sobota, 15 lutego 2014

Rozdział XXIV

XXIV

Przetrzymywali Sue przez trzy dni, w ciągu których ja nadal przebywałam w śpiączce farmakologicznej, mój stan był nieco lepszy ale nadal mój organizm nie był zdolny do samodzielnego funkcjonowania.
Sue pękła po trzech godzinach przesłuchania i wyśpiewała wszystko jak na spowiedzi. Tak do końca to chyba sama nie miała pojęcia w co się wpakowała i  z jakimi ludźmi miała do czynienia. Z samym Omally’m nie miała jednak żadnego związku. Przez swoją skłonność do łatwych uciech życiowych wyłonił ją z tłumu Dimitri, który doskonale wiedział, że mam siostrę.
Jak się później okazało, to ona też miała związek z zajściem, które miało miejsce w klubie. Nigdy już nie miałam okazji z nią o tym porozmawiać, chociaż gdzieś w środku mnie, miałam nieodpartą chęć by wreszcie dowiedzieć się za co tak bardzo mnie nienawidziła.
Kiedy ocknęłam się w szpitalu stała nade mną pielęgniarka, od razu to zauważyła i odezwała się do Mark’a, który siedząc we fotelu notował coś karcie.
- Doktorze…
Mark zerwał się z fotela i w sekundzie znalazł się przy mnie. Obraz miałam nieco niewyraźny, ale spowodowane to było chyba zbyt potężną ilością leków, którymi szpikowano mnie od dobrych pięciu dni. Z ust dalej wystawała mi rurka, nie mogłam przełykać śliny i chyba wpadłam w panikę.
- Kylie spokojnie, zaraz cię ekstubuję, kiedy powiem z całej siły wypuść powietrze dobrze?
Kiwnęłam głową na tak, Mark chwycił rurkę i kiedy kiwnął głową zrobiłam głęboki wydech. Gdy rurka wydostała się z mojego gardła, czułam, że cała krtań jest tak obolała jakby ktoś wsadził mi do gardła potężną kulę. Ledwo mogłam szeptać, Mark sprawdził tętno, było dość miarowe, uśmiechnął się do mnie.
- Nie mogę mówić.
Wyszeptałam ledwo słyszalnym głosem.
- Spokojnie, to ustąpi, przez pięć dni miałaś w gardle rurkę, to normalne, chcesz pić?
Skinęłam głową, chciałam podciągnąć się na łóżku, ale opadłam bezsilna, poleciały mi łzy:
- Kylie poczekaj, pomogę ci.
Podciągnął mnie delikatnie na łóżku i podparł zagłówek nieco wyżej poprawiając jednocześnie poduszkę, nalał mi w szklankę wody i włożył do niego słomkę żeby łatwiej było mi się napić. Odruchowo chwyciłam kubek, ale wyślizgnął mi się z ręki, Mark zdążył go złapać. Ręce trzęsły mi się jak narkomance, nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje i dlaczego jestem aż tak słaba. Wzięłam parę łyków wody przy pomocy Mark’a, po czym spojrzałam na niego:
- Co się dzieje ze mną?
- Mało co a wylądowałabyś na tamtym świecie, Gino od pięciu dni nie ruszył się ze szpitala, obwiniał się, że nie udzielił ci stosownej pomocy, chociaż to nie prawda. Krwawienie było tak duże, że nie był w stanie opanować go w nie szpitalnych warunkach. Powiem mu, że się obudziłaś.
Kiwnęłam głową.
- Podać ci jeszcze coś?
- Papierosa.
Uśmiechnęłam się lekko a Mark uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Faktycznie już ci lepiej, ale z tym będziesz musiała jeszcze poczekać. Przyjdę później a teraz pójdę po niego.
Wyszedł z pokoju, przymknęłam oczy bo jeszcze w życiu chyba nie byłam tak mocno obolała jak tego dnia. Po chwili wszedł Gino, był dosłownie siny, na twarzy widoczne było zmęczenie, dalej miał na sobie bluzkę sprzed pięciu dni, która cała była poplamiona od mojej pozasychanej krwi. Usiadł na brzegu łóżka i spojrzeliśmy sobie w oczy:
- Gdzie zostawiłeś białego konia mój Książe?
Uśmiechnęłam się, bo chciałam choć odrobinę polepszyć jego marne samopoczucie.
- Zgubił się po drodze.
Uśmiechnął się, po czym spojrzał na mnie i aparaturę, do której byłam podłączona. Komputer na bieżąco monitorował bicie mojego serca, w razie jakichkolwiek nieprawidłowości zaalarmował by pewnie pół szpitala.
- Kylie przepraszam.
- O czym ty mówisz?
- Próbowałem, ale krwawiłaś coraz mocniej, nie wiedziałem skąd , byłem bezsilny.
- Gino, gdyby nie ty, nie byłoby mnie tu dzisiaj, nie po raz pierwszy zresztą uratowałeś mój tyłek, do końca życia będę ci za to wdzięczna.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale położyłam palec na jego ustach, teraz to już naprawdę miałam trudność z wymówieniem jakiegoś słowa, częściowo tylko przez obolałe gardło a częściowo przez emocje. Gino odkąd wróciłam do zespołu zawsze dobrze mi życzył i on jako jeden z pierwszych zaufał mi kiedy pojechaliśmy na pierwszą akcję.
Ale na tym właśnie opierała się nasza praca, a przynajmniej powinna – na zaufaniu. Kiedy zespół może sobie na to pozwolić, stanowi zwartą grupę, którą trudno pokonać, gdy to zostanie zachwiane- wali się wszystko.
Chwyciłam go za rękę:
- Musisz odpocząć, wyśpij się.
- Wolałbym…
Ale przerwałam mu gdy zobaczyłam, że rozgląda się po sprzęcie, który mnie otaczał:
- To tylko tak groźnie wygląda, niebezpieczeństwo minęło, pilnują mnie tu całą dobę, za dzień lub dwa oboje lepiej się poczujemy, wtedy wrócimy do naszej rozmowy, zgoda?
- No dobrze, ale gdyby…
- Zadzwonię, obiecuję.
- W takim razie w porządku.
Pocałował mnie w rękę, z której wystawał wenflon i wężyk, przez który spływała kroplówka.
Wstał z łóżka i wyszedł chwiejnym krokiem z pokoju, naprawdę ledwo trzymał się na nogach.
Leżąc tak w tej pustej sali, odczuwałam ulgę, ale nie wiedziałam dlaczego?
Czy była to reakcja na to, że Bóg dał mi kolejną szansę nie pozbawiając mnie życia teraz, gdy zdołałam je odzyskać? 
A może po prostu sądziłam, że nie wszystko jeszcze stracone?

Mimo iż czekała mnie wojna ze znienawidzonym światem Omally’ego, odnosiłam wrażenie,(choć być może mylne i chwilowe), że mając tak oddanych przyjaciół, być może mam szansę, by wyjść z tej wojny zwycięsko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz