ROZDZIAŁ XXII
Obojętność..., znieczulenie..., totalna martwica.
Dawno nie byłam w takim stanie. Zresztą, nie wiem czy kiedykolwiek byłam. Zawsze był chociaż jeden mały powód, dla którego doszukiwałam się sensu wszystkiego, ale teraz? Kompletna pustka, zero uczuć, jakichkolwiek emocji.
Czy tak bardzo łaknęłam towarzystwa i bliskości Asir'a, że nagle moje życie zaczęło przypominać kostnicę? Miałam dosyć bicia się z własnymi myślami, tak naprawdę to nawet nie wiedziałam od czego zacząć i pewnie długo jeszcze trwałby ten stan sprzecznych emocji, gdyby nie dzwonek do drzwi. Tym razem zareagowałam, ponieważ wszyscy moi nieproszeni goście, mieli w zwyczaju trzaskania do drzwi a na końcu przechodzenia przez ogrodzenie i wtargnięcia na moją posesję. Podeszłam żeby otworzyć i w drzwiach zobaczyłam nieznaną mi postać. Mężczyzna, może troszkę młodszy ode mnie, bardzo przypominający kolorytem skóry Asir'a, a jednak jego rysy twarzy były nieco mocniej zarysowane niż ludzi dotychczas przeze mnie spotykanych. Przez moment nawet miałam wrażenie, że to musi być członek Mosadu, gdyż w okolicy, w której mieszkałam, tacy ludzie się nie trafiali. Uśmiechnął się szeroko a jego czarne oczy prawie mnie oślepiły. Nie dałam się jednak zwieźć kolejnemu z typu przystojnych i od razu zmierzyłam go chłodnym wzrokiem:
- Słucham?
- Może się przedstawię...
Spojrzał niepewnie a ja wyczekiwałam w skupieniu z lekką niecierpliwością.
- Mohit Sidhu.
Teraz zrozumiałam od razu i spokorniałam, jeden z siedmiu wspaniałych z Mosadu, tak ich nazywaliśmy. Nie mialam tylko wtedy pojęcia, że ci wspaniali, wszyscy wyszli spod ręki treningowej Asir'a.
Nie powiedziałam ani słowa, tylko patrzyłam nieruchomo.
- Miło mi poznać - Nina.
Po mojej minie wyraźnie widział, że nie mam ochoty ani na żarty, ani na towarzystwo. Spuściłam głowę.
- Dobra, Asir miał rację, że chęć zaprzyjaźnienia się z tobą wywoła odwrotny skutek, ale miałem nadzieję, że jednak..., ale w porządku, rozumiem.
Odwrócił się na pięcie i już miał odejść, kiedy nagle zapragnęłam jednak czyjegoś towarzystwa.
- Zaczekaj...
Na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech a on spojrzał na mnie.
- Miałam ciężki tydzień, ale chyba nie mam powodów wyżywać się za to na tobie.
- Mówisz poważnie?
- Tak.
- A może po prostu chcesz przytrzeć nosa Asir'owi?
Uśmiechnął się szeroko, wtedy i ja uśmiechnęłam się mocniej.
- A wiesz, że nawet o tym nie pomyślałam?
- No nie wiem, Asir twierdzi, że jesteś o pięć minut szybsza od grzechotnika.
- Tak, tak, Asir i te jego mądrości, wejdź.
Wszedł do środka a ja zamknęłam drzwi, pomyślałam, że to może być ciekawa lekcja dla Asir'a, ale również i dla mnie.
poniedziałek, 31 marca 2014
sobota, 29 marca 2014
Rozdział XXI
ROZDZIAŁ XXI
Zachowanie Asir'a irytowało mnie równie mocno, co na początku naszej znajomości. Chęć pokazania swojej wyższości, miała na celu jak sądzę zmobilizowanie mnie do agresywniejszego działania. Chciał sprowokować we mnie Ninę.
Po części wiedziałam, że nie mam wyboru i na nowo będę musiała przesiąknąć osobowością sprzed lat. To była jedyna nadzieja na to, że Barodo zostanie pokonany. Ale on przecież nie był sam. Za nim stało całe mnóstwo zdesperowanych Islamczyków, no i oczywiście Omally, który z dnia na dzień obrastał w coraz większą potęgę.
Był wieczór kiedy postanowiłam wyłączyć telefon i usiąść wygodnie na tarasie mojego domu. Zapaliłam papierosa i sięgnęłam po butelkę wina. Miałam na sobie zwykłą czarną koszulkę na naramkach i poprzedzierane jeansy. Byłam jakaś dziwnie spokojna, nie wiem czy wino mnie tak bardzo uspokajało, czy po prostu dostałam już na wszystko znieczulicę. Ile bezsensownej śmierci miałam jeszcze oglądać i brać na własne sumienie, zanim w końcu to piekło się zakończy?
Zabawne - pomyślałam, bo czy jest szansa na to, że kiedykolwiek się ono skończy?
Moje rozmyślania i mój spokój, którego tak bardzo ostatnio potrzebowałam, przerwało głośne trzaskanie w drzwi. Nie ruszyłam się z miejsca, bo doszłam do wniosku, że gdyby ktoś chciał mnie zabić, to bez wątpienia nie pukałby do drzwi, a skoro puka - to musi być to ktoś, z kim kompletnie nie mam ochoty rozmawiać. Nie pomyliłam się, bo po kilku minutach stanął przede mną Rolly.
Nawet na niego nie spojrzałam, co wyprowadziło go z równowagi, a sądziłam, że nikt poza Daniels'em nie potrafi tego zrobić.
- Możesz chociaż na mnie spojrzeć?
Wreszcie spojrzałam, bo wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, nie da mi spokoju. Wyraz mojej twarzy był tak obojętny jak nigdy dotąd.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o Cole'u?
Uśmiechnęłam się.
- Coś cię bawi?
- Owszem, ty.
- Mogłaś mi powiedzieć.
Teraz to już nie wytrzymałam. Podniosłam się wściekła i spojrzałam na niego:
- Ty chcesz mnie uczyć prawdomówności?!
Podniosłam głos, wiedział, że miałam prawo się unieść, okłamał mnie więcej razy niż byłam w stanie to zliczyć - dla dobra sprawy ogółu jak to nas uczono.
- Masz do mnie pretensje po tym co zrobiłeś? Moje życie to jedna, wielka farsa i to w dużej mierze za twoją sprawą, więc bądź łaskaw i nie rób mi wykładów moralności na temat tego co powinnam ci powiedzieć a co nie.
Chwilę popatrzył mi w oczy, w końcu usiadł, ja również, byłam na niego strasznie zła, ale on jakby teraz dopiero zrozumiał, jak bardzo cierpię w roli, którą przez całe życie byłam zmuszona grać.
- Przykro mi, że to na ciebie trafiło, choć z drugiej strony, gdyby nie to, nigdy nie mógłbym być z tobą i za to nie zamierzam cię przepraszać.
- Nikt tego od ciebie nie oczekuje, tylko przestańcie mnie wszyscy wreszcie pouczać, jestem tym zmęczona.
Kiwnął głową.
- Rozumiem.
- To dobrze, a teraz wybacz, ale naprawdę chcę być sama, muszę poskładać myśli.
Spojrzałam mu w oczy a on w moje, po czym wstał, spojrzał raz jeszcze i wyszedł.
Chwilę jeszcze popatrzyłam bezmyślnie aż w końcu swój wzrok skierowałam w stronę ukochanego lasu i przez moment poczułam się tak, jakbym cofnęła się w czasie i przez chwilę znowu ogarnął mnie tak dawno poszukiwany spokój.
ciąg dalszy nastąpi...
Zachowanie Asir'a irytowało mnie równie mocno, co na początku naszej znajomości. Chęć pokazania swojej wyższości, miała na celu jak sądzę zmobilizowanie mnie do agresywniejszego działania. Chciał sprowokować we mnie Ninę.
Po części wiedziałam, że nie mam wyboru i na nowo będę musiała przesiąknąć osobowością sprzed lat. To była jedyna nadzieja na to, że Barodo zostanie pokonany. Ale on przecież nie był sam. Za nim stało całe mnóstwo zdesperowanych Islamczyków, no i oczywiście Omally, który z dnia na dzień obrastał w coraz większą potęgę.
Był wieczór kiedy postanowiłam wyłączyć telefon i usiąść wygodnie na tarasie mojego domu. Zapaliłam papierosa i sięgnęłam po butelkę wina. Miałam na sobie zwykłą czarną koszulkę na naramkach i poprzedzierane jeansy. Byłam jakaś dziwnie spokojna, nie wiem czy wino mnie tak bardzo uspokajało, czy po prostu dostałam już na wszystko znieczulicę. Ile bezsensownej śmierci miałam jeszcze oglądać i brać na własne sumienie, zanim w końcu to piekło się zakończy?
Zabawne - pomyślałam, bo czy jest szansa na to, że kiedykolwiek się ono skończy?
Moje rozmyślania i mój spokój, którego tak bardzo ostatnio potrzebowałam, przerwało głośne trzaskanie w drzwi. Nie ruszyłam się z miejsca, bo doszłam do wniosku, że gdyby ktoś chciał mnie zabić, to bez wątpienia nie pukałby do drzwi, a skoro puka - to musi być to ktoś, z kim kompletnie nie mam ochoty rozmawiać. Nie pomyliłam się, bo po kilku minutach stanął przede mną Rolly.
Nawet na niego nie spojrzałam, co wyprowadziło go z równowagi, a sądziłam, że nikt poza Daniels'em nie potrafi tego zrobić.
- Możesz chociaż na mnie spojrzeć?
Wreszcie spojrzałam, bo wiedziałam, że jeśli tego nie zrobię, nie da mi spokoju. Wyraz mojej twarzy był tak obojętny jak nigdy dotąd.
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o Cole'u?
Uśmiechnęłam się.
- Coś cię bawi?
- Owszem, ty.
- Mogłaś mi powiedzieć.
Teraz to już nie wytrzymałam. Podniosłam się wściekła i spojrzałam na niego:
- Ty chcesz mnie uczyć prawdomówności?!
Podniosłam głos, wiedział, że miałam prawo się unieść, okłamał mnie więcej razy niż byłam w stanie to zliczyć - dla dobra sprawy ogółu jak to nas uczono.
- Masz do mnie pretensje po tym co zrobiłeś? Moje życie to jedna, wielka farsa i to w dużej mierze za twoją sprawą, więc bądź łaskaw i nie rób mi wykładów moralności na temat tego co powinnam ci powiedzieć a co nie.
Chwilę popatrzył mi w oczy, w końcu usiadł, ja również, byłam na niego strasznie zła, ale on jakby teraz dopiero zrozumiał, jak bardzo cierpię w roli, którą przez całe życie byłam zmuszona grać.
- Przykro mi, że to na ciebie trafiło, choć z drugiej strony, gdyby nie to, nigdy nie mógłbym być z tobą i za to nie zamierzam cię przepraszać.
- Nikt tego od ciebie nie oczekuje, tylko przestańcie mnie wszyscy wreszcie pouczać, jestem tym zmęczona.
Kiwnął głową.
- Rozumiem.
- To dobrze, a teraz wybacz, ale naprawdę chcę być sama, muszę poskładać myśli.
Spojrzałam mu w oczy a on w moje, po czym wstał, spojrzał raz jeszcze i wyszedł.
Chwilę jeszcze popatrzyłam bezmyślnie aż w końcu swój wzrok skierowałam w stronę ukochanego lasu i przez moment poczułam się tak, jakbym cofnęła się w czasie i przez chwilę znowu ogarnął mnie tak dawno poszukiwany spokój.
ciąg dalszy nastąpi...
wtorek, 18 marca 2014
Rozdział XX
ROZDZIAŁ XX
Kiedy wkroczyliśmy razem na oddział, poczułam jak setki oczu wpatruje się w nas. Linda stojąca tuż przy Asirze zrobiła kwaśną minę, po czym uśmiechnęła się żmijowato. Udałam, że tego nie widzę. Szliśmy tak przez główną salę jakby w zwolnionym tempie. Szliśmy tak, jak już kiedyś nam się zdarzało wkraczać wspólnie po akcjach. Nawet Colin i J.T zwrócili na to uwagę i oderwali się od dotychczas wykonywanych czynności.
Choć Asir ostatnimi czasy był bardzo wrogo do mnie nastawiony, mimo, że niesłusznie, ale w końcu ruszył za nami na pierwsze piętro do dawnego gabinetu Thorne'a.
Kiedy cała nasza trójka znalazła się w gabinecie, Rolly zamknął drzwi, ale nie usiadł za biurkiem, za to zrobił to Asir. Uśmiechnął się jak to miał w zwyczaju robić, tyle, że tym razem rzucił na mnie ironiczne spojrzenie, po czym spojrzał na Rolly'ego:
- Powiedziałeś jej?
- Tak.
Rolly odpowiedział poważnie.
- Ale w dalszym ciągu nie wiemy co będzie z Lindą - ciągnął dalej.
- Powiedziałem ci, że trzeba ją dać na odstrzał.
Zmierzyłam Asir'a wzrokiem, ale ten udawał, że w ogóle mnie nie słyszy. Oboje kontynuowali swoją rozmowę jak dwaj najlepsi przyjaciele, chociaż do tej pory mogłabym przysiąc, że się nienawidzą. Zachowywali się tak, jakby w ogóle nie było mnie w gabinecie, zresztą, ignorowali mnie jak i cała reszta, która ostatnimi czasy wychodziła z założenia, że należy mnie unikać.
- Mamy kolejną grupę rekrutów, poprzednie szkolenie okazało się strzałem w dziesiątkę, ta grupa musi być szkolona tak samo.
- Co z Carrie? Możemy ufać Cole'owi?
- Na dzień dzisiejszy nie mam jeszcze takiej pewności, dajmy mu trochę czasu na oswojenie się z sytuacją. Ilu będziemy mogli zarezerwować na grupę uderzeniową?
- To okaże się po pierwszej selekcji, Mohit jest w drodze, wyłoni najlepszych.
Asir spojrzał w końcu na mnie:
- Pomożesz mu, jest najlepszy i na pewno wytrenuje najlepszych agentów.
Spojrzałam na niego najbardziej arogancko jak potrafiłam.
- Tak mój panie, coś jeszcze?
- Nie.
Powiedział chłodno. Chwilę jeszcze popatrzyłam na niego, nasze oczy, pełne wzajemnych pretensji spotkały się. Przez moment jeszcze miałam ochotę by coś mu powiedzieć, wykrzyczeć, że nie ma racji, że się co do mnie myli, ale wiedziałam doskonale, że to nie ma sensu. Asir na wszystko miał swoje zdanie i nic nie zdołało go przekonać, jeśli żył w przeświadczeniu, że się nie myli.
Nie miałam pojęcia co w tej chwili było w jego głowie i psychice, wiedziałam jednak jedno, że tak naprawdę nikt chyba nie znał mnie tak jak on. Nikt? Zaraz, zaraz.... obróciłam oczy w przeciwną stronę - ROLLY. Do niedawna mój Anioł Stróż, psycholog, powiernik....
Ruszyłam w stronę drzwi i zamaszystym ruchem otworzyłam je, po czym wyszłam zatrzaskując je za sobą ze złością. Drzwi zatrzasnęły się a ze ściany spadł obraz, na którym było logo naszej jednostki.
Rolly spojrzał na Asir'a:
- Między nią a Owen'em nic nie było, oni się tylko przyjaźnili.
Asir uśmiechnął się demonicznie i jego ton głosu nagle się ożywił.
- Wiem - odpowiedział.
- Wiesz?
- Tak, wiem to tak samo jak to, że Cole wybuchł, ponieważ Kylie nie uległa wcześniej jemu i poniosło go.
- Co Kylie ma z tym wspólnego?
- Bardzo wiele, nasz drogi przyjaciel Cole od zawsze się w niej kochał, ale z wdzięczności do ciebie za uratowane życie, trzymał się od niej na pewną odległość, niestety uczucie jakim darzył Kal, przeszkadza mu teraz w ułożeniu sobie swojego prywatnego życia, choć zdawało się, że ma na to szansę, nie wiedziałeś?
Rolly nie krył zdziwienia.
- Nie, nigdy nie zauważyłem, że...
Asir podniósł się ochoczo z fotela.
- Myślałem, że jesteś bardziej spostrzegawczy, Thorne połapał się od razu i uwierz mi, małżeństwo z Kal, było jednym z jego najtrudniejszych zadań, jeśli nie najtrudniejszym.
Asir wyszedł tanecznym krokiem z gabinetu a Rolly stał jeszcze przez moment z wbitym wzrokiem w portret Thorne'a, który osobiście zawiesiłam nad biurkiem.
ciąg dalszy nastąpi...
Kiedy wkroczyliśmy razem na oddział, poczułam jak setki oczu wpatruje się w nas. Linda stojąca tuż przy Asirze zrobiła kwaśną minę, po czym uśmiechnęła się żmijowato. Udałam, że tego nie widzę. Szliśmy tak przez główną salę jakby w zwolnionym tempie. Szliśmy tak, jak już kiedyś nam się zdarzało wkraczać wspólnie po akcjach. Nawet Colin i J.T zwrócili na to uwagę i oderwali się od dotychczas wykonywanych czynności.
Choć Asir ostatnimi czasy był bardzo wrogo do mnie nastawiony, mimo, że niesłusznie, ale w końcu ruszył za nami na pierwsze piętro do dawnego gabinetu Thorne'a.
Kiedy cała nasza trójka znalazła się w gabinecie, Rolly zamknął drzwi, ale nie usiadł za biurkiem, za to zrobił to Asir. Uśmiechnął się jak to miał w zwyczaju robić, tyle, że tym razem rzucił na mnie ironiczne spojrzenie, po czym spojrzał na Rolly'ego:
- Powiedziałeś jej?
- Tak.
Rolly odpowiedział poważnie.
- Ale w dalszym ciągu nie wiemy co będzie z Lindą - ciągnął dalej.
- Powiedziałem ci, że trzeba ją dać na odstrzał.
Zmierzyłam Asir'a wzrokiem, ale ten udawał, że w ogóle mnie nie słyszy. Oboje kontynuowali swoją rozmowę jak dwaj najlepsi przyjaciele, chociaż do tej pory mogłabym przysiąc, że się nienawidzą. Zachowywali się tak, jakby w ogóle nie było mnie w gabinecie, zresztą, ignorowali mnie jak i cała reszta, która ostatnimi czasy wychodziła z założenia, że należy mnie unikać.
- Mamy kolejną grupę rekrutów, poprzednie szkolenie okazało się strzałem w dziesiątkę, ta grupa musi być szkolona tak samo.
- Co z Carrie? Możemy ufać Cole'owi?
- Na dzień dzisiejszy nie mam jeszcze takiej pewności, dajmy mu trochę czasu na oswojenie się z sytuacją. Ilu będziemy mogli zarezerwować na grupę uderzeniową?
- To okaże się po pierwszej selekcji, Mohit jest w drodze, wyłoni najlepszych.
Asir spojrzał w końcu na mnie:
- Pomożesz mu, jest najlepszy i na pewno wytrenuje najlepszych agentów.
Spojrzałam na niego najbardziej arogancko jak potrafiłam.
- Tak mój panie, coś jeszcze?
- Nie.
Powiedział chłodno. Chwilę jeszcze popatrzyłam na niego, nasze oczy, pełne wzajemnych pretensji spotkały się. Przez moment jeszcze miałam ochotę by coś mu powiedzieć, wykrzyczeć, że nie ma racji, że się co do mnie myli, ale wiedziałam doskonale, że to nie ma sensu. Asir na wszystko miał swoje zdanie i nic nie zdołało go przekonać, jeśli żył w przeświadczeniu, że się nie myli.
Nie miałam pojęcia co w tej chwili było w jego głowie i psychice, wiedziałam jednak jedno, że tak naprawdę nikt chyba nie znał mnie tak jak on. Nikt? Zaraz, zaraz.... obróciłam oczy w przeciwną stronę - ROLLY. Do niedawna mój Anioł Stróż, psycholog, powiernik....
Ruszyłam w stronę drzwi i zamaszystym ruchem otworzyłam je, po czym wyszłam zatrzaskując je za sobą ze złością. Drzwi zatrzasnęły się a ze ściany spadł obraz, na którym było logo naszej jednostki.
Rolly spojrzał na Asir'a:
- Między nią a Owen'em nic nie było, oni się tylko przyjaźnili.
Asir uśmiechnął się demonicznie i jego ton głosu nagle się ożywił.
- Wiem - odpowiedział.
- Wiesz?
- Tak, wiem to tak samo jak to, że Cole wybuchł, ponieważ Kylie nie uległa wcześniej jemu i poniosło go.
- Co Kylie ma z tym wspólnego?
- Bardzo wiele, nasz drogi przyjaciel Cole od zawsze się w niej kochał, ale z wdzięczności do ciebie za uratowane życie, trzymał się od niej na pewną odległość, niestety uczucie jakim darzył Kal, przeszkadza mu teraz w ułożeniu sobie swojego prywatnego życia, choć zdawało się, że ma na to szansę, nie wiedziałeś?
Rolly nie krył zdziwienia.
- Nie, nigdy nie zauważyłem, że...
Asir podniósł się ochoczo z fotela.
- Myślałem, że jesteś bardziej spostrzegawczy, Thorne połapał się od razu i uwierz mi, małżeństwo z Kal, było jednym z jego najtrudniejszych zadań, jeśli nie najtrudniejszym.
Asir wyszedł tanecznym krokiem z gabinetu a Rolly stał jeszcze przez moment z wbitym wzrokiem w portret Thorne'a, który osobiście zawiesiłam nad biurkiem.
ciąg dalszy nastąpi...
sobota, 15 marca 2014
Rozdział XIX
ROZDZIAŁ XIX
Przez chwilę staliśmy tak patrząc na siebie, w końcu niepewnym tonem odezwałam się pierwsza:
- Ta nagła interwencja, to była...
Mark'owi zaszkliły się oczy.
- Przykro mi Kylie, naprawdę.
Usiadłam czując, że robi mi się słabo, spuściłam głowę:
- To moja wina, jak mogłam do tego dopuścić?
- Nie, Kylie, to nie twoja wina.
- Moja!! Przestań mnie do cholery przez całe życie usprawiedliwiać, bo w końcu i ty przeze mnie zginiesz!
Podniosłam się szybkim krokiem z fotela i skierowałam się do drzwi. Tyle uczuć mieszało mi się w głowie, że nie sposób było nad nimi zapanować. Chwyciłam zamaszystym ruchem za klamkę i już miałam otworzyć drzwi, kiedy Mark po raz pierwszy zastosował wobec mnie przemoc i chyba nie zastanawiając się nad konsekwencjami, odepchnął mnie na ścianę. Zamurowało mnie a on podszedł i ujął mnie za nadgarstki:
- Czy ty chociaż raz w tym swoim cholernym życiu zatrzymasz się i wysłuchasz mnie do końca?!
Był wzburzony a ja milczałam niczym kamień, nie mogąc się jeszcze otrząsnąć na widok zachowania Mark'a, który dotąd był najspokojniejszym człowiekiem jakiego znałam w swoim życiu.
Moje szklane oczy spojrzały w jego, w środku czułam, że cała się trzęsę. Dlaczego wcześniej nie zdecydowałam się na przyjazd do szpitala, co takiego czułam, że nie byłam w stanie tego zrobić? Co mnie powstrzymywało?
- Chelsea nie zginęła od rany postrzałowej, bo tą udało się szybko uratować.
Teraz moja mina zmieniła się w pełną niepewności:
- Co ty chcesz mi powiedzieć?
- Chcę ci powiedzieć, że Chelsea od dawna była mocno bita, zmarła od wewnętrznego krwotoku, wywołanego jakimś poważnym uderzeniem kilka godzin wcześniej.
- Chcesz mi powiedzieć, że Joe ją zabił?
- Nie jestem w stanie ci odpowiedzieć, znasz go lepiej, nie wiem jak daleko jest w stanie się posunąć i czy rzeczywiście on to zrobił. Widywałem cię w różnych stanach, ale obrażenia wewnętrzne, które po sekcji odkryłem u Chelsea, są stare i bardzo drastyczne, inne od tych, które ty miewałaś.
W tym momencie do gabinetu Mark'a wszedł Rolly. Spojrzałam na niego i wiedziałam od razu, że wie o wszystkim. Widziałam, że był na mnie zły, dobrze znałam to spojrzenie.
Na widok Rolly'ego Mark odsunął się ode mnie od razu a Rolly podszedł bliżej:
- Prosiłem cię żebyś zawsze była ze mną w kontakcie, prosiłem!!
Aż wzdrygnęłam kiedy podniósł na mnie głos.
- Musisz się wreszcie otrząsnąć i wrócić do pracy, ale tym razem na stałe i zróbmy to wreszcie tak jak powinniśmy, bo nikt inny tego nie zrobi.
- Powiedz mi, że to nie Joe ją zabił.
Rolly spojrzał na mnie tak jak kiedyś, wiedział, że czuję się winna za te wszystkie niefortunne zdarzenia ostatnich tygodni a nawet i może miesięcy. Potrzebowałam czegoś, co choć na moment pozwoli mi przestać czuć się winną, co uspokoi moje nerwy i pozwoli zebrać myśli. Mogło być to cokolwiek, byle tylko mnie nie okłamał. Po chwili odezwał się:
- Nie, to nie Joe zabił Chelsea, zrobił to Barodo, Chelsea nas sprzedała a my szukaliśmy wśród swoich, rozumiesz? Musisz wreszcie przyjąć do wiadomości, że my już nie mamy przyjaciół, każdy, nawet ten najbardziej sprawdzony, może być zdrajcą i naszym wrogiem.
Zrobiło mi się gorąco, wiedziałam, że ma rację, tak samo jak wiedziałam co to oznacza. Spojrzał na mnie ponownie a ja niepewnym głosem zapytałam:
- Jesteś pewien tego co mówisz?
- Tak, jestem.
Mark wyszedł z gabinetu a Rolly zamknął za nim drzwi, spojrzał raz jeszcze na mnie:
- Przygotuj się, wracasz do kryptonimu NINA.
Chwycił za klamkę i wyszedł z gabinetu, chwilę jeszcze stałam w tym samym miejscu, po czym wyszłam zaraz za nim wychodząc przez uchylone drzwi....
ciąg dalszy nastąpi...
Przez chwilę staliśmy tak patrząc na siebie, w końcu niepewnym tonem odezwałam się pierwsza:
- Ta nagła interwencja, to była...
Mark'owi zaszkliły się oczy.
- Przykro mi Kylie, naprawdę.
Usiadłam czując, że robi mi się słabo, spuściłam głowę:
- To moja wina, jak mogłam do tego dopuścić?
- Nie, Kylie, to nie twoja wina.
- Moja!! Przestań mnie do cholery przez całe życie usprawiedliwiać, bo w końcu i ty przeze mnie zginiesz!
Podniosłam się szybkim krokiem z fotela i skierowałam się do drzwi. Tyle uczuć mieszało mi się w głowie, że nie sposób było nad nimi zapanować. Chwyciłam zamaszystym ruchem za klamkę i już miałam otworzyć drzwi, kiedy Mark po raz pierwszy zastosował wobec mnie przemoc i chyba nie zastanawiając się nad konsekwencjami, odepchnął mnie na ścianę. Zamurowało mnie a on podszedł i ujął mnie za nadgarstki:
- Czy ty chociaż raz w tym swoim cholernym życiu zatrzymasz się i wysłuchasz mnie do końca?!
Był wzburzony a ja milczałam niczym kamień, nie mogąc się jeszcze otrząsnąć na widok zachowania Mark'a, który dotąd był najspokojniejszym człowiekiem jakiego znałam w swoim życiu.
Moje szklane oczy spojrzały w jego, w środku czułam, że cała się trzęsę. Dlaczego wcześniej nie zdecydowałam się na przyjazd do szpitala, co takiego czułam, że nie byłam w stanie tego zrobić? Co mnie powstrzymywało?
- Chelsea nie zginęła od rany postrzałowej, bo tą udało się szybko uratować.
Teraz moja mina zmieniła się w pełną niepewności:
- Co ty chcesz mi powiedzieć?
- Chcę ci powiedzieć, że Chelsea od dawna była mocno bita, zmarła od wewnętrznego krwotoku, wywołanego jakimś poważnym uderzeniem kilka godzin wcześniej.
- Chcesz mi powiedzieć, że Joe ją zabił?
- Nie jestem w stanie ci odpowiedzieć, znasz go lepiej, nie wiem jak daleko jest w stanie się posunąć i czy rzeczywiście on to zrobił. Widywałem cię w różnych stanach, ale obrażenia wewnętrzne, które po sekcji odkryłem u Chelsea, są stare i bardzo drastyczne, inne od tych, które ty miewałaś.
W tym momencie do gabinetu Mark'a wszedł Rolly. Spojrzałam na niego i wiedziałam od razu, że wie o wszystkim. Widziałam, że był na mnie zły, dobrze znałam to spojrzenie.
Na widok Rolly'ego Mark odsunął się ode mnie od razu a Rolly podszedł bliżej:
- Prosiłem cię żebyś zawsze była ze mną w kontakcie, prosiłem!!
Aż wzdrygnęłam kiedy podniósł na mnie głos.
- Musisz się wreszcie otrząsnąć i wrócić do pracy, ale tym razem na stałe i zróbmy to wreszcie tak jak powinniśmy, bo nikt inny tego nie zrobi.
- Powiedz mi, że to nie Joe ją zabił.
Rolly spojrzał na mnie tak jak kiedyś, wiedział, że czuję się winna za te wszystkie niefortunne zdarzenia ostatnich tygodni a nawet i może miesięcy. Potrzebowałam czegoś, co choć na moment pozwoli mi przestać czuć się winną, co uspokoi moje nerwy i pozwoli zebrać myśli. Mogło być to cokolwiek, byle tylko mnie nie okłamał. Po chwili odezwał się:
- Nie, to nie Joe zabił Chelsea, zrobił to Barodo, Chelsea nas sprzedała a my szukaliśmy wśród swoich, rozumiesz? Musisz wreszcie przyjąć do wiadomości, że my już nie mamy przyjaciół, każdy, nawet ten najbardziej sprawdzony, może być zdrajcą i naszym wrogiem.
Zrobiło mi się gorąco, wiedziałam, że ma rację, tak samo jak wiedziałam co to oznacza. Spojrzał na mnie ponownie a ja niepewnym głosem zapytałam:
- Jesteś pewien tego co mówisz?
- Tak, jestem.
Mark wyszedł z gabinetu a Rolly zamknął za nim drzwi, spojrzał raz jeszcze na mnie:
- Przygotuj się, wracasz do kryptonimu NINA.
Chwycił za klamkę i wyszedł z gabinetu, chwilę jeszcze stałam w tym samym miejscu, po czym wyszłam zaraz za nim wychodząc przez uchylone drzwi....
ciąg dalszy nastąpi...
piątek, 14 marca 2014
Rozdział XVIII
ROZDZIAŁ XVIII
Moja mama miała w zwyczaju powtarzania mi: " Spójrz dziecko, świat jest taki piękny" - dla mnie nie był. Dawno pozbyłam się złudzeń i już nawet nie potrafiłam sobie przypomnieć, jak to jest być małą, naiwną dziewczynką. Ostatnie dni były dla mnie istnym koszmarem. Czułam jak ludzie stopniowo oddalają się ode mnie, choć nie przeczę, że było to z ich strony bardzo rozsądne. Zabawne było w tym wszystkim tylko to, że wcale ich o to nie prosiłam. Z wielkiego doradcy i psychologa, stałam się nagle wrogiem publicznym numer jeden. Nawet Mark, który zawsze był mi wierny milczał jak zaklęty a ja nie miałam pojęcia co z Chelsea. Jakby nie patrzeć, częściowo miałam ją na swoim sumieniu.
Po trzech dniach milczenia jednak nie wytrzymałam. Podjechałam do szpitala i od razu skierowałam się do gabinetu Mark'a. Nie zastałam go jednak a pielęgniarka poprosiła żebym zaczekała a ona go odnajdzie. Wykorzystałam ten moment i zadzwoniłam do Colin'a. Odebrał od razu:
- Kylie? Gdzie ty się podziewasz? Wszyscy cię szukają.
- Byłam zajęta, posłuchaj, czy Joe pojawił się na oddziale?
- Nie, zaszył się gdzieś po tej akcji z tobą i nikt nie wie gdzie jest.
- Nie wiesz czy Joe był u Chelsea w szpitalu?
- Z tego co wiem to nie, powiedz mi kiedy się wreszcie zjawisz? Mamy tu piekło.
- Macie Asir'a, dacie sobie radę.
Rozłączyłam się. Colin krzyknął:
- Kylie..., Kylie!
Ale już tego nie słyszałam, za to usłyszał Rolly i podszedł do Colin'a. Ten miał niewyraźną minę.
- Rozmawiałeś z Kylie?
Colin spuścił głowę.
- Zadałem ci pytanie, Colin...
Spojrzał w końcu na niego:
- Tak, rozmawiałem z nią.
- Wytłumaczyłeś jej co tu się dzieje?
- Tak, mówiłem jej.
- No i...?
- Chyba niespecjalnie zrobiło to na niej wrażenie.
Rolly kiwnął głową, po czym szybkim krokiem wyszedł z oddziału. Instynktownie chyba wiedział gdzie ma mnie szukać, gdyż wsiadł do samochodu i od razu ruszył w stronę szpitala. Najwyraźniej wiedział, że jeśli ktokolwiek może mną wstrząsnąć, to wyłącznie on.
Tymczasem ja nadal siedziałam w gabinecie Mark'a i czekałam za nim.
Wreszcie po ponad godzinie wszedł do środka i spojrzał a mnie. Jego mina nie była zbyt wyraźna, nasz wzrok skrzyżował się a ja poczułam się tak, jakby ziemia osuwała mi się spod nóg...
ciąg dalszy nastąpi
Moja mama miała w zwyczaju powtarzania mi: " Spójrz dziecko, świat jest taki piękny" - dla mnie nie był. Dawno pozbyłam się złudzeń i już nawet nie potrafiłam sobie przypomnieć, jak to jest być małą, naiwną dziewczynką. Ostatnie dni były dla mnie istnym koszmarem. Czułam jak ludzie stopniowo oddalają się ode mnie, choć nie przeczę, że było to z ich strony bardzo rozsądne. Zabawne było w tym wszystkim tylko to, że wcale ich o to nie prosiłam. Z wielkiego doradcy i psychologa, stałam się nagle wrogiem publicznym numer jeden. Nawet Mark, który zawsze był mi wierny milczał jak zaklęty a ja nie miałam pojęcia co z Chelsea. Jakby nie patrzeć, częściowo miałam ją na swoim sumieniu.
Po trzech dniach milczenia jednak nie wytrzymałam. Podjechałam do szpitala i od razu skierowałam się do gabinetu Mark'a. Nie zastałam go jednak a pielęgniarka poprosiła żebym zaczekała a ona go odnajdzie. Wykorzystałam ten moment i zadzwoniłam do Colin'a. Odebrał od razu:
- Kylie? Gdzie ty się podziewasz? Wszyscy cię szukają.
- Byłam zajęta, posłuchaj, czy Joe pojawił się na oddziale?
- Nie, zaszył się gdzieś po tej akcji z tobą i nikt nie wie gdzie jest.
- Nie wiesz czy Joe był u Chelsea w szpitalu?
- Z tego co wiem to nie, powiedz mi kiedy się wreszcie zjawisz? Mamy tu piekło.
- Macie Asir'a, dacie sobie radę.
Rozłączyłam się. Colin krzyknął:
- Kylie..., Kylie!
Ale już tego nie słyszałam, za to usłyszał Rolly i podszedł do Colin'a. Ten miał niewyraźną minę.
- Rozmawiałeś z Kylie?
Colin spuścił głowę.
- Zadałem ci pytanie, Colin...
Spojrzał w końcu na niego:
- Tak, rozmawiałem z nią.
- Wytłumaczyłeś jej co tu się dzieje?
- Tak, mówiłem jej.
- No i...?
- Chyba niespecjalnie zrobiło to na niej wrażenie.
Rolly kiwnął głową, po czym szybkim krokiem wyszedł z oddziału. Instynktownie chyba wiedział gdzie ma mnie szukać, gdyż wsiadł do samochodu i od razu ruszył w stronę szpitala. Najwyraźniej wiedział, że jeśli ktokolwiek może mną wstrząsnąć, to wyłącznie on.
Tymczasem ja nadal siedziałam w gabinecie Mark'a i czekałam za nim.
Wreszcie po ponad godzinie wszedł do środka i spojrzał a mnie. Jego mina nie była zbyt wyraźna, nasz wzrok skrzyżował się a ja poczułam się tak, jakby ziemia osuwała mi się spod nóg...
ciąg dalszy nastąpi
środa, 12 marca 2014
Rozdział XVII
ROZDZIAŁ XVII
Długo nie mogłam się uspokoić. Chelsea walczyła o życie, Mark nie dzwonił i nie miałam żadnych wieści. To czekanie mnie dobijało, ale do szpitala jakoś nie miałam odwagi jechać. Z jakiś niejasnych dla mnie powodów, coś mnie odpychało od tego. Sama nie wiedziałam dlaczego. Czułam się jak więzień we własnej skórze, jak ktoś kto nie może wykonać żadnego ruchu, choć nic go nie ogranicza. A jednak.
Dojechałam do domu i od razu przebrałam się w strój do biegania. Zamaszystym ruchem otworzyłam drzwi i kiedy już miałam wyjść, w drzwiach pojawił się Owen. Chciałam powiedzieć jak bardzo się cieszę, że go widzę, ale rozsądek nakazywał by go odepchnąć. Cole miał rację, dawno temu powinnam to była zrobić, ale byłam zbyt egoistyczna by się do tego posunąć.
- Co tu robisz?
- Myślę, że powinniśmy porozmawiać.
Westchnęłam ciężko, robiłam wszystko by nie patrzeć mu w oczy, wiedziałam co w nich zobaczę.
- Owen, to naprawdę nie jest dobry moment, proszę cię idź stąd.
- Dlaczego?
- Bo tak będzie lepiej, spotykanie się ze mną narobi ci tylko kłopotów, uwierz mi wiem co mówię.
Owen nie rozumiał, a może po prostu nie chciał zrozumieć. Prawda była taka, że dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie, tym bardziej, że on nie miał pojęcia o tym kim jestem. Ale nie mogłam ryzykować, nie mogłam go narażać i chcąc czy nie - musiałam go wyrzucić ze swojego życia i to natychmiast.
- Nie możemy się nawet przyjaźnić?
- Przykro mi.
- Kylie, proszę.
Spojrzałam mu w końcu w oczy, bo czułam, że głos mu się łamie, to był błąd. Patrząc na niego miałam wrażenie jakbym patrzyła na konające zwierzę.
- Przykro mi Owen, musisz o mnie zapomnieć i nie zadawaj pytań, zapomnij, że kiedykolwiek mnie znałeś.
Raz jeszcze spojrzałam na niego, po czym zakluczyłam drzwi i truchtem ruszyłam w stronę lasu.
Czułam się podlej z każdym przebiegniętym kilometrem. Znowu musiałam kogoś zranić, choć nie chciałam tego.
Czy miałam szansę na to, że w końcu, któregoś dnia obudzę się i wszystko będzie normalne? Biegnąc teraz przez las, wiedziałam już na pewno, że nigdy to nie nastąpi.
Długo nie mogłam się uspokoić. Chelsea walczyła o życie, Mark nie dzwonił i nie miałam żadnych wieści. To czekanie mnie dobijało, ale do szpitala jakoś nie miałam odwagi jechać. Z jakiś niejasnych dla mnie powodów, coś mnie odpychało od tego. Sama nie wiedziałam dlaczego. Czułam się jak więzień we własnej skórze, jak ktoś kto nie może wykonać żadnego ruchu, choć nic go nie ogranicza. A jednak.
Dojechałam do domu i od razu przebrałam się w strój do biegania. Zamaszystym ruchem otworzyłam drzwi i kiedy już miałam wyjść, w drzwiach pojawił się Owen. Chciałam powiedzieć jak bardzo się cieszę, że go widzę, ale rozsądek nakazywał by go odepchnąć. Cole miał rację, dawno temu powinnam to była zrobić, ale byłam zbyt egoistyczna by się do tego posunąć.
- Co tu robisz?
- Myślę, że powinniśmy porozmawiać.
Westchnęłam ciężko, robiłam wszystko by nie patrzeć mu w oczy, wiedziałam co w nich zobaczę.
- Owen, to naprawdę nie jest dobry moment, proszę cię idź stąd.
- Dlaczego?
- Bo tak będzie lepiej, spotykanie się ze mną narobi ci tylko kłopotów, uwierz mi wiem co mówię.
Owen nie rozumiał, a może po prostu nie chciał zrozumieć. Prawda była taka, że dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie, tym bardziej, że on nie miał pojęcia o tym kim jestem. Ale nie mogłam ryzykować, nie mogłam go narażać i chcąc czy nie - musiałam go wyrzucić ze swojego życia i to natychmiast.
- Nie możemy się nawet przyjaźnić?
- Przykro mi.
- Kylie, proszę.
Spojrzałam mu w końcu w oczy, bo czułam, że głos mu się łamie, to był błąd. Patrząc na niego miałam wrażenie jakbym patrzyła na konające zwierzę.
- Przykro mi Owen, musisz o mnie zapomnieć i nie zadawaj pytań, zapomnij, że kiedykolwiek mnie znałeś.
Raz jeszcze spojrzałam na niego, po czym zakluczyłam drzwi i truchtem ruszyłam w stronę lasu.
Czułam się podlej z każdym przebiegniętym kilometrem. Znowu musiałam kogoś zranić, choć nie chciałam tego.
Czy miałam szansę na to, że w końcu, któregoś dnia obudzę się i wszystko będzie normalne? Biegnąc teraz przez las, wiedziałam już na pewno, że nigdy to nie nastąpi.
sobota, 1 marca 2014
Rozdział XVI
ROZDZIAŁ XVI
Obudziłam się o 5.00 rano we własnym łóżku. Przyznam, że samotne budzenie się nie należy do przyjemnych, ale rozczulając się wcale nie czułam się lepiej. Asir nie miał racji, ale nie zamierzałam wyprowadzać go z błędu. Bez zaufania nie ma nic, zatem jeśli mi nie ufa, nie mieliśmy o czym rozmawiać i dalsze nasze wspólne życie nie miało najmniejszego sensu.
Ubrałam się w swój strój do biegania i już miałam wychodzić, otworzyłam drzwi i..., weszłam prosto na nie kogo innego, tylko na Chelsea.
- Chelsea?
Nie kryłam zdziwienia, bo do moich przyjaciół nie należała, odkąd zadała się z Joe, wiele lat temu, stałam się jej wrogiem publicznym numer jeden. Starała się być miła, ale specjalnie nigdy jej to nie wychodziło.
Weszła do środka nie czekając nawet na zaproszenie, już chciałam zwrócić jej uwagę, kiedy stanęła na środku salonu i zdjęła okulary słoneczne w stylu Christiny Diore, gdy to zrobiła, zobaczyłam, że pod oczami ma fioletowe zacienienia, wyglądały znajomo. Zamknęłam drzwi i wypuściłam ciężko powietrze z płuc. Spojrzałam na nią:
- Siadaj.
Usiadła posłusznie na kanapę a ja usiadłam na drugiej, na wprost niej. Sięgnęłam po papierosy i zapaliłam. Wiedziałam od razu co się stało, ale czekałam aż sama się odezwie by potwierdzić moją teorię, ta jednak od razu wybuchnęła płaczem.
- Joe?
Zapytałam najdelikatniej jak potrafiłam, by nie zaognić sytuacji. Nie powiedziała słowa, tylko skinęła głową.
- Nigdy wcześniej tego nie zrobił.
Wydukała w końcu. Pokiwałam głową z dezaprobatą, chociaż akurat ja w tej kwestii nie powinnam się była wypowiadać, gdyż mimo, że Joe bił mnie i znęcał się psychicznie, nie potrafiłam od niego odejść przez wiele długich lat. Sądziłam jednak, a wręcz byłam pewna, że ten etap ma już poza sobą. Jak widać, miałam mylne wyobrażenia:
- Posłuchaj Chelsea, jeśli zrobił to po raz pierwszy, to znaczy, że zrobi znowu, on ma po prostu taki charakter.
- Przeprosił mnie i obiecał, że to pierwszy i ostatni raz.
Kiwnęłam głową.
- On zawsze przeprasza, tylko, że nic z tego nie wynika. To twoja decyzja, moja opinia na ten temat nie ma znaczenia.
- Uważasz, że powinnam od niego odejść?
- Tak, tak właśnie uważam, chociaż wiem, że tego nie zrobisz, ja też tego nie potrafiłam bardzo długo.
- Dlaczego on to robi? Nie miał nawet żadnego powodu.
- Uwierz mi, że Joe nie potrzebuje żadnego powodu, u niego wystarczy jeden, mały impuls a później to już idzie cała lawina. Pytanie tylko ile zdołasz wytrzymać, bo nie obraź się, ale ze swoją posturą...
- Co?
Spojrzała na mnie. Westchnęłam ponownie:
- Oby nie doszło do tragedii.
Teraz wyraz jej twarzy zrobił się poważniejszy, zupełnie tak jakby odkryła największą tajemnicę świata. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że byłam święcie przekonana o tym, że i tak nie zdaje sobie sprawy z tego, co może się stać.
Podniosła się niepewnie i popatrzyła na mnie. Jej oczy błagały o litość, ale ja nie mogłam być litościwa, nie mogłam i chyba nawet nie chciałam komukolwiek okazać jakiegokolwiek uczucia, bo to, mogłoby kosztować życie kolejna osobę.
Chwilę jeszcze postała przy drzwiach, gdy jednak zobaczyła, że nie ma z mojej strony żadnej reakcji, otworzyła drzwi. W ostatniej chwili podniosłam się i już miałam coś do niej powiedzieć, gdy rozległ się strzał. Poczułam, że oblewa mnie zimny pot, w ostatniej chwili podtrzymałam Chelsea, która momentalnie zaczęła się przechylać plecami do mnie.
- Chelsea!
Na ulicy dostrzegłam tylko odjeżdżający powoli samochód...
Nawet nie zastanawiałam się, czy Chelsea można jeszcze ratować czy nie. Załączył mi się impuls i odruchowo sięgnęłam po telefon. Karetka zabrała ją w kilka minut. Rana postrzałowa brzucha bardzo się sączyła i ilość traconej krwi napawał mnie przerażeniem.
Pojechałam tuż za karetką próbując dodzwonić się do Joe'go, ale bezskutecznie. Kiedy wreszcie Mark wyszedł z sali operacyjnej, jego mina nie była zbyt optymistyczna. Milczał, jakby czekał na to aż to ja zapytam, więc w końcu przemówiłam:
- Podaj mi najgorszą wersję.
Mark spuścił głowę, po czym ponownie spojrzał na mnie:
- Straciła bardzo dużo krwi, nie potrafię ci powiedzieć, jej organizm nie jest tak silny jak was agentów, mało tego, natrafiłem na komplikacje.
- Komplikacje...? O czym mówisz?
- W jej organizmie była spora dawka alkoholu, wprawdzie przetrawionego, ale sądząc po wielkości wątroby, ostatnimi czasy ostro popija, no i niepokojąc są dla mnie te siniaki...
Popatrzyłam ale nie powiedziałam nawet słowa, Mark mówił dalej:
- Parę lat temu widywałem podobne.
Westchnęłam ciężko i popatrzyłam na Mark'a. Kiedy byłam z Joe istotnie to właśnie Mark kilkakrotnie opatrywał moje pobicia.
- ... Zrób z tym porządek proszę, bo tym razem może mi być ciężko zachować milczenie.
Kiwnęłam tylko głową, wiedziałam, że ma rację.
- Zadzwonię do ciebie w razie czego, następne dwanaście godzin będzie decydujące.
Skinęłam głową a Mark poszedł dalej długim, szpitalnym korytarzem.
Chwilę jeszcze postałam, po czym ruszyłam w stronę wielkich, rozsuwanych drzwi.
Kiedy weszłam na oddział, wzrokiem uparcie szukałam Joe'go, ale nigdzie go nie było, więc podeszłam do J.T, ten od razu uśmiechnął się szeroko.
- Co tam słonko?
- Bywało lepiej, widziałeś Joe'go?
- Jest na sali treningowej.
- Dzięki.
Po minie już J.T zauważył, że coś jest nie tak. Jeszcze nigdy tak obojętnie go nie potraktowałam, ubrana od góry do dołu na czarno, wparowałam z groźną miną na salę ćwiczeń niczym wysłannik diabła. Od razu jak na celowniku wpadł w zasięg mojego wzroku Joe. Tanecznym krokiem skierował się w moją stronę i kiedy tylko z uśmiechem na twarzy podszedł do mnie, od razu od mojego uderzenia upadł. To wywołało sensację na sali, rekruci przestali ćwiczyć, Rolly stojący u góry i obserwujący salę, od razu skierował się by zejść na dół. Joe chwycił się za usta, były przecięte, zaczęła się sączyć krew.
- Co z tobą do cholery? Odbiło ci?
Podniósł się i w tym samym momencie padł drugi cios. Nie zastanawiałam się nad tym co robię, coraz więcej ludzi mnie nienawidziło, w coraz większej ilości ludzi wywoływałam jedynie agresję.
Spojrzałam na niego z nienawiścią, moje ciosy były krótkie i zdecydowane, chwyciłam go za rękę i przerzuciłam, każdy kolejny cios był mocniejszy od poprzedniego. Nikt jednak nie odważył się podejść i przerwać mi i chyba na całe szczęście, bo nie wiem co bym zrobiła gdyby ktoś próbował mnie powstrzymać. W końcu Joe spojrzał bezsilnie na mnie swoim mętnym wzrokiem:
- Możesz mi wreszcie powiedzieć za co to wszystko?! Pojebało cię?!
Stanął naprzeciwko mnie a ja obaliłam go ze złością na podłogę i ręką przygniotłam mu gardło:
- Nie wiesz za co?
Rolly wszedł na salę ale zaczął w skupieniu przysłuchiwać się temu co mówiłam, nie interweniował:
- Przez sześć długich lat znosiłam twoje fizyczne i psychiczne znęcanie się nade mną, sześć długich, pieprzonych lat, chociaż mogłam cię zabić jednym ciosem, ale drugi raz tego nie wytrzymam i przysięgam, że jeśli tkniesz Chelsea choćby palcem raz jeszcze, zrobię to, co powinnam zrobić wiele lat temu, rozumiesz?
Po raz pierwszy zobaczyłam, żeby Joe w swoich oczach miał strach, ale tym razem go miał, spojrzałam raz jeszcze w jego oczy, choć miałam ochotę na niego splunąć.
- Pytam czy rozumiesz?!
Przycisnęłam jego gardło jeszcze mocniej:
- Tak!
- To dobrze, a teraz doprowadź się do ładu i jedź do szpitala, mam nadzieję, że zdążysz się jeszcze pożegnać.
- O czym ty mówisz?
- O tym, że podnosząc na nią rękę, wepchnąłeś ją w paszczę lwa, bo przyszła po pomoc do mnie a zamiast tego oberwała kulkę.
Zeszłam z niego i spojrzałam na Rolly'ego, po czym bez słowa wyszłam z sali gimnastycznej. Rolly jeszcze przez chwilę patrzył na Joe'go, który próbował podnieść się z ziemi, po czym spojrzał na Cole'a, który podszedł do niego:
- Niech wracają do treningu.
Cole posłusznie kiwnął głową, Rolly wyszedł a ten poszedł zagonić rekrutów do dalszego treningu.
Czasami wydaje nam się, że na pewne rzeczy nie mamy wpływu i dlatego je bagatelizujemy lub po prostu godzimy się z nimi. W większości przypadków dopiero kiedy dojdzie do tragedii - przestajemy być bierni.
Tak właśnie było ze mną, kiedy Joe wyżywał się na mnie, godziłam się z tym, przyjmując to jako normę. Nigdy, nawet przez moment nie pomyślałam, że przez moją bierność ucierpi ktoś następny.
Obudziłam się o 5.00 rano we własnym łóżku. Przyznam, że samotne budzenie się nie należy do przyjemnych, ale rozczulając się wcale nie czułam się lepiej. Asir nie miał racji, ale nie zamierzałam wyprowadzać go z błędu. Bez zaufania nie ma nic, zatem jeśli mi nie ufa, nie mieliśmy o czym rozmawiać i dalsze nasze wspólne życie nie miało najmniejszego sensu.
Ubrałam się w swój strój do biegania i już miałam wychodzić, otworzyłam drzwi i..., weszłam prosto na nie kogo innego, tylko na Chelsea.
- Chelsea?
Nie kryłam zdziwienia, bo do moich przyjaciół nie należała, odkąd zadała się z Joe, wiele lat temu, stałam się jej wrogiem publicznym numer jeden. Starała się być miła, ale specjalnie nigdy jej to nie wychodziło.
Weszła do środka nie czekając nawet na zaproszenie, już chciałam zwrócić jej uwagę, kiedy stanęła na środku salonu i zdjęła okulary słoneczne w stylu Christiny Diore, gdy to zrobiła, zobaczyłam, że pod oczami ma fioletowe zacienienia, wyglądały znajomo. Zamknęłam drzwi i wypuściłam ciężko powietrze z płuc. Spojrzałam na nią:
- Siadaj.
Usiadła posłusznie na kanapę a ja usiadłam na drugiej, na wprost niej. Sięgnęłam po papierosy i zapaliłam. Wiedziałam od razu co się stało, ale czekałam aż sama się odezwie by potwierdzić moją teorię, ta jednak od razu wybuchnęła płaczem.
- Joe?
Zapytałam najdelikatniej jak potrafiłam, by nie zaognić sytuacji. Nie powiedziała słowa, tylko skinęła głową.
- Nigdy wcześniej tego nie zrobił.
Wydukała w końcu. Pokiwałam głową z dezaprobatą, chociaż akurat ja w tej kwestii nie powinnam się była wypowiadać, gdyż mimo, że Joe bił mnie i znęcał się psychicznie, nie potrafiłam od niego odejść przez wiele długich lat. Sądziłam jednak, a wręcz byłam pewna, że ten etap ma już poza sobą. Jak widać, miałam mylne wyobrażenia:
- Posłuchaj Chelsea, jeśli zrobił to po raz pierwszy, to znaczy, że zrobi znowu, on ma po prostu taki charakter.
- Przeprosił mnie i obiecał, że to pierwszy i ostatni raz.
Kiwnęłam głową.
- On zawsze przeprasza, tylko, że nic z tego nie wynika. To twoja decyzja, moja opinia na ten temat nie ma znaczenia.
- Uważasz, że powinnam od niego odejść?
- Tak, tak właśnie uważam, chociaż wiem, że tego nie zrobisz, ja też tego nie potrafiłam bardzo długo.
- Dlaczego on to robi? Nie miał nawet żadnego powodu.
- Uwierz mi, że Joe nie potrzebuje żadnego powodu, u niego wystarczy jeden, mały impuls a później to już idzie cała lawina. Pytanie tylko ile zdołasz wytrzymać, bo nie obraź się, ale ze swoją posturą...
- Co?
Spojrzała na mnie. Westchnęłam ponownie:
- Oby nie doszło do tragedii.
Teraz wyraz jej twarzy zrobił się poważniejszy, zupełnie tak jakby odkryła największą tajemnicę świata. Najgorsze jednak w tym wszystkim było to, że byłam święcie przekonana o tym, że i tak nie zdaje sobie sprawy z tego, co może się stać.
Podniosła się niepewnie i popatrzyła na mnie. Jej oczy błagały o litość, ale ja nie mogłam być litościwa, nie mogłam i chyba nawet nie chciałam komukolwiek okazać jakiegokolwiek uczucia, bo to, mogłoby kosztować życie kolejna osobę.
Chwilę jeszcze postała przy drzwiach, gdy jednak zobaczyła, że nie ma z mojej strony żadnej reakcji, otworzyła drzwi. W ostatniej chwili podniosłam się i już miałam coś do niej powiedzieć, gdy rozległ się strzał. Poczułam, że oblewa mnie zimny pot, w ostatniej chwili podtrzymałam Chelsea, która momentalnie zaczęła się przechylać plecami do mnie.
- Chelsea!
Na ulicy dostrzegłam tylko odjeżdżający powoli samochód...
Nawet nie zastanawiałam się, czy Chelsea można jeszcze ratować czy nie. Załączył mi się impuls i odruchowo sięgnęłam po telefon. Karetka zabrała ją w kilka minut. Rana postrzałowa brzucha bardzo się sączyła i ilość traconej krwi napawał mnie przerażeniem.
Pojechałam tuż za karetką próbując dodzwonić się do Joe'go, ale bezskutecznie. Kiedy wreszcie Mark wyszedł z sali operacyjnej, jego mina nie była zbyt optymistyczna. Milczał, jakby czekał na to aż to ja zapytam, więc w końcu przemówiłam:
- Podaj mi najgorszą wersję.
Mark spuścił głowę, po czym ponownie spojrzał na mnie:
- Straciła bardzo dużo krwi, nie potrafię ci powiedzieć, jej organizm nie jest tak silny jak was agentów, mało tego, natrafiłem na komplikacje.
- Komplikacje...? O czym mówisz?
- W jej organizmie była spora dawka alkoholu, wprawdzie przetrawionego, ale sądząc po wielkości wątroby, ostatnimi czasy ostro popija, no i niepokojąc są dla mnie te siniaki...
Popatrzyłam ale nie powiedziałam nawet słowa, Mark mówił dalej:
- Parę lat temu widywałem podobne.
Westchnęłam ciężko i popatrzyłam na Mark'a. Kiedy byłam z Joe istotnie to właśnie Mark kilkakrotnie opatrywał moje pobicia.
- ... Zrób z tym porządek proszę, bo tym razem może mi być ciężko zachować milczenie.
Kiwnęłam tylko głową, wiedziałam, że ma rację.
- Zadzwonię do ciebie w razie czego, następne dwanaście godzin będzie decydujące.
Skinęłam głową a Mark poszedł dalej długim, szpitalnym korytarzem.
Chwilę jeszcze postałam, po czym ruszyłam w stronę wielkich, rozsuwanych drzwi.
Kiedy weszłam na oddział, wzrokiem uparcie szukałam Joe'go, ale nigdzie go nie było, więc podeszłam do J.T, ten od razu uśmiechnął się szeroko.
- Co tam słonko?
- Bywało lepiej, widziałeś Joe'go?
- Jest na sali treningowej.
- Dzięki.
Po minie już J.T zauważył, że coś jest nie tak. Jeszcze nigdy tak obojętnie go nie potraktowałam, ubrana od góry do dołu na czarno, wparowałam z groźną miną na salę ćwiczeń niczym wysłannik diabła. Od razu jak na celowniku wpadł w zasięg mojego wzroku Joe. Tanecznym krokiem skierował się w moją stronę i kiedy tylko z uśmiechem na twarzy podszedł do mnie, od razu od mojego uderzenia upadł. To wywołało sensację na sali, rekruci przestali ćwiczyć, Rolly stojący u góry i obserwujący salę, od razu skierował się by zejść na dół. Joe chwycił się za usta, były przecięte, zaczęła się sączyć krew.
- Co z tobą do cholery? Odbiło ci?
Podniósł się i w tym samym momencie padł drugi cios. Nie zastanawiałam się nad tym co robię, coraz więcej ludzi mnie nienawidziło, w coraz większej ilości ludzi wywoływałam jedynie agresję.
Spojrzałam na niego z nienawiścią, moje ciosy były krótkie i zdecydowane, chwyciłam go za rękę i przerzuciłam, każdy kolejny cios był mocniejszy od poprzedniego. Nikt jednak nie odważył się podejść i przerwać mi i chyba na całe szczęście, bo nie wiem co bym zrobiła gdyby ktoś próbował mnie powstrzymać. W końcu Joe spojrzał bezsilnie na mnie swoim mętnym wzrokiem:
- Możesz mi wreszcie powiedzieć za co to wszystko?! Pojebało cię?!
Stanął naprzeciwko mnie a ja obaliłam go ze złością na podłogę i ręką przygniotłam mu gardło:
- Nie wiesz za co?
Rolly wszedł na salę ale zaczął w skupieniu przysłuchiwać się temu co mówiłam, nie interweniował:
- Przez sześć długich lat znosiłam twoje fizyczne i psychiczne znęcanie się nade mną, sześć długich, pieprzonych lat, chociaż mogłam cię zabić jednym ciosem, ale drugi raz tego nie wytrzymam i przysięgam, że jeśli tkniesz Chelsea choćby palcem raz jeszcze, zrobię to, co powinnam zrobić wiele lat temu, rozumiesz?
Po raz pierwszy zobaczyłam, żeby Joe w swoich oczach miał strach, ale tym razem go miał, spojrzałam raz jeszcze w jego oczy, choć miałam ochotę na niego splunąć.
- Pytam czy rozumiesz?!
Przycisnęłam jego gardło jeszcze mocniej:
- Tak!
- To dobrze, a teraz doprowadź się do ładu i jedź do szpitala, mam nadzieję, że zdążysz się jeszcze pożegnać.
- O czym ty mówisz?
- O tym, że podnosząc na nią rękę, wepchnąłeś ją w paszczę lwa, bo przyszła po pomoc do mnie a zamiast tego oberwała kulkę.
Zeszłam z niego i spojrzałam na Rolly'ego, po czym bez słowa wyszłam z sali gimnastycznej. Rolly jeszcze przez chwilę patrzył na Joe'go, który próbował podnieść się z ziemi, po czym spojrzał na Cole'a, który podszedł do niego:
- Niech wracają do treningu.
Cole posłusznie kiwnął głową, Rolly wyszedł a ten poszedł zagonić rekrutów do dalszego treningu.
Czasami wydaje nam się, że na pewne rzeczy nie mamy wpływu i dlatego je bagatelizujemy lub po prostu godzimy się z nimi. W większości przypadków dopiero kiedy dojdzie do tragedii - przestajemy być bierni.
Tak właśnie było ze mną, kiedy Joe wyżywał się na mnie, godziłam się z tym, przyjmując to jako normę. Nigdy, nawet przez moment nie pomyślałam, że przez moją bierność ucierpi ktoś następny.
Rozdział XV
ROZDZIAŁ XV
Rozmowy z Mark'iem zawsze poprawiały mi samopoczucie, dlatego właśnie tak bardzo ubolewałam nad tym, że mieliśmy na to tak mało czasu. Tak do końca to nie pomyślałam nawet, że mogę go narazić na ryzyko odwiedzając go, z drugiej jednak strony, czy odseparowywanie się od wszystkich w czymś by pomogło? Wystarczająco długo byłam obserwowana i przypuszczam, że wiedzieli o mnie prawie wszystko.
Kiedy wyjechałam od Mark'a, dochodziła druga nad ranem. Ulice były prawie puste, bo ci którzy nawet bawili się w klubach, nie podjeżdżali samochodami.
gdy dojeżdżałam pod dom Asir'a, odruchowo spojrzałam w lusterko, ale nikogo nie widziałam. Wyszłam z samochodu i podeszłam do drzwi. W całym domu paliły się światła. Chciałam zadzwonić dzwonkiem, ale dosłownie w tej samej chwili drzwi się otworzyły a w nich stanął Asir i wbił we mnie ten swój piekielny wzrok. Uśmiechnęłam się nieco bezczelnie i weszłam do środka, zamknął za mną:
- Widzę, że ktoś tu nie ma humoru co?
To pytanie wyprowadziło go chyba jeszcze bardziej z równowagi, mimo to zacisnął zęby i starał się nie podnosić tonu swojego głosu:
- Ty byś miała?
Usiadłam z zadowoleniem na kanapie w salonie i sięgnęłam po butelkę whisky. Nalałam jej nieco do szklanki i wzięłam głęboki haust, po czym ponownie na niego spojrzałam:
- Myślałam, że to na mnie polują a nie na ciebie, więc skąd te nerwy?
Zbliżył się nieco:
- A skąd ten nagły spokój u ciebie co? Ktoś ci zrobił dobrze?
- Nie muszę tego słuchać, wracam do siebie.
W mgnieniu oka podniosłam się z kanapy, choć tak naprawdę to wcale nie miałam ochoty wychodzić, mimo to szybkim krokiem skierowałam się do drzwi. Asir zerwał się z miejsca i w mig znalazł się przy mnie:
- Zaczekaj Kylie, przepraszam.
Spojrzałam na niego, ale dalej czułam się urażona.
- Miałem zadbać o twoje bezpieczeństwo a tymczasem wszystko wymyka się spod kontroli, boję się, że jeśli dalej będziesz próbowała coś sobie udowodnić, to po prostu nie zdołam cię ochronić, potrafisz to pojąć?
Spojrzałam na niego pojednawczo, bo doskonale wiedziałam, że nie miał złych intencji a to co mówił w złości, było podyktowane jego niemocą wobec mojej osoby. Popatrzyłam na niego jeszcze przez chwilę po czym powolnym tempem skierowałam się z powrotem na kanapę, na której siedziałam. Asir usiadł naprzeciwko i przetarł twarz dłońmi. Wiedziałam, że gryzie go ta cała sytuacja:
- Ja po prostu nie liczę na to, że ktokolwiek jest w stanie zapewnić mi bezpieczeństwo. Mam dosyć narażania niewinnych ludzi.
- Zapewniam cię, że jeśli będziesz choć odrobinę mnie słuchać, to ze mną nic ci nie grozi.
- Skąd możesz mieć pewność? Zaatakowała mnie w twoim domu!!
Ton mojego głosu znacznie wzrósł, jego pewność siebie zaczynała mnie denerwować, a może po prostu wiedział coś, czego ja nie wiedziałam?
Nie miałam jednak czasu żeby się nad tym głowić, bo w tym momencie zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na Asir'a a ten na mnie:
- Odbierz.
Z niechęcią sięgnęłam do torebki, na wyświetlaczu zobaczyłam napis Cole, odebrałam:
- No co tam Cole?
- Cały wieczór próbuję się z tobą skontaktować.
- Miałam wyłączony telefon, co się dzieje?
- Jestem od pięciu godzin pod domem Owen'a.
- I...?
- Nic nie rozumiesz?
Dopiero teraz jakby mój umysł zaczął się rozjaśniać, wstałam z kanapy, Asir spojrzał na mnie a ja poczułam straszne gorąco wewnątrz mojego ciała.
- Kylie, jesteś tam?
Ale nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu, dopiero po chwili oprzytomniałam.
- Kylie... Możesz przyjechać?
- Tak, zaraz będę.
Wyłączyłam komórkę.
- Muszę jechać.
- Dokąd?
- Dzwonił Cole, nie ma nigdzie Owen'a.
- Chyba jest dorosły co?
- Nie o to chodzi.
- Oświeć mnie zatem o co?
- Ja się przyjaźnię z Owen'em a on nie ma w zwyczaju znikać.
- Jadę z tobą.
Gdy dojechaliśmy pod dom Owen'a, Cole chodził nerwowo naokoło samochodu. Kiedy wysiedliśmy, doskoczył do mnie niczym lew. Sama też nie kryłam zdenerwowania, czułam, że Asir bacznie mnie obserwuje. Cole nie potrafił opanować złości, jeszcze w takim stanie go nie widziałam, miał do mnie żal i to w pełni uzasadniony:
- Tak cię prosiłem żebyś dala mu spokój, po co ci to było?! Dla mocnych wrażeń?! Chciałaś się sprawdzić?!
- Cole to nie tak.
- A jak?!
- Przyjaźnimy się!
- Uśmiechnął się sarkastycznie.
- Przyjaźnicie się? Z tobą nie da się przyjaźnić! Nikt nie wychodzi korzystnie na znajomości z tobą, ludzie giną! Mało jeszcze nasiałaś spustoszenia?!
Zrobiło mi się dziwnie nieswojo, ale wiedziałam, że ma rację, wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób zbliżali się do mnie, po prostu ginęli.
Asir zdawał się mnie ignorować, popatrzył tylko na Cole'a i wreszcie przemówił:
- Skąd pewność, że coś się stało? Mógł wyjechać.
- Mógł, ale dzwonił wczoraj i umówił się ze mną, stoję tu od dziesiątej! Dobrze ci radzę uwolnij się od niej póki jeszcze żyjesz!
Spuściłam głowę, Cole już miał wsiąść do samochodu, kiedy oślepiły nas światła nadjeżdżającego samochodu. Już miałam sięgnąć po pistolet, kiedy samochód zatrzymał się naprzeciwko nas. wsiadł z niego Owen i chyba niespecjalnie rozumiał co się dzieje pod jego domem. Cole spojrzał na niego, po czym na mnie. Owen pytającym wzrokiem uniósł brwi na Cole'a a ten mało się pod ziemię nie zapadł:
- Cole, co tu się dzieje?
Asir zmierzył wzrokiem swojego rywala, po czym wsiadł do swojego samochodu.
- Umówiliśmy się, pamiętasz? Twoja komórka nie odpowiadała, myślałem, że coś się stało.
- Mieliśmy spotkanie za miastem, nie miałem jak cię poinformować, sądziłem, że kiedy nie otworzy ci moja córka, to zorientujesz się, że coś mi wypadło.
Cole ciężko wypuścił powietrze, po czym zerknął na moją reakcję. Owen od razu wyczuł napięcie między nami, bez słowa wsiadłam do samochodu Asir'a a ten po chwili odjechał, Owen krzyknął jeszcze:
- Kylie zaczekaj...
Ale tego już nie usłyszałam, zresztą Owen miał rację, czas najwyższy był, żebym od wszystkich się odseparowała.
Całą drogę Asir nie powiedział do mnie słowa i doskonale wiedziałam co to oznacza. Cole moją znajomość z Owen'em przedstawił w takim świetle, że Asir nawet mnie o nic nie zapytał. Gdy weszliśmy do domu, bez słowa spakowałam rzeczy, które u niego miałam, leciały mi łzy, on jednak stał niewzruszony i nie próbował mnie zatrzymać. Kiedy wychodziłam, raz jeszcze zerknęłam w jego stronę, ale on nawet nie podniósł na mnie wzroku. Wyszłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi, choć rozumiałam jego zranioną dumę, czułam, że nadchodzi kolejny i to bardzo ciężki okres mojego życia. Miał to być czas trudnych wyborów i radykalnych zmian, tym razem jednak - bez Asir'a.
- Ja po prostu nie liczę na to, że ktokolwiek jest w stanie zapewnić mi bezpieczeństwo. Mam dosyć narażania niewinnych ludzi.
- Zapewniam cię, że jeśli będziesz choć odrobinę mnie słuchać, to ze mną nic ci nie grozi.
- Skąd możesz mieć pewność? Zaatakowała mnie w twoim domu!!
Ton mojego głosu znacznie wzrósł, jego pewność siebie zaczynała mnie denerwować, a może po prostu wiedział coś, czego ja nie wiedziałam?
Nie miałam jednak czasu żeby się nad tym głowić, bo w tym momencie zadzwonił mój telefon. Spojrzałam na Asir'a a ten na mnie:
- Odbierz.
Z niechęcią sięgnęłam do torebki, na wyświetlaczu zobaczyłam napis Cole, odebrałam:
- No co tam Cole?
- Cały wieczór próbuję się z tobą skontaktować.
- Miałam wyłączony telefon, co się dzieje?
- Jestem od pięciu godzin pod domem Owen'a.
- I...?
- Nic nie rozumiesz?
Dopiero teraz jakby mój umysł zaczął się rozjaśniać, wstałam z kanapy, Asir spojrzał na mnie a ja poczułam straszne gorąco wewnątrz mojego ciała.
- Kylie, jesteś tam?
Ale nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu, dopiero po chwili oprzytomniałam.
- Kylie... Możesz przyjechać?
- Tak, zaraz będę.
Wyłączyłam komórkę.
- Muszę jechać.
- Dokąd?
- Dzwonił Cole, nie ma nigdzie Owen'a.
- Chyba jest dorosły co?
- Nie o to chodzi.
- Oświeć mnie zatem o co?
- Ja się przyjaźnię z Owen'em a on nie ma w zwyczaju znikać.
- Jadę z tobą.
Gdy dojechaliśmy pod dom Owen'a, Cole chodził nerwowo naokoło samochodu. Kiedy wysiedliśmy, doskoczył do mnie niczym lew. Sama też nie kryłam zdenerwowania, czułam, że Asir bacznie mnie obserwuje. Cole nie potrafił opanować złości, jeszcze w takim stanie go nie widziałam, miał do mnie żal i to w pełni uzasadniony:
- Tak cię prosiłem żebyś dala mu spokój, po co ci to było?! Dla mocnych wrażeń?! Chciałaś się sprawdzić?!
- Cole to nie tak.
- A jak?!
- Przyjaźnimy się!
- Uśmiechnął się sarkastycznie.
- Przyjaźnicie się? Z tobą nie da się przyjaźnić! Nikt nie wychodzi korzystnie na znajomości z tobą, ludzie giną! Mało jeszcze nasiałaś spustoszenia?!
Zrobiło mi się dziwnie nieswojo, ale wiedziałam, że ma rację, wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób zbliżali się do mnie, po prostu ginęli.
Asir zdawał się mnie ignorować, popatrzył tylko na Cole'a i wreszcie przemówił:
- Skąd pewność, że coś się stało? Mógł wyjechać.
- Mógł, ale dzwonił wczoraj i umówił się ze mną, stoję tu od dziesiątej! Dobrze ci radzę uwolnij się od niej póki jeszcze żyjesz!
Spuściłam głowę, Cole już miał wsiąść do samochodu, kiedy oślepiły nas światła nadjeżdżającego samochodu. Już miałam sięgnąć po pistolet, kiedy samochód zatrzymał się naprzeciwko nas. wsiadł z niego Owen i chyba niespecjalnie rozumiał co się dzieje pod jego domem. Cole spojrzał na niego, po czym na mnie. Owen pytającym wzrokiem uniósł brwi na Cole'a a ten mało się pod ziemię nie zapadł:
- Cole, co tu się dzieje?
Asir zmierzył wzrokiem swojego rywala, po czym wsiadł do swojego samochodu.
- Umówiliśmy się, pamiętasz? Twoja komórka nie odpowiadała, myślałem, że coś się stało.
- Mieliśmy spotkanie za miastem, nie miałem jak cię poinformować, sądziłem, że kiedy nie otworzy ci moja córka, to zorientujesz się, że coś mi wypadło.
Cole ciężko wypuścił powietrze, po czym zerknął na moją reakcję. Owen od razu wyczuł napięcie między nami, bez słowa wsiadłam do samochodu Asir'a a ten po chwili odjechał, Owen krzyknął jeszcze:
- Kylie zaczekaj...
Ale tego już nie usłyszałam, zresztą Owen miał rację, czas najwyższy był, żebym od wszystkich się odseparowała.
Całą drogę Asir nie powiedział do mnie słowa i doskonale wiedziałam co to oznacza. Cole moją znajomość z Owen'em przedstawił w takim świetle, że Asir nawet mnie o nic nie zapytał. Gdy weszliśmy do domu, bez słowa spakowałam rzeczy, które u niego miałam, leciały mi łzy, on jednak stał niewzruszony i nie próbował mnie zatrzymać. Kiedy wychodziłam, raz jeszcze zerknęłam w jego stronę, ale on nawet nie podniósł na mnie wzroku. Wyszłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi, choć rozumiałam jego zranioną dumę, czułam, że nadchodzi kolejny i to bardzo ciężki okres mojego życia. Miał to być czas trudnych wyborów i radykalnych zmian, tym razem jednak - bez Asir'a.
Subskrybuj:
Posty (Atom)