odrębna jednostka chcesz ich zostawić?
- Właśnie teraz jest na to odpowiedni czas, byłam już w komendzie głównej i poprosiłam o kogoś kto zna się na rzeczy a nadarzyła się taka okazja.
- Myślisz o Thorn’ie? Zawsze stanowiliście konkurencję.
- Nie prawda, to nic osobistego, po prostu chcę żeby oddział był w dobrych rękach awiem, że wraz ze swoimi ludźmi ma się tu zadomowić. Teraz kiedy został dyrektorem planowania strategicznego musi osiąść gdzieś na stałe, a ja mam luki kadrowe.
- Widzę, że pomyślałaś o wszystkim, Thorne jest…
- Najlepszy, nie bój się tego słowa Mike, wiem o tym, zależy mi na tych ludziach, to nie tylko policjanci, to moi przyjaciele i nie jest mi obojętne kto ich przejmie.
- Posłuchaj, ja wiem, że Ray wyjechał i jest ci ciężko, ale proszę cię przemyśl to jeszcze.
- Tu nie ma o czym myśleć, zrozum, facet stał dwa kroki ode mnie, celowałam w niego, wystarczyło pociągnąć za spust, na który ja nie nacisnęłam. Wystrzelił do mnie, ale przeżyłam i myślę, że to jakiś znak.
- Myślisz o drugiej szansie?
- Coś w tym rodzaju.
- Co mam ci powiedzieć? Sam za miesiąc idę na emeryturę, wiem, że nie zdołam cię przekonać, bo dobry żołnierz wie kiedy się wycofać, a ty nigdy nie przestałaś nim być. Praca z tobą była przyjemnością.
Podaliśmy sobie ręce.
- Powiesz im?
Spojrzałam raz jeszcze:
- Chyba lepiej jeśli ty to zrobisz.
- Nie ma sprawy.
Kiwnęłam głową i skierowałam się do wyjścia z budynku. Raz jeszcze przebiegłam wzrokiem po oddziale, po czym wyszłam. Gdy jechałam samochodem miałam wrażenie, że zrzuciłam ze swoich pleców brzemię ,które zbyt długo dźwigałam.
Podjechałam pod mój klub i weszłam do środka. O tej godzinie było jeszcze pusto, jedynie Brad walczył w biurze z rachunkami. Ostatnimi czasy nie miałam zbyt wiele wolnego, więc i klub zaniedbywałam. Kiedy weszłam do biura chyba ucieszył się:
- Kogo moje piękne oczy widzą?
- Co stęskniłeś się?
- Za tobą? Zawsze.
- To miło.
Usiadłam naprzeciwko we fotelu.
- I jak tam sprawy?
- Powoli do przodu.
- Ray się odzywał?
- Chyba nie ma do tego głowy.
- Słyszałem, że Thorne ma nas przejąć w przyszłym tygodniu.
- Nie myślałam, że wieści rozchodzą się takim tempem, dopiero co byłam u Mike’a.
- No wiesz, nie co dzień Kylie Hopper rzuca pracę w policji.
- Co zrobić, wiesz dobrze, że to słuszna decyzja.
- Wiem, nie potępiam cię za to, zresztą, może w końcu ktoś odciąży mnie od rachunków.
Roześmiałam się.
- Ty cwaniaku, dobra daj, pomogę ci, swoją drogą i tak przydałaby nam się jakaś pomoc, wiecznie nie będę bezrobotna.
Spojrzał na mnie.
- A co? Powinienem o czymś wiedzieć?
- Na razie nie.
- To dobrze, a jak tam nowy nabytek twojego męża?
- Nie wiem, nie widziałam jej jeszcze, ty mi powiedz.
- Jest nie zła.
Uśmiechnęłam się i wzięłam do ręki rachunki. Wieczorem postanowiłam rozerwać się w klubie i istotnie miałam okazję zobaczyć nową dziewczynę Joe’go. W zasadzie to niczego jej nie brakowało. Młoda, atrakcyjna blondynka z nienaganną figurą a do tego – chyba zakochana w Joe.
Kolejny dzień upłynął bardzo leniwie. Późnym popołudniem wybrałam się na spacer po plaży i akurat z niego wracałam ulicami Malibu, gdy usłyszałam silnik samochodu, który powolnym tempem sunął za mną. Już miałam chwycić po broń, kiedy usłyszałam znajomy głos:
- Witam pani inspektor.
Obróciłam się i spojrzałam. To był Will, który od początku pracy w moim oddziale usilnie zabiegał o moje względy. Był naprawdę oddanym kumplem, ale jakoś nie rozpatrywałam jego „kandydatury” na życiowego partnera. W moich oczach był zbyt wielkim lekkoduchem, chociaż może czasami za surowo go oceniałam.
- Pani tak sama po ciemku?
- Lubię kusić los.
- Właśnie widzę.
Uśmiechnęłam się do niego.
- Wsiadaj, podwiozę cię.
Westchnęłam , po czym weszłam do samochodu a ten ruszył z zawrotną prędkością.
- Kiedyś ci wlepią mandat, zobaczysz.
Will zaczął się śmiać.
- Ty to potrafisz mnie rozbawić.
Podjechaliśmy pod dom a on spojrzał mi w oczy, czego raczej nigdy nie robił, zmieszałam się:
- Co?
Jego mina spoważniała.
- Powiesz mi dlaczego?
- Dlaczego co?
- Dlaczego postanowiłaś odejść?
- Wiesz dlaczego.
- Czy to jedyny powód?
- A uważasz, że nie wycelowanie w przeciwnika z takiej odległości  to nie jest wystarczający powód?
- Tylko pytam.
- To nie zadawaj głupich pytań, chcę iść do domu i wypić drinka nie zastanawiając się dłużej nad tym co się stało. Jeśli chcesz możesz wejść, jeśli chcesz dalej drążyć, to lepiej jak odjedziesz.
Wyszłam z samochodu i poszłam otworzyć drzwi do domu, byłam pewna, że Will nie przepuści takiej okazji i nie pomyliłam się. Jeszcze dobrze nie weszłam do środka a już był koło mnie.
Weszliśmy do środka, położył kurtkę na kanapie w salonie a ja podeszłam do barku. Will stanął przy kominku i spojrzał na ścianę, na której wisiało kilka pamiątkowych zdjęć. Zrobiłam drinki i podeszłam bliżej. Dałam mu szklankę do ręki i wzięłam łyka ze swojej.
- Przepraszam, mam już dosyć tych wszystkich pytań, gdzie nie pójdę każdy pyta o to samo.
- To ja przepraszam, trzeba wiedzieć kiedy należy milczeć.
- No to może toast? Za przyjaźń.
Uśmiechnęłam się do niego, stuknęliśmy się szklankami i wzięliśmy po głębszym łyku. Will odstawił swoją szklankę na kominku, po czym wziął mi z ręki moją. Odgarnął mi włosy do tyłu, po czym pocałował. Nie wiem dlaczego mu na to pozwoliłam, czy chciałam za wszelką cenę zapełnić sobie lukę po wyjeździe Ray’a?
W końcu nasze usta rozłączyły się a on znowu spojrzał mi w oczy:
- Każ mi wyjść.
Nie myślałam długo nad odpowiedzią.
- A chcesz wyjść?
Po tych słowach wypadki potoczyły się tak szybko, że nawet nie wiedziałam kiedy nadzy znaleźliśmy się w łóżku. Potrzebowałam tak bardzo bliskości mężczyzny, że nie analizowałam słuszności mojego postępowania. Seks z Will’em był całkowicie czymś odmiennym niż dotąd z kimkolwiek. Być może dlatego, że mimo wieku bił od niego jakiś młodzieńczy urok.
Will nie był mężczyzną dla mnie, ale zbliżenie z nim pozwoliło mi na odreagowanie moich trosk choć było to nieco nie w porządku w stosunku do niego.
Will – kochanek zastępczy, jemu jednak ta rola nie przeszkadzała, po jakimś  jednak czasie naszych intymnych spotkań mi zaczęła przeszkadzać. Stało się to czego obawiałam się najbardziej, zaczął się we mnie podkochiwać a na to, nie mogłam w obecnej sytuacji sobie pozwolić.
Kiedy jesteśmy młodzi wszystko uchodzi nam płazem.
 Jako dzieci możemy pozwolić sobie na luksus marzeń, bez żadnej odpowiedzialności.
Z czasem zaczyna się jednak coś zmieniać. Mamy inne zainteresowanie, czego innego oczekujemy od swoich rówieśników i rodziców. To okres kiedy dojrzewamy.
Młodość rządzi się jednak własnymi prawami. Możemy sobie pozwalać na popełnianie błędów, dokonywaniu pochopnych decyzji, wolno nam, bo mamy do tego prawo – prawo młodości.
Swoje dzieciństwo i młodość wspominam bardzo ciepło. Pochodzę z kalifornijskiej rodziny o wielkich tradycjach. Moi rodzice – Pamela i James Masters’owie bardzo dbali zarówno o nasze wychowanie jak i wykształcenie. Moja siostra Cynthia była z nas najstarsza. Nigdy nie miałam z nią dobrego kontaktu. Była tak naprawdę córką ojca z pierwszego małżeństwa, ale mama kochała ją jak własne dziecko. Miała osiemnaście lat kiedy wyjechała z domu. Mama żyła w przeświadczeniu, że Cynthia robi wielką karierę modelki. Ale tak naprawdę zadała się z ludźmi, którzy na dużą skalę przemycali ciężkie narkotyki. Dookoła wszyscy o tym wiedzieli, ale jakoś nikt nie miał sumienia powiedzieć matce prawdy.
Młodsza siostra Sue… to żywa legenda naszej dzielnicy, interesowało ją wszystko i wszyscy, którzy nie powinni. Ale ona uwielbiała być w centrum uwagi, tak zresztą jest do dzisiaj. Mama nie dawała sobie z nią rady, więc pilnowanie jej było moim zadaniem – nie łatwym zresztą.
Oprócz sióstr miałam też trzech braci. Dwa lata starszy Denis po skończeniu studiów został prawą ręką mamy. Pękała z dumy. Dzisiaj myślę, że tak naprawdę to on trzymał w ryzach cały interes, kiedy przestał się dogadywać z mamą i wyjechał, działo się coraz gorzej.
Młodszy brat Jake zginął pięć lat temu w wypadku samochodowych. Po marihuanie i piwie wybrali się na przejażdżkę, z której już nigdy nie wrócili. W wiadomościach nazwano to „podróżą śmierci”. Po drodze potrącili dwóch rowerzystów i kobietę z dzieckiem. Próbując ją ominąć, wpadli prosto na drzewo. Policjant, który prowadził tą sprawę, powiedział nam, że przykro mu to mówić, ale dla Jake’a lepiej się stało, że zginął, gdyby przeżył, nigdy już nie wyszedłby z więzienia.
Najmłodszy brat – Mett…, zawsze był samotną wyspą. Ale jego indywidualizm i bystre spojrzenie na świat, sprawiało, że tak naprawdę, to chyba był dojrzalszy od nas. Chyba tylko on tak do końca wiedział, co działo się w domu podczas naszej nieobecności.
Mama była zbzikowana na punkcie wykształcenia. Utwierdzała nas każdego dnia, jakie to ważne w życiu każdego człowieka. Sama pochodziła z bardzo pobożnego domu, w którym szacunek i miłość do Boga były na pierwszym miejscu.
Właśnie dlatego mimo swojej pozycji na rynku budowlanym, nigdy nie zapominała, co jest naprawdę ważne. Rodzice kochali się ponad wszystko, czasami aż miło było na nich popatrzeć i pomarzyć. Każdego roku jeździliśmy na rodzinne wakacje. Nie było od tego odwołania. Mile je wspominam, szkoda, że wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że tak potoczą się nasze losy.
Czasem tak sobie myślę, że może w mojej mamie się coś najzwyczajniej w świecie wypaliło i dlatego właśnie firma popadła w bankructwo. To co zawsze było dla niej ważne, jakoś rozmyło się i zeszło na dalszy plan. Była obecna ciałem, ale na pewno nie duchem.
W tej chwili czułam się podobnie. Ostatnie kilka lat tropiłam przestępców a im dłużej to robiłam, miałam wrażenie, że zaczynam się z nimi utożsamiać.
Nie wiem czy wyjazd Ray’a był dla mnie takim ciosem ,że bez namysłu rzuciłam się w ramiona Will’a? A może ja po prostu nie potrafiłam być sama? Gdzieś środku jakaś część mnie pragnęła uwolnić się od ludzi, ale ta druga nieustannie zabiegała o czyjeś towarzystwo.

Postanowiłam jednak pozostawić sprawy swojemu biegowi, ponieważ liczyłam na to, że i mój układ z Will’em w końcu spowszednieje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz