ROZDZIAŁ XXXI
Trzy czwarte mojego życia to nieustanna walka. Walka o każdy kolejny dzień, walka o przetrwanie. Ilekroć w moim życiu coś zaczynało być naprawdę wiarygodne i normalne, z powrotem musiałam wracać do mojego czarnego świata. Z każdym dniem coraz trudniej było mi funkcjonować w prostej codzienności. Zbyt wielki nadmiar ostrożności i lęku przed zaangażowaniem sprawiał, że w chwilach gdy naprawdę mogłam być szczęśliwa, swoim chorym zwyczajem - wycofywałam się.
Po wielu latach swojej wiecznej walki z samą sobą, w końcu - uległam, zatapiając się na dobre w świecie, w którym przyszło mi żyć. Dzisiaj jestem w nim na dobre, dzisiaj już nie mam wyboru, bo inaczej nie potrafię, chociaż nie chciałam do tego wracać i ciągle się wzbraniałam, w końcu to do mnie na nowo przylgnęło. Przestałam być Kylie Santadio, z powrotem stałam się Niną. Potwór, którego tak skutecznie dusiłam w sobie, skrywałam by nie dopuścić do głosu i życia, dzisiaj sprowokowany , na nowo się we mnie odrodził.
Podeszłam do barku i wyciągnęłam z niego butelkę znienawidzonej whisky. Wzięłam szklankę i nalałam w nią o wiele więcej niż przystało wlewać tego nektaru Bogów. Wypiłam ją duszkiem i o dziwo, nie poczułam nic. Nalałam kolejną szklankę i kolejną... dalej nic. Do cholery - pomyślałam, nawet już upić się nie mogę? Chyba nie ma nic gorszego od wlewania w siebie na umór alkoholu i nie móc nawet poczuć odrobiny tego przyjemnego ciepła. Zupełnie tak jakbym była sztywna za życia.
Nagle ktoś poruszył klamką od drzwi. Niewiele myśląc chwyciłam pistolet i wystrzeliłam w drzwi - idiotka, pomyślałam. Nawet nie przeszło mi przez myśl, że mogłam trafić na przykład swoją córkę. Gdy jednak usłyszałam przekleństwo pod drzwiami, wiedziałam, że słusznie strzeliłam. Asir pod drzwiami przeklinał jak szewc a mi odruchowo zarysował się uśmiech na twarzy. Dobrze ci tak - pomyślałam. W końcu drzwi się otworzyły i Asir wszedł do środka trzymając się za rękę, spojrzał na mnie niezadowolony a jego oczy dosłownie płonęły.
- Może powinienem pomyśleć o cofnięciu ci pozwolenia na broń?
Powiedział wściekły, ale nie ruszyło mnie to, tylko skontrowałam jego wypowiedź.
- Może powinieneś, bo skoro z takiej odległości nie potrafiłam skutecznie trafić wroga, to widocznie czas się wycofać z zawodu.
Uśmiechnęłam się najbardziej złośliwie jak tylko potrafiłam.
- Nie jestem twoim wrogiem.
- Czyżby?
- A uważasz, że jestem?
- Jestem tego pewna.
- Zaczynasz mnie irytować.
- I vice versa!
Tony naszych głosów zaczęły być coraz wyższe.
- Przyszedłem tutaj żeby z tobą na spokojnie porozmawiać.
- Nie zapraszałam cię.
- Czy ty do cholery słuchasz? Jesteś wstawiona i próbujesz tych swoich gierek, ale nie jesteś taką zimną suką w rzeczywistości, więc może wreszcie znormalniejesz?!
- Chciałeś żebym była normalna, to trzeba było nie robić ze mnie potwora!!
- Ja z ciebie?
- A kto? Może ja?!
Spojrzał na mnie i widziałam , że łagodnieje. Czułam jak w głowie zaczynają budzić mi się emocje i właśnie w tym momencie poczułam alkohol, który chwilę wcześniej wlałam w siebie. Czułam, że słabnę .
- Nie urodziłam się mordercą, nie urodziłam się zła, to ty mi to zrobiłeś, sprawiłeś, że stałam się taką suką, sprawiłeś, że nie potrafię funkcjonować w normalnym świecie, za co mam ci być wdzięczna co?
- Ja cię nadal kocham.
Spojrzał na mnie poważnie.
- Nie.
Odpowiedziałam równie poważnie.
- Kochałeś Kylie, a stałam się Niną. A teraz wyjdź.
Spojrzał na mnie, popatrzył jeszcze przez chwilę, po czym wyszedł bez słowa.
Poczułam ulgę? Zapytałam sama siebie, ale odpowiedź sama mi się nasunęła - nie chciałam by wychodził. Jakieś resztki człowieczeństwa pchały mnie w pogoń za Asirem, ale nie mogłam ruszyć się z miejsca, zupełnie tak jakby ktoś przykleił moje stopy do podłogi. Chciałam krzyknąć za nim by nie odchodził, żeby wrócił. Rozpacz mieszała mi się na przemian z bólem, który dosłownie mnie rozdzierał. Ta bezradność wzbudzała we mnie furię, niekontrolowaną furię, nad którą z minuty na minutę coraz trudniej było mi zapanować, w końcu chwyciłam butelkę z whisky, która stała na stoliku i rzuciłam z całej siły w drzwi. Butelka rozbiła się a whisky zaczęła ściekać po drzwiach. Weszłam pędem do łazienki i stanęłam przed lustrem. Widok mojej twarzy obrzydził mnie. Czułam do siebie taką odrazę... Łzy zaczęły mimo woli spływać po polikach, wyjęłam z szafki czarną farbę do włosów i szybko wymieszałam płyny, po czym zaczęłam pędzlem szybko nakładać ją na jasne włosy. Obserwowałam ciemniejące włosy, gdy po pół godzinie zmyłam farbę, moje włosy były hebanowe. Ułożyłam je w swoistym nieładzie jak to miałam w zwyczaju. Spojrzałam w lustro i zapaliłam papierosa. Zrobiłam mocniejszy makijaż, weszłam do pokoju i rozsunęłam wielkie drzwi garderoby. Ubrałam czarne dopasowane spodnie, buty traperki, koszulkę na naramkach i skórzaną kurtkę. Wychodząc z domu przystanęłam przy wielkim lustrze, które znajdowało się przy drzwiach. Widok choć znienawidzony, to jakże znajomy. Przeszłam po potłuczonym szkle i wyszłam z domu zatrzaskując za sobą drzwi. Wsiadłam do samochodu i ruszyłam z piskiem opon.
Nie wiedziałam, że Asir ruszył samochodem za mną, skąd wiedział, że tej nocy wyjadę, kiedy u mnie był - byłam w rozsypce, a jednak wiedział. Znał mnie jak nikt inny - bo sam mnie stworzył na swoje podobieństwo, stworzył silną, niezależną i twardą kobietę, wyzbytą uczuć i jakichkolwiek skrupułów - STWORZYŁ NINĘ...
Rzeczywistość boli.
sobota, 26 grudnia 2015
poniedziałek, 30 listopada 2015
ROZDZIAŁ XXX
ROZDZIAŁ XXX
Nasza nowa siedziba była tak urządzona jakby od dawna było wiadomo, że lada moment się w niej znajdziemy. Rolly stanął u góry i patrzył jak wszyscy rozkładają sprzęt. Chociaż robił to bardzo dyskretnie, widziałam jak od czasu do czasu na mnie zerka. Po chwili podszedł do niego Asir i zaczęli rozmawiać jak najlepsi kumple. Nalałam sobie kawy z dystrybutora i poszłam w stronę nowej sali gimnastycznej. Tuż obok wejścia znajdowały się schody a obok stała wielka popielniczka. Usiadłam na stopniu i wyjęłam paczkę papierosów. Zapaliłam i spuściłam głowę.
Rozpacz..., smutek..., rozczarowanie..., nostalgia...
Właśnie - nostalgia, tylko za czym? Za czymś czego nigdy już w swoim życiu nie osiągnę? Pozorny spokój i chęć normalności. Czemu w dalszym ciągu mimo upływu tylu lat, dalej starałam się oszukiwać samą siebie. Szukałam usilnie jakiegoś bodźca, jakiegokolwiek, którego mogłabym się uchwycić i egzystować dalej w tym chorym świecie. Po chwili rozmyślań podeszła do mnie Jesse. Chwilę popatrzyła, po czym bez słowa usiadła obok i zapaliła papierosa.
- Masz poczucie, że coś tracisz?
Zapytała znienacka.
- Nie wiem czy mam jeszcze coś co mogę stracić.
- Dawno nie widziałam cię w takim stanie.
Nic nie powiedziałam, tylko nagle w gardle poczułam coś wielkości olbrzymiej kluski, której mimo usilnych starań nie byłam w stanie przełknąć.
- Co się dzieje Kal?
- Jak ci powiem, to uznasz, że mam z gorem.
Uśmiechnęła się do mnie zawadiacko.
- Spróbuj.
Ja też się uśmiechnęłam, ale tym razem przez łzy.
- Tęsknię za Thorne'm.
Tego chyba się nie spodziewała, łzy popłynęły mi po polikach a ona widząc mnie taką mocno mnie przytuliła. Potrzebowałam tego, bo już dawno nie czułam się taka beznadziejna i słaba. Jesse zawsze dawała mi siłę, zaczęła mnie gładzić po włosach.
- Wypłacz się, to czasem dobrze robi.
Trochę mnie to rozbawiło, znałam Jesse całe życie i nigdy nie widziałam, żeby uroniła chociaż jedną łzę.
- Skąd możesz wiedzieć? Przecież ty nigdy tego nie robisz.
Jesse roześmiała się.
- To prawda.
Zaczęłam się powoli uspokajać, kiedy nagle usłyszałam szyderczy śmiech.
- No proszę, proszę, Kylie Santadio ma tajemnice? Nie wiedziałam, że twoja orientacja jest tak niestabilna, że zostałaś lesbijką, ciekawe co Asir na to powie.
Nagle coś się ze mną stało, coś czego nie potrafiłam wytłumaczyć nawet samej sobie. Jej śmiech zdawał się być dla moich uszu niczym drażniący pisk. Ruszyłam w jej stronę w momencie kiedy ruszyła na salę. Tam już nie tracąc czasu Mohit szkolił rekrutów. Jesse nawet nie próbowała mnie zatrzymać, weszłam zaraz za nią i szarpnęłam ją za włosy. Musiało ją zaboleć, bo syknęła i odwracając się wycedziła mi z pięści w twarz. W tym momencie puściły mi jakiekolwiek hamulce. Wybiłam się od ściany i moja noga trafiła ją w twarz. Pojechała po podłodze sali na środek i wtedy jej agresja się spotęgowała. Tylko na to czekałam, czułam, że jeśli nie upuszczę z siebie tego nadmiaru adrenaliny, to za chwilę mnie rozsadzi. Ledwo ruszyła w moją stronę biegiem, niczym rozwścieczone zwierzę, tak od razu powaliłam ją na podłogę. Tym razem jak tylko próbowała się podnieść, tak upadała z powrotem od kolejnego ciosu. Rekruci porozsuwali się po całej sali, przez szklaną szybę u góry Asir z Rolly''m przypatrywali się temu, ale tylko do pewnego momentu, kiedy Rolly widząc co się dzieje ruszył na dół, Mohit spojrzał na Asir'a jakby czekając czy ma przerwać tą nierówną walkę, ale Asir pokręcił głową na nie a ja dalej okładałam Lindę, choć sama nie wiem skąd było w niej tyle siły. Nie wiem kto i czym ją szpikował, ale to świństwo musiało być dobre, bo znałam wytrzymałość Lindy. Po kolejnym ciosie zaczęła się dławić krwią, ale dalej nie chciała dać za wygraną, więc pochyliłam się nad nią i zaczęłam okładać ją pięściami po twarzy, poczułam, że ktoś chwyta mnie w pół i odciąga, więc odruchowo obróciłam się i wymierzyłam porządny strzał - Rolly'emu. Przetarł tylko usta i spojrzał na mnie.
- Dosyć.
Jesse stała rozbawiona, Rolly spojrzał na nią.
- Zawiadom urazówkę.
- Muszę?
Powiedziała, a Rolly spojrzał z niesmakiem.
- Natychmiast.
Odpowiedział a Jesse niezadowolona wyjęła komórkę.
- A ty, masz się natychmiast uspokoić.
Spojrzałam na swoje ramię zaczęło mocniej krwawić bo przecież go nie opatrzyłam.
- Jej możesz mówić co ma robić, nie mi.
Przeniosłam swój wzrok na Lindę, a ta coś zaczęła bełkotać pod nosem unosząc się z podłogi, pochyliłam się nad nią.
- Jeszcze coś?
- Zabiję cię suko.
- Już nie mogę się doczekać.
I pociągnęłam jej z buta w twarz, upadła ponownie a ja znowu miałam ochotę do niej dolecieć, ale tym razem chwycił mnie Asir.
- Dość.
Skrzywiłam się i bez słowa wyszłam z sali, do Asir'a i Rolly'ego podszedł Mohit.
- To nie była Kylie, którą znam.
Powiedział Rolly.
- Bo to nie była Kylie, to była Nina.
Odpowiedział Asir, po czym cała trójka spojrzała na siebie.
- Udało się, ściągnij resztę i to jak najszybciej.
Powiedział Asir, Mohit kiwnął głową, po czym wyszedł z oddziału, Asir najwyraźniej był zadowolony, Rolly zamyślił się, bo chyba mu się ta moja zmiana nie spodobała.
Nasza nowa siedziba była tak urządzona jakby od dawna było wiadomo, że lada moment się w niej znajdziemy. Rolly stanął u góry i patrzył jak wszyscy rozkładają sprzęt. Chociaż robił to bardzo dyskretnie, widziałam jak od czasu do czasu na mnie zerka. Po chwili podszedł do niego Asir i zaczęli rozmawiać jak najlepsi kumple. Nalałam sobie kawy z dystrybutora i poszłam w stronę nowej sali gimnastycznej. Tuż obok wejścia znajdowały się schody a obok stała wielka popielniczka. Usiadłam na stopniu i wyjęłam paczkę papierosów. Zapaliłam i spuściłam głowę.
Rozpacz..., smutek..., rozczarowanie..., nostalgia...
Właśnie - nostalgia, tylko za czym? Za czymś czego nigdy już w swoim życiu nie osiągnę? Pozorny spokój i chęć normalności. Czemu w dalszym ciągu mimo upływu tylu lat, dalej starałam się oszukiwać samą siebie. Szukałam usilnie jakiegoś bodźca, jakiegokolwiek, którego mogłabym się uchwycić i egzystować dalej w tym chorym świecie. Po chwili rozmyślań podeszła do mnie Jesse. Chwilę popatrzyła, po czym bez słowa usiadła obok i zapaliła papierosa.
- Masz poczucie, że coś tracisz?
Zapytała znienacka.
- Nie wiem czy mam jeszcze coś co mogę stracić.
- Dawno nie widziałam cię w takim stanie.
Nic nie powiedziałam, tylko nagle w gardle poczułam coś wielkości olbrzymiej kluski, której mimo usilnych starań nie byłam w stanie przełknąć.
- Co się dzieje Kal?
- Jak ci powiem, to uznasz, że mam z gorem.
Uśmiechnęła się do mnie zawadiacko.
- Spróbuj.
Ja też się uśmiechnęłam, ale tym razem przez łzy.
- Tęsknię za Thorne'm.
Tego chyba się nie spodziewała, łzy popłynęły mi po polikach a ona widząc mnie taką mocno mnie przytuliła. Potrzebowałam tego, bo już dawno nie czułam się taka beznadziejna i słaba. Jesse zawsze dawała mi siłę, zaczęła mnie gładzić po włosach.
- Wypłacz się, to czasem dobrze robi.
Trochę mnie to rozbawiło, znałam Jesse całe życie i nigdy nie widziałam, żeby uroniła chociaż jedną łzę.
- Skąd możesz wiedzieć? Przecież ty nigdy tego nie robisz.
Jesse roześmiała się.
- To prawda.
Zaczęłam się powoli uspokajać, kiedy nagle usłyszałam szyderczy śmiech.
- No proszę, proszę, Kylie Santadio ma tajemnice? Nie wiedziałam, że twoja orientacja jest tak niestabilna, że zostałaś lesbijką, ciekawe co Asir na to powie.
Nagle coś się ze mną stało, coś czego nie potrafiłam wytłumaczyć nawet samej sobie. Jej śmiech zdawał się być dla moich uszu niczym drażniący pisk. Ruszyłam w jej stronę w momencie kiedy ruszyła na salę. Tam już nie tracąc czasu Mohit szkolił rekrutów. Jesse nawet nie próbowała mnie zatrzymać, weszłam zaraz za nią i szarpnęłam ją za włosy. Musiało ją zaboleć, bo syknęła i odwracając się wycedziła mi z pięści w twarz. W tym momencie puściły mi jakiekolwiek hamulce. Wybiłam się od ściany i moja noga trafiła ją w twarz. Pojechała po podłodze sali na środek i wtedy jej agresja się spotęgowała. Tylko na to czekałam, czułam, że jeśli nie upuszczę z siebie tego nadmiaru adrenaliny, to za chwilę mnie rozsadzi. Ledwo ruszyła w moją stronę biegiem, niczym rozwścieczone zwierzę, tak od razu powaliłam ją na podłogę. Tym razem jak tylko próbowała się podnieść, tak upadała z powrotem od kolejnego ciosu. Rekruci porozsuwali się po całej sali, przez szklaną szybę u góry Asir z Rolly''m przypatrywali się temu, ale tylko do pewnego momentu, kiedy Rolly widząc co się dzieje ruszył na dół, Mohit spojrzał na Asir'a jakby czekając czy ma przerwać tą nierówną walkę, ale Asir pokręcił głową na nie a ja dalej okładałam Lindę, choć sama nie wiem skąd było w niej tyle siły. Nie wiem kto i czym ją szpikował, ale to świństwo musiało być dobre, bo znałam wytrzymałość Lindy. Po kolejnym ciosie zaczęła się dławić krwią, ale dalej nie chciała dać za wygraną, więc pochyliłam się nad nią i zaczęłam okładać ją pięściami po twarzy, poczułam, że ktoś chwyta mnie w pół i odciąga, więc odruchowo obróciłam się i wymierzyłam porządny strzał - Rolly'emu. Przetarł tylko usta i spojrzał na mnie.
- Dosyć.
Jesse stała rozbawiona, Rolly spojrzał na nią.
- Zawiadom urazówkę.
- Muszę?
Powiedziała, a Rolly spojrzał z niesmakiem.
- Natychmiast.
Odpowiedział a Jesse niezadowolona wyjęła komórkę.
- A ty, masz się natychmiast uspokoić.
Spojrzałam na swoje ramię zaczęło mocniej krwawić bo przecież go nie opatrzyłam.
- Jej możesz mówić co ma robić, nie mi.
Przeniosłam swój wzrok na Lindę, a ta coś zaczęła bełkotać pod nosem unosząc się z podłogi, pochyliłam się nad nią.
- Jeszcze coś?
- Zabiję cię suko.
- Już nie mogę się doczekać.
I pociągnęłam jej z buta w twarz, upadła ponownie a ja znowu miałam ochotę do niej dolecieć, ale tym razem chwycił mnie Asir.
- Dość.
Skrzywiłam się i bez słowa wyszłam z sali, do Asir'a i Rolly'ego podszedł Mohit.
- To nie była Kylie, którą znam.
Powiedział Rolly.
- Bo to nie była Kylie, to była Nina.
Odpowiedział Asir, po czym cała trójka spojrzała na siebie.
- Udało się, ściągnij resztę i to jak najszybciej.
Powiedział Asir, Mohit kiwnął głową, po czym wyszedł z oddziału, Asir najwyraźniej był zadowolony, Rolly zamyślił się, bo chyba mu się ta moja zmiana nie spodobała.
poniedziałek, 23 listopada 2015
ROZDZIAŁ XXIX
ROZDZIAŁ XXIX
Chyba po raz pierwszy odkąd opuściłam Liban, czułam taką presję. O dziwo na oddziale zamiast popłochu, panował jakiś dziwny poukładany porządek, zupełnie tak jakby wszyscy poza mną spodziewali się tego, że nasza jednostka zostanie zdemaskowana.
W chwilach takich jak ta, doskonale wiedzieliśmy, że musimy liczyć wyłącznie na siebie i sami musimy ogarnąć to wszystko w logiczną całość.
Każdy na oddziale doskonale wiedział co robi, jedni nosili sprzęt, drudzy zabierali jakieś czarne skrzynki, kolejni niszczyli w pośpiechu nadmiary materiałów. Wokół Colina roiło się od informatyków, gotowych nieść mu pomoc, a on rozstawiał ich niczym szeregowych żołnierzy.
Sparaliżowało mnie, nie wiem dlaczego, gdzie się nie rozejrzałam widziałam Thorne'a. Dlaczego znowu jego? Czyżby mnie chciał przed czymś, lub przed kimś ostrzec?
Stałam na środku sali głównej i czułam jakby nogi wrosły mi w ziemię. Po krótkiej chwili na oddział szybkim krokiem wszedł Asir i zaczął wymachiwać rękoma wydając rozkazy, w przelocie krzyknął tylko do Cole'a:
- Gdzie Rolly?
- Na pozycji.
Ten odkrzyknął w biegu, po czym dalej zajmował się instruowaniem rekrutów.
Asir podszedł do mnie i zaczął oś mówić, ale nie słyszałam go, zauważył w lot, że coś niedobrego się ze mną dzieje, po czym szarpnął mnie za rękę żebym się ocknęła.
- Kylie, co z tobą?!
Ocknęłam się jak z potężnego snu, ale dalej nie rozumiałam czego ode mnie chciał, czułam się tak jakbym cierpiała na klaustrofobię, wiedziałam, że jeśli natychmiast stamtąd nie wyjdę, to po prostu się uduszę. Asir próbował przywołać mnie do porządku, oddział powoli pustoszał, bo przenoszono nas w tajne miejsce. Moje oczy zaczęły robić się dziwnie szklane.
- Od tej pory nie chcę widzieć, że oddalasz się ode mnie choćby o krok zrozumiałaś?
- Nie!
Odezwałam się w końcu podniesionym tonem.
- Nie wytrzymam tu ani minuty dłużej rozumiesz? Muszę stąd wyjść.
- Wyjdziesz ale ze mną.
- Nie! wyjdę sama!
Szarpnęłam się i szybkim krokiem wyszłam z oddziału, Asir ruszył za mną i całe szczęście, bo gdyby tego nie zrobił, nie wiem jak dalej potoczyłoby się to wszystko. Otworzyłam drzwi i ledwo to zrobiłam, oślepiło mnie światło słoneczne, po czym kula świsnęła mi koło ucha i otarła się o moje ramię. Poczułam chwilowe, silne ukłucie, po czym Asir wciągnął mnie z powrotem.
- Idiotko!! Co ty wyprawiasz?! Naćpałaś się czegoś?!
Na te słowa wycedziłam mu w twarz.
- Za kogo ty się kurwa masz?! Kto dał ci prawo do decydowania o moim życiu?!
Wymierzony w niego cios spowodował skrywaną agresję.
- Sam sobie to prawo dałem! Ja cię stworzyłem i ja cię mogę zniszczyć!! To ja decyduje czy będziesz żyła czy umrzesz, więc dopóki nie powiem, że masz się wystawić jako żywa tarcza, to znaczy, że masz być żywa!! Czy to jest jasne dla ciebie?!
Nigdy dotąd nie rozmawiał ze mną w taki sposób, czułam się osaczona, oszukana i jakaś taka dziwnie bezbronna. Człowiek, którego chyba kochałam, od tak stwierdził, że jest panem mojego losu i tak naprawdę to nie miałam nic do gadania.
Kiedy ostatnia z osób wyszła z oddziału tajnym korytarzem, spojrzałam z ciężkim oddechem i spuściłam głowę. Asir złagodniał i spojrzał na moją krwawiącą rękę.
- Trzeba to jak najszybciej opatrzyć.
Uniosłam wzrok i przeniosłam go na jego twarz, znów była taka pełna ciepła, troski i łagodności, ja niestety nie potrafiłam wykrzesać w sobie nawet odrobiny wdzięczności za uratowanie życia, tylko odburknęłam niegrzecznie:
- Pocałuj mnie w dupę.
I skierowałam się w stronę korytarza, gdzie zniknęli pozostali, Asir uśmiechnął się do siebie, po czym krzyknął za mną:
- Kiedy tylko zechcesz!!
Ale już się nie odwróciłam, bo doskonale czułam, że jest tuż za mną i nic niestety nie wskazywało na to, żeby w najbliższym czasie miało się coś zmienić.
Chyba po raz pierwszy odkąd opuściłam Liban, czułam taką presję. O dziwo na oddziale zamiast popłochu, panował jakiś dziwny poukładany porządek, zupełnie tak jakby wszyscy poza mną spodziewali się tego, że nasza jednostka zostanie zdemaskowana.
W chwilach takich jak ta, doskonale wiedzieliśmy, że musimy liczyć wyłącznie na siebie i sami musimy ogarnąć to wszystko w logiczną całość.
Każdy na oddziale doskonale wiedział co robi, jedni nosili sprzęt, drudzy zabierali jakieś czarne skrzynki, kolejni niszczyli w pośpiechu nadmiary materiałów. Wokół Colina roiło się od informatyków, gotowych nieść mu pomoc, a on rozstawiał ich niczym szeregowych żołnierzy.
Sparaliżowało mnie, nie wiem dlaczego, gdzie się nie rozejrzałam widziałam Thorne'a. Dlaczego znowu jego? Czyżby mnie chciał przed czymś, lub przed kimś ostrzec?
Stałam na środku sali głównej i czułam jakby nogi wrosły mi w ziemię. Po krótkiej chwili na oddział szybkim krokiem wszedł Asir i zaczął wymachiwać rękoma wydając rozkazy, w przelocie krzyknął tylko do Cole'a:
- Gdzie Rolly?
- Na pozycji.
Ten odkrzyknął w biegu, po czym dalej zajmował się instruowaniem rekrutów.
Asir podszedł do mnie i zaczął oś mówić, ale nie słyszałam go, zauważył w lot, że coś niedobrego się ze mną dzieje, po czym szarpnął mnie za rękę żebym się ocknęła.
- Kylie, co z tobą?!
Ocknęłam się jak z potężnego snu, ale dalej nie rozumiałam czego ode mnie chciał, czułam się tak jakbym cierpiała na klaustrofobię, wiedziałam, że jeśli natychmiast stamtąd nie wyjdę, to po prostu się uduszę. Asir próbował przywołać mnie do porządku, oddział powoli pustoszał, bo przenoszono nas w tajne miejsce. Moje oczy zaczęły robić się dziwnie szklane.
- Od tej pory nie chcę widzieć, że oddalasz się ode mnie choćby o krok zrozumiałaś?
- Nie!
Odezwałam się w końcu podniesionym tonem.
- Nie wytrzymam tu ani minuty dłużej rozumiesz? Muszę stąd wyjść.
- Wyjdziesz ale ze mną.
- Nie! wyjdę sama!
Szarpnęłam się i szybkim krokiem wyszłam z oddziału, Asir ruszył za mną i całe szczęście, bo gdyby tego nie zrobił, nie wiem jak dalej potoczyłoby się to wszystko. Otworzyłam drzwi i ledwo to zrobiłam, oślepiło mnie światło słoneczne, po czym kula świsnęła mi koło ucha i otarła się o moje ramię. Poczułam chwilowe, silne ukłucie, po czym Asir wciągnął mnie z powrotem.
- Idiotko!! Co ty wyprawiasz?! Naćpałaś się czegoś?!
Na te słowa wycedziłam mu w twarz.
- Za kogo ty się kurwa masz?! Kto dał ci prawo do decydowania o moim życiu?!
Wymierzony w niego cios spowodował skrywaną agresję.
- Sam sobie to prawo dałem! Ja cię stworzyłem i ja cię mogę zniszczyć!! To ja decyduje czy będziesz żyła czy umrzesz, więc dopóki nie powiem, że masz się wystawić jako żywa tarcza, to znaczy, że masz być żywa!! Czy to jest jasne dla ciebie?!
Nigdy dotąd nie rozmawiał ze mną w taki sposób, czułam się osaczona, oszukana i jakaś taka dziwnie bezbronna. Człowiek, którego chyba kochałam, od tak stwierdził, że jest panem mojego losu i tak naprawdę to nie miałam nic do gadania.
Kiedy ostatnia z osób wyszła z oddziału tajnym korytarzem, spojrzałam z ciężkim oddechem i spuściłam głowę. Asir złagodniał i spojrzał na moją krwawiącą rękę.
- Trzeba to jak najszybciej opatrzyć.
Uniosłam wzrok i przeniosłam go na jego twarz, znów była taka pełna ciepła, troski i łagodności, ja niestety nie potrafiłam wykrzesać w sobie nawet odrobiny wdzięczności za uratowanie życia, tylko odburknęłam niegrzecznie:
- Pocałuj mnie w dupę.
I skierowałam się w stronę korytarza, gdzie zniknęli pozostali, Asir uśmiechnął się do siebie, po czym krzyknął za mną:
- Kiedy tylko zechcesz!!
Ale już się nie odwróciłam, bo doskonale czułam, że jest tuż za mną i nic niestety nie wskazywało na to, żeby w najbliższym czasie miało się coś zmienić.
niedziela, 22 listopada 2015
ROZDZIAŁ XXVII
ROZDZIAŁ XXVIII
Nie miałam najmniejszej ochoty na powrót na oddział, ale wiedziałam doskonale, że jeśli czegoś szybko nie zrobię, to może powstać w niedługim czasie totalny chaos i taki, którego nie da się ogarnąć jedną akcją czy bandą świeżo upieczonych półgłówków, którym się wydaje, że nasz świat to film z pokroju Niezniszczalnych.
Stałam tak jeszcze kilka minut, aż w końcu ruszyłam z miejsca. Po niedługiej chwili dotarłam z powrotem na oddział i wzrokiem zaczęłam błądzić w poszukiwaniu Mohit'a.
Niestety go nie znalazłam, więc pospiesznie skierowałam swoje kroki do J.T. Uśmiechnął się jak zwykle.
- Co ci potrzeba słonko?
- Nie wiesz może gdzie podziewa się Mohit?
- Z tego co wiem, to dzisiaj ma wolne.
Skrzywiłam się.
- Wolne?
- Ychy.
J.T widział gołym okiem moje niezadowolenie.
- Mamy stopień zagrożenia, wszystkie jednostki są postawione w stan pogotowia a Mohit ma wolne?
Byłam zbulwersowana.
- A tak z ciekawości, możesz mi powiedzieć kto mu je dał?
- Z tego co wiem, to Rolly.
Tego już było za wiele, nie dość, że był arogancki, to jeszcze bezmyślny, dopiero co prawił mi wykłady jak to mam się wielce poukładać, tymczasem sam miał się za ułożonego dając najlepszym ludziom wolne? Może jeszcze zafundował mu czterogwiazdkowy hotel?!
Pytałam sama siebie, nie mówiąc już do J.T nawet słowa, ponownie wparowałam do gabinetu Rolly'ego, tym razem nie był sam, przed nim stała Linda. Na mój widok skrzywiła się, niewiele mniej niż ja na jej. Rolly uśmiechnął się nieszczezrze.
- Czegoś zapomniałaś?
Zmierzyłam wzrokiem Lindę, która tym razem uśmiechnęła się złośliwie.
- Wyjdź.
Rozkazałam.
- Nie przyjmuję rozkazów od ciebie.
Spojrzałam na nią wrogo i podeszłam bliżej.
- Wyjdziesz sama? Czy ci pomóc.
Rolly widząc zaostrzający się konflikt wstał szybko z fotela i podszedł do Lindy.
- Zawołam cię później.
Choć niechętnie to zrobiła, to jednak wyszła z tym swoim żmijowatym wyrazem twarzy. Rolly obrócił się w moją stronę, po czym skarcił swoim surowym wzrokiem.
- Niezależnie od wszystkiego, nie możesz tutaj wpadać ot tak kiedy ci się podoba i paraliżować cały oddział.
- Mogę robić co chcę i kiedy chcę i doskonale o tym wiesz.
Odpowiedziałam pewnym tonem.
- A teraz mi wyjaśnij jakim prawem Mohit ma wolne?
- Potrzebował coś załatwić.
- A rozumiem, czyli ktoś na nas poluje a ty od tak dajesz mu wolne na załatwianie prywatnych spraw?!
Byłam oburzona.
- Dlaczego jak ja potrzebuję wolnego dnia to masz tysiąc problemów?!
- Przepraszam cię bardzo, ale czy Mohit nazywa się Kylie Santadio?
Powiedział spokojnym tonem.
- Jeżeli Barodo zaatakuje a my nie będziemy mieli ściągniętych pozostałych sześciu agentów, to leżymy rozumiesz?
- A czy ty rozumiesz, że wszelkie działania Barodo, są na bieżąco monitorowane przez Colina?!
Teraz ton jego głosu znacznie się podniósł.
- Colin jest tylko człowiekiem i może coś przegapić lub się pomylić!!
- Nie Colin!
- Już kiedyś byłeś taki pewny siebie i omal przez ciebie nie zginęłam!!
Nagle rozległ się potężny huk, po nim jeszcze jeden, syreny zaczęły wyć jak oszalałe.
Oboje spojrzeliśmy na siebie z niewyjaśnionym wyrazem twarzy.
- Co to było do cholery?
Cole wbiegł do gabinetu Rolly'ego, spojrzał na mnie, po czym na Rolly'ego, minę miał niewyraźną.
- Mają nas.
- Co ty mówisz?
- Wiedzą gdzie mamy siedzibę. Uderzyli w nas, nie oceniliśmy jeszcze strat, monitory Colin'a wariują.
Wybiegłam bez słowa na oddział i zbiegłam szybko do Colin'a, żeby mu pomóc, Rolly spojrzał na Cole'a, po czym chwycił telefon, wbił jakiś numer i powiedział zdecydowanym tonem:
- Zaczęło się.
Wyłączył telefon i spojrzał na Cole'a, po czym powiedział:
- Ściągnij Asir'a, musi przejąć dowodzenie.
- Ale...
- Rób co mówię.
Cole długo nie zastanawiając się wybiegł z gabinetu a Rolly wyszedł z gabinetu, stanął na schodach, po czym spojrzał na wielki portret Thorne'a wiszący w holu, po czym przeniósł swój wzrok na mnie.
Byłam wściekła, czyżby Rolly mógł się mylić? Czy mógł podjąć złą decyzję, kwestionując moją? Teraz nie miałam jednak czasu by się nad tym zastanawiać, w tej jednej chwili nikt z nas nie był dowódcą, nikt nie był lepszy czy gorszy, w tej chwili wszyscy byliśmy równymi sobie, którzy najzwyczajniej w świecie walczą o przetrwanie, bo żadne z nas nie wiedziało czy dożyje jutra...
Nie miałam najmniejszej ochoty na powrót na oddział, ale wiedziałam doskonale, że jeśli czegoś szybko nie zrobię, to może powstać w niedługim czasie totalny chaos i taki, którego nie da się ogarnąć jedną akcją czy bandą świeżo upieczonych półgłówków, którym się wydaje, że nasz świat to film z pokroju Niezniszczalnych.
Stałam tak jeszcze kilka minut, aż w końcu ruszyłam z miejsca. Po niedługiej chwili dotarłam z powrotem na oddział i wzrokiem zaczęłam błądzić w poszukiwaniu Mohit'a.
Niestety go nie znalazłam, więc pospiesznie skierowałam swoje kroki do J.T. Uśmiechnął się jak zwykle.
- Co ci potrzeba słonko?
- Nie wiesz może gdzie podziewa się Mohit?
- Z tego co wiem, to dzisiaj ma wolne.
Skrzywiłam się.
- Wolne?
- Ychy.
J.T widział gołym okiem moje niezadowolenie.
- Mamy stopień zagrożenia, wszystkie jednostki są postawione w stan pogotowia a Mohit ma wolne?
Byłam zbulwersowana.
- A tak z ciekawości, możesz mi powiedzieć kto mu je dał?
- Z tego co wiem, to Rolly.
Tego już było za wiele, nie dość, że był arogancki, to jeszcze bezmyślny, dopiero co prawił mi wykłady jak to mam się wielce poukładać, tymczasem sam miał się za ułożonego dając najlepszym ludziom wolne? Może jeszcze zafundował mu czterogwiazdkowy hotel?!
Pytałam sama siebie, nie mówiąc już do J.T nawet słowa, ponownie wparowałam do gabinetu Rolly'ego, tym razem nie był sam, przed nim stała Linda. Na mój widok skrzywiła się, niewiele mniej niż ja na jej. Rolly uśmiechnął się nieszczezrze.
- Czegoś zapomniałaś?
Zmierzyłam wzrokiem Lindę, która tym razem uśmiechnęła się złośliwie.
- Wyjdź.
Rozkazałam.
- Nie przyjmuję rozkazów od ciebie.
Spojrzałam na nią wrogo i podeszłam bliżej.
- Wyjdziesz sama? Czy ci pomóc.
Rolly widząc zaostrzający się konflikt wstał szybko z fotela i podszedł do Lindy.
- Zawołam cię później.
Choć niechętnie to zrobiła, to jednak wyszła z tym swoim żmijowatym wyrazem twarzy. Rolly obrócił się w moją stronę, po czym skarcił swoim surowym wzrokiem.
- Niezależnie od wszystkiego, nie możesz tutaj wpadać ot tak kiedy ci się podoba i paraliżować cały oddział.
- Mogę robić co chcę i kiedy chcę i doskonale o tym wiesz.
Odpowiedziałam pewnym tonem.
- A teraz mi wyjaśnij jakim prawem Mohit ma wolne?
- Potrzebował coś załatwić.
- A rozumiem, czyli ktoś na nas poluje a ty od tak dajesz mu wolne na załatwianie prywatnych spraw?!
Byłam oburzona.
- Dlaczego jak ja potrzebuję wolnego dnia to masz tysiąc problemów?!
- Przepraszam cię bardzo, ale czy Mohit nazywa się Kylie Santadio?
Powiedział spokojnym tonem.
- Jeżeli Barodo zaatakuje a my nie będziemy mieli ściągniętych pozostałych sześciu agentów, to leżymy rozumiesz?
- A czy ty rozumiesz, że wszelkie działania Barodo, są na bieżąco monitorowane przez Colina?!
Teraz ton jego głosu znacznie się podniósł.
- Colin jest tylko człowiekiem i może coś przegapić lub się pomylić!!
- Nie Colin!
- Już kiedyś byłeś taki pewny siebie i omal przez ciebie nie zginęłam!!
Nagle rozległ się potężny huk, po nim jeszcze jeden, syreny zaczęły wyć jak oszalałe.
Oboje spojrzeliśmy na siebie z niewyjaśnionym wyrazem twarzy.
- Co to było do cholery?
Cole wbiegł do gabinetu Rolly'ego, spojrzał na mnie, po czym na Rolly'ego, minę miał niewyraźną.
- Mają nas.
- Co ty mówisz?
- Wiedzą gdzie mamy siedzibę. Uderzyli w nas, nie oceniliśmy jeszcze strat, monitory Colin'a wariują.
Wybiegłam bez słowa na oddział i zbiegłam szybko do Colin'a, żeby mu pomóc, Rolly spojrzał na Cole'a, po czym chwycił telefon, wbił jakiś numer i powiedział zdecydowanym tonem:
- Zaczęło się.
Wyłączył telefon i spojrzał na Cole'a, po czym powiedział:
- Ściągnij Asir'a, musi przejąć dowodzenie.
- Ale...
- Rób co mówię.
Cole długo nie zastanawiając się wybiegł z gabinetu a Rolly wyszedł z gabinetu, stanął na schodach, po czym spojrzał na wielki portret Thorne'a wiszący w holu, po czym przeniósł swój wzrok na mnie.
Byłam wściekła, czyżby Rolly mógł się mylić? Czy mógł podjąć złą decyzję, kwestionując moją? Teraz nie miałam jednak czasu by się nad tym zastanawiać, w tej jednej chwili nikt z nas nie był dowódcą, nikt nie był lepszy czy gorszy, w tej chwili wszyscy byliśmy równymi sobie, którzy najzwyczajniej w świecie walczą o przetrwanie, bo żadne z nas nie wiedziało czy dożyje jutra...
Subskrybuj:
Posty (Atom)