XXIV
Przetrzymywali Sue
przez trzy dni, w ciągu których ja nadal przebywałam w śpiączce
farmakologicznej, mój stan był nieco lepszy ale nadal mój organizm nie był
zdolny do samodzielnego funkcjonowania.
Sue pękła po trzech
godzinach przesłuchania i wyśpiewała wszystko jak na spowiedzi. Tak do końca to
chyba sama nie miała pojęcia w co się wpakowała i z jakimi ludźmi miała do czynienia. Z samym
Omally’m nie miała jednak żadnego związku. Przez swoją skłonność do łatwych
uciech życiowych wyłonił ją z tłumu Dimitri, który doskonale wiedział, że mam
siostrę.
Jak się później
okazało, to ona też miała związek z zajściem, które miało miejsce w klubie.
Nigdy już nie miałam okazji z nią o tym porozmawiać, chociaż gdzieś w środku
mnie, miałam nieodpartą chęć by wreszcie dowiedzieć się za co tak bardzo mnie
nienawidziła.
Kiedy ocknęłam się w
szpitalu stała nade mną pielęgniarka, od razu to zauważyła i odezwała się do
Mark’a, który siedząc we fotelu notował coś karcie.
- Doktorze…
Mark zerwał się z
fotela i w sekundzie znalazł się przy mnie. Obraz miałam nieco niewyraźny, ale
spowodowane to było chyba zbyt potężną ilością leków, którymi szpikowano mnie
od dobrych pięciu dni. Z ust dalej wystawała mi rurka, nie mogłam przełykać
śliny i chyba wpadłam w panikę.
- Kylie spokojnie,
zaraz cię ekstubuję, kiedy powiem z całej siły wypuść powietrze dobrze?
Kiwnęłam głową na tak,
Mark chwycił rurkę i kiedy kiwnął głową zrobiłam głęboki wydech. Gdy rurka
wydostała się z mojego gardła, czułam, że cała krtań jest tak obolała jakby
ktoś wsadził mi do gardła potężną kulę. Ledwo mogłam szeptać, Mark sprawdził
tętno, było dość miarowe, uśmiechnął się do mnie.
- Nie mogę mówić.
Wyszeptałam ledwo
słyszalnym głosem.
- Spokojnie, to
ustąpi, przez pięć dni miałaś w gardle rurkę, to normalne, chcesz pić?
Skinęłam głową,
chciałam podciągnąć się na łóżku, ale opadłam bezsilna, poleciały mi łzy:
- Kylie poczekaj,
pomogę ci.
Podciągnął mnie
delikatnie na łóżku i podparł zagłówek nieco wyżej poprawiając jednocześnie
poduszkę, nalał mi w szklankę wody i włożył do niego słomkę żeby łatwiej było
mi się napić. Odruchowo chwyciłam kubek, ale wyślizgnął mi się z ręki, Mark
zdążył go złapać. Ręce trzęsły mi się jak narkomance, nie miałam pojęcia co się
ze mną dzieje i dlaczego jestem aż tak słaba. Wzięłam parę łyków wody przy
pomocy Mark’a, po czym spojrzałam na niego:
- Co się dzieje ze
mną?
- Mało co a
wylądowałabyś na tamtym świecie, Gino od pięciu dni nie ruszył się ze szpitala,
obwiniał się, że nie udzielił ci stosownej pomocy, chociaż to nie prawda.
Krwawienie było tak duże, że nie był w stanie opanować go w nie szpitalnych
warunkach. Powiem mu, że się obudziłaś.
Kiwnęłam głową.
- Podać ci jeszcze
coś?
- Papierosa.
Uśmiechnęłam się lekko
a Mark uśmiechnął się do mnie szeroko.
- Faktycznie już ci
lepiej, ale z tym będziesz musiała jeszcze poczekać. Przyjdę później a teraz
pójdę po niego.
Wyszedł z pokoju,
przymknęłam oczy bo jeszcze w życiu chyba nie byłam tak mocno obolała jak tego
dnia. Po chwili wszedł Gino, był dosłownie siny, na twarzy widoczne było
zmęczenie, dalej miał na sobie bluzkę sprzed pięciu dni, która cała była
poplamiona od mojej pozasychanej krwi. Usiadł na brzegu łóżka i spojrzeliśmy
sobie w oczy:
- Gdzie zostawiłeś
białego konia mój Książe?
Uśmiechnęłam się, bo
chciałam choć odrobinę polepszyć jego marne samopoczucie.
- Zgubił się po
drodze.
Uśmiechnął się, po
czym spojrzał na mnie i aparaturę, do której byłam podłączona. Komputer na
bieżąco monitorował bicie mojego serca, w razie jakichkolwiek nieprawidłowości
zaalarmował by pewnie pół szpitala.
- Kylie przepraszam.
- O czym ty mówisz?
- Próbowałem, ale
krwawiłaś coraz mocniej, nie wiedziałem skąd , byłem bezsilny.
- Gino, gdyby nie ty,
nie byłoby mnie tu dzisiaj, nie po raz pierwszy zresztą uratowałeś mój tyłek,
do końca życia będę ci za to wdzięczna.
Chciał jeszcze coś
powiedzieć, ale położyłam palec na jego ustach, teraz to już naprawdę miałam
trudność z wymówieniem jakiegoś słowa, częściowo tylko przez obolałe gardło a
częściowo przez emocje. Gino odkąd wróciłam do zespołu zawsze dobrze mi życzył
i on jako jeden z pierwszych zaufał mi kiedy pojechaliśmy na pierwszą akcję.
Ale na tym właśnie
opierała się nasza praca, a przynajmniej powinna – na zaufaniu. Kiedy zespół
może sobie na to pozwolić, stanowi zwartą grupę, którą trudno pokonać, gdy to
zostanie zachwiane- wali się wszystko.
Chwyciłam go za rękę:
- Musisz odpocząć,
wyśpij się.
- Wolałbym…
Ale przerwałam mu gdy
zobaczyłam, że rozgląda się po sprzęcie, który mnie otaczał:
- To tylko tak groźnie
wygląda, niebezpieczeństwo minęło, pilnują mnie tu całą dobę, za dzień lub dwa
oboje lepiej się poczujemy, wtedy wrócimy do naszej rozmowy, zgoda?
- No dobrze, ale
gdyby…
- Zadzwonię, obiecuję.
- W takim razie w
porządku.
Pocałował mnie w rękę,
z której wystawał wenflon i wężyk, przez który spływała kroplówka.
Wstał z łóżka i
wyszedł chwiejnym krokiem z pokoju, naprawdę ledwo trzymał się na nogach.
Leżąc tak w tej pustej
sali, odczuwałam ulgę, ale nie wiedziałam dlaczego?
Czy była to reakcja na
to, że Bóg dał mi kolejną szansę nie pozbawiając mnie życia teraz, gdy zdołałam
je odzyskać?
A może po prostu
sądziłam, że nie wszystko jeszcze stracone?
Mimo iż czekała mnie
wojna ze znienawidzonym światem Omally’ego, odnosiłam wrażenie,(choć być może
mylne i chwilowe), że mając tak oddanych przyjaciół, być może mam szansę, by
wyjść z tej wojny zwycięsko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz