niedziela, 22 listopada 2015

ROZDZIAŁ XXVII

ROZDZIAŁ XXVIII

Nie miałam najmniejszej ochoty na powrót na oddział, ale wiedziałam doskonale, że jeśli czegoś szybko nie zrobię, to może powstać w niedługim czasie totalny chaos i taki, którego nie da się ogarnąć jedną akcją czy bandą świeżo upieczonych półgłówków, którym się wydaje, że nasz świat to film z pokroju Niezniszczalnych.
Stałam tak jeszcze kilka minut, aż w końcu ruszyłam z miejsca. Po niedługiej chwili dotarłam z powrotem na oddział i wzrokiem zaczęłam błądzić w poszukiwaniu Mohit'a.
Niestety go nie znalazłam, więc pospiesznie skierowałam swoje kroki do J.T. Uśmiechnął się jak zwykle.
- Co ci potrzeba słonko?
- Nie wiesz może gdzie podziewa się Mohit?
- Z tego co wiem, to dzisiaj ma wolne.
Skrzywiłam się.
- Wolne?
- Ychy.
J.T widział gołym okiem moje niezadowolenie.
- Mamy stopień zagrożenia, wszystkie jednostki są postawione w stan pogotowia a Mohit ma wolne?
Byłam zbulwersowana.
- A tak z ciekawości, możesz mi powiedzieć kto mu je dał?
- Z tego co wiem, to Rolly.
Tego już było za wiele, nie dość, że był arogancki, to jeszcze bezmyślny, dopiero co prawił mi wykłady jak to mam się wielce poukładać, tymczasem sam miał się za ułożonego dając najlepszym ludziom wolne? Może jeszcze zafundował mu czterogwiazdkowy hotel?!
Pytałam sama siebie, nie mówiąc już do J.T nawet słowa, ponownie wparowałam do gabinetu Rolly'ego, tym razem nie był sam, przed nim stała Linda. Na mój widok skrzywiła się, niewiele mniej niż ja na jej. Rolly uśmiechnął się nieszczezrze.
- Czegoś zapomniałaś?
Zmierzyłam wzrokiem Lindę, która tym razem uśmiechnęła się złośliwie.
- Wyjdź.
Rozkazałam.
- Nie przyjmuję rozkazów od ciebie.
Spojrzałam na nią wrogo i podeszłam bliżej.
- Wyjdziesz sama? Czy  ci pomóc.
Rolly widząc zaostrzający się konflikt wstał szybko z fotela i podszedł do Lindy.
- Zawołam cię później.
Choć niechętnie to zrobiła, to jednak wyszła z tym swoim żmijowatym wyrazem twarzy. Rolly obrócił się w moją stronę, po czym skarcił swoim surowym wzrokiem.
- Niezależnie od wszystkiego, nie możesz tutaj wpadać ot tak kiedy ci się podoba i paraliżować cały oddział.
- Mogę robić co chcę i kiedy chcę i doskonale o tym wiesz.
Odpowiedziałam pewnym tonem.
- A teraz mi wyjaśnij jakim prawem Mohit ma wolne?
- Potrzebował coś załatwić.
- A rozumiem, czyli ktoś na nas poluje a ty od tak dajesz mu wolne na załatwianie prywatnych spraw?!
Byłam oburzona.
- Dlaczego jak ja potrzebuję wolnego dnia to masz tysiąc problemów?!
- Przepraszam cię bardzo, ale czy Mohit nazywa się Kylie Santadio?
Powiedział spokojnym tonem.
- Jeżeli Barodo zaatakuje a my nie będziemy mieli ściągniętych pozostałych sześciu agentów, to leżymy rozumiesz?
- A czy ty rozumiesz, że wszelkie działania Barodo, są na bieżąco monitorowane przez Colina?!
Teraz ton jego głosu znacznie się podniósł.
- Colin jest tylko człowiekiem i może coś przegapić lub się pomylić!!
- Nie Colin!
- Już kiedyś byłeś taki pewny siebie i omal przez ciebie nie zginęłam!!
Nagle rozległ się potężny huk, po nim jeszcze jeden, syreny zaczęły wyć jak oszalałe.
Oboje spojrzeliśmy na siebie z niewyjaśnionym wyrazem twarzy.
- Co to było do cholery?
Cole wbiegł do gabinetu Rolly'ego, spojrzał na mnie, po czym na Rolly'ego, minę miał niewyraźną.
- Mają nas.
- Co ty mówisz?
- Wiedzą gdzie mamy siedzibę. Uderzyli w nas, nie oceniliśmy jeszcze strat, monitory Colin'a wariują.
Wybiegłam bez słowa na oddział i zbiegłam szybko do Colin'a, żeby mu pomóc, Rolly spojrzał na Cole'a, po czym chwycił telefon, wbił jakiś numer i powiedział zdecydowanym tonem:
- Zaczęło się.
Wyłączył telefon i spojrzał na Cole'a, po czym powiedział:
- Ściągnij Asir'a, musi przejąć dowodzenie.
- Ale...
- Rób co mówię.
Cole długo nie zastanawiając się wybiegł z gabinetu a Rolly wyszedł z gabinetu, stanął na schodach, po czym spojrzał na wielki portret Thorne'a wiszący w holu, po czym przeniósł swój wzrok na mnie.
Byłam wściekła, czyżby Rolly mógł się mylić? Czy mógł podjąć złą decyzję, kwestionując moją?  Teraz nie miałam jednak czasu by się nad tym zastanawiać, w tej  jednej chwili nikt z nas nie był dowódcą, nikt nie był lepszy czy gorszy, w tej chwili wszyscy byliśmy równymi sobie, którzy najzwyczajniej w świecie walczą o przetrwanie, bo żadne z nas nie wiedziało czy dożyje jutra...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz