I
To był kolejny ciężki
dzień w moim życiu. Zbliżał się wieczór a mnie jak zwykle wzięło na rozmyślania.
W głowie kłębiło mi się masę pytań i niewyjaśnionych spraw.
Jedną z nich było moje
drugie małżeństwo. Dzisiaj mijał równy miesiąc odkąd Joe wyjechał robić
rachunek sumienia własnego życia. Czy nasze małżeństwo było błędną decyzją czy
raczej bardziej nieprzemyślaną? Ogarnęła mnie dziwna huśtawka uczuć, doszłam do
wniosku że łatwiej rozwiązać śledztwo niż znaleźć drogę do pokrętnego umysłu
mojego męża. Na początku był wspaniały, czuły, delikatny, nosił mnie niemalże
na rękach, ale później szybko pozbyłam się złudzeń. Zobaczyłam obcego mi
człowieka, który zbudował swoje
małżeństwo sercem, ale w krótkim czasie zniszczył je głupotą. Chyba klub
był jedyną rzeczą, którą wspólnie zbudowaliśmy i miało to jakiś sens. Myślę
czasem, że byłam zaślepiona, co mi się wydawało? Że obłędny seks, to gwarancja
na szczęśliwe życie? Czy tego dla siebie chciałam? Życia z człowiekiem, który
zapomniał, że małżeństwo nie znaczy to samo co akt własności domu? Z czasem
zaczął i o wielu innych rzeczach zapominać. Kiedy uderzył mnie ostatnim razem,
byłam w czwartym miesiącu ciąży, tym razem strasznie mnie pobił, Boże, był tak
spity i naćpany ,że nawet nie wiem ile był w stanie zapamiętać z tego wieczora.
Ja nie zapomnę już nigdy. Kiedy uciekłam do Brad’a, dojechałam o własnych siłach,
ale to co działo się ze mną jakieś pół godziny później... Niewiele pamiętam,
jedynie kroplówki i ten cholerny sygnał karetki, do dzisiaj go słyszę. Kiedy
otworzyłam oczy, byłam w szpitalu. Ktoś trzymał mnie za rękę, bałam się
spojrzeć kto. To był Joe. Czułam, że nie mogę patrzeć w jego stronę, a jednak
spojrzałam. Miał pochyloną głowę i choć starał się to ukryć, widziałam łzy.
Wtedy po raz pierwszy to zrozumiałam, Joe naprawdę mnie kochał. Tyle, że była
to dla mnie chora i niezrozumiała miłość. Toksyczna, tak chyba mogę ją nazwać.
-Przepraszam, wybacz
mi.
Nie zliczę ile jeszcze
razy to słyszałam, ale tego dnia, dnia mojej straty, było mi już chyba wszystko
jedno. Płakałam z bólu i rozpaczy. Było we mnie tyle złości i nienawiści i
chciałam aby wszyscy wokół mnie odczuwali to samo. Mój skrywany wstyd gdzieś
odszedł
ustępując miejsca milczeniu. Czy cała moja
egzystencja polegać miała na porażkach? Co było większą dla mnie porażką nie
wiem. Źle ulokowane uczucia czy fakt, że ktoś taki jak ja, mimo fizycznej siły
jest tak naprawdę zbyt kruchy psychicznie by zostać samemu. Jakiego bodźca
potrzebowałam aby wyplątać się z jego sideł? Aby przestać ufać i dawać kolejne
szanse. Przecież i tak się nic nie zmieniało i wiedziałam, że nigdy się nie
zmieni. Chociaż wiedziałam, że na swój sposób
go kochałam, to jednak wiedziałam równie dobrze ,że nie mogę z nim
spędzić reszty życia. Nie był mężczyzną dla mnie. Za bardzo był na mnie
podatny, traktował mnie jak dobry narkotyk. Dla niego świat zaczynał i kończył
się na mnie. Potrzebowałam kogoś
silniejszego, kogoś kto spojrzy na mnie i będzie po prostu wiedział czego
potrzebuję. Odgadnie te najbardziej skryte myśli i zawładnie moim umysłem w
taki sposób, że nie będę chciała myśleć o nikim innym. Joe nie był tym
mężczyzną. Może wiedział czego potrzebuje w sypialni, ale co uleczy moją duszę
i serce? O tym nie miał pojęcia.
Odejść od Joe’go nie
było rzeczą prostą. Próbował wszystkiego, od znęcania psychicznego, poniżania,
do rękoczynów. Dopiero po dwóch
latach boju, zdobyłam się na odwagę by
odejść na zawsze. Po kolejnej wymianie zdań zamachnął się na mnie. To był
impuls. Sięgnęłam za pasek i wyjęłam broń. Wymierzona w niego sprowokowała
jeszcze gorszą agresję. Rzucił się na mnie, pistolet wystrzelił. Jakimś cudem
kula ominęła serce i wymanewrowała w lewe ramie. Wiedziałam, że to był znak, on
też to wiedział. Widział to w moich oczach, mówiących ,że więcej szans nie
będzie. Po raz pierwszy od dwóch lat poczułam się silna, po raz pierwszy się go
nie bałam, po raz pierwszy, nie miałam już nic
do stracenia, bo nie bałam się stracić jego.
Tak długo nad tym się
zastanawiałam, że nawet nie zauważyłam kiedy dojechałam do domu, to właśnie
wtedy jakby ze snu, wyrwało mnie radio policyjne.
- Czarli jeden.
- Zgłaszam się.
- Jesteś pilnie wzywana
na Merlose, jacyś wariaci przetrzymują około czterdziestu zakładników, wśród
nich jest córka komendanta, proszą żebyś osobiście się tym zajęła, twój oddział
jest już na miejscu.
- Przyjęłam.
Skręciłam kołami
samochodu, wyrzuciłam syrenę na dach i ruszyłam w stronę Merlose. Gdy
dojechałam do marketu, aż roiło się od policji. Przypięłam odznakę i ubrałam
czarną kurtkę z napisem na plecach CBC.
Szefostwo stało przy wielkiej tubie i próbowało negocjować z oprawcami,
niestety bezskutecznie. Z niewiadomym przyczyn byłam tego dnia dziwnie
niespokojna, ostatnim razem czułam się tak przed akcją, w której później zginął
mój przyjaciel Billy.
Ledwo podeszłam do
Bobbie’go a już podbiegł do mnie jakiś mężczyzna z planami marketu, spojrzałam,
Kim w sekundzie znalazła się obok mnie, podobnie jak Brad.
- Tędy można się
dostać do środka.
Oświadczył Bobbie,
spojrzałam na niego i skinęłam głową.
- Kto wchodzi?
Brad aż rwał się do
akcji, niestety moja odpowiedź całkowicie zbiła go z pantałyku.
- Ja.
- Sama? Chyba żartujesz?
- Nie, nie żartuję,
musisz koordynować akcję stąd bo nie ma Joe’go, poza tym jedynym miejscem
ucieczki jest dla nich front.
- A piwnica?
- Tam będę ja.
- W porządku, na
pozycje.
Kim kiwnęła głową ,
ale na moment zawahała się i przystanęła obok mnie:
- Dlaczego wchodzisz
sama?
- Bo mam złe
przeczucia, zajmij pozycję strzelecką.
Kim bez słowa poszła
na swoją pozycję a w tym czasie podszedł do mnie sam komendant:
- Kylie…
- Tak?
- Ufam, że ją stamtąd
wyciągniesz.
Wiara innych ludzi w
moje możliwości czasami doprowadzała mnie do obłędu, ale co miałam odpowiedzieć
człowiekowi, który tak bardzo był zdesperowany położeniem swojej córki? Nabiłam
pistolet i odpowiedziałam.
- Zrobię wszystko co w
mojej mocy.
Komendant skinął głową
a ja zaczęłam przemykać bokami by dostać się do budynku. Weszłam przez piwnicę,
w której znajdowały się magazyny, miałam ciężki oddech, mimo to skierowałam się
do schodów, które prowadziły na górę. Zauważyłam, że drzwi od zaplecza są
uchylone dlatego wzmogła się moja ostrożność. Płacz i lament ludzi dochodzący z
góry, oraz krzyki napastników, dosłownie dudniły mi w uszach.
Na zewnątrz mój
oddział czekał na wyznaczonych pozycjach, Brad spojrzał na Bobbie’go:
- Powinna być już w
środku.
- Jeśli nie było
niespodzianek, to tak.
W tym momencie podjechał
Joe na swoim motorze i rzucił krótkofalówkę na samochód stojący w pobliżu:
- Skąd wiedziałeś?
- Usłyszałem przez
radio, jak sytuacja?
- Kylie weszła sama
,powinna być już na miejscu.
- Dobrze, że nie
przedłużyłeś urlopu tak jak planowałeś.
- Którędy weszła?
- Przez piwnicę, potem
schodami do góry, w środku jest córka komendanta.
Joe kiwnął głową, po
czym skierował się dokładnie tą samą drogą, którą i ja weszłam.
Tymczasem ja stanęłam
przy regale tak, że widziałam zakładników. Zauważyła mnie córka komendanta,
która wzrokiem pokazała gdzie stoją porywacze. Pokazałam jej palcem, że ma być
cicho i spojrzałam na jej brzuch. Była w bardzo zaawansowanej ciąży, teraz
dopiero zrozumiałam zdenerwowanie komendanta.
Jeden z oprawców miał
najwyżej z dwadzieścia lat, drugi może był ciut starszy, więc musiał być w moim
wieku. Ten młodszy coś chyba zaczął podejrzewać, bo ruszył w stronę regału za
którym stałam. Gdy to zrobił, przyłożyłam mu pistolet do głowy i wyszłam z nim
jakby z tarczą, drugi z nich na mój widok początkowo stanął jak wryty:
- Rzuć broń.
Joe słysząc mój głos
zorientował się w której części budynku jestem i skierował się ze schodów w tą
właśnie stronę. Starszy z napastników po sekundzie ocknął się i roześmiał mi
się w twarz:
- Kpisz sobie ze mnie
suko? Myślisz, że mi na nim zależy?! Zabiję was obu i jeszcze rozwalę
zakładników!
- Jeśli mnie zabijesz,
do końca życia nie wyjdziesz z pudła.
- Mam to gdzieś!
- Liczę do trzech i
strzelę.
- Ułatwię ci to, trzy!
Wystrzelił w chłopaka,
którego trzymałam, sytuacja zaczęła mi się wymykać spod kontroli, poczułam
gorąco, chłopak upadł a ja zauważyłam na podłodze cień orientując się, że ktoś
do mnie celuje:
- Teraz nie jesteś już
taka mądra co?! Zabrakło ci odwagi?!!
I w tym momencie akcja
potoczyła się jakby w zwolnionym tempie, córka komendanta ukryła twarz w
dłoniach, obróciłam się do napastnika, który jednak upadł od strzału Joe’go,
ale we mnie mierzył jeszcze jeden, który stał przy samych zakładnikach, Joe
zaczął do mnie krzyczeć, ale słyszałam go jak za morzem:
- Kylie strzelaj!!
Chłopak, który
wcześniej zastrzelił swojego wspólnika wycelował prosto w mój brzuch, trzymałam
pistolet wycelowany w niego, ale nie mogłam nic zrobić, po prostu dostałam
takiego ataku paniki, że naciśnięcie spustu stało się dla mnie czynnością nie
do wykonania. Przypomniałam sobie słowa Brad’a, który zawsze mi powtarzał, że kiedy policjant zaczyna się zastanawiać –
ginie.
Ledwo o tym
pomyślałam, Joe wystrzelił w ostatniego napastnika, tego, który celował do
mnie, ale upadając ręka zacisnęła mu się na broni i wystrzelił prosto we mnie.
Chłopak upadł a ja jakbym straciła oddech, pistolet wypadł mi z dłoni a z ust
poleciała krew. Joe podbiegł do mnie ale zdążyłam się chwycić za brzuch, po
czym osunęłam się po jego rękach na ziemię tracąc przytomność.
- Nic nie mów.
Rozkazał, za to on
cały czas mówił przeklinając, wziął do ręki radio i zaczął krzyczeć:
- Tu Joe! Akcja
zakończona, potrzebuję karetki!! Ranny policjant!!!
Rzucił radio, po
chwili wbiegło CBC i reszta ludzi z zewnątrz. Siedziałam oparta o Joe’go, ale
krwi przybywało, za to on jedną ręką uciskał moją ranę na brzuchu, a drugą
przytrzymywał głowę, obsesyjnie całując moje włosy. W pewnej jednak chwili
poczuł, że głowa bezwładnie opada, źrenice przestały reagować i stały się takie
martwe, że Joe się przeraził i najwyraźniej wpadł w panikę:
- Jezu, Kylie zostań
ze mną błagam, Boże czemu nie strzeliłaś?
Poleciały mu łzy, bo
widząc jak powieki same mi opadły po prostu nerwy wzięły górę:
- Gdzie ta pieprzona
karetka?!!
Gdy w końcu w szpitalu
podłączona mnie do aparatury, Joe nie wychodził z mojego pokoju. Chociaż
byliśmy w trakcie rozwodu czuł się chyba winny tego co się ze mną stało. Mój
stan nie był za ciekawy, ale Mark troszczył się o mnie z taką precyzją, że
musiało być dobrze. Od dziecka wiedział, że będzie lekarzem i my wszyscy też
wiedzieliśmy. To była jego pasja, ilekroć w młodych latach wybieraliśmy się na
jakieś klasowe wypady całą paczką, on zawsze udzielał nam niezbędnej pomocy w
razie jakiegokolwiek uszkodzenia ciała. A i takie się często zdarzały. Mimo
oporów z jego strony w końcu po dwóch tygodniach wypisał mnie do domu. Joe
przyjechał po mnie, spojrzałam na niego:
- Co ty tutaj robisz?
- Kim mówiła, że cię
wypisali, mogę cię odwieźć?
Nie chciałam się
spierać. Kiedy ostatni raz widziałam się z Joe przed wyjazdem, pokłóciliśmy
się, jedno obwiniało drugie, poza tym Joe nie chciał mi dać rozwodu już od
ponad roku. Tego dnia jednak był inny, zatęskniłam za nim, za tym czułym i
delikatnym facetem, w którym się zakochałam a nie w tym, który przez ostatnie
dwa lata po prostu torturował mnie psychicznie. Gdy wsiedliśmy do samochodu i
ruszył w stronę mojego domu nie odzywałam się, ale nie mogłam pozbyć się
wrażenia, że on bardzo chce mi coś powiedzieć. W końcu zaczął rozmowę pierwszy:
- Jak się czujesz?
- W porządku.
Skinął głową.
- Mark mówił, że te
leki przeciwbólowe są morfino podobne więc lepiej z nimi uważaj.
- Nie pierwszy raz je
biorę.
- A może na jakiś czas
zatrzymałabyś się jednak u mnie?
- U ciebie? Joe,
jestem ci wdzięczna za pomoc, naprawdę, ale skłonności samobójcze już mi
przeszły, chcę wrócić do siebie.
- Skoro tak chcesz.
W końcu nie
wytrzymałam czując, że ta rozmowa zmierza w zupełnie innym kierunku ima podłoże
zupełnie nie takie jak próbował mi to przedstawić Joe.
- Jest jeszcze coś
prawda?
- Nie skąd.
- Joe, nie kłam, znam
cię, chcesz mi coś powiedzieć? Więc zrób to lepiej od razu.
- To nie jest
odpowiedni moment.
- Lepszego nie będzie.
Zatrzymał się pod moim
domem i spojrzał mi w oczy, czekałam co wreszcie mi powie:
- Kiedy wyjechałem przemyślałem wiele spraw i zdecydowałem, że dam ci rozwód, podpisałem papiery.
- Kiedy wyjechałem przemyślałem wiele spraw i zdecydowałem, że dam ci rozwód, podpisałem papiery.
- Cieszę się.
- Ale jest jeszcze coś
i chcę ci o tym powiedzieć zanim dowiesz się od kogoś innego. Kiedy wyjechałem
poznałem kogoś, przyjechała ze mną, więc mam nadzieję, że to nas nie poróżni.
Szczerze to poczułam
się tak jakbym dostała w twarz. Chciałam rozwodu, ale Joe nigdy nie miał
wyczucia czasu i właśnie teraz kiedy najbardziej go potrzebowałam, on
postanowił układać swoje życie. Mimo bólu jaki czułam gdzieś w środku,
spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się.
- Cieszę się Joe,
naprawdę, mam nadzieję, że ci się uda, życzę ci tego.
Kiwnął głową, ale
jakoś bez przekonania, zupełnie tak jakby wyczuł, że zadał mi potężny cios. Wyszłam
z samochodu i zatrzasnęłam drzwi. Weszłam do domu i usiadłam przy kominku. Oparłam
głowę na oparciu i spojrzałam w sufit. Łzy popłynęły mi strumieniem i choć
czułam się fatalnie, zrozumiałam, że nie mam innego wyjścia jak przezwyciężyć
ten stan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz