sobota, 8 lutego 2014

Rozdział I

I
To był kolejny ciężki dzień w moim życiu. Zbliżał się wieczór a mnie jak zwykle wzięło na rozmyślania. W głowie kłębiło mi się masę pytań i niewyjaśnionych spraw.
Jedną z nich było moje drugie małżeństwo. Dzisiaj mijał równy miesiąc odkąd Joe wyjechał robić rachunek sumienia własnego życia. Czy nasze małżeństwo było błędną decyzją czy raczej bardziej nieprzemyślaną? Ogarnęła mnie dziwna huśtawka uczuć, doszłam do wniosku że łatwiej rozwiązać śledztwo niż znaleźć drogę do pokrętnego umysłu mojego męża. Na początku był wspaniały, czuły, delikatny, nosił mnie niemalże na rękach, ale później szybko pozbyłam się złudzeń. Zobaczyłam obcego mi człowieka, który zbudował swoje  małżeństwo sercem, ale w krótkim czasie zniszczył je głupotą. Chyba klub był jedyną rzeczą, którą wspólnie zbudowaliśmy i miało to jakiś sens. Myślę czasem, że byłam zaślepiona, co mi się wydawało? Że obłędny seks, to gwarancja na szczęśliwe życie? Czy tego dla siebie chciałam? Życia z człowiekiem, który zapomniał, że małżeństwo nie znaczy to samo co akt własności domu? Z czasem zaczął i o wielu innych rzeczach zapominać. Kiedy uderzył mnie ostatnim razem, byłam w czwartym miesiącu ciąży, tym razem strasznie mnie pobił, Boże, był tak spity i naćpany ,że nawet nie wiem ile był w stanie zapamiętać z tego wieczora. Ja nie zapomnę już nigdy. Kiedy uciekłam do Brad’a, dojechałam o własnych siłach, ale to co działo się ze mną jakieś pół godziny później... Niewiele pamiętam, jedynie kroplówki i ten cholerny sygnał karetki, do dzisiaj go słyszę. Kiedy otworzyłam oczy, byłam w szpitalu. Ktoś trzymał mnie za rękę, bałam się spojrzeć kto. To był Joe. Czułam, że nie mogę patrzeć w jego stronę, a jednak spojrzałam. Miał pochyloną głowę i choć starał się to ukryć, widziałam łzy. Wtedy po raz pierwszy to zrozumiałam, Joe naprawdę mnie kochał. Tyle, że była to dla mnie chora i niezrozumiała miłość. Toksyczna, tak chyba mogę ją nazwać.
-Przepraszam, wybacz mi.
Nie zliczę ile jeszcze razy to słyszałam, ale tego dnia, dnia mojej straty, było mi już chyba wszystko jedno. Płakałam z bólu i rozpaczy. Było we mnie tyle złości i nienawiści i chciałam aby wszyscy wokół mnie odczuwali to samo. Mój skrywany wstyd gdzieś odszedł
 ustępując miejsca milczeniu. Czy cała moja egzystencja polegać miała na porażkach? Co było większą dla mnie porażką nie wiem. Źle ulokowane uczucia czy fakt, że ktoś taki jak ja, mimo fizycznej siły jest tak naprawdę zbyt kruchy psychicznie by zostać samemu. Jakiego bodźca potrzebowałam aby wyplątać się z jego sideł? Aby przestać ufać i dawać kolejne szanse. Przecież i tak się nic nie zmieniało i wiedziałam, że nigdy się nie zmieni. Chociaż wiedziałam, że na swój sposób  go kochałam, to jednak wiedziałam równie dobrze ,że nie mogę z nim spędzić reszty życia. Nie był mężczyzną dla mnie. Za bardzo był na mnie podatny, traktował mnie jak dobry narkotyk. Dla niego świat zaczynał i kończył się na mnie.  Potrzebowałam kogoś silniejszego, kogoś kto spojrzy na mnie i będzie po prostu wiedział czego potrzebuję. Odgadnie te najbardziej skryte myśli i zawładnie moim umysłem w taki sposób, że nie będę chciała myśleć o nikim innym. Joe nie był tym mężczyzną. Może wiedział czego potrzebuje w sypialni, ale co uleczy moją duszę i serce? O tym nie miał pojęcia.
Odejść od Joe’go nie było rzeczą prostą. Próbował wszystkiego, od znęcania psychicznego, poniżania, do rękoczynów. Dopiero po  dwóch latach  boju, zdobyłam się na odwagę by odejść na zawsze. Po kolejnej wymianie zdań zamachnął się na mnie. To był impuls. Sięgnęłam za pasek i wyjęłam broń. Wymierzona w niego sprowokowała jeszcze gorszą agresję. Rzucił się na mnie, pistolet wystrzelił. Jakimś cudem kula ominęła serce i wymanewrowała w lewe ramie. Wiedziałam, że to był znak, on też to wiedział. Widział to w moich oczach, mówiących ,że więcej szans nie będzie. Po raz pierwszy od dwóch lat poczułam się silna, po raz pierwszy się go nie bałam, po raz pierwszy, nie miałam już nic  do stracenia, bo nie bałam się stracić jego.
Tak długo nad tym się zastanawiałam, że nawet nie zauważyłam kiedy dojechałam do domu, to właśnie wtedy jakby ze snu, wyrwało mnie radio policyjne.
- Czarli jeden.
- Zgłaszam się.
- Jesteś pilnie wzywana na Merlose, jacyś wariaci przetrzymują około czterdziestu zakładników, wśród nich jest córka komendanta, proszą żebyś osobiście się tym zajęła, twój oddział jest już na miejscu.
- Przyjęłam.
Skręciłam kołami samochodu, wyrzuciłam syrenę na dach i ruszyłam w stronę Merlose. Gdy dojechałam do marketu, aż roiło się od policji. Przypięłam odznakę i ubrałam czarną kurtkę z napisem na plecach CBC.  Szefostwo stało przy wielkiej tubie i próbowało negocjować z oprawcami, niestety bezskutecznie. Z niewiadomym przyczyn byłam tego dnia dziwnie niespokojna, ostatnim razem czułam się tak przed akcją, w której później zginął mój przyjaciel Billy.
Ledwo podeszłam do Bobbie’go a już podbiegł do mnie jakiś mężczyzna z planami marketu, spojrzałam, Kim w sekundzie znalazła się obok mnie, podobnie jak Brad.
- Tędy można się dostać do środka.
Oświadczył Bobbie, spojrzałam na niego i skinęłam głową.
- Kto wchodzi?
Brad aż rwał się do akcji, niestety moja odpowiedź całkowicie zbiła go z pantałyku.
- Ja.
- Sama? Chyba żartujesz?
- Nie, nie żartuję, musisz koordynować akcję stąd bo nie ma Joe’go, poza tym jedynym miejscem ucieczki jest dla nich front.
- A piwnica?
- Tam będę ja.
- W porządku, na pozycje.
Kim kiwnęła głową , ale na moment zawahała się i przystanęła obok mnie:
- Dlaczego wchodzisz sama?
- Bo mam złe przeczucia, zajmij pozycję strzelecką.
Kim bez słowa poszła na swoją pozycję a w tym czasie podszedł do mnie sam komendant:
- Kylie…
- Tak?
- Ufam, że ją stamtąd wyciągniesz.
Wiara innych ludzi w moje możliwości czasami doprowadzała mnie do obłędu, ale co miałam odpowiedzieć człowiekowi, który tak bardzo był zdesperowany położeniem swojej córki? Nabiłam pistolet i odpowiedziałam.
- Zrobię wszystko co w mojej mocy.
Komendant skinął głową a ja zaczęłam przemykać bokami by dostać się do budynku. Weszłam przez piwnicę, w której znajdowały się magazyny, miałam ciężki oddech, mimo to skierowałam się do schodów, które prowadziły na górę. Zauważyłam, że drzwi od zaplecza są uchylone dlatego wzmogła się moja ostrożność. Płacz i lament ludzi dochodzący z góry, oraz krzyki napastników, dosłownie dudniły mi w uszach.
Na zewnątrz mój oddział czekał na wyznaczonych pozycjach, Brad spojrzał na Bobbie’go:
- Powinna być już w środku.
- Jeśli nie było niespodzianek, to tak.
W tym momencie podjechał Joe na swoim motorze i rzucił krótkofalówkę na samochód stojący w pobliżu:
- Skąd wiedziałeś?
- Usłyszałem przez radio, jak sytuacja?
- Kylie weszła sama ,powinna być już na miejscu.
- Dobrze, że nie przedłużyłeś urlopu tak jak planowałeś.
- Którędy weszła?
- Przez piwnicę, potem schodami do góry, w środku jest córka komendanta.
Joe kiwnął głową, po czym skierował się dokładnie tą samą drogą, którą i ja weszłam.
Tymczasem ja stanęłam przy regale tak, że widziałam zakładników. Zauważyła mnie córka komendanta, która wzrokiem pokazała gdzie stoją porywacze. Pokazałam jej palcem, że ma być cicho i spojrzałam na jej brzuch. Była w bardzo zaawansowanej ciąży, teraz dopiero zrozumiałam zdenerwowanie komendanta.
Jeden z oprawców miał najwyżej z dwadzieścia lat, drugi może był ciut starszy, więc musiał być w moim wieku. Ten młodszy coś chyba zaczął podejrzewać, bo ruszył w stronę regału za którym stałam. Gdy to zrobił, przyłożyłam mu pistolet do głowy i wyszłam z nim jakby z tarczą, drugi z nich na mój widok początkowo stanął jak wryty:
- Rzuć broń.
Joe słysząc mój głos zorientował się w której części budynku jestem i skierował się ze schodów w tą właśnie stronę. Starszy z napastników po sekundzie ocknął się i roześmiał mi się w twarz:
- Kpisz sobie ze mnie suko? Myślisz, że mi na nim zależy?! Zabiję was obu i jeszcze rozwalę zakładników!
- Jeśli mnie zabijesz, do końca życia nie wyjdziesz z pudła.
- Mam to gdzieś!
- Liczę do trzech i strzelę.
- Ułatwię ci to, trzy!
Wystrzelił w chłopaka, którego trzymałam, sytuacja zaczęła mi się wymykać spod kontroli, poczułam gorąco, chłopak upadł a ja zauważyłam na podłodze cień orientując się, że ktoś do mnie celuje:
- Teraz nie jesteś już taka mądra co?! Zabrakło ci odwagi?!!
I w tym momencie akcja potoczyła się jakby w zwolnionym tempie, córka komendanta ukryła twarz w dłoniach, obróciłam się do napastnika, który jednak upadł od strzału Joe’go, ale we mnie mierzył jeszcze jeden, który stał przy samych zakładnikach, Joe zaczął do mnie krzyczeć, ale słyszałam go jak za morzem:
- Kylie strzelaj!!
Chłopak, który wcześniej zastrzelił swojego wspólnika wycelował prosto w mój brzuch, trzymałam pistolet wycelowany w niego, ale nie mogłam nic zrobić, po prostu dostałam takiego ataku paniki, że naciśnięcie spustu stało się dla mnie czynnością nie do wykonania. Przypomniałam sobie słowa Brad’a, który zawsze mi powtarzał, że kiedy policjant zaczyna się zastanawiać – ginie.
Ledwo o tym pomyślałam, Joe wystrzelił w ostatniego napastnika, tego, który celował do mnie, ale upadając ręka zacisnęła mu się na broni i wystrzelił prosto we mnie. Chłopak upadł a ja jakbym straciła oddech, pistolet wypadł mi z dłoni a z ust poleciała krew. Joe podbiegł do mnie ale zdążyłam się chwycić za brzuch, po czym osunęłam się po jego rękach na ziemię tracąc przytomność.
- Nic nie mów.
Rozkazał, za to on cały czas mówił przeklinając, wziął do ręki  radio i zaczął krzyczeć:
- Tu Joe! Akcja zakończona, potrzebuję karetki!! Ranny policjant!!!
Rzucił radio, po chwili wbiegło CBC i reszta ludzi z zewnątrz. Siedziałam oparta o Joe’go, ale krwi przybywało, za to on jedną ręką uciskał moją ranę na brzuchu, a drugą przytrzymywał głowę, obsesyjnie całując moje włosy. W pewnej jednak chwili poczuł, że głowa bezwładnie opada, źrenice przestały reagować i stały się takie martwe, że Joe się przeraził i najwyraźniej wpadł w panikę:
- Jezu, Kylie zostań ze mną błagam, Boże czemu nie strzeliłaś?
Poleciały mu łzy, bo widząc jak powieki same mi opadły po prostu nerwy wzięły górę:
- Gdzie ta pieprzona karetka?!!
Gdy w końcu w szpitalu podłączona mnie do aparatury, Joe nie wychodził z mojego pokoju. Chociaż byliśmy w trakcie rozwodu czuł się chyba winny tego co się ze mną stało. Mój stan nie był za ciekawy, ale Mark troszczył się o mnie z taką precyzją, że musiało być dobrze. Od dziecka wiedział, że będzie lekarzem i my wszyscy też wiedzieliśmy. To była jego pasja, ilekroć w młodych latach wybieraliśmy się na jakieś klasowe wypady całą paczką, on zawsze udzielał nam niezbędnej pomocy w razie jakiegokolwiek uszkodzenia ciała. A i takie się często zdarzały. Mimo oporów z jego strony w końcu po dwóch tygodniach wypisał mnie do domu. Joe przyjechał po mnie, spojrzałam na niego:
- Co ty tutaj robisz?
- Kim mówiła, że cię wypisali, mogę cię odwieźć?
Nie chciałam się spierać. Kiedy ostatni raz widziałam się z Joe przed wyjazdem, pokłóciliśmy się, jedno obwiniało drugie, poza tym Joe nie chciał mi dać rozwodu już od ponad roku. Tego dnia jednak był inny, zatęskniłam za nim, za tym czułym i delikatnym facetem, w którym się zakochałam a nie w tym, który przez ostatnie dwa lata po prostu torturował mnie psychicznie. Gdy wsiedliśmy do samochodu i ruszył w stronę mojego domu nie odzywałam się, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że on bardzo chce mi coś powiedzieć. W końcu zaczął rozmowę pierwszy:
- Jak się czujesz?
- W porządku.
Skinął głową.
- Mark mówił, że te leki przeciwbólowe są morfino podobne więc lepiej z nimi uważaj.
- Nie pierwszy raz je biorę.
- A może na jakiś czas zatrzymałabyś się jednak u mnie?
- U ciebie? Joe, jestem ci wdzięczna za pomoc, naprawdę, ale skłonności samobójcze już mi przeszły, chcę wrócić do siebie.
- Skoro tak chcesz.
W końcu nie wytrzymałam czując, że ta rozmowa zmierza w zupełnie innym kierunku ima podłoże zupełnie nie takie jak próbował mi to przedstawić Joe.
- Jest jeszcze coś prawda?
- Nie skąd.
- Joe, nie kłam, znam cię, chcesz mi coś powiedzieć? Więc zrób to lepiej od razu.
- To nie jest odpowiedni moment.
- Lepszego nie będzie.
Zatrzymał się pod moim domem i spojrzał mi w oczy, czekałam co wreszcie mi powie:
- Kiedy wyjechałem przemyślałem wiele spraw i zdecydowałem, że dam ci rozwód, podpisałem papiery.
- Cieszę się.
- Ale jest jeszcze coś i chcę ci o tym powiedzieć zanim dowiesz się od kogoś innego. Kiedy wyjechałem poznałem kogoś, przyjechała ze mną, więc mam nadzieję, że to nas nie poróżni.
Szczerze to poczułam się tak jakbym dostała w twarz. Chciałam rozwodu, ale Joe nigdy nie miał wyczucia czasu i właśnie teraz kiedy najbardziej go potrzebowałam, on postanowił układać swoje życie. Mimo bólu jaki czułam gdzieś w środku, spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się.
- Cieszę się Joe, naprawdę, mam nadzieję, że ci się uda, życzę ci tego.

Kiwnął głową, ale jakoś bez przekonania, zupełnie tak jakby wyczuł, że zadał mi potężny cios. Wyszłam z samochodu i zatrzasnęłam drzwi. Weszłam do domu i usiadłam przy kominku. Oparłam głowę na oparciu i spojrzałam w sufit. Łzy popłynęły mi strumieniem i choć czułam się fatalnie, zrozumiałam, że nie mam innego wyjścia jak przezwyciężyć ten stan. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz